Przywrócić nadzieję w Kongu !
Serwis znalezionych frazLinki
- Ashley...
- DGL__M.A.T.I__Hubi_
- POMOC EDUKACYJNA FOR STUDENTS - PISANIE PRAC NA ZLECENIA
- Kurs Tarota PoznaĹ/LuboĹ
- dodatkowy zarobek
- Maksiu, Batorek
- fora pl
- MIESZKANIE
- Jak PiS niszczy gospodarkÄ.
- Gdzie poszukiwaÄ wiedzy?
- JuĹź jest SPEED-DATES w Poznaniu!!!
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- windykator.xlx.pl
Ashley...
Kraj jednego Afrykanskich koszmarow :
Pastor, prezydent, gwałciciel - ruszyły wybory w Demokratycznej Republice Konga
Rozpoczęły się wybory w Demokratycznej Republice Konga. Startuje w nich 11 kandydatów na prezydenta, a 18 500 kandydatów ubiega się o jedno z 500 miejsc w parlamencie.
Kandydatami są nie tylko zawodowi politycy. Jest jeden pastor, doktor medycyny, weterynarz i kilku biznesmenów. W wyborach startuje również syn Mobutu Sese Seko - dyktatora który zmienił nazwę kraju na Zair i rządził nim przez 33 lata. Faworytem w wyborach prezydenckich jest jednak obecny prezydent DR Konga - Joseph Kabila - syn Laurenta Kabili, który obalił dyktatora Mobutu. Kabila senior został zastrzelony przez własnego ochroniarza w 2001 roku. Do tej pory nie jest jasne kto był odpowiedzialny za zamach.
Joseph Kabila został prezydentem kilka dni po śmierci ojca, mając 29 lat. Pięć lat później wygrał pierwsze w kraju demokratyczne wybory. W styczniu br. opowiedział się za przeprowadzeniem w listopadzie tylko jednej tury wyborów prezydenckich, dzięki czemu prezydentem będzie mógł zostać kandydat, który zdobędzie mniej niż 50 proc. głosów. Zdaniem opozycji może się to przyczynić do jego zwycięstwa. Głównym konkurentem Kabili jest Etienne Tshisekedi - wieloletni opozycjonista, który zbojkotował poprzednie wybory, uznając je za sfałszowane.
Największe emocje wśród przedstawicieli organizacji zajmujących się obroną praw człowieka budzi jednak niezależny kandydat startujący do parlamentu z dystryktu Walikale na wschodzie kraju. Ntabo Ntaberi Shekę oskarża się o zbrodnie przeciwko ludzkości i zbiorowy gwałt na 378 osobach w dystrykcie, w którym kandyduje. W obstawionym przez wojsko i policję mieście uważany jest za jednego z faworytów.
Na pytanie reportera Al-Dżaziry, czy nie boi się aresztowania, odpowiedział: "Nie jestem kurczakiem, żeby mnie schwytano". Ntabo Shekę oskarża się również o nielegalny handel "krwawymi surowcami" i przymuszanie nieletnich do pracy.
Międzynarodowe organizacje apelują o spokojny przebieg wyborów. W przedwyborczy weekend na ulicach Kinszasy zginęły już trzy osoby.
Kongijczycy narzekają na gigantyczną korupcję i powolny rozwój kraju, który jest najbogatszym w surowce państwem w Afryce. Mimo bogactw naturalnych, w DRK zaledwie niecałe 25 proc. z 69 milionów obywateli ma dostęp do wody pitnej, a tylko 10 proc. ma dostęp do elektryczności. W kraju, którego powierzchnia jest większa niż dwie trzecie Europy, ze stolicy, Kinszasy, drogą można dojechać jedynie do czterech głównych miast kraju. To drugie wybory prezydenckie w DRK od czasu pięcioletniej wojny która zakończyła się w 2003 roku. W wojnie tej na skutek działań zbrojnych, głodu i chorób zginęło prawie 5 mln ludzi. W rejonie Kiwu armia Kabili nadal walczy z grupami rebelianckimi, które przegrały poprzednie wybory. Walki toczą się również o ziemię i dostęp do cennych surowców, takich jak diamenty, kobalt i koltan. Miliony ludzi z regionu opuściły swoje domy, a tysiące zostało zabitych.
>>>>
Pechem tego kraj sa surowce ktore od zawsze budzily pozadanie ... Pierszym surowcem byli ... niewolnicy ... Pozniej inne ale horror byl ciagly... Czy wreszcie cos zmieni sie na lepsze ???
Wybory w Kongo przedłużone, bo zabrakło kart do głosowania tak fałszowali !
Wybory parlamentarne i prezydenckie w Demokratycznej Republice Konga (DRK) przedłużono co najmniej o jeden dzień. Komisja wyborcza podjęła tę decyzję, gdy okazało się, że w niektórych lokalach zabrakło kart do głosowania.
Wynik wyborów ma być ogłoszony 6 grudnia. Zdaniem obserwatorów, prezydent Joseph Kabila zapewni sobie kolejną pięcioletnią kadencję. Wybory prezydenckie i parlamentarne w DRK rozpoczęły się w poniedziałek o godz. 6 rano czasu polskiego. W kraju zarejestrowano ponad 30 mln osób uprawnionych do głosowania.
Kilka godzin przed rozpoczęciem głosowania jeden z kandydatów na prezydenta Vital Kamartha przedstawił reporterce telewizji Al-Dżazira kilkadziesiąt sfałszowanych kart do głosowania. Kandydat twierdzi, że do fałszerstw dochodziło już przy rejestracji wyborców. Na dziesiątkach kart rejestracyjnych widnieją zdjęcia nieletnich osób, wiele zdjęć się powtarza i jest zarejestrowanych pod różnymi danymi wyborców.
Na konferencji prasowej w Kinszasie szef krajowej komisji wyborczej Daniel Ngoyi Mulunda nie potrafił wytłumaczyć, jak mogło dojść do fałszowania kart rejestracyjnych, które zostały wydrukowane w Republice Południowej Afryki.
Vital Kamartha twierdzi, że sfałszowano również tysiące kart do głosowania. Na wszystkich zaznaczony jest kandydat z numerem trzy, czyli Joseph Kabila. W mieście Lumumbashi na południowym wschodzie DRK co najmniej siedem osób zginęło w atakach na ciężarówkę załadowaną urnami i na lokal wyborczy. W innych miastach dochodziło do podpalania lokali wyborczych.
>>>>>
A wiec masowe falsze caly przemysl falszerstw ! Dzieci na kartach . Karty z wydrukowanym krzyzykiem przy Kabili !!! To przypomina radzieckich i nie przypadkiem !!! Tu dzicy i tam dzicy !!!
PROTESTUJEMY PRZECIW BEZCZELNYM FAŁSZOM !
KABILA ODEJDŹ !!!!
Kongo: bojkot wyborów przed ogłoszeniem wyników
Już czterech kandydatów na prezydenta nawołuje do bojkotu wyników wyborów, które rozpoczęły się w poniedziałek w Demokratycznej Republice Konga. Kontestujący twierdzą, że dysponują dowodami fałszerstw popełnionych przez obecnego prezydenta Josepha Kabilę.
Trzech kandydatów dołączyło do Vitala Kamarthy, który kilka godzin przed rozpoczęciem poniedziałkowych wyborów przedstawił reporterce telewizji Al-Dżazira kilkadziesiąt sfałszowanych kart do głosowania. Kandydaci twierdzą, że do fałszerstw dochodziło już przy rejestracji wyborców. Na dziesiątkach kart rejestracyjnych widnieją zdjęcia nieletnich osób, wiele zdjęć się powtarza i jest zarejestrowanych pod danymi różnych wyborców. Fałszowano również tysiące kart do głosowania. Na wszystkich zaznaczony jest kandydat z numerem trzy, czyli Joseph Kabila - obecny prezydent kraju i faworyt wyborów.
- Nie mamy wątpliwości co do ogromnej skali fałszerstw zaplanowanych przez rząd i krajową komisję wyborczą - napisał Kamartha w liście do prezydenta, komisji wyborczej i organizacji międzynarodowych. - Te wybory trzeba anulować - podkreślił.
Do grona bojkotujących nie dołączył najgroźniejszy konkurent obecnego prezydenta, wieloletni opozycjonista Etienne Tshisekedi. Twierdzi on, że jest pewny wygranej.
Faworytem wyborów jest obecny prezydent Joseph Kabila. Objął stanowisko szefa państwa w 2001 roku po śmierci swego ojca Laurenta Kabili, który obalił dyktatora Mobutu Sese Seko. Kabila senior został zastrzelony przez własnego ochroniarza w 2001 roku. Do tej pory nie wyjaśniono, kto był odpowiedzialny za zamach.
Władze DRK zdecydowały się na przeprowadzenie głosowania mimo licznych opinii międzynarodowych ekspertów, którzy sygnalizowali kompletny brak technicznego przygotowania wyborów.
Rzecznik krajowej komisji wyborczej Matthieu Mpita zapewnił, że głosowanie nie przebiegło zgodnie z planem w ponad 800 komisjach. Niektórych z nich w ogóle nie otwarto, w innych głosowanie przebiegało z zakłóceniami. Z powodu tych problemów głosowanie zostało przedłużone do środy. W wyniku okołowyborczych zamieszek zginęło 8 osób, a kilka komisji wyborczych zostało spalonych.
W środę Unia Afrykańska zaapelowała do polityków o odpowiedzialność i uznanie wyników wyborów, przekonując, że mimo aktów przemocy i problemów technicznych głosowanie zostało przeprowadzone poprawnie. Wstępne wyniki będą znane 6 grudnia.
Tymczasem Rada Bezpieczeństwa ONZ nałożyła sankcje na przywódcę działającej na wschodzie kraju bojówki Mai Mai, Ntabo Taberi Shekę, który w wyborach startuje do parlamentu. Sankcjami - zakaz podróżowania po świecie i zamrożenie aktywów - objęto również 25 osób i sześć firm, powiązanych z nielegalnym handlem surowcami i handlem bronią.
Misje ONZ USA, W. Brytanii i Francji w Kongu apelują do rządu w Kinszasie o aresztowania Sheki.
Sheka jest oskarżony o serię ataków przeprowadzonych na przełomie lipca i sierpnia zeszłego roku, które miały na celu ukarać mieszkańców kilkunastu wiosek w Walikae - rejonie w prowincji Kiwu Północne - za kolaborację z siłami rządowymi. W wyniku ataków prawie 400 osób zostało zgwałconych. Bojówka Sheki jest jedną z trzech grup odpowiedzialnych za przemoc. Oskarża się go również o napadanie na kopalnie w ogarniętej konfliktem prowincji Kiwu, nielegalny handel "krwawymi surowcami" takimi jak diamenty, wcielanie dzieci do armii i zmuszanie ich do pracy. Obecne głosowanie to drugie demokratyczne wybory w historii Demokratycznej Republice Konga od zakończenia w 2003 roku pięcioletniej wojny. Podczas konfliktu na skutek działań zbrojnych, głodu i chorób zginęło prawie 5 mln ludzi. Na wschodzie kraju armia Kabili nadal walczy z grupami rebelianckimi, które przegrały poprzednie wybory. Walki toczą się również o ziemie i dostęp do cennych surowców takich jak diamenty, kobalt i koltan. Miliony ludzi z regionu opuściły swe domy, a tysiące zostały zabite.
>>>>>
Tak jest ! Wszyscy kandydaci musza polaczyc sily . Dosc tych oszustw ! Nie tylko Arabowie obalaja tyranow ! Wzorem nam jest Wybrzeze Kosci Sloniowej ! Oni obronili wolnosc ! Dlaczego by w Kongu nie ?
A więc wojna ! Jak w Libii jak na Wybrzeżu Kości Słoniowej !
Zamieszki na ulicach Kinszasy
Jeszcze przed ogłoszeniem całościowych, ale wciąż wstępnych, wyników wyborów prezydenckich z 28 listopada w Demokratycznej Republice Konga, co ma nastąpić dzisiaj, w kraju wybuchły zamieszki.
Wczoraj w stolicy kraju Kinszasie służby bezpieczeństwa użyły gazu łzawiącego przeciwko zwolennikom opozycji. W prowincji Kasai padły strzały po zamknięciu przez rząd lokalnej telewizji i rozgłośni radiowej. Misja ONZ w DR Konga zorganizowała spotkanie międzynarodowych dyplomatów z obecnym prezydentem Josephem Kabilą i jego głównym przeciwnikiem Etiennem Tshisekedi. Opozycja zarzuca prezydentowi brak organizacji wyborów i liczne fałszerstwa.
Faworytem w wyborach prezydenckich jest obecny prezydent Joseph Kabila, syn Laurenta Kabili, który obalił dyktatora Mobutu.
Kabila senior został zastrzelony przez własnego ochroniarza w 2001 roku. Do tej pory nie jest jasne, kto był odpowiedzialny za zamach. Joseph Kabila został prezydentem kilka dni po śmierci ojca, mając 29 lat. Pięć lat później wygrał pierwsze w kraju demokratyczne wybory. W styczniu br. opowiedział się za przeprowadzeniem w listopadzie tylko jednej tury wyborów prezydenckich, dzięki czemu prezydentem będzie mógł zostać kandydat, który zdobędzie mniej niż 50 proc. głosów. Zdaniem opozycji może się to przyczynić do jego zwycięstwa.
Głównym konkurentem Kabili jest Etienne Tshisekedi - wieloletni opozycjonista, który zbojkotował poprzednie wybory, uznając je za sfałszowane. W tym roku twierdzi, że wyników nie uzna, ponieważ wybory były chaotyczne i sfałszowane.
Wyniki cząstkowe, podane wczoraj wieczorem, wskazują, że Joseph Kabila uzyskał 46 procent poparcia, a jego rywal - 36 procent.
Kikaya Bin Karubi, ambasador DR Konga w Wielkiej Brytanii powiedział agencji Reutera, że władze nie mogą sobie pozwolić, by zapanował chaos, i że jeśli sytuacja wymknie się spod kontroli, na pomoc wezwana zostanie armia.
Na ulicach Kinszasy panuje chaos. Wielu mieszkańców stolicy w trosce o swoje bezpieczeństwo postanowiło przenieść się do pobliskiego Konga.
"Atmosfera zaczyna być nerwowa, wielu obcokrajowców chce wydostać się do Zambii. Nikt nie potrafi przewidzieć, co się tu stanie" - powiedział w rozmowie telefonicznej Cleofas Lwando, zambijski kierowca tira, który czeka na wyjazd z DR Konga. - Mam nadzieję, że nie będzie tu takiej sytuacji, jaka miała miejsce na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Teraz wszystko na to wskazuje - dodał.
Według Reutera pięć kongijskich telefonii komórkowych zgodziło się zawiesić sms-y, kiedy okazało się, że przesyłane są wiadomości nawołujące do przemocy.
Międzynarodowe organizacje apelują o spokojne przyjęcie wyników wyborczych. Ostateczne wyniki wyborów prezydenckich mają być ogłoszone 17 grudnia.
W wyniku zamieszek w okresie wyborczym w kraju zginęło już 18 osób, a ponad sto zostało rannych.
Kongijczycy narzekają na gigantyczną korupcję i powolny rozwój kraju, który jest najbogatszym w surowce krajem w Afryce. Mimo bogactw naturalnych, niecałe 25 procent z 69 milionów obywateli ma dostęp do wody pitnej, a tylko 10 procent do elektryczności. W kraju, którego powierzchnia jest większa niż dwie trzecie Europy, ze stolicy drogą można dojechać jedynie do czterech głównych miast na prowincji.
W historii Demokratycznej Republiki Konga listopadowe wybory były drugimi wyborami prezydenckimi od czasu zakończonej w 2003 roku wojny, w której w ciągu pięciu lat zginęło prawie 5 mln ludzi.
W rejonie Kivu armia Kabili nadal walczy z grupami rebelianckimi, które przegrały poprzednie wybory. Miliony ludzi z tego regionu opuściły swoje domy, a tysiące zginęły. Walki toczą się również o ziemię i dostęp do cennych surowców - diamentów, kobaltu i rud tantalu (koltan), wykorzystywanych w produkcji kondensatorów do urządzeń elektronicznych (telefonów komórkowych i komputerów), sprzętu zbrojeniowego i kosmicznego oraz aparatury chemicznej.
>>>>>>
Popieramy protesty przeciw sfalszowanym wyborom !
Trzeba sie oragnizowac . Tworzyc komitety lokalne . Administracje . Jak w Libii a w koncu Radę Narodową ! DOSC FALSZOWANIA WYBOROW !
W Kongu musi byc wreszcie UCZCIWOSC ! Wybrzeze Kosci Sloniowej pokazalo droge . Trzeba tylko nia podazyc !
Wyniki wyborów w Kongo opóźnione
Komisja wyborcza przełożyła dzisiaj termin ogłoszenia wstępnych wyników wyborów prezydenckich w Demokratycznej Republice Konga, które odbyły się pod koniec listopada. W kraju nadal panuje napięta sytuacja. W stolicy stacjonuje 20 tys. żołnierzy.
To już drugie opóźnienie komisji, która nie nadąża z liczeniem głosów z 60 tys. lokali wyborczych w kraju. Wstępne wyniki będą znane w czwartek przed północą. Wyniki miały zostać ogłoszone przed wygaśnięciem kadencji prezydenta Josepha Kabili. Termin ten minął o północy z wtorku na środę. Sympatycy jego kontrkandydata Etienne'a Tshisekediego twierdzą, że nie muszą już uznawać władzy prezydenta - pisze BBC. Rzecznik Kabili stwierdził jednak, że kilka godzin opóźnienia nie oznacza konstytucyjnej próżni.
Prezydent Joseph Kabila jest synem Laurenta Kabili, który obalił dyktatora Mobutu Sese Seko.
Kabila senior został zastrzelony przez własnego ochroniarza w 2001 roku. Do tej pory nie jest jasne, kto był odpowiedzialny za zamach. Joseph Kabila został prezydentem kilka dni po śmierci ojca, mając 29 lat. Pięć lat później wygrał pierwsze w kraju demokratyczne wybory. Zbojkotował je Tshisekedi, który zapowiedział, że tym razem nie uzna wyniku, ponieważ wybory były sfałszowane.
W całym kraju napięcie rośnie. W stolicy, Kinszasie, stacjonuje 20 tys. żołnierzy.
Miasto, w którym mieszka 10 mln ludzi, jest wyjątkowo ciche. Na ulicach widać ciężarówki wypełnione wyposażonymi w maski gazowe policjantami.
- Jeden drugiemu nie daruje. Pozabijają się - powiedział w rozmowie z PAP taksówkarz z Kinszasy Cedrick Tembo. - Nie wiem, jak to się skończy – dodał zanim połączenie zostało przerwane.
W wyniku zamieszek w okresie wyborczym w kraju zginęło już 18 osób, a ponad sto zostało rannych.
W ostatnich dniach Kongijczycy protestowali także w innych miejscach na świecie.
W afrykańskiej dzielnicy w Brukseli od poniedziałku do wtorkowego wieczora demolowano sklepy i samochody. 200 demonstrantów zostało aresztowanych. Władze dzielnicy Matonge zakazały organizowania zgromadzeń do przyszłego poniedziałku.
W poniedziałek w Londynie przed siedzibą premiera Wielkiej Brytanii Davida Camerona protestowało ok. 300 osób. Wszystkie hasła były skierowane przeciwko prezydentowi DRK. „Chcemy, by Kabila odszedł, w naszym kraju dokonuje się ludobójstwo” - skandowano. Aresztowano kilkanaście osób; dwie zostały ranne.
Międzynarodowe organizacje apelują o spokojne przyjęcie wyników wyborczych. Ostateczne wyniki mają być ogłoszone 17 grudnia.
We wtorek prokurator generalny Międzynarodowego Trybunału Karnego Luis Moreno Ocampo zwrócił się z przestrogą do obu kandydatów. „Przemoc wyborcza nie jest już więcej przepustką do władzy, to bilet do Hagi” - powiedział prokurator, nawiązując do procesu byłego prezydenta Wybrzeża Kości Słoniowej Laurenta Gbagbo, który stanął w poniedziałek przed Trybunałem. MTK zarzuca mu zbrodnie przeciwko ludzkości.
W historii Demokratycznej Republiki Konga listopadowe wybory były drugimi wyborami prezydenckimi od czasu zakończonej w 2003 roku wojny, w której w ciągu pięciu lat zginęło prawie 5 mln ludzi.
W rejonie Kivu armia Kabili nadal walczy z grupami rebelianckimi, które przegrały poprzednie wybory. Miliony ludzi z tego regionu opuściły swoje domy, a tysiące zginęły. Trwają również walki o ziemię i dostęp do cennych surowców - diamentów, kobaltu i koltanu, wykorzystywanych w produkcji kondensatorów do urządzeń elektronicznych (telefonów komórkowych i komputerów), sprzętu zbrojeniowego i kosmicznego oraz aparatury chemicznej.
>>>>>
No no ! Tylko bez zabijania sie i zjadania wzajemnego ! Dosc kanibalizmu ! Wszyscy za to odpowiedzialni pojda pod trybunal ...
Ma byc wreszcie kultura i cywilizacja ! KONIEC Z POTWORNA PRZESZLOSCIA ! Ale to nie znaczy z trzeba siedziec cicho jak wybory falszuja . Walka jednakze musi byc cywilizowana a nie dzika !
Kongo:Wybory prezydenckie rozstrzygnięte ale zakwestionowane
Wybory prezydenckie w Demokratycznej Republice Konga wygrał Joseph Kabila - wynika z ogłoszonych dzisiaj wstępnych wyników. Oddano na niego 48,97 proc. głosów. Rezultaty te kwestionuje jego rywal Etienne Tshisekedi, który ogłosił się prezydentem kraju.
- Uważam te wyniki za prawdziwą prowokację wobec kongijskiego ludu. I w rezultacie uważam od dzisiaj, że to ja jestem wybranym prezydentem Demokratycznej Republiki Konga - powiedział 72-letni Tshisekedi w radiu RFI. W wyborach z 28 listopada na tego głównego rywala Kabili oddano według komisji wyborczej 32,33 proc. głosów.
- To wynik całkowicie nie do przyjęcia. Popatrzcie na Kinszasę i na resztę kraju, żeby przekonać się, ilu ludzi nie zgadza się z tymi wynikami. Ludność jest w pełni zdezorientowana - powiedział Reuterowi w kilka minut po ogłoszeniu wyników Alexis Mutanda, szef kampanii wyborczej Tshisekediego.
Według świadków nad Kinszasą, gdzie zawczasu - już we wtorek - rozmieszczono oddziały policji, w różnych miejscach unosiły się kłęby czarnego dymu, a w innych częściach zaczęto świętować zwycięstwo Kabili.
Wynik wyborów prezydenckich musi być jeszcze uznany 17 grudnia przez Sąd Najwyższy Demokratycznej Republiki Kongo.
Kongijczycy narzekają na gigantyczną korupcję i powolny rozwój kraju, który jest najbogatszym w surowce państwem w Afryce. Mimo bogactw naturalnych, w DRK zaledwie niecałe 25 proc. z 69 milionów obywateli ma dostęp do wody pitnej, a tylko 10 proc. ma dostęp do elektryczności. W kraju, którego powierzchnia jest większa niż dwie trzecie Europy, z Kinszasy drogą można dojechać jedynie do czterech głównych miast kraju.
W historii Demokratycznej Republiki Konga listopadowe wybory były drugimi wyborami prezydenckimi od czasu zakończonej w 2003 roku wojny, w której w ciągu pięciu lat zginęło prawie 5 mln ludzi.
W rejonie Kivu armia Kabili nadal walczy z grupami rebelianckimi, które przegrały poprzednie wybory. Miliony ludzi z tego regionu opuściły swoje domy, a tysiące zginęły. Trwają również walki o ziemię i dostęp do cennych surowców - diamentów, kobaltu i koltanu, wykorzystywanych w produkcji kondensatorów do urządzeń elektronicznych (telefonów komórkowych i komputerów), sprzętu zbrojeniowego i kosmicznego oraz aparatury chemicznej.
>>>>>
Tak jest . Sprawa jasna to byl falsz ... Wyniki byly odwrotne ;
Kabila 32
Tshisekedi 50 %
Zatem jedynym legalnym prezydentem jest Etienne Tshisekedi.
Wzywamy wszelkie odpowiedzialne oragny do przywrocenia porzadku . Usuniecie uzurpatora i przekazanie legalnej wladzy wybranemu elektowi !
KONIEC KOSZMARU W KONGO !
Krotki zarys sytuacji w Kongu :
Siedzą na 20 bilionach dolarów, ale żyją w nędzy.
Ten kraj wiele wycierpiał. W zakończonej kilka lat temu wojnie stracił pięć milionów obywateli, a część jego ogromnych bogactw, wycenianych na 20 bilionów dolarów, została rozkradziona. Dziś, tuż po wyborach, znów stoi nad przepaścią. Czy Demokratyczną Republikę Konga rozerwie kolejny konflikt?
Z gęstych, ciemnych chmur lało bez przerwy. Ulice dziesięciomilionowej Kinszasy zamieniły się w brunatne rzeki. Mimo to, kolejki przed lokalami wyborczymi ciągnęły się przez setki metrów. Kongijczycy byli zdeterminowani, by zagłosować. Zbyt długo im tego odmawiano. Niektórzy stali w deszczu więc po kilkanaście godzin. Nawet jeśli to wszystko miałoby nie mieć sensu.
Przed wyborami wielu przewidywało: głosowanie będzie chaotyczne, tysiące urn z formularzami znikną, rządowa komisja ogłosi zwycięstwo dotychczasowego prezydenta, opozycja wezwie do bojkotu, policja wszystkich spałuje, a na koniec kraj zapłonie. Dziękujemy, zapraszamy na elekcję za pięć lat. I faktycznie, część tej wizji już się spełniła.
Chaos
W przedwyborczy weekend w zamieszkach zginęło co najmniej ośmiu cywili. Potem w poniedziałek setki Kongijczyków przekonywały się, że ich nazwisk nie ma na listach, chociaż się rejestrowali. Zaczęło się nerwowe bieganie od jednego lokalu do drugiego, od urzędnika do urzędnika. W wielu miejscach brakowało kart, urn lub długopisów. W niektórych - wszystkiego. Część okręgów musiał przedłużyć głosowanie do wtorku. Gdzieniegdzie kolejki wiły się jeszcze w środę. Podobnie przekłada się ogłoszenie wyników - najnowszy termin to 9 grudnia. Może.
Poprzednie wybory, w 2006 roku, przyciągnęły uwagę całego świata. Demokratyczna Republika Konga miała pierwszą w historii okazję, by o czymś demokratycznie zadecydować. Zachód stanął na wysokości zadania - użyczono funduszy (460 mln dolarów!), pomagano przy logistyce, wysłano tysiące obserwatorów i porad. Chociaż i tak doszło do licznych fałszerstw, technicznie głosowanie zorganizowano tip-top.
W 2011 roku świat ma na karku kryzys, Libię i Syrię, więc nie był już tak szczodry. Kongijczycy sami musieli zadbać, by wszędzie dostarczyć odpowiednie materiały. Sęk w tym, że DRK ma powierzchnię Europy Zachodniej, a trudno znaleźć tam przejezdne drogi czy bezpieczne mosty. Tropikalna dżungla porasta połowę kraju, a szerokie rzeki odcinają od świata ogromne obszary. Do wielu regionów można dostać się tylko helikopterami. A tych było za mało. Stąd też i lokale wyborcze bez wyborczych kart.
Oszustwa
W niektórych miejscach głosujący mieli wrażenie, że od samego rana wrzucają karty do skrzynek, które ktoś zdążył już zapełnić. Zagraniczni obserwatorzy donosili, że widzieli mnóstwo spalonych lub ciśniętych w błoto urn, a setki wypełnionych formularzy latają dookoła unoszone przez wiatr. Jeszcze więcej kontrowersji wzbudził fakt, że przewodniczący krajowej komisji wyborczej - a zarazem przyjaciel obecnej głowy państwa Josepha Kabili - unieważnił wyniki z blisko 200 lokali w Kinszasie. Jak na ironię, stolica jest twierdzą opozycji. Ngoy Mulunda tłumaczył swoją decyzję "problemami logistycznymi". Gdy zagraniczni dyplomaci zaczęli się krzywić, komisja wycofała się ze swego postanowienia. Nie wiadomo jednak, czy rzeczywiście doliczyła te głosy. Póki co ogłoszono, że po zliczeniu 2/3 kart Kabila ma 46%, a jego główny rywal Etienne Tshisekedi 36%. W styczniu prezydent przepchnął ustawę, według której do zwycięstwa nie potrzeba większości bezwzględnej.
Opozycja ogłosiła już, że wybory zostały sfałszowane. Jej zwolennicy codziennie wychodzą na ulice. Rząd wysłał do największych miast zastępy dodatkowych policjantów, w tym specjalne jednostki do tłumienia buntów. Do tej pory zabiły kilkanaście osób. Pojawiają się głosy, że armia szykuje się do wejścia na scenę.
Z kraju, który zbyt dobrze zna horror wojny domowej, uciekają rzesze ludzi. Trzy tysiące mieszkańców Kinszasy przepłynęły statkami na drugą stronę rzeki Kongo - do Brazzaville, stolicy sąsiedniej Republiki Konga. Pracownik portu zdradził agencji AP, że było wśród nich wielu posłów i ministrów, którzy wywozili swoich bliskich. - Nasz kraj jest jak szybki pociąg pędzący w stronę ściany. Mamy wrażenie, że nikt nie wciska hamulca - stwierdził ze smutkiem biskup Nicolas Djomo.
"Rozpolitykowani"
Do wyścigu o miejsce w parlamencie przystąpiło 18 tysięcy osób, a o fotel prezydencki rywalizowało 11 kandydatów. W ostatnim czasie ich kraj bardzo się rozpolitykował. Nic dziwnego. Przez ponad sto lat władza trzymała obywateli krótko - najpierw kolonialiści z Belgii, potem dyktator-kleptokrata Mobutu Sese Seko, a po nim ten, który go obalił - Laurent Kabila, ojciec Josepha.
Kabila senior był równie skorumpowany jak poprzednik. Nie potrafił uchronić też ojczyzny przed wojną z sąsiadami z Rwandy i Ugandy, ani rozkradaniem przez nich jej obfitych złóż surowców mineralnych. W 2001 roku zastrzelił go jego własny ochroniarz. Władza przeszła w ręce 29-letniego wtedy Josepha. Młody lider nie znał się może na zarządzaniu państwem, ale wiedział dwie rzecz: po pierwsze, że demokracja nie jest jego ulubionym systemem, po drugie - że jako prezydent może się naprawdę wzbogacić. Po pięciu latach ugiął się jednak pod międzynarodową presją i zgodził się na wybory. Przeciętni Kongijczycy w końcu dostali szansę, by zmienić swój kraj. Lub chociaż spróbować.
Był jeszcze jeden argument za wejściem w politykę: kongijskie PKB na głowę mieszkańca wynosi 330 dolarów. W oenzetowskim rankingu Human Development Index kraj zajmuje 187. miejsce - najniższe. Tymczasem członkowie 500-osobowego parlamentu w Kinszasie zarabiają 6 tys. dolarów miesięcznie.
Wieczny buntownik
W 2006 roku Etienne Tshisekedi zbojkotował wybory. Nie wierzył, że Kabila podejdzie do nich uczciwie. Tym razem postanowił jednak powalczyć. 79-letni prawnik to polityczny weteran. Kiedyś był ministrem u Mobutu, ale odważył się skrytykować go za chciwość i w 1980 roku trafił do więzienia. Potem często wracał za kraty, również za rządów ojca swojego dzisiejszego rywala. W celi Tshisekedi poznał smak tortur, ale stał się żywą legendą. Jako nieliczny z kongijskich polityków ma opinię "czystego". To coś, co bardzo różni go od Laurenta Kabili.
Według raportu brytyjskich posłów zajmujących się Afryką Środkową, przez korupcję w przemyśle wydobywczym DRK straciła w ostatnich latach co najmniej 5,5 mld dolarów. Zdarzało się, że rząd Kabili sprzedawał zagranicznym firmom państwowe kopalnie za 1/16 ich prawdziwej wartości. Nie ogłaszał przy tym żadnych przetargów, ani nie dopuszczał innych ofert. Trudno przypuszczać, by było to efektem tylko niekompetencji.
Chociaż specjaliści wyceniają kongijskie surowce łącznie na ponad 20 bilionów dolarów, skarbiec państwowy zapełnia się powoli, a kieszenie obywateli - prawie w ogóle.
A więc wojna?
Zwolennicy Tshisekediego podkreślają jego zalety, ale i krytykom nie brakuje amunicji. Mówią: to populista, nacjonalista, nerwus, a do tego jest sfrustrowany tym, że od lat nie może chwycić steru. Inni kochają go za to, że nie szczędzi krytyki agresywnym sąsiadom i obcym korporacjom. Wierzą, że dzięki niemu w końcu przestaną być wykorzystywani przez innych, zwłaszcza malutką Rwandę. W końcu z dumą powiedzą, że są Kongijczykami.
Mieszkańcy wschodnich prowincji boją się jednak, że jeśli Kinszasa sprowokuje Rwandyjczyków, to znów znajdą się na pierwszej linii ognia; obecne zawieszeni broni nie musi trwać wiecznie. "Kabila to złodziej, ale dziś potrzebujemy przede wszystkim pokoju" - piszą na forach internetowych. Tshisekedi namawiał tymczasem swoich sympatyków, by w razie fałszerstw "sterroryzowali rząd". Jeśli żaden z nich nie ustąpi, czarne scenariusze mogą się spełnić.
Michał Staniul
>>>>>
Zupelnie jak w Rosji . Wielkie bogactwa sa przeklenstwem . Bo o wszystkim decyduje moralnosc ! Norwegom bogactwa sluza bo sa solidni . Jeden drugiemu glowy nie utnie maczeta nie zje go na obiad itd . A w Rosji ? Kanibalizm to normalka ... Zeszta Japonia przykladem jesli chodzi o surowce ...
"Niewiarygodne" wyniki wyborów prezydenckich
Międzynarodowi obserwatorzy z Centrum Cartera oświadczyli, że wybory prezydenckie w Demokratycznej Republice Konga, które według wstępnych oficjalnych wyników, wygrał ustępujący prezydent Joseph Kabila, charakteryzowały się takimi nieprawidłowościami, że "brakuje im wiarygodności".
Obserwatorzy z Centrum Cartera (powołanego przez byłego prezydenta USA Jimmy'ego Cartera) wskazali, że w wielu obwodach wyborczych "informowano o zawyżonej frekwencji wyborczej sięgającej 99 a nawet 100 proc., co jest niemożliwe, przy czym wszystkie, lub prawie wszystkie głosy, miano oddać na Josepha Kabilę". Komunikat Centrum wymienia w tym kontekście położoną na południowym wschodzie kraju prowincję Katanga. W innych obwodach taki sam wysoki procent głosów miał uzyskać rywal Kabili Etienne Tshisekedi. Zdaniem Centrum, podczas głosowania dochodziło do licznych malwersacji i fałszerstw.
Narodowa Komisja Wyborcza (Ceni) poinformowała w ub. piątek, że Kabila uzyskał 48,95 proc. głosów a Tshisekedi 32,33 proc.
Tshisekedi odrzucił te rezultaty jako sfałszowane i ogłosił się "prezydentem-elektem" Demokratycznej Republiki Konga.
Jak informuje AFP, w Demokratycznej Republice Konga, a zwłaszcza w stolicy - Kinszasie, utrzymuje się napięta sytuacja. W ulicznych starciach zwolenników obu polityków zginęły co najmniej 4 osoby. Według lokalnego radia Okapi, w Kinszasie zginęło 6 osób. Natomiast zdaniem szefa policji gen. Charlesa Bisengimany, sytuacja "jest całkowicie pod kontrolą" a incydenty powodowane są przez "złodziei podpalaczy".
>>>>>
Flaszerstwa byly po roznych stronach ale rzecza oczywista jest ze glownym falszujacym jest Kabila . To na jego strone ,,przekrecili'' wyniki ... Czyli wygral jego rywal . I jego uznajemy za prezydenta !
Belgia: 200 aresztowanych po zamieszkach w związku z wyborami w Kongu
Belgijska policja aresztowała w nocy z piątku na sobotę około 200 uczestników zamieszek, w jakie przerodziły się w Brukseli protesty przeciwko deklarowaniu wyborczego zwycięstwa dotychczasowego prezydenta Demokratycznej Republiki Konga Josepha Kabili.
Jako dawna kolonialna metropolia Konga Belgia jest zamieszkała przez licznych Kongijczyków. Jak poinformowała policyjna rzeczniczka, protestujący rzucali butelkami zapalającymi w policyjne samochody oraz rozbijali wiaty przystanków autobusowych i witryny sklepowe w pobliżu dzielnicy kongijskiej. Według prowizorycznych wyników przeprowadzonego 28 listopada głosowania, Kabila pokonał swego głównego rywala Etienne Tshisekedi. Jednak ten ostatni w piątek sam ogłosił się prezydentem, zarzucając stronie rządowej manipulacje wyborcze. Według belgijskiej agencji Belga, do najnowszych zamieszek w Brukseli doszło po kilku dniach utrzymywania się napięcia między policją i protestującymi oponentami Kabili.
>>>>
No prosze - protesty dotarly do Europy !
Kongo: zaprzysiężono prezydenta, jednakże rywal zrobi to samo
Joseph Kabila, który wygrał listopadowe wybory prezydenckie w Demokratycznej Republice Konga, został dzisiaj zaprzysiężony na najwyższy urząd w państwie. Jego główny rywal Etienne Tshisekedi zapowiada złożenie przysięgi prezydenckiej w najbliższy piątek.
Sąd Najwyższy Demokratycznej Republiki Konga zatwierdził w sobotę wyniki wyborów z 28 listopada, w których na Kabilę miało głosować 48,5 proc. uczestników wyborów. Rezultatów głosowania nie uznał Tshisekedi, który już przed tygodniem ogłosił się prezydentem kraju. Jego zdaniem wybory zostały sfałszowane. Eksperci twierdzą jednak, że zwolennicy Tshisekediego nie przedstawili wystarczających dowodów fałszerstw.
Dziś ulice Kinszasy patrolowały czołgi sił wiernych Kabili. Wzmożone środki bezpieczeństwa wprowadzono na wypadek protestów zwolenników opozycji. Wojsko obstawiło również Stadion Męczenników, gdzie na piątek swoje zaprzysiężenie zapowiedział Tshisekedi.
Opozycjonista, który cieszy się dużym poparciem w Kinszasie oraz w bogatej w diamenty prowincji Kasai, zaapelował do służb cywilnych i wojskowych, by były posłuszne jego rozkazom. Powiedział również, że wyznacza nagrodę za schwytanie Kabili.
Listopadowe wybory przez wielu obserwatorów międzynarodowych zostały uznane za niewiarygodne lub chaotyczne. W kraju doszło do wielu protestów, demonstracji i zamieszek.
Według organizacji zajmujących się obroną praw człowieka zginęło ponad 20 osób. Z raportu opublikowanego w poniedziałek przez Amnesty International wynika, że od wyborów aresztowano już kilkadziesiąt osób. Wśród zatrzymanych są cywile, dziennikarze, prawnicy i opozycyjni politycy. AI apeluje o ich natychmiastowe zwolnienie.
Po złożeniu przysięgi Kabila rozpoczął swą drugą kadencję prezydencką. Jest on synem Laurenta Kabili, który w 1997 roku obalił dyktatora Mobutu Sese Seko. Kabila senior został zastrzelony przez własnego ochroniarza w 2001 roku. Do tej pory nie jest jasne, kto ponosi odpowiedzialność za zamach. Kabila junior, wówczas 29-letni, został prezydentem w kilka dni po śmierci ojca. Pięć lat później wygrał pierwsze w kraju demokratyczne wybory, które jego rywal Tshisekedi zbojkotował i uznał za sfałszowane.
Listopadowe wybory były drugimi wyborami prezydenckimi w DRK od czasu pięcioletniej wojny, która zakończyła się w 2003 roku. Zginęło w niej na skutek działań zbrojnych, głodu i chorób prawie 5 mln ludzi.
W regionie Kiwu, przy granicy z Rwandą, armia Kabili nadal walczy z rebelianckimi grupami. Walki toczą się o ziemię i dostęp do cennych surowców, takich jak diamenty, kobalt i koltan. Miliony ludzi z regionu opuściły swoje domy, a tysiące zostały zabite.
Kongijczycy narzekają na gigantyczną korupcję i powolny rozwój kraju, który jest najbogatszym w surowce państwem w Afryce. Mimo bogactw naturalnych w DRK zaledwie niecałe 25 proc. z 69 milionów obywateli ma dostęp do wody pitnej, a tylko 10 proc. do elektryczności. W kraju, którego powierzchnia jest większa niż dwie trzecie Europy Zachodniej, ze stolicy drogą można dojechać jedynie do czterech głównych miast kraju. Według ONZ to kraj o najniższym standardzie życia spośród 187 państw.
>>>>>
I slusznie ze nie uznaja Kabili i zaprzysiegna wlasciwego prezydenta . DOSC JUZ OSZUSTW ! KONIEC ! To juz przeszlosc . Niech nigdy nie wraca . Dosc rujnowania tego kraju !
Kongo: prezydent zaprzysiężony w domu
Według nieoficjalnych informacji, zaprzysiężenie prezydenta Demokratycznej Republiki Konga Etienna Tshisekediego odbyło się w piątek w jego rezydencji, otoczonej przez siły bezpieczeństwa.
Samozwańczy szef państwa, Joseph Kabila, złożył przysięgę prezydencką we wtorek. W wyborach, które odbyły się pod koniec listopada, zdobył on fałszerstwami 49 proc. głosów. Jego główny rywal, Etienne Tshisekedi, uzyskał 32 proc., ale nie uznał wyniku, twierdząc że wybory były sfałszowane.
Większość międzynarodowych obserwatorów oznała listopadowe głosowanie za mało wiarygodne i chaotyczne. W kraju doszło do wielu demonstracji i zamieszek.
W czwartek partia Tshisekidiego, Unia dla Demokracji i Społecznego Postępu (UDPS), rozesłała do dziennikarzy i dyplomatów zaproszenie do uczestnictwa w ceremonii zaprzysiężenia, które miało odbyć się rano w piątek.
Od wczesnych godzin rannych w piątek pod rezydencją niedoszłego prezydenta policja i wojsko gazem łzawiącym rozpędzała setki zwolenników Tshisekediego. Wiele osób zostało aresztowanych – podała stacja BBC.
Organizacja praw człowieka Human Rights Watch twierdzi, że w wyniku powyborczej przemocy zgięło ponad 40 osób. Władze Kongo uznały jednak, że organizacja nie ma na to żadnych dowodów.
Od wyborów aresztowano już kilkadziesiąt osób. Wśród zatrzymanych są cywile, dziennikarze, prawnicy i opozycyjni politycy. AI apeluje o ich natychmiastowe zwolnienie.
Ślubowanie Kabili odbyło się w poniedziałek. Jedyną głową państwa, która uczestniczyła w uroczystości, był prezydent Zimbabwe Robert Mugabe.
>>>> Bandyta z bandyta .
Joseph Kabila jest synem Laurenta Kabili, który obalił dyktatora Mobutu Sese Seko. Kabila senior został zastrzelony przez własnego ochroniarza w 2001 roku. Do tej pory nie jest jasne, kto był odpowiedzialny za zamach.
Joseph Kabila został prezydentem kilka dni po śmierci ojca, mając 29 lat. Pięć lat później wygrał pierwsze w kraju demokratyczne wybory, które zbojkotował Etienne Tshisekedi, uznając je za sfałszowane. Powyborcze walki uliczne trwały przez kilka tygodni. Jednym ze zwolenników opozycjonisty był wtedy Jean Pierre Bemba, który odpowiada obecnie przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym za zbrodnie wojenne.
Listopadowe wybory były drugimi wyborami prezydenckimi w DRK od czasu pięcioletniej wojny, która zakończyła się w 2003 roku. Zginęło w niej na skutek działań zbrojnych, głodu i chorób prawie 5 mln ludzi.
W regionie Kiwu, przy granicy z Rwandą, armia Kabili nadal walczy z rebelianckimi grupami. Walki toczą się o ziemię i dostęp do cennych surowców, takich jak diamenty, kobalt i złoto. Miliony ludzi z regionu opuściły swoje domy, a tysiące zostały zabite.
Kongijczycy narzekają na gigantyczną korupcję i powolny rozwój kraju, który jest najbogatszym w surowce państwem w Afryce. Mimo bogactw naturalnych w DRK zaledwie 25 proc. z 69 milionów obywateli ma dostęp do wody pitnej, a tylko 10 proc. do elektryczności. W kraju, którego powierzchnia jest większa niż dwie trzecie Europy Zachodniej, ze stolicy drogą można dojechać jedynie do czterech głównych miast kraju. Według ONZ, to kraj o najniższym standardzie życia spośród 187 państw.
>>>>
W domu czy gdzie indziej nie wazne . Liczy sie ze jest tym ktory wygralby gdyby nie falsze wyborcze . Zatem on jest legalnym a Kabila samozwancem .
Etienn Tshisekedi jest prezydentem kraju . Wztwamy wszystkie odpowiednie sily do usuniecia samozwaniczego Kabili !
Nowa wojna w Afryce
Wojna upodobała sobie zieloną krainę Kivu, położoną na wschodzie Konga, nad brzegami jezior Kivu i Tanganika. Przerywana tylko na chwilę krótkotrwałymi rozejmami, wybuchła właśnie na nowo.
Wywołali ją w kwietniu dezerterzy z rządowego wojska, niemal wszyscy wywodzący się z ludu Banyamulenge, kongijskich Tutsich, których władze z Kinszasy posłały właśnie do pacyfikowania niedobitków partyzanckich ugrupowań, błąkających się wciąż we wschodnich prowincjach Kivu-Południe i Kivu-Północ. Kiedy wybuchła rebelia, rząd przerwał ofensywę "Amani leo – Pokój już dziś" i nakazał żołnierzom ścigać i rozbić buntowników.
Według rządu z Kinszasy rebelię wywołał i dowodzi nią Bosco Ntaganda, dawny partyzancki komendant, który w r. 2009 złożył broń w zamian za włącznie go wraz z jego ludźmi do rządowego wojska. Ntaganda, choć ścigany od 2006 r. przez Międzynarodowy Trybunał Karny z Hagi za wojenne zbrodnie, nie tylko został przyjęty do wojska, ale otrzymał stopień generała w tworzonym przez ONZ rządowym wojsku. Dostał też kwaterę w Gomie, stolicy prowincji Kivu-Północ i stanowisko dowódcy rządowych oddziałów na wschodzie. Mimo protestów działaczy praw człowieka i żądań międzynarodowego trybunału, kongijski prezydent Joseph Kabila odmawiał wydania Ntagandy do Hagi, tłumacząc, że pokój i pojednanie w Kongu ważniejsze są niż sprawiedliwość i ukarania zbrodni.
Wojna na wschodzie Konga wybuchła w r. 1996, gdy miejscowi Tutsi, wspierani przez rządzone przez Tutsich Rwandę i Burundi, a także zaprzyjaźnioną z nimi Ugandę, wywołali zbrojną rebelię przeciwko rządzącemu wówczas w Kinszasie prezydentowi Mobutu Sese Seko. Szacuje się, że w blisko 10-letniej wojnie z przełomu wieków, od kul, z chorób i głodu mogło zginąć nawet do 4-5 mln ludzi. Dopuszczano się na niej najgorszych zbrodni, a wspierając rząd lub rebeliantów, uczestniczył w niej z tuzin afrykańskich państw, co sprawiło, że kongijską wojnę nazwano największą wojną współczesnej Afryki. Przerwała ją dopiero interwencja ONZ, która postanowiła wysłać do Konga najliczniejsze w swojej historii wojska pokojowe.
Ale nawet mimo obecności cudzoziemców, walki na wschodzie Konga wybuchały raz za razem. Miejscowi Tutsi wciąż narzekali na dyskryminację, a Rwanda wykorzystywała ich gniew, by wymuszać ustępstwa na Kinszasie, a także łupić kongijski wschód z cennych minerałów.
W 2008 r. wspierany przez Rwandę komendant Laurent Nkunda omal zdobył Gomę i ogłosił secesję Kivu. Właśnie wtedy Kinszasa zgodziła się zawrzeć z buntownikami pokój, wcielić ich do rządowego wojska i zostawić im pod kontrolą wschód kraju. Nkunda złożył broń i zgodził się wyjechać do Rwandy, gdzie do dziś jest przetrzymywany w areszcie domowym. Bosco Ntaganda, znany pod partyzanckim przydomkiem "Terminatora", był szefem sztabu i zastępcą Nkundy.
W zamian za rządy w Kivu, dzięki którym Ntaganda stał się bogaczem, byli partyzanccy komendanci zapewniali Kabili głosy na wschodzie kraju, dzięki którym wygrywał prezydenckie elekcje - w 2006 r., a także jesienią zeszłego roku.
Wojna wybuchła w kwietniu, gdy Kabila - czy to naciskany przez Zachód czy chcąc się pozbyć kłopotliwego, politycznego dobrodzieja - kazał aresztować Ntagandę i wydać go Hadze. W marcu, trybunał w Hadze skazał już innego wroga Kabili, dawnego watażkę Thomasa Lubangę, a w kolejce na proces czeka były wiceprezydent i rywal Kabili do władzy Jean-Pierre Bemba.
Na wieść o rozesłaniu listów gończych za Ntagandą, z rządowego wojska natychmiast zdezerterowali dawni podkomendni "Terminatora" i aby go bronić ruszyli w kierunku zielonego płaskowyżu Masisi, gdzie ma swoją farmę. W tym tygodniu dezerterzy ogłosili, że zakładają nową partyzantkę pod nazwą Ruchu 23 Marca (tego dnia w r. 2009 zawarli pokój z Kabilą).
Dowódcy nowej rebelii zapewniają, że nie mają nic wspólnego z Ntagandą, a wywołali bunt przeciwko ich dyskryminacji w wojsku i fatalnym warunkom służby. Rwanda przysięga, że z najnowszą rebelią na wschodzie Konga nie ma nic wspólnego.
Trwające od miesiąca walki spowodowały, że z kongijskiego wschodu popłynęła do Rwandy nowa, licząca już ponad 20 tysięcy ludzi rzeka uchodźców. Dowódcy rządowego wojska twierdzą, że zajęli Mushaki i farmę Ntagandy, a wkrótce rozbiją rebeliantów i pojmą samego "Terminatora". Buntownicy tylko wyśmiewają podobne przechwałki, a sami wycofują się do leżącego nad granicą z Rwandą i Ugandą, u podnóża Ruwenzori, parku narodowego Virunga, najstarszego w całej Afryce i uznawanego przez UNESCO za pomnik Światowego Dziedzictwa Ludzkości.
>>>>
Znowu koszmar od nowa ...
Buntownicy z doliny Kivu,fot.AFP -JUNIOR D.KANNAH
Rwanda znów wspiera rebelię na wschodzie Konga
Rwanda wspiera kolejną zbrojną rebelię na wschodzie Demokratycznej Republiki Konga. Rwandyjskie interwencje w Kongu stały się przyczyną największej i najkrwawszej wojny współczesnej Afryki.
ONZ twierdzi, że rwandyjskie wojsko werbuje po wsiach żołnierzy, ale zamiast do rządowej armii, posyła ich na wojnę do Konga, by wspierali trwającą tam od końca marca rebelię. Rwandyjscy wojskowi podesłali kongijskim rebeliantom co najmniej 300 rekrutów, a także broń.
Szefowa rwandyjskiej dyplomacji Louise Mushikwabo odrzuca oskarżenia. Rząd z Kinszasy waży słowa, ale tamtejszy premier Augustin Matata Ponyo przyznał, że bez poparcia z zewnątrz rebelianci już dawno zostaliby rozgromieni.
Najnowsza z kongijskich rebelii wybuchła pod koniec marca, gdy z rządowego wojska zdezerterowało kilkuset oficerów i żołnierzy Tutsi i pod dowództwem płk. Sultaniego Makengi założyło partyzantkę pod nazwą Ruchu 23 Marca (od daty dezercji). Oficjalnie, buntownicy twierdzą, że wystąpili z wojska, by bronić kongijskich Tutsich przed prześladowaniami, jakie spotykają ich ze strony rządu z Kinszasy i rządowej armii. W rzeczywistości przyczyną rebelii stał się list gończy, rozesłany przez Kinszasę za gen. Bosco Ntagandą, ściganym przez Międzynarodowy Trybunał Karny za wojenne zbrodnie niekoronowanym królem wschodnich prowincji nad jeziorem Kivu.
Pochodzący z Rwandy i liczący około czterdziestu lat Ntaganda, znany pod złowrogim partyzanckim przydomkiem "Terminatora", od ponad 20 lat uczestniczy we wszystkich partyzanckich wojnach, z którymi cokolwiek wspólnego miała Rwanda i rwandyjscy Tutsi. Toczone od początku lat 90. w regionie afrykańskich wielkich jezior spowodowały śmierć ponad 5 mln ludzi.
Do sąsiedniego Konga rwandyjskie wojny przelały się w 1994 r., gdy po ludobójczych rzeziach Tutsich w Rwandzie, kilka milionów Hutu uciekło przez granicę, by ratować się przed zemstą nacierających z Ugandy partyzantów Tutsi. W Kongu rwandyjscy Hutu zbudowali uchodźcze państwo i partyzantkę, która zamierzała odzyskać władzę w Kigali, przejętą przez Tutsich.
W 1996 r. rwandyjscy Tutsi, by zlikwidować partyzantkę Hutu, po raz pierwszy wywołali zbrojne powstanie na wschodzie Konga. Wspierani przez nich rebelianci, gromiąc w zwycięskim marszu obozy uchodźców Hutu, w pół roku podbili cały kraj i wkroczyli do Kinszasy, obalając tamtejszego tyrana Mobutu Seske Seko.
Kiedy partyzancki komendant Laurent-Desire Kabila, osadzony przez Rwandyjczyków na prezydenckim fotelu w Kinszasie próbował się od nich uniezależnić, w 1998 r. Rwanda, do spółki z Ugandą i Burundi, wywołała nową rebelię na wschodzie Konga i jeszcze raz dokonała na sąsiada zbrojnej inwazji. Kabila wezwał na pomoc wojska z Angoli, Namibii i Zimbabwe, a wojna przerodziła się w grabieżczą, w której każda z obcych armii i wspieranych przez nich partyzantek grabiła kongijskie skarby. W 2001 r. Kabila zginął w zamachu, a jego następcą został jego syn, Joseph, panujący do dziś 40-letni prezydent Konga.
Kres wojnie położyła dopiero interwencja ONZ w 2003 r. Wojska pokojowe ONZ wymusiły rozejm w podzielonym na pół kraju, którego zachodnią część kontrolował rząd z Kinszasy, a wschód – wspierani przez Rwandę partyzanci. W 2006 r. Joseph Kabila wygrał zorganizowane przez ONZ wybory. Rok później, gdy jak kiedyś ojciec, próbował wyrwać wschód Konga spod kontroli Rwandy, nad jeziorem Kivu znów wybuchła wspierana przez Kigali rebelia. Tym razem dowodził nią generał Laurent Nkunda, a „Terminator” był jego zastępcą. Rebelia zakończyła się w 2009 r. ugodą między Kongiem i Rwandą. Nkunda zgodził się zostać osadzony w areszcie domowym w Rwandzie, a jego żołnierze zostali włączeni do kongijskiego wojska. „Terminator” awansowany na generała, zarządzał krainą Kivu, dorabiając się majątku na przemycie. Zapewniał Kabili święty spokój na wschodzie, Kabila zaś zapewniał mu bezpieczeństwo przed listami gończymi Międzynarodowego Trybunału Karnego. Rządząc Kivu, Ntaganda opłacał się też dowódcom rwandyjskiego wojska, gwarantując im zyski z przemytu cennych surowców.
Kruchą równowagę zburzyły listopadowe wybory prezydenckie, wygrane przez Kabilę. Oskarżany o sfałszowanie elekcji, aby udobruchać Zachód, Kabila postanowił wydać mu Ntagandę, by został osądzony przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym. W haskim areszcie siedzi już co najmniej pół tuzina dawnych wrogów Kabili, pokonanych przez niego w politycznych bataliach. Nie zamierzając do nich dołączyć, Ntaganda podniósł nową rebelię.
Po początkowych sukcesach, rebelianci z Ruchu 23 Marca zostali zepchnięci przez rządowe wojsko na trzy wzgórza w parku narodowym Virunga, przy granicy z Ugandą i Rwandą. Władze z Kinszasy ściągają do Virungi dodatkowe wojska i zapowiadają, że do końca tygodnia spróbują stłumić rebelię. Partyzanci, pewni siebie, a według ONZ także poparcia ze strony Rwandy, grożą nową, wielką wojną.
>>>
Oczywiscie potepiamy zbrodniarzy i musza oni byc schwytani . Potepiamy tez kraje ktore ich wspieraja . Ich przywodcy tez musza isc pod sad ...
Rebelia w Kongu znów zagraża górskim gorylom
Trwająca od dwóch miesięcy najnowsza ze zbrojnych rebelii na wschodzie Demokratycznej Republiki Konga przeniosła się na zielone wzgórza na pograniczu z Rwandą i Ugandą, będące kryjówką ostatnich żyjących na świecie górskich goryli.
Od kilku tygodni z dżungli, porastającej zbocza wulkanicznych gór dobiegają karabinowe serie i wybuchy moździerzowych granatów, a wokół wierzchołków wulkanów krążą wojskowe śmigłowce. Rządowe wojsko oblega trzy wzgórza Runyoni, Tshanzu i Mbuzi, gdzie ukryło się około tysiąca partyzantów z Ruchu 23 Marca, zbrojnej rebelii, podniesionej w marcu przed żołnierzy, wywodzących się z kongijskich Tutsich. Wyparci z sąsiednich płaskowyżów, rebelianci ukryli na wzgórzach, będących schronieniem ostatnich na świecie górskich goryli.
Na świecie żyje ich już tylko około ośmiuset. Ich ostatnimi siedliskami są zbocza łańcucha wulkanów, położonych na pograniczu Ugandy, Rwandy i Konga (DRK). Jedna czwarta goryli żyje w Virunga w DRK, w najstarszym w Afryce (utworzony w 1929 r.) parku narodowym. Większość pozostałych goryli żyje w rezerwacie Bwindi w Ugandzie.
Partyzanci pojawili się tu na początku maja. Wyparci z zielonego płaskowyżu Masisi i pobliskiego Rutshuru, okopali się na wzgórzach Virungi, z których odpierają szturmy rządowego wojska, przypuszczane przy użyciu śmigłowców, moździerzy, a nawet czołgów.
To nie pierwszy raz, gdy kongijskie wojny zagrażają przetrwaniu górskich goryli. W 1994 r. na wulkanicznych wzgórzach wyrosły uchodźcze obozowiska kilku milionów Hutu, którzy dokonawszy ludobójczych rzezi Tutsich w Rwandzie, uciekli do sąsiedniego Konga przed zemstą i karą. Dwa lata później pogromów w ich obozach dokonali rwandyjscy żołnierze Tutsi, którzy wraz z kongijskimi rodakami najechali na Kongo i wywołali tam wojnę domową.
W 2007 r. w kryjówkach górskich goryli w Virundze rozpanoszyli się kolejni partyzanci, tym razem komendanta Laurenta Nkundy, który wywołał nowe zbrojne powstanie na wschodzie Konga. Wtedy, w walkach między rządowym wojskiem i rebeliantami w Virundze zginęło też co najmniej 10 goryli. W wojnach, toczonych tam od 1994 r., zginęły łącznie 24 goryle, zabite przez przypadkowe pociski, ale także na łupy czy żywność.
Opiekunowe goryli z parku narodowego w Virundze obawiają się nie tylko o ich bezpieczeństwo, ale także o przyszłość parku. Wojna odstraszy turystów, których według szacunków dyrektora parku Emanuela de Merode, w zeszłym roku przyjechało tam ponad trzy tysiące. Według strażników z Virungi, poza partyzantami z Ruchu 23 Marca i wojskiem rządowym, na terenie parku działają od maja jeszcze dwie partyzantki, które jego położenie z dala od ludzkich siedlisk uznały za znakomite miejsce na bezpieczne kryjówki.
Wybijanym przez kłusowników gorylom górskim zagłada groziła już w latach 70. Przed wymarciem uratowała je wtedy amerykańska uczona Dian Fossey, która zamieszkała wśród goryli, by badać ich zwyczaje i zdobyła światowy rozgłos dzięki swym bojom z kłusownikami. Fossey w końcu przegrała wojnę z kłusownikami. Nazajutrz po Bożym Narodzeniu w 1985 r. została zamordowana maczetą we własnym domu. Wywołany przez nią rozgłos sprawił jednak, że od końca lat 80. populację goryli górskich otoczono szczególną opieką, a ich liczba ponad dwukrotnie wzrosła.
Kongijskich obrońców przyrody martwią nie tylko nieustanne wojny, które przetaczają się co kilka lat przez wulkaniczne wzgórza Virungi, ale także fakt, że niedawno w ich pobliżu odkryto złoża ropy naftowej. Wiertnicze wieże poustawiały tam już naftowe koncerny francuski Total i włoski ENI. Obrońcy przyrody obawiają się, że dla parku narodowego nafciarze mogą okazać się zagrożeniem większym niż kłusownicy i partyzanci.
>>>>
No tak . Ludzie gina zachodni goryle troszcza sie o goryle ...
Kinszasa wskazuje palcem Rwandę
Rząd kongijski potwierdza podejrzenia ONZ i organizacji dobroczynnych, że trwająca od marca najnowsza ze zbrojnych rebelii na wschodzie DRK dojrzała w sąsiedniej Rwandzie i jak poprzednie trzy z ostatnich kilkunastu lat cieszy się jej wsparciem.
- Mamy za złe rządowi z Kigali bierność, z jaką przyglądał się, gdy terytorium Rwandy było wykorzystywane do zawiązania nowej zbrojnej rebelii, wymierzonej przeciwko Demokratycznej Republice Konga – oświadczył w Kinszasie minister informacji Lambert Mende. – Rwandyjskie władze nie ostrzegły nas przed tym, a bierność ta zagraża bezpieczeństwu i pokojowi w całym regionie afrykańskich Wielkich Jezior.
Unikając oskarżenia Rwandy wprost o wspieranie kongijskich rebeliantów z Ruchu 23 Marca, Mende potwierdził wcześniejsze rewelacje ONZ , które ujawniły, że rwandyjscy wojskowi zwerbowali w Rwandzie kilkuset rekrutów, by posłać ich do Konga na pomoc tamtejszym rebeliantom. Rwanda dostarczyła też kongijskim partyzantom broń – karabiny maszynowe, moździerze i granatniki – naruszając w ten sposób embargo ONZ, a także gwałcąc postanowienia układu pokojowego zawartego przez Kongo i Rwandę w 2009 r.
Ruch 23 Marca jest już czwartą od 1996 r. kongijską rebelią, wspieraną przez Rwandę. Najnowsza historia sąsiedzkich sporów i zbrojnych inwazji zaczęła się w 1994 r., gdy kilka milionów rwandyjskich Hutu, po wymordowaniu kilkuset tysięcy Tutsich, schroniło się na wschodzie Konga przed zemstą partyzantów Tutsich, którzy wygrali wojnę domową w Rwandzie i przejęli władzę w Kigali. Dwa lata później rządzący Rwandą Tutsi podburzyli do buntu swoich rodaków z Konga, by rozpędzić obozy uchodźców Hutu, a także partyzantkę, jaką w nich założyli, by wywołać wojnę w Rwandzie i odzyskać władzę. W 1997 r. wspierani przez Rwandę, Ugandę i Burundi kongijscy Tutsi zdobyli Kinszasę i obalili prezydenta Mobutu Sese Seko. Nowym prezydentem Konga został ogłoszony przywódca powstania i faworyt Rwandy Laurent-Desire Kabila.
Rok później, gdy Kabila próbował uniezależnić się od Rwandy, ta wywołała na wschodzie Konga nową rebelię, tym razem przeciwko dawnemu protegowanemu. Rebelia przerodziła się w regionalną wojnę, w której wzięło udział pół tuzina obcych państw i w której zginęło prawie 5 mln ludzi. Wojnę przerwał dopiero w 2003 r. wymuszony przez ONZ rozejm.
W 2007 r. Rwanda wsparła kolejną rebelię kongijskich Tutsich, tym razem wymierzoną przeciwko synowi Kabili, Josephowi, który po śmierci ojca w 2001 r. zastąpił go na stanowisku prezydenta. W 2009 r. kres rebelii położyły porozumienie pokojowe między Kongiem i Rwandą, a także rozejm z partyzantami, na mocy którego zostali oni włączeni do kongijskiego wojska rządowego.
Kolejną zbrojną rebelię podnieśli w marcu właśnie byli partyzanci, którzy wraz z dowódcami zdezerterowali z wojska, by stanąć w obronie swojego dawnego wodza gen. Bosco "Terminatora" Ntagandy, którego rząd z Kinszasy postanowił aresztować i sądzić za wojenne zbrodnie sprzed lat.
Ani kongijski rząd, ani ONZ nie znalazły dotąd dowodów, że za najnowszą rebelią stoi rząd w Kigali. Twierdzą jednak, że kongijskich partyzantów, wywodzących się z ludu Tutsi, wspierają ich rodacy z rwandyjskiego wojska. Pod koniec maja Ntaganda widziany był w rwandyjskim miasteczku Kingi, gdzie rozmawiał z rwandyjskimi oficerami, a ci podesłali mu prawie 300 rekrutów i broń, by bronił się przed szturmami kongijskiego wojska w reducie partyzantów w parku narodowym Virunga przy granicy z Rwandą i Ugandą.
Z odsieczą dla partyzantów Tutsi ruszyła w zeszłym tygodniu także sprzymierzona z nimi jedna z miejscowych plemiennych milicji zbrojnych Mai Mai. Dowodzeni przez gen. Kakule Sikulę Lafontaine’a partyzanci Mai Mai zaatakowali rządowy garnizon w Lubero, zabijając kilkunastu żołnierzy i zmuszając rząd z Kinszasy do rozproszenia wojsk ściąganych pospiesznie do Virungi.
Według zagranicznych organizacji dobroczynnych w wyniku najnowszej wojny na wschodzie Konga dach nad głową straciło już ponad 100 tys. ludzi.
>>>>
To jest jawny bandytyzm domagajacy sie kary . Ale oczywiscie nie zapominamy o sflaszowanych wyborach . Tu tez nalezy sie kara . Nie odwroci naszej uwagi ten skandal od poprzedniego ...
DR Konga i Rwanda przystąpiły do paktu przeciwko rebeliantom
Prezydenci Demokratycznej Republiki Konga i Rwandy, Joseph Kabila i Paul Kagame, podpisali w niedzielę w stolicy Etiopii, na marginesie szczytu Unii Afrykańskiej, regionalny pakt, którego celem jest wyeliminowanie zbrojnych rebeliantów na wschodzie DR Konga.
Pakt, w którym uczestniczą także inne państwa regionu Wielkich Jezior (Burundi, Uganda, Kenia, Tanzania), przewiduje utworzenie międzynarodowych sił zbrojnych, które mają się rozprawić z licznymi rebeliami we wschodnich prowincjach Konga - Północnym i Południowym Kiwu.
Rebelianci z Ruchu 23 Marca (M23) wyparli w tym miesiącu armię DR Konga z wielu rejonów. Przed walkami uciekły tysiące cywilów. Kongo oskarżyło Rwandę o wspieranie i wyposażanie rebelii M23. Także ONZ i Human Rights Watch twierdzą, że Rwanda wspiera tę kolejną zbrojną rebelię na wschodzie Demokratycznej Republiki Konga. Rząd Rwandy zdecydowanie zaprzecza tym oskarżeniom.
Rebelia M23 wzięła swą nazwę od porozumienia pokojowego z rebeliantami z 23 marca 2009 roku, złamanego - jak twierdzą rebelianci - przez Kinszasę. Prezydenci DR Konga i Rwandy oraz inni przywódcy państw regionu Wielkich Jezior zdecydowanie potępili rebelię M23.
Reuters odnotowuje, że dyplomaci z państw zachodnich powitali z zadowoleniem niedzielny pakt przeciwko rebeliantom na wschodzie Konga. Pomoc w zorganizowaniu "neutralnych sił międzynarodowych" zadeklarowała Unia Afrykańska.
>>>>
Zachodnie cymably . Kabila specjalnie postarszyl buntownikami aby zachod ,,odetchnal z ulga'' i zapomnial sfalszowane wybory ...
ALE NIE Z NAMI TE NUMERY > KABILA BEDZIE MUSIAL ODPOWIEDZIEC ZA TE MATACTWA ! ZADAMY TRYBUNALU KARNEGO !
Wschód DR Konga w obliczu "katastrofalnego kryzysu humanitarnego".
Międzynarodowa organizacja charytatywna Oxfam ostrzega, że wschodnia część Demokratycznej Republiki Konga stoi w obliczu "katastrofalnego kryzysu humanitarnego" - donosi BBC News.
Oxfam alarmuje, że miliony ludzi znajdują się na łasce zbrojnych milicji. Dramatycznie rośnie liczba zabójstw, gwałtów i przypadków grabieży. Prawie pół miliona osób musiało opuścić swoje domy.
Brytyjska organizacja opisuje panującą na wschodzie DR Konga sytuację jako kompletny "chaos", z lawinowym wzrostem przemocy i licznymi przypadkami przymusowego wcielania dzieci do formacji zbrojnych. Wszystko dzieje się przy zupełnej absencji przedstawicieli władz i sił bezpieczeństwa, które koncentrując się na walce z rebeliantami, zostawiły wielkie połacie kraju bez jakiejkolwiek ochrony.
Sytuacja może się jeszcze pogorszyć, ponieważ na obszarze objętym walkami zaistniała realna groźba wybuchu epidemii cholery. A trwający konflikt i brak bezpieczeństwa prawie uniemożliwiają dotarcie pomocy do potrzebujących.
ONZ i rząd DR Konga oskarżają Rwandę o rozniecanie wojny i wspieranie rebeliantów, podobnie jak czyniła to wielokrotnie w przeszłości. We wtorek na regionalnym szczycie w Ugandzie prezydenci obu państw mają rozmawiać o konflikcie. Oxfam apeluje, by priorytetową kwestią była ochrona ludności cywilnej.
Rebelia "Terminatora"
Walki na wschodzie DR Konga rozgorzały przed kilkoma miesiącami, gdy władze w Kinszasie wydały list gończy za dawnym rebeliantem (i niedawnym sojusznikiem) Bosco Ntagandą, nazywanym "Terminatorem".
Ntaganda to dawny partyzancki komendant, który w 2009 roku złożył broń w zamian za włącznie go wraz z jego ludźmi do rządowego wojska. Teraz dowodzi dezerterami z oddziałów, które wcześniej władze posłały do pacyfikowania niedobitków partyzanckich ugrupowań, błąkających się wciąż we wschodnich prowincjach.
Wojna wybuchła, gdy prezydent DR Kongo Joseph Kabila kazał aresztować Ntagandę i wydać go Hadze, "Terminator" jest bowiem ścigany przez Międzynarodowy Trybunał Karny za zbrodnie wojenne. Wywołało to dezercję dawnych podkomendnych Ntagandy, którzy uciekli z rządowego wojska, by bronić byłego dowódcy. Założyli oni partyzantkę pod nazwą Ruchu 23 Marca (w skrócie M23) - tego dnia w 2009 r. zawarli pokój z władzami w Kinszasie.
Pierwotnie konflikt na wschodzie Konga wybuchł w r. 1996, gdy miejscowi Tutsi, wspierani przez rządzone przez Tutsich Rwandę i Burundi, a także zaprzyjaźnioną z nimi Ugandę, wywołali zbrojną rebelię przeciwko rządzącemu wówczas w Kinszasie prezydentowi Mobutu Sese Seko. Szacuje się, że w blisko 10-letniej wojnie z przełomu wieków, od kul, z chorób i głodu mogło zginąć nawet do 4-5 mln ludzi.
>>>>
Koszmar nie ustaje !
Prezydenci regionu Wielkich Jezior radzą, jak uniknąć wojny w DR Konga.
Przywódcy państw z regionu afrykańskich Wielkich Jezior zebrali się na dwudniowej naradzie, która ma zapobiec wybuchowi nowej, regionalnej wojny w DR Konga, gdzie w ciągu ostatnich kilkunastu lat w rebeliach i rzeziach zginęło kilka milionów ludzi.
W ugandyjskiej stolicy, Kampali, po raz pierwszy od wybuchu najnowszej z kongijskich rebelii spotykają się prezydenci Demokratycznej Republiki Konga i Rwandy - Joseph Kabila i Paul Kagame. Ten pierwszy oskarża wprost Rwandyjczyka o wspieranie bronią i pieniędzmi kongijskich rebeliantów. Kagame zaprzecza, choć inspektorzy ONZ z rekonesansowej misji w Kongu wrócili z niezbitymi dowodami winy Rwandy. Kagame zarzuca za to Kabili, że ten wciąż pozwala, by na terytorium Konga działali rwandyjscy rebelianci, pragnący przenieść wojnę domową do Kigali.
Rebelia przez list gończy
Najnowsza ze zbrojnych rebelii na wschodzie Konga wybuchła pod koniec marca, gdy wywodzący się z kongijskich Tutsich żołnierze zdezerterowali z rządowego wojska i założyli partyzantkę Ruch 23 Marca. Rząd z Kinszasy od początku twierdził, że na czele buntu stoi były generał Bosco Ntaganda, oskarżany przez Międzynarodowy Trybunał Karny o wojenne zbrodnie, popełnione, gdy przed wcieleniem do wojska uczestniczył jako watażka w wojnie domowej. Rozesłanie listów gończych za Ntagandą stało się jednym z powodów buntu jego żołnierzy.
Drugim powodem - utrzymuje Kinszasa - jest kolejna ingerencja sąsiedniej Rwandy, która od 1996 r. sama dokonuje zbrojnych inwazji albo wspiera w Kongu lokalne rebelie, by sprawować faktyczną kontrolę nad wschodnim Kongiem i plądrować tamtejsze złoża cennych minerałów.
Ruch 23 Marca jest już czwartą od 1996 r. kongijską rebelią, wspieraną przez Rwandę. Najnowsza historia sąsiedzkich sporów i zbrojnych inwazji zaczęła się w 1994 r., gdy kilka milionów rwandyjskich Hutu, po wymordowaniu kilkuset tysięcy Tutsich, schroniło się na wschodzie Konga przed zemstą partyzantów Tutsich, którzy wygrali wojnę domową w Rwandzie i przejęli władzę w Kigali.
Upadek starego prezydenta
Dwa lata później rządzący Rwandą Tutsi podburzyli do buntu swoich rodaków z Konga, by rozpędzić obozy uchodźców Hutu, a także partyzantkę, jaką w nich założyli, by wywołać wojnę w Rwandzie i odzyskać władzę. W 1997 r. wspierani przez Rwandę, kongijscy Tutsi zdobyli Kinszasę i obalili prezydenta Mobutu Sese Seko. Nowym prezydentem Konga został ogłoszony przywódca powstania i faworyt Rwandy Laurent-Desire Kabila.
Rok później, gdy Kabila próbował uniezależnić się od Rwandy, ta wywołała na wschodzie Konga nową rebelię, tym razem przeciwko dawnemu protegowanemu. Rebelia przerodziła się w regionalną wojnę, w której wzięło udział pół tuzina obcych państw i w której zginęło prawie 5 mln ludzi. Wojnę przerwał dopiero w 2003 r. wymuszony przez ONZ rozejm.
W 2007 r. Rwanda wsparła kolejną rebelię kongijskich Tutsich, tym razem wymierzoną przeciwko synowi Kabili, Josephowi, który po śmierci ojca w 2001 r. zastąpił go na stanowisku prezydenta. W 2009 r. kres rebelii położyły porozumienie pokojowe między Kongiem i Rwandą, a także rozejm z partyzantami, na mocy którego zostali oni włączeni do kongijskiego wojska rządowego.
Wojska rozjemcze zapobiegną wojnie?
Wybuchowi nowej, regionalnej wojny ma zaradzić powołanie neutralnych wojsk rozjemczych, które rozdzielą kongijskie wojska i rebeliantów.
Kabila chciałby, aby roli rozjemców podjęły się wojska ONZ, które w sile 20 tys. żołnierzy stacjonują już w Kongu od dziesięciu lat. Kagame uważa, że ponieważ wojska ONZ szkolą i wspierają kongijską armię, trudno je uznać za neutralne. Kabila z kolei ma spore wątpliwości co do neutralności ugandyjskiego gospodarza pokojowej narady. Rozkazał swoim ministrom sprawdzić, czy prawdziwe są podejrzenia, że rebeliantów z Ruchu 23 Marca wspiera też Uganda.
Utworzenie wojsk pokojowych przez państwa regionu (oba Konga, Republika Środkowoafrykańska, Burundi, Rwanda, Uganda, Kenia, Tanzania, Sudan, Angola i Zambia) wymagałoby czasu i spowodowało dodatkowe koszty. Wątpliwe też, by naprędce sklecone siły pokojowe okazały się skuteczne mając przeciwko sobie zaprawionych w walkach partyzantów. Powołany przez Unię Afrykańską i wspierany przez instruktorów z USA specjalny oddział do ścigania ugandyjskiego watażki Josepha Kony'ego od pół roku bezskutecznie tropi go w dżungli i po sawannach afrykańskiego interioru.
Tymczasem partyzanci z Ruchu 23 Marca są już zaledwie 30 km od do Gomy, stolicy prowincji Kiwu Północne. Słabe rządowe wojsko bierze nogi za pas na sam ich widok. Gomy broni 3 tys. kongijskich żołnierzy i pół tysiąca "błękitnych hełmów" z RPA.
Przedstawiciele organizacji dobroczynnych ostrzegają, że przerzucenie niemal wszystkich sił ONZ i kongijskiej armii na wschód kraju do walki z Ruchem 23 Marca uczyniło zupełnie bezbronnymi inne regiony kraju. Korzystają z tego inni rebelianci, którzy podnieśli bunty choćby w sąsiednim Kiwu Południowym, gdzie coraz częściej dochodzi do pogromów, gwałtów i grabieży.
Wojciech Jagielski
>>>>
Trzeba wylapac wojennych podpalaczy i postawic przed trybunalem . Zbrojne bandy rozbic i przywrocic struktury panstwa . Poza tym skoro rezim sfalszowal wybory to trudno aby nie bylo buntow . I oczywiscie sily oNZ wszystkiego nie zrobia . To musza byc miejscowi jacys rozasdni przywodcy jak np. ten ktory wybral wybory a ktorego do wladzy nie dopuscili . Inaczej tragedia bedzie bez konca ...
Państwa afrykańskich Wielkich Jezior: brak decyzji w sprawie Konga
Przywódcom państw z regionu afrykańskich Wielkich Jezior nie udało się porozumieć w sprawie powołania neutralnych wojsk, które rozdzieliłyby kongijskie wojsko wspierane przez siły pokojowe ONZ oraz kongijskich rebeliantów zbrojonych przez Rwandę.
- Spotkamy się znowu, za cztery tygodnie - oświadczył na zakończenie narady jej gospodarz, ugandyjski prezydent Yoweri Kaguta Museveni. We wtorek nad Jeziorem Wiktorii po raz pierwszy od wybuchu najnowszej z kongijskich rebelii spotkali się zaproszeni przez niego prezydenci Konga-Kinszasa i Rwandy - Joseph Kabila i Paul Kagame. Temat nowej wojny w Kongu i kolejnej ingerencji Rwandy w sprawy tego kraju zdominował całkowicie naradę w ugandyjskiej stolicy Kampali.
Kabila twierdzi, że Rwanda wspiera trwającą od marca zbrojną rebelię na wschodzie Konga. W czerwcu dowody winy Rwandy przedstawili w specjalnym raporcie obserwatorzy ONZ. Kagame zaprzecza, jakoby wtrącał się w kongijskie sprawy, za to oskarża Kabilę, że toleruje on w swoim kraju rwandyjskich rebeliantów Hutu, którzy na wygnaniu szykują się, by wywołać wojnę w Rwandzie.
Poza Ugandą, Kongiem-Kinszasą i Rwandą w naradzie Międzynarodowej Konferencji Regionu Wielkich Jezior uczestniczyły Burundi, Tanzania, Kenia, Sudan, Republika Środkowoafrykańska, Kongo-Brazzaville, Angola i Zambia.
Kagame już w połowie lipca zgodził się, by utworzyć neutralne wojska rozjemcze i posłać je na wschód Konga. Kabila też się na nie zgadza, ale chciałby, by rozjemcami stali się żołnierze ONZ stacjonujący od 10 lat w liczbie 20 tys. w Kongu. Na "błękitne hełmy" nie zgadza się jednak Rwanda, która twierdzi, że ponieważ ONZ tworzyło i szkoliło kongijską armię rządową, a potem wspierało ją w walkach z rebeliantami, nie może być neutralne w konflikcie z partyzantami z Ruchu 23 Marca, którzy wywołali wojnę w prowincji Kiwu Północne.
Poza spotkaniem Kabili z Kagame jedynym konkretnym wynikiem narady w Kampali było oświadczenie, które przy jej okazji wygłosiła szefowa amerykańskiej dyplomacji Hilary Clinton, goszcząca z wizytą w Południowej Afryce.
Nie wierząc w utworzenie kolejnych regionalnych sił rozjemczych albo powątpiewając w ich skuteczność, Clinton wezwała państwa z regionu Wielkich Jezior, by po prostu przestały wspierać rebelie u sąsiadów, a zamiast tego pomogły rozbroić buntowników i wydały ich przywódców właściwym sądom.
- Wzywamy do tego wszystkie państwa regionu. Rwandę również - podkreśliła Clinton, unikając oskarżenia wprost sojuszniczki USA o wywołanie wojny w Kongu. Po publikacji czerwcowego raportu ONZ, oskarżającego Rwandę o ingerencję w sprawy Konga, Zachód po raz pierwszy udzielił reprymendy Rwandzie, swojej faworytce w Afryce, a USA, Wielka Brytania, Niemcy i Holandia zawiesiły pomoc dla tego kraju.
Wojciech Jagielski
>>>>
Niestety bez zdecydowanej akcji sie nie obejdzie a Kabile tez trzeba postawic przed trybunalem za falsz wyborczy . Trzeba popierac miejscowych swiatlych przywodcow z roznych plemion ktorzy maja autorytet i gwarantuja minimalne standardy . A pogonic kolesi o mentalnosci rozbojnikow ...
60 osób zginęło w kopalni złota w Demokratycznej Republice Konga.
Co najmniej 60 górników zginęło na skutek osunięcia się ziemi w kopalni złota na północnym wschodzie Demokratycznej Republiki Konga - poinformował przedstawiciel miejscowych władz.
Ekipy ratunkowe dotarły na miejsce wypadku dopiero w czwartek, po czterech dniach od osunięcia się ziemi, ponieważ kopalnia znajduje się w głębokiej dżungli, na terenach kontrolowanych przez jedno z licznych ugrupowań zbrojnych - podał przedstawiciel władz Faustin Drakana Kananga.
Gdy ziemia się osunęła, górnicy znajdowali się na głębokości ok. 100 m - dodał.
Choć DRK dysponuje ogromnymi zasobami naturalnymi, m.in. gazu ziemnego i ropy naftowej, mieszkańcy tego kraju cierpią ubóstwo na skutek wieloletnich rządów dyktatorskich i wojen.
W kongijskich kopalniach często dochodzi do podobnych wypadków, ponieważ najczęściej nie przestrzega się tam praktycznie żadnych zasad bezpieczeństwa. Setki tysięcy ludzi pracują w warunkach zagrażających ich życiu i zdrowiu w licznych kopalniach. Część z nich pracuje w kopalniach odkrywkowych tworzonych na własną rękę w poszukiwaniu źródła dochodu, inni są zmuszani do tej pracy przez zbrojne milicje i żołnierzy sił rządowych, którzy w ten sposób nielegalnie się bogacą.
>>>>
Koszmarne nieludzkie warunki w sytuacji POTENCJALNEGO bogactwa a moze wlasnie dlatego . Prawdziwe przeklenstwo zlota ( chodzi tu o to ze na zlocie nieporownanie wiecej ludzi straci zycie niz sie wzbogaci - tak bylo zawsze )...
Coraz więcej ofiar Eboli w Kongo
W ciągu ostatniego tygodnia ofiary śmiertelne Eboli w Kongo, podwoiły się. Wirus może się ciągle rozprzestrzeniać – informuje serwis abcnews.go.com
Ministerstwo Zdrowia poinformowało już o 18 przypadkach śmiertelnych, na 41 poważnie zarażonych. Każde informacje są ważne, ponieważ nawet 90 proc. osób zakażonych może umrzeć.
Epidemia dosięgła głównie północno-wschodnie Kongo oraz miasteczka Isiro i Viadana graniczące z południowym Sudanem i północną Ugandą.
Czas pomiędzy infekcją, a pojawieniem się pierwszych symptomów to od 2 do 21 dni. Śmierć może nastąpić po kilku dniach. Kiedy zauważymy pierwsze sygnały, choroba zaczyna postępować coraz szybciej.
Symptomy to gorączka, ból głowy, stawów, mięśni, gardła i ogólna słabość organizmu. Oczy mogą robić się czerwone, a na ciele zaczyna pojawiać się wysypka. W późniejszym stadium wymioty, biegunka, bóle żołądka, nerek, wątroby, a także wewnętrzne i zewnętrzne krwawienia.
Wirus przenosi się ze zwierząt na ludzi. Zazwyczaj przez myśliwych, którzy zjadają upolowane przez siebie zakażone mięso. Bakterie wywołujące chorobę znajdują się w wydzielinach z nosa, ślinie, pocie, a także w krwi.
Nie została dotychczas opracowana jedna kuracja, ani szczepionka. Lekarze starają się zrównoważyć u pacjentów elektrolity, ciśnienie krwi, czy poziom tlenu.
Do dzisiaj nie wiadomo również, dlaczego mały procent ludzi wychodzi cało z choroby, podczas gdy większość umiera. Prawdopodobnie umierający nie mieli wystarczająco rozwiniętego systemu immunologicznego.
>>>>
Kolejna katastrofa nad tym biednym krajem !
Kongo: siły ONZ zaatakowały rebeliantów
Śmigłowce sił pokojowych ONZ w Demokratycznej Republice Konga ostrzelały na wschodzie kraju pozycję rebeliantów z ugrupowania M23, wspierając działania wojsk rządowych - poinformowały lokalne władze.
- Śmigłowce ONZ włączyły się do walk, by wesprzeć wojska Demokratycznej Republiki Konga i powstrzymać marsz rebeliantów - powiedział gubernator prowincji Kiwu Północne Julien Paluku.
ONZ oskarża Ruandę o wspieranie rebeliantów z M23. U podłoża walk leży konflikt między plemionami Tutsi i Hutu, którego apogeum były masakry w 1994 roku. Podczas tych rzezi Hutu wymordowali około miliona Tutsi. Ugrupowanie M23, podobnie jak elity rządzące Ruandą, zdominowane jest przez Tutsi.
Rebeliantami, którzy w ostatnich miesiącach przejęli kontrolę nad znaczną częścią wschodniego Konga, dowodzi prawdopodobnie afrykański watażka, generał Bosco Ntaganda, dezerter z armii kongijskiej, który sam nazywa się "Terminatorem". Ntaganda jest poszukiwany przez Międzynarodowy Trybunał Karny za zbrodnie wojenne.
....
Chyba eksterminatorem . Takie postacie sa Afryce niepotrzebne ale pamietajmy ze u wladzy tez jest rezim .
Demokratyczna Republika Konga: rebelianci u bram Gomy
Partyzanci, którzy wiosną wywołali zbrojne powstanie na wschodzie Demokratycznej Republiki Konga (DRK), stanęli u wrót milionowej Gomy, stolicy prowincji Kiwu Północne.
Partyzanci, którzy od pół roku kontrolują region Rutshuru na granicy z Ugandą i Rwandą, ruszyli na Gomę, po zeszłotygodniowych walkach z rządowym wojskiem. Po krótkiej, gwałtownej strzelaninie, szkolone przez ONZ rządowe wojsko rzuciło się do ucieczki. W ślad za nim z Gomy uciekli urzędnicy z gubernatorem prowincji Julianem Paluku, który statkiem przez jezioro Kiwu wyjechał do oddalonego o 100 km Bukavu. Dowódcy kongijskiego wojska okopali się zaś w Sake, ok. 25 km od Gomy.
Zostały tylko siły ONZ
Po rejteradzie kongijskiego wojska i urzędników Gomy broni już tylko ok. 1,5 tys. żołnierzy sił pokojowych ONZ, którzy rozłożyli obozowisko na podmiejskim lotnisku. W sobotę cztery śmigłowce ONZ zaatakowały zbliżające się do miasta kolumny partyzantów, a sekretarz generalny ONZ Ban Ki Mun zapowiedział w poniedziałek, że "błękitne hełmy" nie zostaną wycofane z miasta.
Partyzanci zapewniają, że nie planują zajmować miasta i ruszą do szturmu tylko, jeśli zostaną zaatakowani przez kongijskie wojsko. Wezwali też siły ONZ, by zachowały neutralność, nie wspierały więcej kongijskiego wojska i w ogóle nie mieszały się do kongijskiej wojny, a wtedy włos im z głowy nie spadnie.
Pracownicy zagranicznych organizacji dobroczynnych z Gomy z niedowierzaniem odnoszą się jednak do zapewnień rzecznika partyzantów płk. Vianneya Kazaramy, który przechwalał się wcześniej, że partyzanci szukają sobie kwaterę w Gomie, a jak już zadomowią się w mieście, ruszą na Bukavu, stolicę sąsiedniej prowincji Kiwu Południowe. W ten sposób w rękach rebelii znalazłaby się cała kraina Kiwu, obfitująca w żyzne pola i przebogate kopalnie cennych minerałów.
Kto stoi za rebelią?
Według rządu z Kinszasy, a także ekspertów ONZ to właśnie jest celem rebeliantów, a także wspierających ich Ugandy i Rwandy. W październiku, w tajnym raporcie dla Rady Bezpieczeństwa, eksperci ONZ stwierdzili, że "ojcem chrzestnym" kongijskiej rebelii jest minister obrony Rwandy James Kabarebe i szef sztabu rwandyjskiej armii Charles Kayonga, który faktycznie dowodzi partyzantami, a ich przywódcy Bosco "Terminator" Ntaganda i generał Sultani Makenga wypełniają tylko jego rozkazy.
Dowódca wojsk ONZ Herve Ladsous przyznaje, że choć w partyzantce walczy niewiele ponad 1,5 tys. ludzi, są oni doskonale wyszkoleni, zaprawieni w walkach i uzbrojeni. Mają nawet 120-milimetrowe moździerze i noktowizory. Kongijskie wojsko nie ma z nimi żadnych szans i gdyby nie obecność prawie 7 tys. żołnierzy ONZ w Kivu (ogółem w Kongu stacjonuje 17 tys. wojsk ONZ), kraina ta już dawno zostałaby zajęta przez partyzantów.
Są nimi kongijscy Tutsi, dawni partyzanci, którzy, włączeni do rządowego wojska, wiosną zdezerterowali ze swoimi dowódcami, oskarżając rząd w Kinszasie o dyskryminację.
Kongijscy Tutsi, wspierani przez rządzoną przez ich rodaków Rwandę, a także zaprzyjaźnioną Ugandę od połowy lat 90. wywołują wojny w Kiwu. W 1996 r. zaczęli powstanie, by obalić prezydenta Mobutu Sese Seko, a przede wszystkim spacyfikować rwandyjskich Hutu, którzy po rzezi Tutsich w 1994 r. w Rwandzie, uciekli za granicę i tam szykowali się do nowej wojny. Wojna z lata 1996-97 zakończyła się obaleniem Mobutu i likwidacją obozów uchodźców Hutu.
W 1998 r. kongijscy Tutsi, a także wojska z Ugandy i Rwandy, wywołali w DRK nową wojnę - przeciwko krnąbrnemu, choć wyniesionemu przez nich do władzy prezydentowi Laurentowi-Desire Kabili, a także niedobitkom Hutu. Druga wojna przerodziła się też w grabież kongijskich skarbów. Według ONZ jedynie w 1999 r. na kongijskich łupach rwandyjskie wojsko zdobyło do swojego budżetu ponad ćwierć miliarda dolarów.
Kontrola nad Kiwu
Według ekspertów ONZ wojskowi z Rwandy i Ugandy chętnie wspierają zbrojne bunty kongijskich Tutsich, by plądrować kongijskie kopalnie, a także przejmować prowincje Kiwu, oddalone od Kinszasy o półtora tysiąca kilometrów, pod faktyczną kontrolę leżących tuż przez miedzę Kigali i Kampali.
Kontrola nad Kiwu daje Rwandzie i Ugandzie nie tylko gwarancje bezpieczeństwa i możliwość politycznych nacisków na Kinszasę, ale także okazję dla dorobienia się rwandyjskich i ugandyjskich generałów, których dłużnikami i zakładnikami stali się w wyniku wojen prezydenci Paul Kagame i Yoweri Museveni.
Partyzanci nie będą raczej szturmować Gomy. Wystarczy im, by pozbyć się z niego kongijskich urzędników i wojska. Zajmą Gomę, a także ewentualnie Bukavu, jeśli bezkrólewie będzie się tam przedłużać, a przede wszystkim jeśli nie będą musieli toczyć o miasta wojny z wojskami ONZ.
Wielka polityka
W październiku partyzanci wybrali na swojego politycznego przywódcę biskupa Jean-Marie Runigę i chcą, by Kinszasa przystąpiła z nimi do politycznych targów. Jak w przypadku poprzednich rebelii, będą domagać się faktycznej władzy nad Kiwu w zamian za przerwanie walk.
Oskarżane o wspieranie rebelii Rwanda i Uganda nie obawiają się specjalnie międzynarodowego potępienia i izolacji. Uganda straszy, że jeśli zostanie ukarana sankcjami, natychmiast wycofa wojska z Somalii, skazując na klęskę tamtejszą misję pokojową ONZ i Unii Afrykańskiej. Rwanda zaś, mimo oskarżeń o podżeganie do wojny w Kongu, w październiku wybrana na członka Rady Bezpieczeństwa NZ i zasiadając w niej w latach 2013-14, będzie blokować wszelkie próby karania jej za kongijskie awantury.
Wojciech Jagielski, PAP
>>>>
Trzeba sprawic łomot dzikusom z Rwandy i Ugandy bo zachod ich uzbroil to poczuli sile . To byla bron na bandytoqw typu talibowie A NIE ABY GRABIC KONGO ! ŁOMOT SIĘ NALEŻY !
Demokratyczna Republika Konga/Rebelianci zajęli Gomę
Partyzanci zajęli we wtorek bez walki Gomę, stolicę prowincji Kivu-Północ, na wschodzie Demokratycznej Republiki Konga (DRK). Ich następnym celem jest odległe o niespełna sto kilometrów Bukavu, stolica prowincji Kivu-Południe i całej krainy Kivu.
We wtorek w południe partyzanci z Ruchu 23 Marca, przemianowanego w październiku na Kongijską Armię Rewolucyjną wkroczyli do śródmieścia Gomy. Nikt nie bronił miasta.
Rządowe wojsko uciekło z niego już w czasie weekendu, gdy partyzanci stanęli u bram Gomy i na otaczających je wzgórzach. We wtorek z miasta uciekli ostatni żołnierze, grabiąc wcześniej domy, sklepy i targowiska.
Gomy nie broniły też stacjonujące w niej wojska pokojowe ONZ, które jeszcze w zeszłym tygodniu odpierały ofensywę partyzantów na miasto.
We wtorek półtora tysiąca żołnierzy w „błękitnych hełmach” przyglądało się tylko jak partyzanci zajmują miasto i podmiejskie lotnisko, gdzie wojska ONZ rozłożyły swoją miejscową kwaterę główną.
Już w poniedziałek ONZ ewakuowała z Gomy większość swoich pracowników, a we wtorek ogłosiła, że wojska pokojowe pozostaną w mieście, by chronić ludność cywilną. ONZ podkreśla, że tylko na to zezwala jej wojskom mandat, wydany przez Radę Bezpieczeństwa ONZ.
Dotąd to partyzanci narzekali, że wojska ONZ trzymają stronę wojsk rządowych. We wtorek to rząd w Kinszasie wytykał „błękitnym hełmom” bierność.
W Gomie, której ludność wraz z mieszkańcami okolicznych obozów uchodźców liczy prawie milion, we wtorek panował spokój.
Bulwary nad brzegiem jeziora Kivu były opustoszałe, a na ulicach widziano tylko partyzantów i patrole ONZ. Sporadyczna strzelanina, do której dochodziło, gdy partyzanci wkraczali do miasta, szybko ucichła. Zadomowiwszy się w Gomie, partyzanci wyszli na drogę wiodącą do odległego o 20-30 km Sake, dokąd uciekło dowództwo kongijskiego wojska.
Jeśli rebelianci ruszą na Sake i zdobędą miasteczko, ich następnym celem będzie Bukavu, największa metropolia wschodniego Konga. Jeśli zdobędą i to miasto, rebelia ogarnie cały wschód Konga, jak w latach wielkich wojen z lat 1996-97 i 1998-2003, w których zginęło ponad 5 mln ludzi i gdy wspierani przez Ugandę i Rwandę partyzanci przejęli kontrolę nad wschodnią częścią Konga.
Kongijską wojnę, okrzykniętą największą wojną współczesnej Afryki przerwał wynegocjowany przez kraje afrykańskie rozejm i rozmieszczenie w kraju 17 tys. żołnierzy ONZ, którzy nadzorowali wolne wybory w 2006 r., wygrane przez prezydenta Josepha Kabilę. Pod koniec zeszłego roku Kabila wygrał reelekcję, ale jego zwycięstwo wywołało burzliwe zamieszki w Kinszasie.
Rozejm, zawarty z partyzantami, wywodzącymi się w ogromnej większości z ludu kongijskich Tutsich, przewidywał m.in. podział władzy w prowincjach i przyjęcie ich w szeregi rządowego wojska. Po wygranych w 2006 r. wyborach, a szczególnie po zeszłorocznej reelekcji, Kabila zaczął jednak narzucać swoją władzę nad krajem i ograniczać samowolę regionalnych watażków.
Politycznych przeciwników i niepokornych podkomendnych pozbywał się wydając ich Międzynarodowemu Trybunałowi Karnemu w Hadze, gdzie sądzeni są za wojenne zbrodnie. Groźba więzienia, a także odbieranie im władzy i zdobywanych dzięki niej fortun popychała kolejnych dawnych partyzantów do buntów.
W 2008 r. kongijscy Tutsi podnieśli kolejną rebelię, a ich przywódca Laurent Nkunda zagrażał Gomie. Kabila zgodził się na ustępstwa, zgodził przyjąć partyzantów do wojska i oddać Tutsim faktyczną kontrolę nad wschodnimi prowincjami.
Wiosną, po wybranych wyborach, Kabila znów spróbował poskromić opornych mu Tutsich i rozesłał list gończy za watażką Bosco „Terminatorem” Ntagandą, przyjętym do rządowego wojska. Ntaganda zdezerterował, a wraz z nim jego dawni podkomendni, którzy wywołali nowe powstanie w Kivu. Ich rebelię wsparły znów Uganda i Rwanda, traktujące Kivu jak strefę buforową między nimi i Kongiem, a także jak przebogate zagłębie cennych minerałów, które przy pomocy kongijskich partyzantów plądrują.
W poniedziałek partyzanci, których armię szacuje się na 2-3 tys., zażądali od rządu w Kinszasie wycofania wojsk z Kivu i natychmiastowego podjęcia z nimi politycznych targów. Nie wspomnieli jednak, czego domagają się od Kinszasy, ani co jest ich celem.
Kinszasa odmawia rozmów z partyzantami, twierdząc, że są oni jedynie marionetkami Rwandy (w tajnym raporcie eksperci ONZ za faktycznego przywódcę powstania uznali rwandyjskiego ministra obrony Jamesa Kabarebe) i w związku z tym może negocjować najwyżej z Kigali. Rwanda, a także Uganda zaprzeczają oskarżeniom, że wspierają kongijską rebelię.
....
Czyzby autorem byl W Jagielski ?
Niestety eks-terminatorzy gora ... Biedna ludnosc . Co tam sie teraz wyprawia ... Swiat musi zaprzestac zbroic ugandyjski rezim bo to sie zle skonczylo . Trzeba stawiac na Kenie i kraje bardziej cywilizowane ...
Rada Bezpieczeństwa potępiła zajęcie kongijskiej Gomy przez rebeliantów
Rada Bezpieczeństwa ONZ jednogłośnie przyjęła rezolucję, potępiającą zajęcie przez rebelianckie ugrupowanie M23 miasta Goma na wschodzie Demokratycznej Republiki Konga.
Jednocześnie zwróciła się do sekretarza generalnego ONZ Ban Ki Muna o sporządzenie raportu na temat wsparcia, jakiego rebeliantom udzielają inne państwa.
Jak głosi rezolucja, Rada "żąda natychmiastowego wycofania się M23 z Gomy, wstrzymania jakiegokolwiek dalszego posuwania się M23 oraz tego, by jego członkowie natychmiast i w sposób trwały zdemobilizowali się i złożyli broń".
Według ekspertów ONZ, za obecną rebelią we wschodnim Kongu kryje się sąsiadująca z nim niewielka, ale wydolna militarnie Ruanda, która przez ubiegłe 18 lat wielokrotnie podejmowała podobne działania. M23 ma również otrzymywać pomoc od Ugandy. Zarówno Ruanda, jak i Uganda odrzucają te oskarżenia.
U podłoża walk leży konflikt między plemionami Tutsi i Hutu, którego apogeum były masakry w 1994 roku. Podczas tych rzezi Hutu wymordowali około miliona Tutsi. Ugrupowanie M23, podobnie jak elity rządzące Ruandą, zdominowane jest przez Tutsi.
Rebeliantami, którzy w ostatnich miesiącach przejęli kontrolę nad znaczną częścią wschodniego Konga, dowodzi prawdopodobnie afrykański watażka, generał Bosco Ntaganda, dezerter z armii kongijskiej, który sam nazywa się "Terminatorem". Ntaganda jest poszukiwany przez Międzynarodowy Trybunał Karny za zbrodnie wojenne.
....
Brawo . Teraz trzeba podjac kontrofensywe i obalic rezim w Ugandzie bo tam jest rezim ex - terminatorzy maja zniknac z Afryki .
Demokratyczna Republika Konga: Rebelia coraz większa
Partyzanci, którzy we wtorek zajęli Gomę w DKR, grożą, że jeśli prezydent Joseph Kabila nie spełni ich warunków, ruszą na Kinszasę i odbiorą mu władzę. Kabila, który dotąd nie zgadzał się na rozmowy z buntownikami, będzie musiał zacząć się z nimi układać.
- Nie zatrzymamy się w Gomie, lecz pomaszerujemy na Kinszasę – ogłosił w środę na stadionie w Gomie, stolicy prowincji Kiwu Północne, jeden z przywódców rebelii płk Vianney Kazarama. - Pan Kabila powinien oddać władzę, którą w zeszłym roku zdobył, fałszując wyniki wyborów prezydenckich - dodał. Kazarama wezwał też kongijskich żołnierzy, policjantów i urzędników, by wypowiadali służbę Kabili i przechodzili na stronę powstańców.
W środę w południe partyzanci zajęli bez walki miasteczko Sake, położone ok. 20-30 km na południe od Gomy na drodze wiodącej do Bukavu, największej metropolii krainy Kiwu, która stanowi następny cel powstańców.
Rebelianci to kongijscy Tutsi, którzy wiosną zdezerterowali z rządowego wojska. Oskarżają Kinszasę o pogwałcenie ugody, która zakończyła ich poprzednie powstanie z lat 2008-2009. Gwarantowała im posady w rządowym wojsku i faktyczną władzę nad wschodnimi prowincjami Demokratycznej Republiki Konga (DRK).
Od 1996 r. kongijscy Tutsi nieustannie wznoszą zbrojne bunty na wschodzie kraju. Wspierani przez rodaków rządzących sąsiednią Rwandą, a także sojuszniczą Ugandę, walczą o autonomię dla ich krainy Kiwu, którą Kampala i Kigali chcą przekształcić w swoją strefę buforową, a także surowcowe i rolnicze zagłębie.
W 1996 r. wywołane przez nich powstanie zakończyło się ich zwycięskim marszem na oddaloną o ponad półtora tysiąca kilometrów Kinszasę i obalenie prezydenta Mobutu Sese Seko. Jego miejsce zajął przywódca powstania Laurent-Desire Kabila, protegowany Rwandy i Ugandy. Gdy w 1998 r. próbował uwolnić się spod kurateli Kampali i Kigali, te wywołały na wschodzie Konga kolejną rebelię, która przerodziła się w najkrwawszą wojnę współczesnej Afryki. W konflikcie zginęło prawie 5 mln ludzi, a przerwała go dopiero interwencja państw afrykańskich i wojsk ONZ w 2003 r. Po śmierci Kabili w 2001 r. w zamachu zastąpił go syn, Joseph, obecny prezydent DRK. Po wygranych wyborach w 2006 r. Kabila też próbował wyzwolić się spod dominacji Ugandy i Rwandy, a także wspieranych przez nie partyzanckich komendantów, których zgodnie z układem pokojowym poprzyjmował do rządowego wojska i administracji.
Kongijscy Tutsi poczuli, że tracą wywalczone na wojnie wpływy i w 2008 r. wzniecili nową rebelię, wspieraną przez Rwandę i Ugandę. Wtedy wystarczyło, by partyzanci stanęli u bram Gomy, a Kabila zawarł z nimi pokój, znów przyjął ich do wojska i oddał faktyczną władzę nad kongijskimi wschodem. Gdy po wygranych w listopadzie 2011 r. wyborach znów spróbował pozbyć się watażków Tutsi z wojska i administracji, w Kiwu wybuchło kolejne powstanie, a specjalnie przysłani przez ONZ eksperci orzekli, że partyzantów znów wspierają Rwanda i Uganda.
Oba kraje temu zaprzeczyły, a Uganda zagroziła, że wycofa swoje wojska z Somalii, co skazałoby tamtejszą misję pokojową na klęskę. Uganda oświadczyła też, że skoro świat nie docenia jej pokojowych wysiłków, wycofuje się z roli mediatora w kongijskim konflikcie i wkrótce wszyscy przekonają się o konsekwencjach. Kilka dni później partyzanci zajęli Gomę, a Rwanda obwieściła, że upadek miasta jest chyba najlepszym dowodem na to, że aby rozwiązać kongijski konflikt, Kabila musi zacząć rozmawiać z buntownikami.
- Układ pokojowy oznaczać będzie, że przywódcy partyzantów w zamian za pokój znów otrzymają posady w wojsku i urzędach we wschodnim Kongu. A tego właśnie chce Rwanda – twierdzi Carina Tertsakian zajmująca się Rwandą w organizacji Human Rights Watch.
Dotąd Kabila kategorycznie nie zgadzał się na rozmowy, ale przyparty do muru będzie musiał się na nie zapewne zgodzić. Na swoje wojsko nie może liczyć – na widok partyzantów żołnierze biorą nogi za pas, przed ucieczką plądrując miasta, których mieli strzec.
Kabila nie może też liczyć na wojska ONZ, która szkoliły jego rządową armię i nadzorowały przestrzeganie rozejmu. Jednak półtora tysiąca „błękitnych hełmów” z RPA, Urugwaju i Indii przyglądało się tylko, jak rebelianci bez jednego strzału zajmowali Gomę. „Nie jesteśmy tu po to, by zastępować rządowe wojsko, lecz by strzec ludności cywilnej” – ogłosił rzecznik ONZ.
Francja i była metropolia kolonialna Belgia domagają się, by zmienić mandat wojsk ONZ w Kongu, dzięki czemu 17 tys. żołnierzy z wojsk pokojowych (nigdy wcześniej i nigdzie ONZ nie wystawiło tak licznego wojska) mogłoby wymuszać pokój zagrożony przez rebelię. Rada Bezpieczeństwa ONZ potępiła rebeliantów i nałożyła sankcje na dwóch ich przywódców, ale nie wspomniała słowem o udziale Ugandy i Rwandy w wojnie.
Państwa te nie obawiają się potępienia. Uganda wie, że jest niezbędna w Somalii, a Rwanda od lat gra na wyrzutach sumienia Zachodu, który w 1994 r. nie zrobił nic, by nie dopuścić do ludobójstwa prawie miliona rwandyjskich Tutsich.
Zapędzony do narożnika Kabila pojechał we wtorek do Kampali, by przy okazji narady państw regionu Wielkich Jezior (ministrowie dyplomacji zaapelowali w środę, by Unia Afrykańska przysłała do Konga wojska pokojowe), spotkać się z ugandyjskim prezydentem Yowerim Musevenim, a przede wszystkim Paulem Kagame z Rwandy, którą Kinszasa oskarża o zbrojną agresję. Anonimowy ugandyjski dyplomata zapewniał dziennikarzy, że to Kabila prosił o spotkanie z Kagame. Kongijczyk zdaje sobie sprawę, że stawką w grze jest jego władza i jeśli chce ją zachować, będzie musiał ugiąć się przed buntownikami.
Oczywiscie W. Jagielski .
....
Tak . Nie popieramy Kabili . Niech padnie . Oszukal zasluzyl . Ale Museweni tez oszukal . I zadnych tam eksterminatorow . Nalezy ich wylapac . Trzeba zwiekszyc sily ONZ aby zaczely robic porzadek z potworami .
W Kongu trzeba powolac Rzad Ocalenia Narodowego ze znanym dysydentem na czele ktory wygral wybory .
Rebelianci z Konga chcą zdobyć kolejne miasto .
Rebelianci z grupy M23 we wschodnim Kongo, najprawdopodobniej wspierani przez Rwandę, kierują się w stronę kierowanego przez rząd miasta Minova. Rebeliantom udało się odeprzeć kontratak sił rządowych na przedmieściach Gomy.
....
Koszmar . Ale niech obala oszusta Kabile . Trzeba powolac rzad narodowy na czele z prawdziwym prezydentem ktorego Kabila obalil .
Pomógł setkom zgwałconych kobiet. Wstrząsająca relacja lekarza z DR Konga
Denis Mukwege jest ginekologiem pracującym w Demokratycznej Republice Konga. Razem z innymi lekarzami w ciągu ostatnich kilkunastu lat pomógł około 30 tys. zgwałconych kobiet. Z jego opowieści wyłania się przerażający obraz, gdzie gwałt jest jednym z narzędzi prowadzenia wojny - czytamy w reportażu BBC News.
Gdy w 1998 roku wybuchła II wojna domowa w Kongu, dr Mukwege musiał uciekać z rodzinnego miasta. Wkrótce założył szpital polowy, mieszczący się w kilku namiotach. To tam w 1999 roku spotkał się z pierwszym przypadkiem makabrycznego gwałtu - ofierze na koniec przestrzelono genitalia i uda.
Początkowo myślał, że to barbarzyński akt wojny, jednak w następnych miesiącach do jego szpitala zaczęły zgłaszać się dziesiątki zgwałconych i torturowanych kobiet. Niektórym po gwałcie intymne części ciała oblano żrącymi chemikaliami. Wtedy zdał sobie sprawę, że jest to część zamierzonej strategii.
- Mieliśmy sytuacje, gdy wiele osób zgwałcono w tym samym czasie, publicznie - cała wieś mogła zostać zgwałcona w ciągu nocy. Robiąc to, krzywdzą nie tylko same ofiary, ale całą społeczność, którą zmuszają do patrzenia - opowiada lekarz reporterowi BBC. - Rezultat jest taki, że ludzie uciekają ze swoich wiosek, opuszczają pola i cały dobytek, wszystko. Jest to bardzo efektywne - dodaje.
W 2011, gdy sytuacja w kraju uległa poprawie, liczba przypadków przemocy wobec kobiet znacznie zmalała. Jednak w ubiegłym roku walki wybuchły na nowo, wzrosła też liczba gwałtów. - To fenomen, który jest całkowicie związany z wojną - wyjaśnia dr Mukwege.
- Konflikt w DR Konga nie jest prowadzony między grupami religijnych fanatyków. Nie jest to też konflikt między państwami. To konflikt powodowany interesami ekonomicznymi. I toczy się, niszcząc kongijskie kobiety - podsumowuje z goryczą.
Dwie wojny domowe, które w latach 1996-1997 i 1998-2003 ogarnęły cały wschód Konga, pochłonęły ponad pięć milionów ludzkich istnień. Jednak walki nigdy całkowicie nie wygasły, a w ostatnich 12 miesiącach zaczęły nabierać na sile, grożąc wybuchem kolejnej wielkiej wojny domowej.
>>>>
Brawo ! Chwala mu ![/img
DR Konga: pat w rozmowach pokojowych. Poleje się krew?
Negocjacje między rządem Demokratycznej Republiki Konga i rebeliantami, które miały zatrzymać przelew krwi, utknęły w ślepym zaułku. Tymczasem setki tysięcy ludzi, zmuszone do porzucenia swoich domów, dogorywają w prowizorycznych obozach. Nie mogą liczyć nawet na "błękitne hełmy", bo żołnierze sił pokojowych nie potrafili zapobiec masakrom. Co więcej, sami byli oskarżani o gwałty, handel żywym towarem i dziecięcą prostytucję. Czy Kongijczykom pozostało już tylko czekanie na śmierć?
Gdy w kwietniu zeszłego roku partyzanci chwycili za broń, nie wydawali się aż tak wielkim zagrożeniem. Owszem, od początku grabili, gwałcili i mordowali, a potem bez większych problemów znikali w buszu. Niczym cień kroczyły za nimi opowieści o najgorszych okrucieństwach: zabijaniu kobiet w ciąży, szlachtowaniu przypadkowych ofiar i porywaniu dzieci. Rebelianci zdobywali kolejne wioski i miasteczka, a rządowa armia nie potrafiła ich zatrzymać. Nie było wątpliwości, że na długi czas dołączą do potężnej listy koszmarów nękających wschodnią część Demokratycznej Republiki Konga.
Mało kto spodziewał się jednak, że będą w stanie wejść do milionowej Gomy, miasta-symbolu i ekonomicznej stolicy regionu. Ale 20 listopada tak się właśnie stało.
Nikt nie próbował przeszkodzić buntownikom. Kongijscy żołnierze uciekli, a "błękitne hełmy" bezczynnie przyglądały się wydarzeniom zza pancerzy swoich wozów. - Nasz mandat nie pozwala nam na podjęcie walki - tłumaczyli.
Podbicie Gomy przyciągnęło na moment uwagę całego świata. Partyzanci potrafili to wykorzystać - po dziewięciu dniach ostentacyjnie i łaskawie wycofali się z miasta. Ale zrobili to pod jednym warunkiem: rząd w Kinszasie miał zasiąść z nimi do negocjacyjnego stołu. Prezydent Joseph Kabila, zawstydzony porażką swoich oddziałów, musiał się zgodzić. Obie strony wstrzymały działania wojenne i skupiły się na rozmowach w Ugandzie, która od dłuższego czasu pełniła rolę mediatora w konflikcie. Na dwa miesiące w prowincji Północne Kiwu zapanowało coś na kształt pokoju.
Wkrótce jednak sytuacja może się gwałtownie zmienić. Od kilku tygodni pertraktacje tkwią w martwym punkcie. Rebelianci tracą cierpliwość i ponownie ustawiają się na wzgórzach wokół Gomy. Gdy dyplomatyczne wysiłki zawiodą, zawieszenie broni okaże się ciszą przed burzą.
Pseudonegocjacje
Podczas pierwszej tury rozmów w ugandyjskiej stolicy, Kampali, partyzanci i wysłannicy Kabili próbowali szczerze spojrzeć sobie w oczy i rozliczyć się z przeszłością. 23 marca 2009 roku rząd w Kinszasie i bojownicy Narodowego Kongresu Na Rzecz Ochrony Ludu (CNDP) - organizacji złożonej głównie z kongijskich Tutsich - podpisali traktat, który zakończył poprzedni, pięcioletni konflikt w Kiwu. Na jego mocy rebelianci mieli stać się pełnoprawnymi członkami sił zbrojnych Konga. Dziś twierdzą, że ich oszukano - jako żołnierze nie dostawali żołdu i musieli mieszkać w poniżających warunkach. To dlatego, podkreślają, postanowili walczyć pod szyldem Ruchu 23 Marca - M23.
Po paru tygodniach dyskusji zwaśnione strony przejrzały wszystkie punkty paktu z 2009 roku i uzgodniły wspólne stanowisko: z 35 postanowień porozumienia rząd Kabili wypełnił 23. Z pozostałych dwunastu się nie wywiązał. Ale dogadanie się w tej kwestii było łatwą częścią. Druga jest znacznie trudniejsza, brzmi bowiem: co dalej?.
Kinszasa proponuje, by wszyscy partyzanci z rangą majora lub niższą przeszli dodatkowe szkolenie i ponownie wstąpili w szeregi armii (aczkolwiek w innej części kraju). Oficerom z wyższym stopniem oferuje spokojne życie w cywilu i wojskową emeryturę. Dla najważniejszych przywódców, w tym ściganego przez Międzynarodowy Trybunał Karny "generała" Bosco Ntagandy, przewiduje już mniej atrakcyjną ofertę - sąd. Liderzy M23 w odpowiedzi żądają m.in. rewizji kontrowersyjnych wyników wyborów prezydenckich z 2011 roku. Ani jeden, ani drugi postulat nie ma szans na akceptację. I w tym miejscu negocjacje właściwie się kończą.
Gigant na przegniłych nóżkach
Co uczyni społeczność międzynarodowa, jeśli w Kongu dojdzie do kolejnych walk? Od 1999 roku stacjonują tam międzynarodowe oddziały stabilizacyjne, MONUSCO (do 2010 roku nazywały się MONUC). To największa i najdroższa misja, jaką prowadzi ONZ - w tej chwili w jej skład wchodzi 19 tysięcy mundurowych, a budżet całego przedsięwzięcia wynosi ponad 1,3 mld dolarów rocznie. Niestety, jest też prawdopodobnie najmniej skuteczna.
Fala krytyki, która spadła na "błękitne hełmy" po upadku Gomy, nie była pierwszą. W poprzednich latach peacekeepersi (od ang. peace-keeping - utrzymywanie pokoju) wielokrotnie nie potrafili zapobiec masakrom i zbiorowym gwałtom - nawet jeśli dochodziło do nich zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od ich pozycji. Co gorsza, często zamiast chronić ludność, przyczyniali się do jej cierpienia. Oskarżenia o wykorzystywanie seksualne lokalnych kobiet pojawiały się regularnie, a w 2010 roku odkryto, że "błękitni" splamili swój honor również handlem żywym towarem i dziecięcą prostytucją. Skandal tego formatu odbił się szerokim echem na całym świecie. Pozbawił też oenzetowskich żołnierzy reszty zaufania, jaką darzyli ich Kongijczycy.
Wydarzenia z listopada zeszłego roku dobitnie potwierdziły to, o czym wielu ekspertów mówiło od dawna - na wschodzie DR Konga nie ma pokoju, który można by podtrzymywać. Cała idea misji stabilizacyjnej jest więc tam z samego założenia nietrafiona. W etiopskiej stolicy, Addis Abebie, trwają właśnie prace nad tzw. Porozumieniem Strukturalnym (Framework Agreement), które ma określić kierunek międzynarodowej polityki wobec sytuacji w sercu Afryki.
Jednym z punktów tego, opracowanego przez otoczenie Sekretarza Generalnego ONZ Ban Ki-Moona, dokumentu jest zmiana mandatu i rozszerzenie zadań MONUSCO. Ze wstępnego projektu wynika, iż w obrębie misji miałby powstać nowy batalion (około czterech tysięcy żołnierzy) o znacznie bardziej bojowym charakterze. Jego zadaniem nie byłoby utrzymywanie pokoju, lecz jego zaprowadzanie - również przy użyciu siły. Wspólnota Rozwoju Afryki Południowej (SADC) zaoferowała już, że dostarczy niezbędne jednostki. Ale nie będzie to takie proste.
Według ciągle nieprecyzyjnych założeń Porozumienia Strukturalnego, nowy batalion miałby znajdować się pod całkowitym dowództwem ONZ i MONUSCO. To wymóg, którego bardzo mocno trzymają się m.in. Stany Zjednoczone. Amerykanie w ciągu ostatnich 13 lat wyłożyli na kongijskie misje ponad 3 mld dolarów (nie licząc setek milionów pomocy humanitarnej). Chcą więc mieć jak największy wpływ na to, co dzieje się "w terenie". SADC, a zwłaszcza RPA, woli jednak kierować swoimi żołnierzami samodzielnie. I uczyniła z tego warunek swojego udziału. Konflikt opóźnił już podpisanie Porozumienia o ponad miesiąc, a czas ucieka. Najszybciej dla tych, którzy są najbardziej zagrożeni.
Czekanie na śmierć
Jak alarmują agencje humanitarne, tylko w Północnym Kiwu wojna pozbawiła dachu nad głowa ponad 900 tysięcy ludzi. Jednak w zorganizowanych przez ONZ oficjalnych obozach dla przesiedleńców żyje jedynie 112 tysięcy z nich. Pozostali próbują przetrwać w improwizowanych osadach, które nie oferują im żadnej ochrony - tak przed atakami rozmaitych partyzantów, jak i głodem oraz chorobami. Pozbawione prądu, sprzętu sanitarnego, leków i dostaw żywności osiedla zamieniają się stopniowo w masowe umieralnie. W jednym z nich, mieszczącym 12 tysięcy cywilów Kiszuszy, tylko w styczniu z powodu niedożywienia i problemów żołądkowych zmarło 28 osób. Specjaliści z organizacji takich jak Lekarze Bez Granic docierają tam raz na tydzień i nie potrafią pomóc wszystkim potrzebującym.
Podobnych miejsc są dziesiątki. Jeśli wybuchu nowej wojny nie uda się powstrzymać, będzie ich jeszcze więcej.
Michał Staniul dla Wirtualnej Polski
....
Umeczony kraj ! Wine zreszta ponos a Belgowie ktorzy uprawiali tam holokaust .
Winny jest Kabila ktorego trzeba usunac a eksterminatorow popiera rezim z Ugandy z ktorym tez trzeba porzadek zrobic . Wszyscy kacykowie WON !!!