Niepokojące syganały!
Serwis znalezionych frazLinki
- Ashley...
- Potrzebna pomoc w tĹumaczeniu PL->NO
- Dzieje Anglii .
- wspĂłĹlokatorka do kawalerki - Czarna Rola
- BezpĹatne konsultacje psychologiczne
- Scena MĹodych?
- Tak siÄ rzÄ dzi!
- witam i o altankach i drewnianych domkach
- StaĹź - agencja reklamowa
- Wielcy Anglicy .
- Praktyki i wolontariaty zagraniczne-PrzeĹźyj przygodÄ Ĺźycia!
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pianina.htw.pl
Ashley...
Zbigniew Maj o kulisach odejścia z policji. "Dotknąłem układów i zostałem zaatakowany"
234
Zbigniew Maj
Zbigniew Maj - Radek Pietruszka / PAP
- Dotknąłem układów i zostałem zaatakowany - mówił były komendant głównej policji, dodając że podał się do dymisji dla ochrony munduru i honoru policji. Zbigniew Maj, komendant główny policji, zaledwie po dwóch miesiącach pracy zrezygnował ze stanowiska. O kulisach swojego odejścia mówił na specjalnej konferencji prasowej w Komendzie Głównej Policji.
- Wiem, że byli pracownicy Biura Spraw Wewnętrznych przygotowywali przeciwko mnie prowokację - mówił Maj, tłumacząc że dotknął układów w policji i został zaatakowany. Swą rezygnację motywował niemożnością pracowania w atmosferze insynuacji. - Oddaję się do dyspozycji ministra, bo nie chcę być obciążeniem dla policji.
Jak twierdzi Maj, prowokacja była inspirowana przez byłych przez byłych pracowników Biura Spraw Wewnętrznych. Komendant Maj miał zostać pomówiony o korupcję. Miał on rzekomo przyjąć łapówkę w postaci pięciu butelek wódki oraz nie rozliczyć się z 10 tys. zł przeznaczonych na zakup okien. - Tak naprawdę od dwóch miesięcy to dziennikarze pytają mnie o tę sprawę. Nie byłem wezwany w charakterze świadka, nie mam zarzutów - dodał Maj, mówiąc że to od dziennikarzy wie o badaniu donosów na niego.
Obserwuj
Piotr Halicki
@Piotr_Halicki
Zbigniew Maj: dotknąłem układów, które funkcjonują od lat i zostałem zaatakowany @onetpl @OnetWiadomosci
Zobacz zdjęcia »
Zbigniew Maj: czarę goryczy przelał poseł opozycji
- Zacząłem wprowadzać reformę zarówno Komendy Głównej Policji, jak i zmiany w stylu pracy, zarządzaniu poszczególnych komend wojewódzkich. Przeprowadziłem audyt w Biurze Spraw Wewnętrznych - zaczął konferencję insp. Maj. - Dotknąłem układów, które od lat funkcjonowały w wielu miejscach w policji, i zostałem zaatakowany - dodał w oświadczeniu wygłoszonym na specjalnym spotkaniu z dziennikarzami.
Jak dodał, od kilku tygodni docierają do niego sygnały o różnych sprawach, które "rzekomo toczą się" przeciwko niemu w prokuraturze w Łodzi. W czasie konferencji Maj podkreślał, że źródłem tym informacji są dziennikarze.
- Czarę goryczy przelał wczoraj fakt, kiedy na komisji sejmowej poseł opozycji zapytał mnie wprost o kwestie prowokacji wobec mojej osoby. Wiem, że przygotowano wobec mnie prowokację przez byłych pracowników Biura Spraw Wewnętrznych (KGP); wiem, że wykorzystano materiały sprzed kilkunastu lat, kiedy prowadziłem pracę operacyjną - wyliczał Maj.
"Wiem, że przygotowano wobec mnie prowokację"
Zbigniew Maj - dwa miesiące na stanowisku
Insp. Zbigniew Maj komendantem głównym policji został w grudniu ubiegłego roku. Zastąpił na stanowisku gen. insp. Krzysztofa Gajewskiego, który kierował policją od lutego 2015 r. Wcześniej był zastępcą szefa pomorskiej policji nadzorującym pion kryminalny.
Maj ma 44 lata, pochodzi z Kalisza. Służbę w policji rozpoczął w 1996 r. Był m.in. koordynatorem i twórcą struktur Centralnego Biura Śledczego Policji, tworzył i pracował w zespole ds. uprowadzeń, współtworzył algorytm działań policji w sytuacjach kryzysowych.
>>>
Po 2 miesiacach? Rzeczywiscie sensacja! Co jest grane?
Kulisy dymisji Zbigniewa Maja. Wojna policyjnych książąt?
Andrzej Stankiewicz
11 lutego 2016, 18:36
Albo insp. Zbigniew Maj jest czysty jak dziewica orleańska i padł ofiarą prowokacji ciemnych sił wewnątrz policji, albo był skorumpowanym gliną, który próbował usunąć z policji tych, którzy odkryli jego grzeszki. Każdy wariant jest zły - pisze Andrzej Stankiewicz dla WP o najpoważniejszej od lat wojnie policyjnych książąt i ich armii.
Gdy 11 grudnia minionego roku inspektor Zbigniew Maj obejmował stanowisko komendanta głównego policji, wyglądał na glinę, z którym nie warto zadzierać: postawna sylwetka, wygolona do skóry głowa, surowe spojrzenie. Do służby wstąpił w 1996 r., jako 25-latek po studiach rolniczych. Systematycznie awansował, by w ostatnich latach zajmować absolutnie topowe stanowiska w Centralnym Biurze Śledczym i komendach wojewódzkich. Otaczał się takimi jak on sam - policyjnymi twardzielami, o sylwetkach podobnie muskularnych i spojrzeniach równie surowych. Tę jego gwardię zwano złośliwie "ogrami Maja".
Od 2012 r., kiedy komendantem głównym policji został nadinsp. Marek Działoszyński, Maj i jego armia ogrów znaleźli się na marginesie. To dlatego, że Działoszyński szczerze Maja nie cierpiał - z wzajemnością.
Afera taśmowa
Po wyborach Maj postanowił się odegrać. Stanął na głowie, by przejąć komendę główną policji po Działoszyńskim, który tuż przed zmianą władzy odszedł do cywila. Według naszych ustaleń, Maj intensywnie zabiegał o posadę głównego policjanta u wiceszefa MSW Jarosława Zielińskiego, wpływowego polityka PiS. Tak się składa, że Zieliński nie miał oczywistego, bliskiego partii kandydata - postawił więc na Maja.
A nowy komendant szybko się odwdzięczył - wraz z Zielińskim urządził w gabinecie odziedziczonym po Działoszyńskim konferencję prasową, demaskującą rzekome luksusy, w tym instalację antypodsłuchową, sprzęt wideo oraz łazienkę. Przyznał potem, że to był błąd. Ale sytuacja ta była potwierdzeniem powszechnego w policji mniemania - że Działoszyńskiego po prostu nienawidził.
Prezentacji muszli klozetowej Działoszyńskiego towarzyszyły znacznie poważniejsze działania Maja wymierzone w poprzednika. Tuż po przejęciu policyjnego steru Maj zaatakował Biuro Spraw Wewnętrznych policji, czyli jednostkę która zajmuje się przestępstwami wśród policjantów. To było oczko w głowie Działoszyńskiego, który przed objęciem szefostwa policji stał na czele BSW.
Maj oskarżył BSW o inwigilowanie dziennikarzy i prawników, którzy za rządów Platformy zajmowali się aferą taśmową, obciążającą obóz władzy. Przeprowadził audyt i rozpędził poprzednią ekipę BSW, zsyłając jej szefów na sam dół policyjnej drabiny - do komisariatów na Dworcu Centralnym, w metrze i do pilnowania ambasad. Gdyby zarzuty Maja o masowej inwigilacji dziennikarzy i prawników się potwierdziły, byłoby to brutalne złamanie prawa, bo BSW nie ma prawa zajmować się cywilami. Jeśli poprzednie szefostwo Biura to robiło, to znaczy, że omijało wszelkie procedury i podejmowało nielegalne działania z pełną premedytacją.
Ludzie z metra i Centralnego
Teraz, gdy Maj nagle odchodzi z szefostwa policji, przekonuje, że płaci wysoką osobistą cenę właśnie za to, że posprzątał BSW. - Dotknąłem układów, które od lat funkcjonowały w wielu miejscach policji i zostałem zaatakowany. Miałem świadomość, że moje decyzje i ruchy personalne mogą spotkać się z oporem, sprzeciwem czy wręcz prowokacją - twierdzi.
Za prowokacją mieliby - wedle jego wersji - stać Działoszyński oraz jego ludzie z Dworca Centralnego i metra. - Wiem, że wykorzystano materiały sprzed kilkunastu lat, kiedy prowadziłem pracę operacyjną - twierdzi Maj.
Na czym miałaby polegać owa prowokacja? Funkcjonariusze BSW mieli dotrzeć do informatora policji, który kiedyś współpracował z Majem i skłonili go do złożenia zeznań obciążających inspektora, które następnie skierowali do prokuratury. Rzeczywiście, to drobny biznesmen o podejrzanej reputacji, który kiedyś niejawnie współpracował z policją, podpisał doniesienie przeciw Majowi - zarzucając mu m.in. wymuszanie pieniędzy i drogich alkoholi. - Sprawa ma dotyczyć przyjęcia korzyści majątkowej, czyli pięciu butelek wódki w 2003 r. i nierozliczenia 10 tys. złotych za rzekome pożyczenie tej kwoty od informatora na zakup okien - twierdzi Maj. - W 2010 r. ta kwestia była już wyjaśniona wewnątrz policji i wraca od momentu, kiedy zostałem komendantem głównym.
A zatem pierwsza wersja wojny wśród mundurowych jest taka: insp. Zbigniew Maj jest czysty jak dziewica orleańska i padł ofiarą prowokacji ciemnych sił wewnątrz policji, którym wydał bezpardonową wojnę.
Wojna policyjnych książąt
Ale jest też druga możliwość - że Maj jest skorumpowanym gliną, który próbował usunąć z policji tych, którzy to odkryli. Tak się składa, że śledztwo w sprawie Maja - które prowadzi Prokuratura Apelacyjna w Łodzi - dotyczy nie tylko paru półlitrówek i kasy na okna pożyczanej od policyjnego informatora. To wręcz wątek poboczny. Ważniejsze jest co innego - w aktach są informacje CBA dotyczące podejrzanych interesów komendanta w Kaliszu, skąd pochodzi. Badane są m.in. okoliczności, w jakich żona inspektora weszła do zarządu kaliskiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego w 2014 r.
Z komunikatu prokuratury: "Przedmiotem wskazanego postępowania jest podejrzenie wystąpienia w latach 2013-2014 szeregu nieprawidłowości związanych z funkcjonowaniem kaliskich instytucji samorządowych, a także podejrzenie co do bezprawnych działań funkcjonariuszy publicznych. Śledztwo o wieloosobowym i wielowątkowym charakterze zostało zainicjowane wskutek przekazania prokuraturze informacji zgromadzonych przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Antykorupcyjnego". Prokuratura podkreśla, że zawiadomienie BSW o półlitrówkach i kasie trafiło do niej już kiedy badała donosy CBA. - Inspektor Zbigniew Maj występuje zarówno w materiałach zgromadzonych przez CBA, jak i w materiałach załączonych do zawiadomienia złożonego przez BSW - przyznaje prokurator Jarosław Szubert.
Czy BSW rzeczywiście mściło się na Maju za ujawnienie inwigilacji dziennikarzy i adwokatów? Ustaliliśmy, że doniesienie BSW trafiło do prokuratury latem minionego roku, a zatem zanim Maj został komendantem głównym i nim zaatakował BSW. - Kiedy to doniesienie było składane, nikomu się nie śniło, że Maj może zostać komendantem głównym - twierdzi nasz rozmówca, wieloletni wysokiej rangi oficer Komendy Głównej Policji. A prokuratura dodaje, że rola BSW w śledztwie ograniczyła się do dostarczenia donosu od biznesmena. - W przebiegu wspomnianego śledztwa prokurator nie zlecał prowadzenia czynności procesowych funkcjonariuszom BSW - zapewnia prokurator Jarosław Szubert.
To przesłanki przeczące tezie, że BSW mściło się na Maju za jego działania po objęciu szefostwa policji. Za to wskazujące na to, że mogło być dokładnie odwrotnie - że Maj rozbił BSW, bo zdawał sobie sprawę, że są tam materiały go kompromitujące. W tej wersji to nie Maj, a faceci z peronów Dworca Centralnego i metra są ciemiężonymi bohaterami.
W tej najpoważniejszej od lat wojnie policyjnych książąt i ich armii trudno na razie rozstrzygnąć, kto broni dobra, a kto zła - zrobić to musi prokuratura. Tak czy inaczej, to wybór między dwoma wariantami, w których oba są złe. Maj obejmował szefostwo policji z dalekosiężnymi planami oczyszczenia tej największej formacji mundurowej w Polsce. Odszedł najszybciej ze wszystkich dotychczasowych komendantów - ledwie po dwóch miesiącach - i to w atmosferze podejrzenia policyjnej korupcji, którą miał zwalczać. Trudno o lepszą ilustrację stanu polskiej policji. A może tylko jej książąt?
Andrzej Stankiewicz dla Wirtualnej Polski
...
Srodowisko mocno kastowe. Np. na szczescie w mediach az takiej sciany jednolitego frontu nie ma.
Antoni Duda: komendant Maj został wystawiony jak dzieciak na pośmiewisko
Piotr Halicki
Dziennikarz Onetu
Antoni Duda - Piotr Halicki / Onet
- Formacja BSW powinna być rozgoniona do jednostek roboczych. Komisariaty i komendy czekają na takich specjalistów - mówi w rozmowie z Onetem Antoni Duda, który przez blisko 13 lat był przewodniczącym Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Policjantów. Uważa także, że komendant Zbigniew Maj został ofiarą na własne życzenie. - Został wystawiony jak dzieciak na pośmiewisko. Nie tylko w środowisku policji, ale też cywilnym - stwierdził.
Piotr Halicki: Nowy komendant główny zaczyna rządy od "obsmarowania" poprzedników, odwołania zarządu Biura Spraw Wewnętrznych i wielu komendantów, w tym uznanych i zasłużonych. W odwecie zostaje zmuszony do złożenia dymisji po dwóch miesiącach, poprzez atak i prowokację – jak sam twierdzi - ze strony innych funkcjonariuszy. Czy możemy już mówić o głębokim kryzysie w polskiej policji?
Antoni Duda: Tak. Powiem więcej - ten poważny kryzys trwa już od wielu lat. Jako przewodniczący NSZZ Policjantów wielokrotnie występowałem do kolejnych ministrów, domagając się audytu Biura Spraw Wewnętrznych KGP, a wcześniej Zarządu Spraw Wewnętrznych, po kolejnych wpadkach tej formacji. Od 2000 roku, przez kolejne lata, rozbudowało się ono do niebotycznych rozmiarów, włącznie z własną techniką operacyjną. To, co działo się w restauracji u Sowy, to też było częściowo ich dziełem, jak się dzisiaj dowiadujemy. I zaraz pewnie wyjdą na światło dzienne nowe szczegóły ich bezprawnych działań. Jednak odmawiano nam takiego audytu, mimo że powoływaliśmy się na rozstrzygnięcia Sądu Najwyższego czy Rzecznika Praw Obywatelskich. Mimo że dotyczyło to spraw prowadzonych operacyjnie przez BSW, w których dochodziło do samobójstw funkcjonariuszy, złamania życia ich rodzinom, a potem okazywało się, że byli niewinni. Tak naprawdę do dziś nikt nie przedstawił takiego audytu dotyczącego spraw prowadzonych przez BSW. Teraz mamy tego efekty.
Czyli to wierzchołek góry lodowej? Do tej pory jednak nie było to aż tak widoczne.
Można powiedzieć, że teraz mamy szczyt tego kryzysu, który rzeczywiście do tej pory nie był aż tak widoczny w mediach. Natomiast wielokrotnie już toczyły się sprawy, w których funkcjonariusze BSW przekraczali swoje uprawnienia, w których były areszty i spektakularne zatrzymania na klatkach schodowych, nieraz w małych miejscowościach, gdzie później taki funkcjonariusz był już spalony, nawet, jak okazywało się później, że był niewinny. Dzisiaj widzimy tego efekty i to na przykładzie najważniejszego w policji człowieka, czyli komendanta głównego. Minister powinien to wreszcie przeciąć.
W jaki sposób?
Formacja BSW powinna być rozgoniona do jednostek roboczych. Komisariaty i komendy czekają na takich specjalistów. Tam nabraliby trochę doświadczenia, praktyki w terenie, a jednocześnie pokory. W ich miejsce należy powołać zupełnie nową formację, z nowymi ludźmi, ale na pewno nie w takim wymiarze i nie z takim zakresem pracy operacyjnej, jak obecnie. Bo tak naprawdę ważną częścią zadań BSW powinna być ochrona policjantów, m.in. przed pomówieniami ze strony grup przestępczych. Tej ochrony od wielu lat nie widzimy i przez wiele lat domagaliśmy się jej. Jest tylko "rozpracowywanie" funkcjonariuszy i chwalenie się, ilu to policjantów wsadziliśmy za kratki. Tymczasem jakby prześledzić ich procesy, to okaże się, że tylko znikomy procent zarzutów się utrzymał w sądzie, mimo całego spektrum narzędzi - techniki operacyjnej, podsłuchów, monitorowania przepływów na kontach, kartach, na wszystkich nośnikach elektronicznych. Powiedzmy szczerze: to, co teraz wniosła ta nowa, budząca kontrowersje, ustawa o służbach - oni już od dawna mają i stosują.
Czy to oznacza, że do tej pory działali nielegalnie?
Bywało to tak, że np. na początku prowadzili różne czynności niezgodnie z prawem, a jeżeli coś się potwierdzało, to wtedy zaczynali już oficjalną drogą działać i zaczynały się formalne uzgodnienia z prokuratorem. Jestem przekonany, że ten dzisiejszy kryzys jest wywołany właśnie przez tę formację.
To wróćmy do Zbigniewa Maja, byłego już komendanta głównego. Jeden z funkcjonariuszy stwierdził wczoraj w rozmowie z nami, że musiał on podać się do dymisji, bo zadarł z "zakonem" – jak ponoć nazywane jest BSW w środowisku policyjnym. Zgadza się pan z tym?
Rzeczywiście, w środowisku policyjnym często pojawia się "zakon" jako określenie BSW. Na dodatek jest to "zakon" bez kontroli. I rzeczywiście wygląda na to, że były komendant jest ofiarą tego braku kontroli.
To jak to jest: Zbigniew Maj jest właściwie ofiarą czy właśnie stroną atakującą? Wszak to on rozpoczął walkę z BSW, odwołując jego szefostwo.
Powiedziałbym tak: jest ofiarą na własne życzenie. Jak zaczął ten kabaret z pokazywaniem pomieszczeń komendanta, to tak samo skończył. To był cyrk, szopka, która tak naprawdę nie przyniosła mu ani chluby, ani godności. Został wystawiony, jak dzieciak, na pośmiewisko. Nie tylko w środowisku policji, ale też cywilnym. Wiele osób, z którymi rozmawiałem na ten temat, mówiło mi: "w tak poważnej instytucji nie powinno się dziać coś takiego". Można to było to zrobić inaczej, poprzez pokazanie nieprawidłowości z czasów komendanta Działoszyńskiego. My też mieliśmy wcześniej zastrzeżenia do przerabianie całej konstrukcji pomieszczeń. Podano, że kosztowało to trzy miliony. To utopia. Ta przeróbka kosztowała przynajmniej 10 mln zł. Oczywiście jako twardy, poważny szef, nowy komendant powinien to zbadać, mając do tego narzędzia, ludzi i uprawnienia, sprawdzić, ile rzeczywiście kosztowała ta przeróbka i zgłosić te nieprawidłowości do odpowiednich instytucji, a nie robić z tego spektakl medialny.
Rzeczywiście, do tej pory wydawało się, że takie sprawy policja zawsze załatwiała wewnętrznie.
Bo tak było. W tym przypadku uważam, że komendant Maj ośmieszył policję jako instytucję. Słuchałem go kiedyś w radiu, jak stwierdził, że to, co jego poprzednik zrobił w ciągu dwóch lat, zwalniając ludzi, on uczynił to w dwa miesiące. Myślę, że i tak za długo to robił, bo przecież w instytucji hierarchicznej można wszystkich odwołać. Ale pytanie: jakim kosztem? Czy dzisiaj stać nasze państwo, by wysyłać 40-letnich komendantów wojewódzkich, z takimi uposażeniami na emerytury, które będą pobierali przez następnych 30-40 lat? To pytanie należy zadać publicznie.
No właśnie, jak to jest, że odwoływani są młodzi komendanci, szkoleni przez lata przez państwo, którzy na dodatek mają na swoim koncie sukcesy i dobre notowania? Za przykład można tu podać komendanta stołecznego czy wielkopolskiego.
Też tego nie rozumiem. Poza tym dziwię się, że w tej sytuacji, podczas gdy odwoływani są komendanci i inni kompetentni ludzie, zarząd główny Związku Zawodowego Policjantów milczy. Tracimy dobrych funkcjonariuszy, którzy mogliby jeszcze wiele zdziałać, ale w tak młodym wieku wysyła się ich na emeryturę.
No chyba, że nie pójdą na emeryturę…
Ależ oczywiście, że pójdą. Przecież byliby naiwni, gdyby zgodzili się na zmniejszenie uposażenia. Należy się w ogóle zastanowić nad procedurami. Tworzymy armię młodych emerytów z wysokimi uposażeniami. Przecież taki odwołany komendant, jak odejdzie ze służby, będzie pobierał 75 proc. uposażenia, czyli jakieś 16 tysięcy zł. Niewykorzystywanie potencjału tych ludzi zaprzecza tezie ministra Zielińskiego, który oburza się, że biorą oni tak wysokie emerytury. A co mają robić? Odwoływanie dobrych, kompetentnych funkcjonariuszy tylko dlatego, że powołała ich poprzednia władza, nie ma sensu. Pamiętajmy, że większość tych ludzi nie rozpoczynała służby w milicji, tylko już w policji, po 1990 roku. Trzeba też zastanowić się nad tym, jaki rachunek ekonomiczny powoduje pozbywanie się ich ze służby. To wielka strata i dla formacji, i dla państwa. Nie powinno się ich odwoływać, tylko na przykład zmieniać im jednostki.
Ale nie ma pan chyba na myśli tego, co stało się z oficerami zarządzającymi do tej pory BSW? Po odwołaniu zostali przesunięci na patrole i mają pilnować porządku w warszawskim metrze, na dworcach kolejowych i wokół placówek dyplomatycznych. To chyba jednak dla nich pewne upokorzenie…
Oczywiście, jest to dla nich upokarzające i było to złośliwe posunięcie. Ale też pamiętajmy, że ci ludzie są już spaleni w służbie operacyjnej. Natomiast można było dać im pracę w innych komórkach, przecież obecnie polska policja to blisko 100-tysięczna armia. A w takiej instytucji nie można działać jak pistolet i odwoływać ludzi nawet w momencie, kiedy zapadła już decyzja o dymisji.
Zbigniew Maj podkreśla, że jego dymisja to efekt odwetu za jego działania wobec BSW i że padł ofiarą prowokacji byłych funkcjonariuszy tej instytucji. Myśli pan, że tak jest?
To pewnie wyjdzie w tym postępowaniu, które się toczy, ale to nie pierwsza taka lekcja i nie pierwszy taki przypadek. Przecież tak był rozpracowywany także komendant Matejuk czy komendant Szroeder. I praktycznie każdy kolejny.
Czyli każdy komendant miał problem z "zakonem"?
Zgadza się. Miał problem, bo – jak już mówiliśmy – ta instytucja jest poza kontrolą. To nie powinno być tak, że aparat wewnętrzny komendanta głównego, bo tak to formalnie jest, zbiera i gromadzi "haki" na kolejnych szefów. Ta sprawa nie dotyczy bowiem tylko komendanta Maja, ale także komendantów wojewódzkich, powiatowych, miejskich.
Ale czy BSW robi to na zlecenie każdego kolejnego komendanta, czy we własnym zakresie?
To chyba kwestia zbyt dużych uprawnień i samodzielności szefa BSW, który podlega tylko pod komendanta głównego. Ale wiadomo, że komendant nie jest w stanie tak naprawdę kontrolować tej formacji.
Czyli można powiedzieć, że to właśnie BSW rozdaje dzisiaj karty w policji?
Dzisiaj to widać wyraźnie. Zresztą w przeszłości też tak było. My i media nie analizujemy tak naprawdę, co oni robią w mniejszej skali, np. w powiatach. Podkreślam więc jeszcze raz – tak dalej być nie może, że ta formacja rozdaje karty zupełnie bez kontroli. Tak dalej być nie może, panie ministrze Błaszczak!
Tak się składa, że minister Błaszczak zapowiedział dziś na antenie radia RMF FM, że w ciągu kilku tygodni będzie gotowy projekt wyłączenia Biura Spraw Wewnętrznych z KGP i podporządkowanie go MSWiA. Dzięki tej zmianie - jak stwierdził - minister spraw wewnętrznych będzie miał wiedzę na temat tego, co się dzieje w policji. Jak pan ocenia ten pomysł?
To zależy, czy miałby to być po prostu nadzór cywilny, czy też całkowite podporządkowanie tej instytucji ministerstwu, które jednak jest instytucją polityczną. W związku z tym BSW może też być wykorzystywane jako narzędzie polityczne. To oczywiście nie byłoby dobre. Moim zdaniem nadzór cywilny nad formacjami nie powinien się sprowadzać do pełnej kontroli, jeżeli chodzi o pracę operacyjną. Uważam, że praca operacyjna powinna być poddana poważnemu nadzorowi sądowemu. Gdyby nadzór cywilny miałby także pełną kontrolę merytoryczną, ta apolityczność policji, wypracowana po 1990 roku, mogłaby zostać zachwiana.
...
Kolejne zdanie w tej kwestii.
Andrzej Stankiewicz: Szef policji z zemsty wykreował aferę, której nie było
15 lutego 2016, 00:03
• Wszystko wskazuje na to, że doniesienia o inwigilacji dziennikarzy za rządów PO inspirował komendant główny policji Zbigniew Maj, który chciał się przypodobać nowej władzy
Kiedy na przełomie roku pojawiły się w mediach - także w „Rzeczpospolitej" - doniesienia o inwigilacji dziennikarzy i prawników zajmujących się aferą taśmową za rządów PO, komentowałem to ostro: „Platformo, przeproś za nielegalne podsłuchy, nadużywanie władzy oraz niszczenie dowodów. I nie broń swych funkcjonariuszy, gdy upomni się o nich prawo".
Popełniłem błąd. Założyłem, że urzędnik państwa tak znamienity jak komendant główny policji wie, co mówi. A to inspektor Zbigniew Maj podsycał informacje o masowej nielegalnej inwigilacji. Według niego miała być ona prowadzona przez Biuro Spraw Wewnętrznych, czyli specjednostkę zajmującą się tropieniem przestępstw wśród policjantów. Maj zarządził w BSW audyt, a wcześniej wyciął w pień wszystkich jego szefów.
Premier Beata Szydło poinformowała o inwigilacji w broszurze rozesłanej w połowie stycznia do wszystkich europosłów przed debatą na temat sytuacji w Polsce. „Ponad 80 dziennikarzy i prawników, którzy zajmowali się sprawą obciążających poprzedni rząd nagrań, znalazło się na podsłuchu" - napisała. Wtórował jej szef resortu sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Politycy popełnili nawet większy błąd ode mnie - bo i pani premier, i pan minister mieli możliwość sprawdzenia doniesień komendanta, a dali aferze podsłuchowej państwowy glejt wiarygodności.
Ponieważ prokuratura zbadała słynny audyt Maja i uznała, że to kupa makulatury, trzeba na tę sprawę spojrzeć inaczej.
W wersji Maja od początku było kilka bardzo poważnych luk. Komendant powtarzał, że wdrożył postępowania dyscyplinarne wobec siedmiu policjantów. Tyle że - według naszych ustaleń - w tym gronie był tylko jeden pracownik BSW. W dodatku to policjant odpowiedzialny za prowadzenie rejestrów, nie za pracę operacyjną. Oczywiście, mógł fałszować dokumenty dla tych, którzy nielegalnie podsłuchiwali. Ale czemu żaden z podsłuchujących nie jest objęty postępowaniem dyscyplinarnym? Ani MSW, ani Komenda Główna Policji przez kilka tygodni nie zdołały nam odpowiedzieć na to pytanie.
Co więcej, jeśli owa parszywa siódemka nielegalnie inwigilowała dziennikarzy, to Maj nie powinien wszczynać dyscyplinarki - bo to kara za drobne wykroczenia służbowe - tylko złożyć przeciw nim doniesienie do prokuratury. Nigdy tego nie zrobił - to prokuratura sama wystąpiła o audyt w BSW. Finał znamy.
Jest też kwestia techniczna. Otóż BSW nie dysponuje techniką, która pozwala na podsłuchiwanie telefonów. W kilku źródłach potwierdziliśmy, że gdy jest taka potrzeba, BSW występuje o założenie podsłuchu do policyjnego Wydziału Techniki Operacyjnej (WTO). To oznacza, że słynna specgrupa w BSW albo sięgała mackami innych struktur policji, w tym WTO, albo po prostu nie prowadziła działań nielegalnych.
To w tej chwili jest najbardziej prawdopodobna wersja - że dziennikarze i adwokaci mogli być sprawdzani przez BSW, gdy kontaktowali się z obecnymi lub byłymi policjantami wynoszącymi informacje do bohaterów afery taśmowej. Tyle że nie było to zjawisko zaplanowane, nielegalne ani masowe.
To, że jest to wersja najbardziej prawdopodobna, nie oznacza, że jedynie prawdziwa. Państwo i jego służby robią wiele, by tej sprawy do końca nie wyjaśnić. Ani policja, ani MSW nie chce ujawnić dokumentu stanowiącego rzekomą aferę - czyli audytu w BSW.
Czemu inspektor Maj, który właśnie odchodzi w niesławie, miałby wykreować aferę, której nie było? Komendant podejmował wiele działań, żeby się przypodobać władzy. Ale miał też własny interes - dziś wiadomo, że policjanci z BSW wpadli na trop jego korupcyjnych historii. Czy są one wiarygodne czy nie - znów decyzja w rękach prokuratury. W tej chwili jednak atak na BSW, niestety, wygląda na zemstę Maja. Prawdopodobnie.
Andrzej Stankiewicz
...
SZOK NAPRAWDE? TO MAMY KOLEJNA PISOSOSKA ,,AFERE" ZMONTOWANA DLA CIEMNEGO LUDU! JAK NIEGDYS ,,GRUNTOWA". Trzeba byc rozwaznym i nie ,,chwytac w lot" podrzutek. Aferomania to styl ich bycia. Taki Gupol i Wsieci itp. maja jak kazdy zauwazy styl pisania ,,aferalny". Kazdy artykul ,,ujawnia po raz pierwszy" jakas ,,afere". Czytelnik ma sie ekscytowac.
RMF24
Żona byłego komendanta głównego policji Zbigniewa Maja została zwolniona z pracy
Żona byłego komendanta głównego policji Zbigniewa Maja została zwolniona z pracy - Jakub Kamiński / PAP
Żona byłego komendanta głównego policji Zbigniewa Maja miała zostać dzisiaj zwolniona z pracy. Beata Maj pełniła funkcję prezesa Kaliskiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego. "Wątek rzekomego załatwienia pracy żonie pojawił się przy okazji dymisji samego Maja" – poinformowało RMF24.
Beatę Maj zwolniła rada nadzorcza Towarzystwa Budownictwa Społecznego, nie ma ona obowiązku podawania powodu pozbawienia stanowiska pracy. Jak podaje radio: Beata Maj do KTBS trafiła za poprzednich władz miasta, ale dopiero podczas kadencji obecnego prezydenta Kalisza została prezesem".
REKLAMA
Aktualnie brak szczegółów dotyczących opisywanej informacji.
...
Zemsta? Walenie w zone za meza jest ohydne.
Insp. Zbigniew Maj szukał zemsty na BSW? Pytlakowski: mogło chodzić o stare konflikty sprzed lat
Janusz Schwertner
Redaktor Onet Wiadomości
Piotr Pytlakowski - Bartosz Krupa / East News
- Nie sądzę, żeby insp. Zbigniew Maj mógł inspirować doniesienia o inwigilacji dziennikarzy - tak dzisiejsze ustalenia Andrzeja Stankiewicza komentuje w rozmowie z nami dziennikarz "Polityki", Piotr Pytlakowski. Ale dodaje równocześnie, że w grę mogło wchodzić pragnienie zemsty na funkcjonariuszach Biura Spraw Wewnętrznych. Skąd się ono wzięło? Prawdopodobnie chodzi o błahostkę sprzed lat.
Sprawą insp. Zbigniewa Maja polska opinia publiczna żyje od kilku dni. 11 lutego były już szef policji niespodziewanie podał się do dymisji. - Przygotowano wobec mnie prowokację dokonaną przez byłych pracowników Biura Spraw Wewnętrznych. Złożyłem rezygnację, żeby nie obciążać całej formacji - informował na specjalnej konferencji prasowej.
Już wtedy media informowały, że może chodzić o wydarzenia sprzed wielu lat - jeszcze z czasów, gdy Maj pracował w kaliskiej policji. Inspektor miał być wówczas szantażowany i przyjąć od swojego informatora pięć butelek wódki i 10 tysięcy złotych. Maj wszelkie doniesienia zdecydowanie dementował. Powody swojej dymisji tłumaczył zgoła inaczej. - Zacząłem wprowadzać reformę zarówno Komendy Głównej Policji, jak i zmiany w stylu pracy, zarządzaniu poszczególnych komend wojewódzkich. Przeprowadziłem audyt w Biurze Spraw Wewnętrznych. Dotknąłem układów, które od lat funkcjonowały w wielu miejscach w policji, i zostałem zaatakowany - tłumaczył.
Szerokim echem odbiły się jednak także początki Maja w roli szefa policji. Wzburzenie wśród większości funkcjonariuszy wywołał przede wszystkim atak na Marka Działoszyńskiego. Maj publicznie prezentował dziennikarzom gabinet swojego poprzednika, a także łazienkę i pokój wypoczynkowy, z których korzystał. Wiceminister sprawiedliwości Jarosław Zieliński mówił o "niegospodarności" Działoszyńskiego i przejawie "Bizancjum".
Wniosek, jaki się nasuwał: były szef urządził sobie w policji luksusy i jak najszybciej potrzeba człowieka z charakterem, który zdoła to przerwać.
W dzisiejszej "Rzeczpospolitej" mocny komentarz dotyczący insp. Maja umieścił Andrzej Stankiewicz. Dziennikarz odniósł się do sprawy, która od początku wzbudza jeszcze większe kontrowersje. Jaki udział mógł mieć nowy szef policji w tym, że w przestrzeni publicznej pojawiły się sugestie, jakoby policyjne Biuro Spraw Wewnętrznych brało udział w nielegalnym podsłuchiwaniu dziennikarzy?
"Wszystko wskazuje na to, że doniesienia o inwigilacji dziennikarzy za rządów PO inspirował komendant główny policji Zbigniew Maj" - napisał w redakcyjnej analizie dziennikarz Stankiewicz. Według niego, Maj próbował "przypodobać się władzy", a atak na BSW "wygląda na zemstę".
Według Stankiewicza, wiele wskazuje na to, że insp. Zbigniew Maj "podsycał informacje o masowej nielegalnej inwigilacji", która według niego miała być prowadzona przez policyjne Biuro Spraw Wewnętrznych. Informacje o inwigilacji, przytacza dziennik, podawali również premier Beata Szydło i minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, którzy »dali aferze państwowy glejt wiarygodności«.
O kulisach całej sprawy rozmawialiśmy z Piotrem Pytlakowskim, dziennikarzem "Polityki". W najbliższym, środowym wydaniu tygodnika ujawni on tło sporu insp. Maja z BSW i Markiem Działoszyńskim.
Piotr Pytlakowski: Maj to człowiek przyzwyczajony do prostych metod
Piotr Pytlakowski przyznaje w rozmowie z nami, że w jego opinii insp. Zbigniew Maj nie inspirował doniesień o inwigilacji dziennikarzy. - Spójrzmy na chronologię: najpierw o sprawie – w portalu kulisy24.com - poinformował Sylwester Latkowski, którego ta sprawa bezpośrednio dotyczy. Scenariusz, że całość wyszła od Maja, nie wydaje mi się prawdopodobny - przekonuje.
Dziennikarza "Polityki" pytamy także, czy w jego opinii były szef policji mógł podejmować takie działania, by przy okazji sprzyjały one ekipie rządzącej. - To nie jest typ człowieka, któremu zależy na przypodobaniu się innym ludziom. Wszyscy, którzy go znają, mówią raczej o innej cesze, która właściwie powinna zablokować mu drogę do stanowiska szefa policji. Policjanci twierdzą, że to facet mający trudności z zachowaniem "politycznej postawy" - mówi.
- Po prostu to człowiek przyzwyczajony do prostych metod, stroniący od salonowych gier. Czy stał się przy tym narzędziem w rękach polityków? To możliwe. Za słowa o Bizancjum przeprosił, a w rozmowie ze mną przyznał, że dał się trochę wypuścić. Bez dwóch zdań, to był idiotyzm. W mediach określiłem to jako "wiochę" i tę opinię podtrzymuję - dodaje.
I przyznaje, że w środowisku policyjnym bardzo negatywnie odebrano jego wypowiedź. - Zarówno byli policjanci, jak i obecni. Nic dziwnego, on ewidentnie złamał standardy. Na Facebooku zaczęły pojawiać się żarty, że powinien korzystać z szaletu, a nie toalety - opowiada Piotr Pytlakowski.
"Mogło chodzić o zemstę i stare konflikty sprzed lat"
Według dziennikarza "Polityki", w grę wchodzi raczej pragnienie zemsty na policyjnym Biurze Spraw Wewnętrznych. - Czy jego zachowanie mogło mieć charakter zemsty? To wiarygodny scenariusz. Miał z BSW stare konflikty sprzed lat – przyznaje Pytlakowski, dodając, że kulisy tej sprawy opisze w środowej "Polityce".
– Chodzi o czasy, gdy był naczelnikiem Wielkopolskiego Zarządu CBŚ w Poznaniu. Poszło w zasadzie o... sprawy lokalowe. Do skrzydła komendy wojewódzkiej, gdzie siedzibę miał CBŚ, dokooptowano BSW. Majowi się to nie podobało; tam panował tłok, nie było dobrej atmosfery do pracy. Wziął sprawy w swoje ręce i którejś nocy jego ludzie zmienili zamki w drzwiach, na cyfrowe. Symbolicznie odgrodzili się od BSW - opowiada.
- Biuro Spraw Wewnętrznych szukało zemsty. Któregoś dnia, po otrzymaniu wiadomości, że Maj wygląda na "wczorajszego", odwiedzono go z alkomatem i upokorzono publicznie. Badanie nie wykazało jednak obecności alkoholu, a Maj o wszystkim powiadomił Komendę Główną. Całość traktowano jako zabawną historię, ale de facto tak zaczęła się wojna – mówi Piotr Pytlakowski. Więcej o kulisach tej sprawy będzie można przeczytać w środowej "Polityce".
"Gdy wracasz do policji, w nowej rzeczywistości odnaleźć jest się bardzo trudno"
Pytlakowskiego pytamy także o to, co jego zdaniem czeka teraz inspektora Maja. - Najpewniej emerytura. Wyliczono, że może liczyć na dziesięć tysięcy złotych. Nie sądzę, żeby brał pod uwagę scenariusz powrotu do policji; sprawa pewnie będzie trwać długo, wiele jeszcze wody w rzece upłynie. A policjant odsunięty na bok, często jak wraca, nie odnajduje się już w nowej rzeczywistości. Pamiętajmy przy tym, że nie wiemy dziś, co wykaże to postępowanie. Jeśli usłyszy zarzuty, to sprawa nabierze innego formatu, Maj nie będzie mógł być już policjantem - tłumaczy.
- Stawiam, że przejdzie na emeryturę. Ma dużo energii, temperament. W jakiś sposób będzie chciał to wykorzystać. Być może założy np. własną agencję detektywistyczną - ucina Pytlakowski.
...
Oczekiwanie nowej wladzy zeby ,,znalezc afere" jest wyrazne i moze za bardzo sie dal podpuscic.
PAP
Krzysztof Sędzikowski odwołany ze stanowiska prezesa Kompanii Węglowej
- Shutterstock
Krzysztof Sędzikowski odwołany z funkcji prezesa Kompanii Węglowej. Członek Rady Nadzorczej Kompanii Węglowej (KW) Tomasz Rogala będzie przez najbliższe trzy miesiące pełnił obowiązki prezesa tej największej górniczej spółki. Krzysztof Sędzikowski kierował Kompanią Węglową niespełna 15 miesięcy.
O odwołaniu szefa spółki, boleśnie doświadczającej skutków kryzysu na rynku węgla, poinformowało w środę biuro prasowe Ministerstwa Energii, które nadzoruje Kompanię. W komunikacie nie podano przyczyn tej decyzji.
REKLAMA
W Kompanii trwa spór zbiorowy wszczęty przez związki zawodowe, które obawiają się redukcji wynagrodzeń oraz chcą znać szczegóły planu naprawczego dla spółki. Przedstawiciele związków, z którymi rozmawiała PAP, przyjęli odwołanie prezesa ze spokojem i uznali ten krok za spodziewany. Akcentowali, że prezes ostatnio mówił co innego niż przedstawiciele rządu, a związki czuły się niedoinformowane.
Na środę planowano spotkanie związkowców z Kompanii z zarządem spółki i ministrem energii Krzysztofem Tchórzewskim, jednak w południe rozmowy – na które zapraszał stronę społeczną właśnie prezes Sędzikowski - odwołano bez podania przyczyn. Kilka godzin później ogłoszono informację o dymisji prezesa.
Jak podało ministerstwo, pełniący obowiązki prezesa KW Tomasz Rogala zadeklarował, że będzie kontynuował dialog ze stroną społeczną, a także uczestniczył w pozyskiwaniu inwestorów do nowej spółki (PGG), która powstanie w maju. Według wcześniejszych informacji, ma ona przejąć 11 kopalń Kompanii, by mogły dalej działać. Inwestorzy mają wnieść do PGG ok. 1,5 mld zł. Ministerstwo Energii podało w komunikacie, że prace przygotowawcze do powołania PGG idą zgodnie z przyjętym harmonogramem.
W środowej rozmowie z PAP Rogala nie chciał na razie mówić o sprawach, które uważa za najistotniejsze obecnie dla spółki, uznając to za przedwczesne. Zapowiedział więcej informacji w przyszłym tygodniu.
Rogala jest absolwentem Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, specjalistą w zakresie prawa finansowego. Jak podano w komunikacie resortu energii, ma wieloletnie doświadczenie zawodowe w zarządzaniu i restrukturyzacji przedsiębiorstw. Jest doradcą restrukturyzacyjnym z uprawieniami m.in. syndyka, biegłego i nadzorcy sądowego. Specjalizuje się m.in. w prawie restrukturyzacyjnym, a także w zagadnieniach np. wyceny przedsiębiorstw, szacowania opłacalności postępowań układowych i likwidacyjnych. Ukończył studia podyplomowe na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego z zakresu prawa UE oraz z zakresu zarządzania przedsiębiorstwem na Akademii Ekonomicznej w Katowicach. Prowadzi w Katowicach kancelarię prawną.
Krzysztof Sędzikowski kierował Kompanią Węglową od grudnia 2014 r. Zajął miejsce odwołanego po około półrocznej pracy Mirosława Tarasa. Sędzikowski w przeszłości był m.in. prezesem KGHM Polska Miedź, Boryszew SA i Impexmetal SA, a w latach 2004-2010 kierował spółką CTL Logistics - prywatnym przewoźnikiem. Zasiadał też w radach nadzorczych kilku polskich spółek.
W październiku ubiegłego roku Sędzikowski złożył dymisję ze stanowiska z dniem 31 grudnia 2015 r., wśród jej przyczyn wskazując m.in. brak możliwości pozyskania inwestorów dla tzw. nowej Kompanii Węglowej (obecna nazwa to PGG). Później jednak – już po zmianie rządu i powstaniu resortu energii - zgodził się pozostać na stanowisku. O ewentualnej dymisji prezesa mówiono także wcześniej, już w sierpniu zeszłego roku.
Tydzień temu, w broszurze adresowanej do pracowników Kompanii, Sędzikowski wskazywał na efekty programu naprawczego i przedstawiał kluczowe założenia biznesplanu PGG. „Miniony rok był bardzo trudny dla Kompanii Węglowej. Dramatycznie walczyliśmy o utrzymanie naszej firmy na rynku i udało nam się tego dokonać. Pomimo skrajnie niekorzystniej sytuacji w branży węglowej, Kompania Węglowa wypłacała wynagrodzenia swoim pracownikom w terminie, uregulowaliśmy w całości nagrodę barbórkową, pierwszą ratę 14-tki oraz wszystkie inne zobowiązania wobec pracowników” - napisał.
W ocenie Sędzikowskiego program restrukturyzacji KW przyniósł pozytywne efekty. „Obniżyliśmy koszty wydobycia węgla, sprzedaliśmy nadwyżkę węgla ze zwałów i wdrożyliśmy wiele inicjatyw oszczędnościowych w kopalniach. Mieliśmy - jak wieszczyli niektórzy - już w połowie zeszłego roku zniknąć z rynku. Dzięki Waszemu zaangażowaniu i ciężkiej pracy tak się na szczęście nie stało. Uchroniliśmy spółkę przed ogłoszeniem upadłości i dalej prowadzimy naszą działalność” – pisał prezes do górników.
Sporną kwestią w relacjach z działającymi w Kompanii związkami stało się w końcu stycznia wypowiedzenie przez zarząd Kompanii porozumienia, gwarantującego górnikom niezmienność zasad wynagradzania przez rok po przekazaniu kopalń do PGG. Prezes tłumaczył, że firma w nowej strukturze musi mieć możliwość większej elastyczności w tym zakresie i należy negocjować taki system wynagradzania, który powiąże płace z wynikami firmy. Ostatecznie pod naciskiem związkowców zarząd po dwóch tygodniach wycofał wypowiedzenie porozumienia.
Kolejną sporną kwestią jest wysokość przeciętnych miesięcznych wynagrodzeń w Kompanii w tym roku. Związkowcy nalegali, by w porozumieniu dotyczącym ratalnej wypłaty tzw. 14 pensji za ubiegły rok zapisano, że przeciętne płace nie będą niższe niż w zeszłym roku. Zarząd godził się na taki zapis dotyczący jedynie pierwszego kwartału. Do porozumienia nie doszło – związki wszczęły spór zbiorowy w sprawie wynagrodzeń i wysłały skargę do Państwowej Inspekcji Pracy na złamanie prawa poprzez wypłacenie tylko 30 proc. czternastki – pozostałą część górnicy mają dostać w czerwcu; tak zdecydował zarząd KW.
Związkowcy, z którymi rozmawiała w środę PAP, uznali odwołanie prezesa za spodziewane. „Nic zaskakującego” - ocenił lider Sierpnia 80 Bogusław Ziętek. „Myślę, że (prezes Sędzikowski – PAP) już dawno się pogubił. Jeśli ktoś trzy razy składa rezygnację, a potem ją cofa, mimo że nie ma żadnych nowych pomysłów, najwyraźniej nie ma dobrego pomysłu, co zrobić z Kompanią Węglową” - uznał Ziętek.
„Widocznie tak musiało być” - skomentował wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Górników w Polsce Wacław Czerkawski. „Skoro sobie nie radził, nie było praktycznie dialogu, strona społeczna była absolutnie nieinformowana o tym, co się dzieje; nie była informowana o planach, a jednocześnie sama załoga była wręcz straszona (...) o zagrożeniach wynikających ze złej kondycji finansowej, wręcz upadłością – powodowało to nienormalną atmosferę” - zaznaczył Czerkawski.
„Tak się szamotały: związki niedoinformowane i załoga zastraszona” - wyjaśnił wiceszef ZZG. „Tak dalej to nie mogło trwać, więc wcale się nie dziwię, że ktoś to przeciął” - dodał Czerkawski. Zdaniem Ziętka ostatnio dochodziło do – jak to ujął – „drastycznych rozbieżności” między rządem a zarządem KW. Oddelegowanie do sprawowania obowiązków prezesa nieznanego dotąd szerzej członka rady nadzorczej spółki lider Sierpnia 80 uznał za „tymczasowe”.
„Nie podejrzewam, by osoba, która jest – najogólniej - mało znana w branży, mogła sobie poradzić z problemami, które stoją przed całym polskim górnictwem” - podkreślił Ziętek. „Ale jest inny kontekst. Po tym, do czego doprowadził Sędzikowski, czyli całkowitego załamania dialogu, każdemu następnemu będzie łatwiej. Bo gorzej już być nie może” – uznał lider Sierpnia 80.
Kompania Węglowa to największy w Polsce producent węgla kamiennego. Zatrudnia ponad 34 tys. osób i wydobywa ok. 28 mln ton węgla rocznie. Udziałowcami PGG po przekazaniu do niej 11 kopalń i 4 zakładów KW mają być m.in. katowicki Węglokoks oraz inwestorzy z sektora finansowego i energetycznego, którzy łącznie mają wnieść do spółki ok. 1,5 mld zł. KW oficjalnie nie podała wyniku finansowego za ubiegły rok; według nieoficjalnych informacji strata przekroczyła 930 mln zł.
...
Teczki IPN i inny obled a tutaj kolejny 2 miesieczy szef. Ktory nastepny?
100 dni rzadu minelo i ocena 2= czyli mierna z dwoma minusami. To ,,lepiej" niz Kopacz gdyz tam byla ocena NAGANNA! Ale co to za konkurencja.
Beata Szydło komentuje doniesienia o ew. dymisji Waszczykowskiego
Beata Szydło - Radek Pietruszka / PAP
- Minister Waszczykowski sam przyznał, że skierowanie tego wniosku do Komisji Weneckiej było zbyt wczesne. Dzisiaj musimy skoncentrować się na tym, by skierować uwagi do projektu – stwierdziła Beata Szydło. Premier odniosła się w ten sposób do dzisiejszych doniesień prasowych, które sugerowały, że minister Witold Waszczykowski może zostać zdymisjonowany.
- Ja w tej chwili, tak jak minister Waszczykowski i rząd, przygotowujemy się do dyskusji na forum Komisji Weneckiej i to jest naszą troską. Nie oceniam na ten moment ministra Waszcyzkowskiego – stwierdziła Szydło.
REKLAMA
- Posiedzenie Komisji Weneckiej jest 11-12 marca. Rozmawiamy z ministrem Waszyczkowskim bardzo często. Rozmawiamy o posiedzeniu, przygotowujemy nasze uwagi, które będziemy przedkładać do projektu – oceniła Szydło.
Premier oceniła również, że "bardzo źle się stało, że ten projekt wyciekł do mediów". – To podważa wiarygodność Komisji Weneckiej – stwierdziła Szydło na konferencji prasowej.
...
Wlasciwie to juz rzad miernot zdazyl sie skompromitowac i jest do dymisji. Typowe dla kaczyzmu, A dzis jeszcze Belka ich reprezentantem. Smierdziuchy.
Prezes nie ma kompletnie nic do zaproponowania oprocz siebie. TERAZ JA! I to cala roznica. Miernoty u wladzy takie same co poprzednicy i Belka tez ten sam. Plus obled teczkowy. Obrzydliwa mieszanka. Ale to tylko ptzejsciowo. Oni tylko sa do zamiatania smieci po PO.
Kaczyński: projekt opinii Komisji Weneckiej jest absurdalny
Jarosław Kaczyński - PAP
Jarosław Kaczyński krytykuje treść projektu opinii Komisji Weneckiej. Mówi też, że jej stanowisko nie jest wiążące. - Projekt opinii Komisji Weneckiej jest absurdalny - stwierdził w rozmowie z Polskim Radiem Białystok Kaczyński.
Lider PiS powiedział Polskiemu Radiu Białystok, że treść projektu opinii Komisji Weneckiej, która wyciekła do mediów jest "absurdalna w sensie prawnym". To - według niego - pokazuje, że instytucja nie ocenia sytuacji z puntu widzenia prawa, a przy tym cechuje się wyraźnym nastawieniem politycznym.
Jarosław Kaczyński mówił też, że stanowisko Komisji Weneckiej nie jest wiążące dla polskiego rządu. Jak powiedział, "to są tylko opinie o charakterze doradczym, czy nawet mniej niż doradczym i w żadnym razie nas nie obowiązują".
Ministerstwo Spraw Zagranicznych wnioskowało do Komisji Weneckiej o zmianę terminu wydania opinii z marca na czerwiec. Jednak prośba ta nie została uwzględniona i opinia zostanie opublikowana i poddana pod głosowanie podczas marcowego posiedzenia instytucji.
...
Jaki prezezes taka komisja ktora sprowadzil. Kaczynski to polityczny nieudacznik. Nie nadaje sie do polityki.
Pięciu dowódców odchodzi z wojska. "Obawiam się lawiny odejść"
Michał Fabisiak
akt. 4 marca 2016, 13:05
• Pięciu dowódców chce odejść z polskiej armii - informuje Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych
• Przyczyny decyzji oficerów nie są znane
• Gen. Waldemar Skrzypczak obawia się lawiny odejść
• W ocenie Marka Jakubiaka z sejmowej komisji obrony to normalny cykl ewolucyjny
- Pięciu generałów złożyło w ostatnich dniach wypowiedzenie ze stosunku służbowego w Dowództwie Generalnym - mówi Wirtualnej Polsce ppłk. Szczepan Głuszczak, rzecznik prasowy DGRSZ. Dowództwo Generalne nie informuje, którzy generałowie odchodzą ze służby. Nieoficjalnie wiadomo, że chodzi o dowódcę sił lądowych gen. Janusza Bronowicza oraz jego zastępców Andrzeja Kuśnierka i Stanisława Olszańskiego. Chęć odejścia z armii wyrazili również wiceadmirał Marian Ambroziak, szef Inspektoratu Marynarki Wojennej oraz gen. Ireneusz Bartniak. Dlaczego wspomniani dowódcy odchodzą z wojska?
- Są to indywidualne wnioski, o przyczyny należy pytać te osoby - tłumaczy ppłk. Głuszczak. Generałów do podjęcia decyzji być może skłoniły słowa Antoniego Macierewicza. Szef MON zapowiedział, że wojskowi, którzy rozpoczęli służbę przed rokiem 1989 lub kształcili się na uczelniach w ZSRR, nie będą mogli robić kariery w armii. - Daleki jestem od opinii dotyczących polityki. Nie mam jednak wątpliwości, że w obliczu zagrożenia bezpieczeństwa naszego państwa, czyli wojny z Rosją, o czym wszyscy mówimy, odejście tak doświadczonych dowódców jest co najmniej niewłaściwe - mówi Wirtualnej Polsce gen. Waldemar Skrzypczak.
- Powinniśmy dbać o to, aby generałowie, którzy są przygotowani do dowodzenia na poziomie taktycznym i operacyjnym, mogli dowodzić w przypadku zagrożenia naszego bezpieczeństwa - wyjaśnia gen. Skrzypczak. I dodaje, że tak doświadczonych osób w polskim wojsku nie ma zbyt wiele, dlatego odejście wspomnianej piątki dowódców będzie dla naszej armii poważną stratą. Zdaniem rozmówcy WP na podobny krok mogą wkrótce zdecydować się kolejni oficerowie.
- Obawiam się lawiny osób, które odejdą. Jeśli tak się stanie, w kontekście zagrożenia bezpieczeństwa Polski przez Rosję, to będzie katastrofa - ocenia gen. Skrzypczak. W jego ocenie zadaniem decydentów jest dbanie o to, aby na wyższych poziomach dowodzenia posiadać oficerów, którzy będą skutecznie dowodzić wojskiem w sytuacji zagrożenia.
Decyzją generałów nie jest zaskoczony Marek Jakubiak, zastępca przewodniczącego sejmowej komisji obrony narodowej. Poseł Kukiz'15 podejrzewa, jaka jest przyczyna ich odejścia. - Są świadomi zmiany władzy i okoliczności. Zdają sobie sprawę z tego, że na stanowiskach dowódczych nastąpią roszady. Wiedzą, że nie będą dalej kierować armią, dlatego postanowili zrezygnować samodzielnie - wyjaśnia Jakubiak. Rozmówca WP nie obawia się, że decyzja ta spowoduje negatywne konsekwencje.
- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Generałów mamy dostatek, może nawet za dużo. Młodsi generałowie zostaną awansowani, a starsi zrobią im miejsce i będzie wszystko w porządku. Uważam, że jest to normalny cykl ewolucyjny, tak się rozwijamy - mówi poseł Kukiz'15.
W czerwcu w Polsce odbędą się ćwiczenia Anakonda 2016, w których weźmie udział łącznie 13 tys. żołnierzy NATO, w tym 10 tys. z USA. Jak informuje tygodnik "Polityka", odejście piątki dowódców zaniepokoiło naszych sojuszników. Amerykanie zwrócili się do MON z pytaniem, jak należy interpretować te informacje i czy będą miały one wpływ na przebieg ćwiczenia i dalszą współpracę wojskową. W tej sprawie kilkakrotnie kontaktowaliśmy się z rzecznikiem prasowym ministerstwa obrony narodowej, ale nie odbierał telefonu.
Zachowaniem Amerykanów nie jest zaskoczony poseł Jakubiak. - To zrozumiałe, jesteśmy przecież sojusznikami. Mam jednak wrażenie, że przez ostatnie osiem lat można było sobie zadzwonić do ministra i wszystkiego się dowiedzieć. To było kolesiowskie rządzenie. Skoro byli przyzwyczajeni do takich praktyk, to teraz pytają: "A co się tam u was dzieje?" - mówi Jakubiak.
...
LAWINA! Nie dziwie sie. Swir na czele. Chory umyslowo rozstraja otoczenie. Ludzie chca uciec. PiS jak widac nie dotrwa 4 lat bo chaos bedzie coraz wiekszy. To sa swiry i innego rezultatu byc nie moze.
Kandydatura Marka Belki na szefa EBOR oficjalnie zgłoszonaCzwartek, 3 marca 2016, źródło:PAP
Kandydatura Marka Belki na prezesa Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju została oficjalnie zgłoszona, wiceminister finansów Leszek Skiba podpisał odpowiednie dokumenty w tej sprawie - dowiedziała się PAP w Ministerstwie Finansów.
Leszek Skiba jest przedstawicielem Polski w Radzie Gubernatorów EBOR, więc z tego tytułu złożył podpis pod kandydaturą Belki. Oznacza to oficjalnie zgłoszenie prezesa NBP na stanowisko prezesa Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie.
W czwartek premier Beata Szydło potwierdziła, że obecny prezes NBP Marek Belka będzie kandydatem polskiego rządu na szefa Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju.
"Mamy czas do 11 marca na zgłoszenie oficjalnej kandydatury pana profesora Belki (na szefa EBOR). Oczywiście zawsze w takich wyborach na ważne stanowiska trwają zakulisowe rozmowy i toczą się też rozmowy dyplomatyczne. Powiedziałam w jednym z wywiadów prasowych, że Marek Belka będzie kandydatem polskiego rządu i zgłaszamy go oficjalnie" - powiedziała premier pytana na konferencji prasowej, czy Belka jest oficjalnym kandydatem rządu na szefa EBOiR.
Kadencja Belki na stanowisku szefa NBP wygasa w czerwcu br. W lipcu wygasa z kolei kadencja obecnego szefa EBOR Sumy Chakrabartiego.
EBOR (ang. The European Bank for Reconstruction and Development - EBRD) to międzynarodowa instytucja finansowa założona w 1991 r. w celu wsparcia budowy nowego ładu w Centralnej i Wschodniej Europie po zakończeniu zimnej wojny. Udziałowcami EBOiR są 64 państwa oraz Unia Europejska i Europejski Bank Inwestycyjny.
...
To jest prawdziwa twarz kaczyzmu. Agora i oni to dwie antypolskie bandy. Przy okraglym stole i w Magalence to byla jedna banda pozniej sie podzielili.
"Rzeczpospolita": Szałamacha postawił ultimatum premier Szydło
Paweł Szałamacha - Kuba Atys / Agencja Gazeta
Minister finansów Paweł Szałamacha postawił ultimatum premier Beacie Szydło, grożąc, że jeśli nie zdymisjonuje wiceministra prof. Konrada Raczkowskiego, sam odejdzie z rządu. O pożegnaniu wiceministra finansów ze stanowiskiem miał zdecydować sam Jarosław Kaczyński - informuje "Rzeczpospolita".
Wniosek o dymisję Raczkowskiego Szałamacha złożył u premier Szydło w poniedziałek. Tego samego dnia wieczorem o sprawie pisały już media. Okazuje się, że źródłem przecieku miał być sam Szałamacha - czytamy w "Rzeczpospolitej". Odważny ruch ministra miał wynikać ze sceptycznej postawy premier do dymisji Raczkowskiego. Postawił więc wszystko na jedną kartę.
REKLAMA
We wtorek doszło do spotkania Szydło i Szałamachy z prezesem Jarosławem Kaczyńskim i to prezes - jak donosi "Rzeczpospolita" - miał zdecydować o dymisji Raczkowskiego.
Kontrowersyje słowa o bankach
Do dymisji bezpośrednio miała się przyczynić wypowiedź Raczkowskiego. Podczas seminarium w SGH w ubiegłym tygodniu wiceminister powiedział, że w 2016 r. upadnie kilka małych banków, ale nie będzie to efekt wprowadzenia podatku bankowego, lecz niewłaściwego zarządzania i nadzoru. - Kilka banków jest "toksycznych" i one upadną jeszcze w tym roku. To małe banki, od razu uspokajam, i nie będzie to zaburzało polskiego systemu finansowego. Jednak oznacza to, że nadzór nie spełnił swojej roli i mieliśmy wydarzenia, jakie mieliśmy – mówię tu o bankach, które już upadły i wypłatach z BFG - mówił wówczas wiceminister finansów.
Szałamacha zwrócił się w piątek do Raczkowskiego o wyjaśnienie tej wypowiedzi. Oświadczył równocześnie, że polski sektor bankowy jest stabilny. Także rzecznik Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) Łukasz Dajnowicz w komentarzu do słów wiceministra zapewnił, że sektor bankowy w Polsce jest stabilny i efektywny.
...
Dalszy ciag rozpadu...
Pięta ostro krytykuje Komisję Wenecką. "Lewicowe gremium, które uzurpuje sobie prawo do pouczania suwerena"
- Komisja Wenecka to lewicowe gremium, które uzurpuje sobie prawo do pouczania suwerena. Wbrew temu, co było tutaj powiedziane, rząd nie łamie zasad praworządności. Przypomnę, że PiS demokratycznie i praworządnie otrzymało 235 mandatów. Nigdy żadna siła polityczna nie otrzymała tak silnego mandatu do rządzenia Polską. Polacy powierzyli Polskę Prawu i Sprawiedliwości i najwyższy czas, drodzy państwo, pogodzić się z tym - mówił w Sejmie Stanisław Pięta.
Poseł PiS podkreślił, że Trybunał Konstytucyjny nie może być sędzią we własnej sprawie ani trzecią, kasacyjną izbą parlamentu. - Każdy wyrok wydany w składzie nieznanym ustawie jest nieważny lub nie istnieje. W związku z tym nie może być opublikowany - mówił dalej PiS. - Naród już się wypowiedział, ma swoje zdanie o PO, o "Gazecie Wyborczej"... - i w tym momencie skończył się czas przeznaczony na jego wypowiedź, a prowadząca obrady wicemarszałek Sejmu, wyłączyła Pięcie mikrofon.
...
I zwrociliscie sie do zasuszonych komuszkow zeby Polske pouczali?