Bruksela przyznaje - długi to wina naszej polityki !
Serwis znalezionych frazLinki
- Ashley...
- Nowe sanktuaria Naszej Matki .
- co sądzicie o teologii politycznej
- Koncert w Kozienicach!!!!!!!!!!! (JEST!!!!!!)
- Promo track albumu INNY WYMIAR dimidium 2 " Co gdy nie
- Fundacja Junior poszukuje wolontariuszy!
- Andrzej Duda.
- Wymagania i rekrutacja na reĹźyseriÄ dĹşwiÄku.
- TiR notatki
- NabĂłr do grupy terapeutycznej dla kobiet I
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- windykator.xlx.pl
Ashley...
Bruksela przyznaje ze dlugi to jej wina:
Projekt "przywilejów" dla najbardziej dotkniętych kryzysem krajów
W celu ułatwienia absorpcji unijnych funduszy Komisja Europejska chce, by Grecja i pięć innych najbardziej dotkniętych kryzysem krajów dokładało mniej niż dotychczas (nawet tylko 5 proc.) własnego wkładu do inwestycji realizowanych z budżetu UE. "Ta propozycja jest swego rodzaju planem Marshalla dla uzdrowienia gospodarczego" – wyjaśnił w komunikacie prasowym przewodniczący KE Jose Barroso. Komisja jest zdania, że świeże unijne środki wpompowane w gospodarki państw odegrają ważną rolę dla wzrostu i konkurencyjności. Chodzi o 2,8 mld euro, w tym prawie 900 mln euro dla samej Grecji.
Dotyczy to pięciu państw, oprócz Grecji, które korzystały w ostatnim czasie z mechanizmów pomocy finansowej. Są to Irlandia i Portugalia, które korzystały z Europejskiego Mechanizmu Stabilizacji Finansowej strefy euro, oraz trzy kraje, które otrzymały pomoc w ramach unijnego programu równowagi finansowej dla państw spoza strefy euro: Rumunia, Łotwa i Węgry.
- To propozycja neutralna budżetowo. Kwoty przyznane na poszczególne kraje w budżecie 2007-13 nie zmienią się. Tylko wymóg krajowego wkładu będzie mniejszy – ogłosił dziś komisarz ds. polityki regionalnej Austriak Johannes Hahn.
- Nie możemy żądać od tych państw cięć w budżetach i jednocześnie wymagać od nich wciąż tego samego wkładu do dofinansowania projektów – wyjaśnił Hahn. Jego zdaniem, zmniejszenie wkładu narodowego pozwoli na realizację tych projektów, które z braku wystarczających środków krajowych znajdowały się w stanie tzw. uśpienia i miały marne szanse na realizację.
Propozycja KE zakłada, że dla tych sześciu państw wkład unijny w realizację projektów z funduszu spójności, rozwoju regionalnego, rozwoju obszarów wiejskich oraz z funduszu na rybołówstwo wzrośnie do maksymalnie 95 proc. (obecnie wynosi on około 70-85 proc.).
KE liczy, że jej propozycja – po akceptacji przez Parlament Europejski i Radę UE - wejdzie w życie pod koniec roku. To uprzywilejowane traktowanie ma być tylko czasowe – do zakończenia otrzymywania przez dany kraj pomocy w ramach programów wsparcia finansowego.
>>>>>>
Jak widzimy cwaniactwo UE doprowadzilo ja do szybszej zguby... Towarzysze wymyslili jak ,,podwoic'' ilosc obiektow z napisem ,, sdiełano przy pomocy komisji jewropejskiej''... Zadac 50 % wkladu ,,wlasnego'' w ten sposob bedzie 2 razy wiecej obiektow z tablicami UE ! Genialne ? Jak widac ! Dawcy euro-srodkow brali kredyty w bankach i dawali UE i rosl ich dlug nastepnie biorcy aby nie ,,stracic funduszy z UE'' brali drugie tyle kredytu aby pokryc 50 %... W ten sposob Grecja ma 160 % dlugu do PKB :O)))
Teraz Bruksela chce aby tylko 5 % dokladali bo jakby dalej tak szli to wkrotce bedzie 260 % :O)))
Oto sa genialne euro-mechanizmy... Ja bym takich nie wymyslil :O)))
W sumie dobrze ze sa euro-towarzysze ! Nikt by tka zachodu nie zniszczyl jak oni :O)))
A my czekamy az UE doprowadzi nas do stanu Grecji to wtedy tez nam obniza do 5 % na razie ,,ten kraj'' ma sie zadluzac az padnie !
,,Polscy'' urzędnicy Komisji Europejskiej wracają do szkoły
"Z powrotem do szkoły" - taką nazwę nosi program dla urzędników KE, którzy chcą odwiedzić swoje liceum lub technikum, by spotkać się z uczniami i przybliżyć im Unię Europejską. W Polsce akcja odbędzie się w dniach 3-10 listopada. Program rozpoczęto z inicjatywy Niemiec w 2007 roku, czyli za niemieckiej prezydencji w UE. "Ponieważ cieszył się dużym powodzeniem, KE postanowiła go utrzymać. Chodzi nie tylko o przybliżenie uczniom Unii Europejskiej, ale też o to, by swoją obecnością pokazać, że praca w UE jest osiągalna dla każdego" - powiedział rzecznik prasowy KE Cezary Lewanowicz, który sam też wystąpił o udział w programie. Dotychczas zgłosiło się około 200 Polaków.
W Polsce akcja odbędzie się w dniach 3-10 listopada, głównie w szkołach średnich, ale mogą zdarzyć się też wizyty w podstawówkach. Osoby, które się zgłoszą i zostaną zakwalifikowane, odbędą wcześniej szkolenie: nie wszyscy bowiem występują publicznie lub na bieżąco zajmują się przeglądem aktualnych wydarzeń w UE.
Program koncentruje się na kraju sprawującym rotacyjną prezydencję, ale nie jest zamknięty dla osób z innych państw. W 2010 roku unijni urzędnicy odwiedzili ponad tysiąc szkół w Niemczech, Austrii, Hiszpanii, Czechach, na Malcie, w Estonii, Irlandii, Belgii, na Węgrzech, w Holandii i Luksemburgu. Jest otwarty dla pracowników wszystkich szczebli, począwszy od komisarzy (swoje szkoły odwiedzili już m.in. luksemburska komisarz Viviane Reding w 2010 roku oraz bułgarska Kristalina Georgiewa w 2011 roku) po zwykłych urzędników.
W 2011 roku budżet programu wynosi około 100 tys. euro - przede wszystkim na dofinansowanie biletów.
>>>>>
Tak zabawiaja sie urzedasi za pozyczone pieniadze... A kraje euro gina bo musza splacac te kredyty...
Oto UE ...
Miasta sprzedają spółki
Aby inwestować w infrastrukturę i korzystać z unijnych dotacji, gminy prywatyzują firmy komunalne - informuje "Rzeczpospolita".
Zadłużenie polskich miast jest tak wysokie, że cześć z nich nie jest już w stanie zaciągać nowych zobowiązań, z których finansowane byłyby inwestycje infrastrukturalne. Dla wielu gmin jedynym sposobem na pozyskanie środków staje się prywatyzacja spółek komunalnych. Uzyskane w tej sposób pieniądze będą kierowane bezpośrednio na inwestycje lub mają stanowić wkład własny do przedsięwzięć współfinansowanych przez Unię Europejską.
W Łodzi jeszcze w tym roku pod młotek pójdą Zakład Wodociągów i Kanalizacji, Zakład Drogownictwa i Inżynierii oraz udziały miasta w kilku mniejszych spółkach. Dochody z prywatyzacji mają być przeznaczone na sfinansowanie remontów dróg i torów tramwajowych. Jednak najambitniejszy plan w tym roku ma Warszawa - zamierza sprzedać przynajmniej siedem spółek z 24, jakie posiada. Ma to przynieść miastu 45 mln zł.
- Kryzys zmusza samorządy do takich decyzji, bo coraz więcej z nich balansuje na granicy bezpiecznego poziomu zadłużenia. Ale też nie ma powodu, by gminy wiosłowały, wystarczy, że będą sterować, czyli wyznaczą kierunek, a stery oddadzą w ręce prywatne - komentuje Leszek Jażdżewski, politolog z Uniwersytetu Łódzkiego.
Trudna sytuacja finansowa gmin paradoksalnie może wpłynąć na ich uzdrowienie. - Dochody z prywatyzacji to nie jest jeden zysk, sprzedając je, zmniejszymy też etatyzm i peronizm. Niestety, to norma we wszystkich samorządowych firmach - mówi wiceprezydent Łodzi Marek Cieślak. Przykład kupienia łódzkiej elektrociepłowni przez Dalkia SA pokazuje, że prywatny właściciel nie oznacza drastycznego wzrostu cen usług czy kadrowej rewolucji.
>>>>
Miasta wyprzedaja spolki a te spolki w rekach prywaciarzy przywalaja dopiero oplaty !!! I ludzie musza placic . No ale trzeba miec srodki na euro-projekty typu orliki za ktore potem tez trzeba placic aby je utrzymac . Cala masa euro-korzysci !
Samorządom przepadną dotacje
Samorządom przepadną dotacje. Od przyszłego roku jedynie co dziewiąta jednostka sięgnie po unijne wsparcie. Reszta będzie mieć związane ręce - pisze "Puls Biznesu".
Stanie się tak przez limity zadłużenia. Na lokalne władze nałożył je rząd. Wiele samorządów zaciągnęło już tak wysokie zobowiązania, że zgodnie z obowiązującym prawem nie będą mogły dalej się zadłużać. Bez tego jednostki samorządowe nie dadzą rady zdobyć wkładu własnego, potrzebnego do uzyskania dotacji.
Problem ma masową skalę - czytamy w gazecie. Według badania Michała Bitnera z Uniwersytetu Warszawskiego, w ciągu najbliższych 7 lat jedynie 300 na 2800 obecnych w Polsce samorządów da radę utrzymać nakłady inwestycyjne na obecnym poziomie. Rozwiązaniem mogłoby być złagodzenie wskaźnika zadłużenia. Stanisława Kozłowska, skarbnik Białegostoku, przekonuje, że sposób liczenia długu jest zbyt restrykcyjny. Dodaje, że od dawna samorządowcy postulują zmianę sposobu jego naliczania.
Więcej w "Pulsie Biznesu".
....
Eurodotacje doprowadzily samorzady do katastrofy zadłużeniowej . Jak w Grecji . Ten sam system te same efekty ...
Fikcyjne doradztwo opłacane przez UE
Firmy doradcze wymyśliły mechanizm, dzięki któremu Polsce nie przepadną unijne pieniądze na usługi oferowane rolnikom, pisze "Dziennik Gazeta Prawna". Przy okazji zwraca uwagę, że to metoda na granicy legalności.
Na czym to polega? - Otóż doradca rolniczy może zarobić na usługach świadczonych jednej osobie maksymalnie 6 tys. zł. Żeby otrzymać tę kwotę, musi znaleźć gospodarza, który z własnej kieszeni wyłoży ok. 2,5 tys. zł.
Rolnicy przyzwyczajeni do bezpłatnego doradztwa nie palą się do wydawania pieniędzy. Firmy doradcze wpadły więc na pomysł, że podzielą się z chłopami pieniędzmi za zrealizowane usługi.
Mechanizm jest prosty. Firma dogaduje się z rolnikiem np. na ocenę zgodności jego gospodarstwa z wymogami UE. Wystawia mu rachunki i faktury. Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa refunduje 80 proc. kosztów. Doradca dzieli się tą kwotą z rolnikiem, zwracając mu jego wkład własny.
...
Takie numery odchodza . A media bredza wam jakie to korzysci z UE .
Samorządy wyruszają na poszukiwanie 60 miliardów złotych
By wykorzystać unijne środki z nowej perspektywy finansowej, samorządowcy muszą znaleźć pieniądze, które wystarczyłyby na budowę 1500 kilometrów autostrad - czytamy w "Pulsie Biznesu".
Gazeta wyjaśnia, że na zlecenie Ministerstwa Rozwoju Regionalnego zespół naukowców policzył, ile pieniędzy potrzebuje sektor publiczny na wkład własny do unijnych środków.
Przyjęto założenie, że Bruksela przeznaczy dla tej grupy beneficjentów niemal 195 miliardów złotych. Większość tej kwoty - ponad 107 miliardów - przypadnie na samorządy. "Puls Biznesu" zauważa, że lokalni włodarze muszą teraz wymyślić, jak znaleźć ponad 60 miliardów złotych na wkład własny.
Kwota jest gigantyczna - czytamy w gazecie. Za te pieniądze można wybudować 31 stadionów narodowych, 1500 kilometrów autostrad albo 133 lotniska w Modlinie.
....
Ale beda dlugi jak pozycza ! Druga Grecja . Tak UE niszczy .
Nowe obiekty, do których trzeba dopłacać
Stadion Wisły, Centrum Kongresowe i hala w Czyżynach to przedsięwzięcia za ok. 1 mld 220 mln zł, które na lata obciążyły budżet Krakowa - informuje “Dziennik Polski".
Nie chodzi jednak tylko o wydatki na budowę. Kosztowne będzie też utrzymanie tych obiektów. W sumie rocznie trzeba mieć na to ok. 25 mln zł. Miasto szuka rozwiązań, aby nie były skarbonkami, ale na razie brakuje konkretów.
Stadion Wisły powstał za 540 mln zł, ale wciąż liczone są koszty i może okazać się, że jest jeszcze droższy. Cena powstającej hali widowiskowo-sportowej w Czyżynach też rośnie i obecnie szacowana jest na 325 mln zł. W budowie jest też Centrum Kongresowe za 355 mln zł (dotacja z Unii Europejskiej wyniosła prawie 83 mln zł).
Roczny koszt funkcjonowania Centrum Kongresowego to ok. 10 mln zł, hali - ok. 8 mln zł, a stadionu - ok. 7 mln zł. W sumie ok. 25 mln zł. Budowę stadionu zakończono, centrum i hala zostaną oddane do użytku w przyszłym roku. W przypadku każdej z tych inwestycji władze miasta nie mają planów, zapewniających utrzymanie obiektów bez dopłaty z gminnej kasy. Do tej pory nie ma też pełnych harmonogramów wykorzystania obiektów, tak, aby przynosiły dochody.
Zdaniem prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego, takiego zagrożenia nie ma.
...
To tylko czesc wspolfinansowanych rzekomo przez UE a faktycznie przez platnikow zachodnich obiektow ktore generuja dlugi . Tak nastepuje upadek krajow UE . I po co barany byliscie za ?!
Wstrząsający apel matki: dopalacze to śmierć. Moje dziecko zginęło przez to świństwo
Dopalacze to śmierć. Moje dziecko zginęło przez to świństwo – ociera łzy Stanisława Pierzchalska (57 l.) z Gliwic. Jej 16–letni syn wypadł z okna po tym jak wraz z kolegami zakupił halucynogenny susz w jednym z legalnie działających sklepów. Śledztwo prowadzi prokuratura w Gliwicach.
Z tego co już udało się ustalić śledczym 16–letni Damian wpadł rano do kolegi. To u niego zapalili dopalacze. Kupili je dzień wcześniej za 30 zł. Susz zapakowany w czarną folię nosił nazwę: „Rozpałka do pieca w kolorze bordo”.
Tylko wtajemniczeni wiedzą, że tak naprawdę pod tą nazwą kryje się groźny narkotyk, który sprzedawany jest w wielu polskich sklepach z upominkami! Zażycie pół grama tego suszu może powodować halucynacje, ponieważ zawiera on substancje psychoaktywne, silnie odurzające tzw. UR 144.
– Z zeznań chłopców wynikało, że Damian na skutek zażycia tej substancji dostał halucynacji i wypadł z okna. Zmarł w wyniku urazu wielonarządowego – mówi nam Małgorzata Gołąbek z Prokuratury Gliwice-Wschód, gdzie prowadzone jest śledztwo. – Czekamy na badania toksykologiczne ofiary, jednak mamy już wyniki badań jednego z żyjących chłopców. W jego krwi stężenie substancji psychoaktywnej (UR 144) wynosiło aż 5,6 miligrama – dodaje. Matka nie wierzy, że jej syn sam wypadł przez tak wąskie okienko. Domyśla się, że naćpani młodzieńcy zaczęli się szarpać.
– Sąsiedzi słyszeli krzyki w mieszkaniu, a potem jeden z tych chłopaków wybiegł na podwórko, gdzie bezwładnie leżał mój syn i mówił „o Jezu, nie chciałem”. Na pogrzebie jeden z nich podszedł do mnie i powiedział „przepraszam” – mówi ze łzami w oczach matka Damiana – Niech tragedia mojego dziecka będzie przestrogą dla tych ludzi, którzy sprzedają tę śmierć – dodaje matka.
Jak na razie sklep, który sprzedał „rozpałkę do pieca” jest otwarty. Policja i sanepid wzięli pod lupę sprzedawany w nim towar.
....
Odlecial ... Uwolnil konopie ...
Lotniskowy niewypał
Reuters
Zbudowane w Polsce w ostatnich latach lotniska są nierentowne. Z roku na rok coraz bardziej pogłębiają budżetowe deficyty miast, na obrzeżach których powstały. Samorządy nie wyciągnęły wniosków z hiszpańskiej lekcji pokory, gdzie wiele wybudowanych lotnisk świeci dzisiaj pustkami. Sprawa budowy kolejnych krajowych portów lotniczych niepokoi już nawet Komisję Europejską, która uważa, że polskie samorządy marnotrawią unijne fundusze, prowadząc bezmyślną politykę inwestycyjną.
Od kilku lat budujemy w Polsce lotniska. Dzisiaj jest ambicją wszystkich polskich miast mieć własne lotnisko - o ile do tej pory nie zdołały go jeszcze zbudować. Lotnisko to dzisiaj żelazny element wyborczego programu wszystkich partii politycznych, w ich regionalnych wymiarach. Lokalni politycy samorządowi prześcigają się w obietnicach budowy lotnisk, nie zwracając kompletnie uwagi na ekonomiczne kalkulacje. A te mówią jasno, że aby były one w przyszłości w stanie na siebie zarobić, muszą obsłużyć przynajmniej milion pasażerów. Już dzisiaj eksperci ostrzegają, że polskie lotniska będą musiały dramatycznie walczyć o przetrwanie i tylko niewielka część z nich będzie miała szansę na finansowe zbilansowanie.
Boom trwa w najlepsze
Nikt nie przywiązuje uwagi do tego, że tam, gdzie lotniska już zostały wybudowane, nie osiągnięto zakładanego pułapu obsługi pasażerów i miejskie budżety już teraz muszą dopłacać do nich od kilku do kilkunastu milionów złotych, zwiększając tym samym swój deficyt. A ten nierzadko przekracza już ustawowy poziom 60 proc. rocznych przychodów. Nikt również nie zwraca uwagi na to, że bilety samolotowe, nawet na tanie linie lotnicze, są nadal bardzo drogie dla Polaków, a zdecydowana większość rodaków woli podróżować po kraju pociągiem lub autobusem. Boom lotniskowy w Polsce trwa w najlepsze. Samorządy nadal chcą wydawać ogromne środki z unijnych funduszy, aby budować kolejne lotniska. Poniekąd jest w tym zakresie zażarta rywalizacja między nimi - wszyscy coraz bardziej spieszą się, aby zacząć budowę swojego wymarzonego portu. Jak na razie pomysłu budowy lotniska nie zgłosiły tylko władze najbardziej odległych Ustrzyk Dolnych w Bieszczadach. Ale kto wie, co się wydarzy w najbliższych kilkunastu miesiącach. Wszak nowe wybory samorządowe będą miały miejsce już w 2015 r., a lotnisko w programie wyborczym z pewnością mogłoby zrobić wrażenie na miejscowych głosujących.
Lotniskowa sieć w Polsce
W Polsce jest obecnie 13 portów lotniczych wykorzystywanych dla ruchu pasażerskiego. Wiele z nich istniało już wcześniej, a w ostatnich latach, korzystając z unijnych środków, rozpoczęto jedynie ich modernizację. Tak było między innymi w przypadku lotniska w Gdańsku, gdzie za 400 milionów złotych powstał nowy terminal, droga kołowania i płyty postojowe. Podwojono możliwości jego wydolności z 2,5 do 5 milionów pasażerów rocznie. Ale to jeszcze nie koniec rozbudowy portu gdańskiego. W najbliższych latach powstanie tam terminal, który będzie mógł obsługiwać aż 7,5 miliona pasażerów rocznie. Na realizację wielkich planów rozbudowy gdańskiego lotniska z zazdrością patrzyły władze pobliskiej Gdyni, które rozpoczęły budowę własnego lotniska (Gdynia - Kosakowo). Na inwestycję Gdynia przeznaczyła 91 mln złotych. Port zamierza docelowo obsługiwać pół miliona pasażerów rocznie. Jednak już dzisiaj wiadomo, że w sytuacji modernizacji gdańskiego lotniska i jego bliskości szansa na zwiększanie liczby obsługiwanych pasażerów w Gdyni będzie znikoma. Takie wnioski zawarł m.in. w swoim raporcie Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta (UOKiK). Wątpliwości co do zasadności budowy lotniska w Gdyni ma również Komisja Europejska, która zamierza skontrolować inwestycję. Jeśli okaże się, że inwestycja jest zła, to Gdynia będzie musiała zwrócić otrzymane środki unijne..
Hiszpańska lekcja pokory
Boom lotniskowy, podobny do tego, jaki obserwujemy dzisiaj w Polsce, kilka lat temu miał miejsce w Hiszpanii - kraju o znacznie większych walorach turystycznych niż Polska. Tam ze środków unijnych wybudowano 47 lotnisk. 30 z nich zostanie zamkniętych w najbliższym czasie. Niektóre z nowo wybudowanych hiszpańskich lotnisk od lat nie obsługują ruchu regularnego, chociaż posiadają pełną obsadę kadrową. W trzech portach na cztery skrócony zostanie czas pracy. Najbardziej jaskrawym przykładem złych inwestycji lotniskowych Hiszpanów było lotnisko w Ciudad Real. Pomysł budowy tego portu pojawił w głowach hiszpańskich samorządowców jeszcze w latach 90., kiedy Hiszpania przeżywała okres dynamicznego rozwoju. Wówczas każdy region chciał, za wszelka cenę, przyciągnąć do siebie turystów i inwestorów. Początkowo lotnisko miało być prywatną inwestycją, ale szybko w projekt weszły lokalne władze samorządowe. Port został ostatecznie otwarty w 2009 r., a więc już w momencie głębokiego kryzysu w kraju. Uruchomione lotnisko już po kilku miesiącach zaczęło mieć poważne problemy. Większościowy udziałowiec, którym był bank Caja Castilla La Mancha - zbankrutował. Zdążył jednak wypłacić milionowe odprawy swoim dyrektorom. Lotnisko coraz bardziej cierpiało na brak pasażerów, głównie dlatego, że przewoźnicy nie chcieli latać do niespełna 75-tysięcznej hiszpańskiej miejscowości. W pierwotnym założeniu hiszpański port miał obsługiwać dziesięć milionów pasażerów rocznie, jednak rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te założenia. W 2010 r. Ciudad Real obsłużył zaledwie 31 tysięcy pasażerów. Oddalone od Madrytu i wybrzeża Andaluzji zaledwie o godzinę jazdy pociągiem Ciudad Real okazało się prawdziwym inwestycyjnym niewypałem. W 2012 r., po trzech latach funkcjonowania, lotnisko zostało zamknięte. Znikome są perspektywy, że znajdzie się inwestor, który zainwestuje sto milionów euro na zakup portu i ponad pięćset milionów euro na spłatę jego obecnego zadłużenia. A to nie jedyne hiszpańskie lotnisko wybudowane w ostatnich latach, które znalazło się dzisiaj w takiej sytuacji.
Mądrość będzie kosztować polskie samorządy
Czy na bazie takich przykładów polscy samorządowcy nie mogli wyciągnąć odpowiednich wniosków i porzucić swoje marzenia o lotniskach, które - jak pokazuje rzeczywistość - są kosztowne i rzadko kiedy przynoszą zyski? Czy nie mogli pomyśleć o tym, jak efektywniej wykorzystać unijne środki, rozwijając infrastrukturę drogową i kolejową, dającą znacznie większe szanse na jej efektywność w przyszłości? Niestety, tak się nie stało. To kwestia zaledwie najbliższych dwóch-trzech lat, gdy lotniskowe inwestycje zaczną się odbijać czkawką polskim samorządom. Cóż… Mądrość zawsze kosztuje najwięcej.
Droga do upadku…
W ubiegłym roku otwarte zostały także dwa inne porty: lotnisko w Modlinie oraz Port Lotniczy Lublin-Świdnik. Lotnisko w Modlinie przez kilka miesięcy pozostawało bez ruchu z powodu awarii pasa startowego. Pomimo że zostało ponownie uruchomione, wciąż nie funkcjonuje tak, jak planowano. Już dzisiaj wiadomo, że niezbędna będzie jego restrukturyzacja. Wiadomo również, że dyrekcja lotniska postanowiła zwolnić co najmniej 10 proc. załogi, aby chociaż trochę zmniejszyć koszty funkcjonowania lotniska. Marne perspektywy są również przed lotniskiem Lublin - Świdnik, które, jak planowano, miało w 2013 r. przyjąć 300 tysięcy pasażerów. Już teraz wiadomo, że to się nie uda i liczbę planowanych pasażerów obniżono do pułapu 200 tysięcy. Do działalności lotniska Lublin dołoży w tym roku aż pięć milionów złotych. W Zielonej Górze port lotniczy pochłania jeszcze więcej pieniędzy. Miasto za to, aby latały z niego samoloty do Warszawy płaci siedem milionów złotych rocznie. Poważne problemy ma również gruntownie modernizowane lotnisko w Łodzi. Całkowity koszt modernizacji, jaki zaplanowano na lata 2011-2028 to suma ponad 300 mln złotych. Do tej pory wydano już 176 mln złotych, które pochłonęła budowa nowego terminala dla pasażerów. W 2012 r. łódzkie lotnisko odnotowało stratę ponad 37 mln zł. W 2011 r. port również był na minusie. Tylko w tym roku Łódź ze swojego budżetu musi wyasygnować ok. 19 mln zł z tytułu strat za rok 2012. Ale to może być dopiero początkiem drogi do upadku. Jeszcze w tym roku planowane jest otwarcie lotniska w Radomiu. Ale i do niego zgłaszane są bardzo poważne zastrzeżenia. Z racji bliskości Warszawy szanse na osiągniecie rentowności są w Radomiu bardzo znikome. W planach są też inne lotniska w Polsce - jednym z nich jest port lotniczy w słynnych już Szymanach, w województwie warmińsko-mazurskim, lotnisko w Toruniu oraz lotnisko dla Podlasia, usytuowane w okolicach Białegostoku. Planowana jest również budowa lotniska w Kielcach, gdzie przygotowano już koncepcję architektoniczno-budowlaną, a miasto wykupiło tereny pod budowę. W planach przyszłych inwestycji jest również lotnisko na środkowym Pomorzu.
dr Leszek Pietrzak
Autor jest historykiem, przez wiele lat pracował w Urzędzie Ochrony Państwa, następnie w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Był również członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. Wojskowych Służb Informacyjnych.
....
Ta sama droga szly Grecja Hiszpania Portugalia . Eurodotacje koncza sie glodem . Taki system .
Rośnie dług ukryty miast
Całkowite zadłużenie miast wojewódzkich przekroczyło ustawowy limit - alarmuje w raporcie Instytut Kościuszki. O sprawie pisze w piątkowym wydaniu "Rzeczpospolita".
Dziennik przytacza dane, z których wynika że oficjalne zadłużenie miast wojewódzkich wyniosło 19,3 mld zł, czyli 45,8 proc. dochodów w 2011 r. To wartość niższa niż dopuszczalne limity zadłużenia wynoszące 60 proc. dochodów.
Razem z zobowiązaniami spółek komunalnych zadłużenie wzrośnie jednak do 31,5 mld zł, czyli 67,3 proc. dochodów - wynika z najnowszego raportu "Monitoring zadłużenia miast wojewódzkich" przygotowanego przez Instytut Kościuszki.
- Zadłużenie spółek komunalnych nie podlega kontroli żadnej instytucji publicznej. Nikt nie bada, jakie zagrożenia dla finansów publicznych niesie ryzyko bankructwa takiej spółki - mówi dla "Rzeczpospolitej" autor raportu Łukasz Pokrywka.
...
Druga Grecja . Tak dziala UE . System eurodotacji to najwieksza katastrofa jaka Polske dotknela po zbrodniczej transformacji .
"Piraci" na traktorach zajmują ziemię
Zorganizowane szajki zajmują bezprawnie tysiące hektarów państwowych gruntów i pobierają unijne dopłaty. Często uchodzi im to na sucho, alarmuje "Gazeta Wyborcza".
Jak to się odbywa? - Maszyny prywatnej spółki wjeżdżają pod osłoną nocy na 200 ha państwowych gruntów. Orzą, sieją. Spółka występuje o 200 tys. zł dopłat z Unii. Dostaje, zarabia też na plonach.
To skutek luki w prawie. Brukseli nie interesuje, czyja jest ziemia, lecz kto ją zaorał. Dopłaty należą się temu, kto na dzień 31 maja każdego roku użytkuje ziemię. Własność nie ma nic do rzeczy.
Mechanizm wyłudzeń trwa od wejścia Polski do UE w 2004 r.
...
Skutki UE do ktorej Wyborcza nas pchala . Szok ze to mozliwe ! Wyglada ja prima aprilis .
Duńskie firmy uciekają do Polski
Firmy duńskie dzięki finansowej pomocy Unii Europejskiej przenoszą do Polski stanowiska pracy likwidując je w samej Danii. Sprzeciwiają się temu duńskie związki zawodowe.
Ich przedstawiciele wymieniają pięć dużych firm, które otrzymały z Brukseli wsparcie z funduszy strukturalnych w wysokości prawie 15 milionów euro na rozpoczęcie działalności w naszym kraju. Spowodowało to jednak zamknięcie ich zakładów w Danii.
Wymieniana jest m.in. firma przetwórstwa ryb i owoców morza, mająca zakład produkcyjny w Koszalinie. Na jego uruchomienie miała uzyskać z Unii około 4 miliony euro. Wytwórnia istnieje już 5 lat. Startowała od zatrudnienia 180 osób. Obecnie jej załoga liczy pół tysiąca. Produkcja koszalińska stanowi 12 procent produkcji koncernu działającego w pięciu krajach. Jednak wśród nich nie ma już samej Danii.
Podobnie skutkuje przeniesienie się do Polski jednego z duńskich producentów turbin wiatrowych.
Zarzut przenoszenia stanowisk pracy do naszego kraju i likwidację ich w Danii dotyczy też wytwórcy farb, wyrobów metalowych czy nawet wielkiego producenta piwa.
Zdaniem związkowców, firmy te łamią prawo wykorzystując przy tym fundusze unijne. Duńskie związki zawodowe starają się zainteresować tą sprawą duńskich posłów w Parlamencie Europejskim.
...
Oto UE w Polsce firmy padaja bo wypieraja je dunskie dotowaneaw Danii rosnie bezrobocie ! ILE MOZNA MOWIC ! POLSKA POLSKIE FIRMY ! DANIA DUNSKIE ! WYJDZIMY Z EUROSZMBA JAK NAJSZYBCIEJ !
Ewa Wesołowska | Onet
Wojna z agropiratami
Wiosny w powietrzu jeszcze nie czuć, ale urzędnicy z niektórych terenowych oddziałów Agencji Nieruchomości Rolnych już szykują się do odparcia szturmu tzw. agropiratów. Grodzą wjazdy na pola, wynajmują ochroniarzy, namawiają sąsiadujących z agencyjnymi polami rolników, żeby dzwonili, jak tylko zobaczą jakieś traktory za miedzą.
Jeśli państwowe pole zostanie obsiane, to ANR nie będzie mogła go co najmniej do jesieni sprzedać. Co gorsza, agropiratowi w majestacie prawa, należą się unijne dopłaty do produkcji rolnej.
Pozwala na to luka prawna w ustawie o dopłatach bezpośrednich, która mówi, że ubiegający się o pieniądze musi jedynie złożyć wniosek do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, w którym deklaruje, że użytkuje nieruchomość rolną na 31 maja danego roku. Wnioskodawca nie musi przedstawiać żadnego aktu notarialnego, świadczącego o tym, że jest jej właścicielem ani nawet umowy o dzierżawie. Wystarczy, że świadczenie że zaorał i zasiał pole.
Zarobić na cudzej ziemi
Nikt dokładnie nie wie, ilu spryciarzy korzysta z tej luki. Wiadomo natomiast, że niektórzy wyciągają w ten sposób od ARIMR nawet ok. miliona złotych rocznie. Wystarczy obsiać 200 ha pola, żeby z funduszy unijnych dostać co najmniej 200 tys. zł. Drugie tyle można zarobić na plonach. Opłaca się też kosić łąki (dopłata to ok. 2 tys. zł do hektara) albo zakładać uprawy ekologiczne.
Co więcej, powstały firmy, które specjalizują się w pozyskiwaniu dopłat do ziemi, wydzierżawionej za grosze od starych rolników, którzy nie mają już sił uprawiać pól albo wchodzących z maszynami rolniczymi na ziemię ANR.
"Mieszkam na Podlasiu w okolicy parku biebrzańskiego i jest tam firma, która właśnie w taki sposób zarabia. Wystarczy, że tylko zaorzą ziemię lub skoszą trawę i już biorą dopłaty z UE. Mają część umów podpisanych z właścicielami gruntów na dzierżawę, ale ogromna ilość (kilka tysięcy hektarów) to właśnie bezprawne zajmowanie gruntów nieużytkowanych przez ludzi, szczególnie w sąsiedztwie parku. Biorą ogromne pieniądze za to, bo w ciągu 3 lat firma bardzo się rozrosła. Dziś posiada ok. 20 ratraków do koszenia trawy na terenach bagiennych, kilka potężnych ciągników i masę aut osobowych dla naganiaczy, którzy jeżdżą po wsiach i szukają naiwnych ludzi na wydzierżawienie gruntów za bezcen." - pisze jeden z użytkowników forum internetowego na portalu agronews.com.pl
Z danych ANR wynika, że w całym kraju jest obecnie ok 13 tys. ha gruntów bezprawnie uprawianych. Najwięcej na terenie województwa górnośląskiego, zachodniopomorskiego, pomorskiego i warmińsko - mazurskiego. Dla przykładu, tylko w tym ostatnim województwie bezumowni w ubiegłym roku mieli ok. 1,5 tys. hektarów.
Agropiraci w akcji
Najczęściej tzw. użytkownikami bezumownymi są byli dzierżawcy, którym wygasły umowy najmu, ale nie zdecydowali się oni na ich przedłużenie (z reguły po wyższych stawkach). Nie kupili ich też, choć przysługiwało im prawo pierwokupu. Szybko przekonali się, że instytucje państwowe nie wiele mogą im zrobić a dopłaty z UE to prawdziwa żyła złota.
Jednym z nich jest Artur P. - były dzierżawca 500 hektarów w powiecie łobeskim, koło Rogówka. Kilka lat temu Agencja wypowiedziała mu umowę, ale ziemi nie odzyskała. Artur P. nadal ją obsiewał i dostawał dopłaty. W pewnym momencie agencja wytoczyła mu proces o wyłudzenie dopłat, ale prokurator doszedł do wniosku, że nie ma podstaw do przypisaniu przestępstwa wyłudzenia, bowiem ustawa jest tak skonstruowana, że pozwala na ich uzyskanie każdemu, kto uprawia ziemię, bez względu na to, czy czyni to w dobrej, czy złej wierze. Co prawda sąd nakazał wydanie posiadanej ziemi, a komornik dokonał nawet egzekucji i zwrócił ją agencji. Okazało się, że 120 hektarów jest obsianych zbożem i Agencja znowu niewiele nie może zrobić.
ANR nie prowadzi statystyk na temat toczących się w sądzie postępowań o odzyskanie ziemi. Wiadomo, że tylko w Prokuraturze Rejonowej w Słupsku jest obecnie ok. 30 takich spraw, ale nikomu nie postawiono jeszcze zarzutów. Z szacunków ekspertów wynika, że dwa lata temu w sądach toczyło się ok. 160 spraw o wydanie nieruchomości. Średni czas takiego postępowania to 2-3 lata. W tym czasie były dzierżawca lub agropirat dostaje dopłaty bezpośrednie i zbiera plony.
ANR idzie na wojnę
- Dwa lata temu udało nam się ukrócić ten proceder - mówi Grażyna Kapelko z ANR.
W 2011 Agencja podwyższyła kary za bezumowne korzystanie z ziemi. Obecnie wynoszą one 5-krotność opłaty czynszowej, co oznacza, że w wielu rejonach są wyższe niż dopłaty z ARiMR. Przed 2011 rokiem były niższe i bezumownym opłacało się je płacić. Poza tym, w kwietniu ubiegłego roku ANR i ARiMR podpisały porozumienie, w myśl którego ANR uzyskała dostęp do baz danych ARiMR o użytkownikach gruntów rolnych. "Dzięki temu, liczba gruntów uprawianych przez bezumownych zmniejszyła się w ciągu 2 lat o 30 proc." - czytamy w informacji przesłanej przez ANR. Latem ubiegłego roku minister rolnictwa zobowiązał urzędników ANR do zwiększenia czujności, a nawet do zorganizowania tzw. obrony koniecznej. Wszelkie najazdy mają być natychmiast zgłaszane do CBŚ i ABW.
Niestety, agropiraci też są nie w ciemię bici. Wielu z nich rejestruje firmy- krzaki, które nie mają czynnych kont bankowych, a pod adresem siedziby znajdują się puste obory czy magazyny. - Często nie ma od kogo wyegzekwować kar za bezumowne użytkowanie - mówi jeden z pracowników ARN w Olszytnie.
Niektórzy agropiraci mają po kilkadziesiąt takich spółek, na które wyłudzają dopłaty. Gazeta Wyborcza pisała ostatnio o Piotrze M., rolniku z Mazowsza, który założył z synem ok. 80 spółek i zajął kilka tysięcy hektarów gruntów ANR na Dolnym Śląsku, Pomorzu i w Wielkopolsce. Wiele pól obsiewał np. prosem, dzięki czemu do hektara dostawał nawet 3 tys. zł. Każde 100 ha przynosiło mu więc 300 tys. zł zysku. Roczny zysk Piotra M. szacowany jest na 2-3 mln zł.
Co ciekawe, choć ANR wytoczyła mu kilkanaście spraw, część z nich prokuratura uznała za bezzasadne. - Piotr M. zatrudnia cały sztab prawników, którzy świetnie znają kruczki prawe i potrafią je wykorzystać - mówi pracownik ARN w Gdańsku. Co więcej, zdania na temat działalności Piotra M. są podzielone. Część uznaje to co robi za złodziejstwo, ale bardzo wielu rolników uważa, że Piotr M. to bohater, bo nie pozwala, by państwowe ugory zarosły chaszczami. "Przecież on te dopłaty faktycznie przeznacza na produkcję żywności, a nie przepija" - pisze jeden z internautów na forum agrobiznesu.
Będą wyższe kary
Nie do końca z bezumownymi radzi sobie też ARiMR. Po pierwsze, ustawa o dopłatach zakłada, że o pieniądze może wystąpić każdy, kto udowodni (wystarczy świadek), że zaorał lub obsiał pole. Po drugie, agencja nie jest zobowiązana do prześwietlania każdego wniosku. Robi to tylko wówczas, gdy np. o dopłaty do jednego pola wpłynęło kilka wniosków. Pozostałych beneficjentów sprawdza wyrywkowo. Pod lupę urzędników trafia więc ok. 19 proc. składanych wniosków.
W styczniu tego roku sejm przyjął nowelizację ustawy o ARiMR, która umożliwia agencji egzekwowania niesłusznie wypłaconych dotacji na drodze administracyjnej. Obecnie agencja musi odzyskiwać pieniądze na drodze sądowej, co jest dłuższe i bardziej kosztowne. W latach 2008-2013 z tytułu bezprawnego pobrania płatności z dopłat bezpośrednich oraz dopłat z tytułu gospodarowania w niekorzystnych warunkach (tzw. ONW) przeprowadzono 657 postępowań administracyjnych na kwotę ponad 1,6 mln zł. Koszty opłat sądowych wyniosły przeszło 83 tys. zł. Sęk jednak w tym, że ARiMR nie może uznać za bezzasadne dotacji do pól, na których uprawiana jest żywność. Dlatego resort rolnictwa nakazał ostrzejszą weryfikację pól, a nie tylko wniosków. Jest też gotowy projekt, który zakłada podniesienie kar za korzystanie z państwowej ziemi bez umowy nawet do 20 krotności czynszu dzierżawy w okolicy.
Najlepszym rozwiązaniem byłoby rozdysponowanie wszystkich zasobów ANR. Bo, choć w ubiegłym roku agencja sprzedała aż 148 tys. ha (12 proc. więcej niż rok temu), to gestii państwa znajduje się jeszcze 1,63 mln ha (większość jest w dzierżawie).
...
W ogole szok ze to mozliwe . Rozumiem piraci grabil zloto w skrzynie i chodu ! Ale ziemie w skrzynie czy jak ?! Tego by Orwell nie przewidzial ! To tylko UE !
Samorządowi dłużnicy bronią się przed finansowym toporem
Niemal 30 gminom i powiatom grozi kilkuletnia stagnacja przez nadmierne zadłużenie. To może je pozbawić dostępu do ostatnich tak dużych unijnych środków - pisze "Dziennik Gazeta Prawna".
Dotarł on do listy największych samorządowych dłużników, którą przygotowało Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji. Sporządzono ją na podstawie danych nadesłanych przez regionalne izby obrachunkowe z całego kraju. Choć dane mają charakter wstępny, dają one obraz tego, jak samorządy poradziły sobie z nowymi regułami, czyli indywidualnym wskaźnikiem zadłużenia.
Z listy wynika, że po zweryfikowaniu polityki finansowej lokalnych władz regionalne izby obrachunkowe wezwały 22 gminy i powiaty do opracowania planu naprawczego. W stosunku do jednego powiatu zrezygnowano z tego zamiaru, a w przypadku ośmiu kolejnych samorządów rozważane jest zastosowanie tego środka.
Z kolei 17 samorządów nie zdążyło do końca stycznia uchwalić swoich budżetów, a 23 jednostki - wieloletnich prognoz finansowych.
Więcej w "Dzienniku Gazecie Prawnej".
...
Wiecej Unii i dotacji ...
Koalicja przymykających oko
Europejskie subwencje o miliardowej wysokości znikają gdzieś w ciemnych kanałach. Unia Europejska płaci za kursy, które nigdy się nie odbyły, za nieistniejące projekty i biznesy niepoparte żadnymi rachunkami. Parlament Europejski żąda dokładniejszej kontroli, ale zamiar ten blokują brukselscy komisarze, którzy obawiają się zatargów z rządami własnych krajów.
Ten, kto odwiedzał stronę José Luisa Aneriego, madryckiego przedsiębiorcy z branży kształceniowej, mógł się wiele nauczyć. Jego online’owi studenci poznawali Worda, ćwiczyli się w tabelach Excela lub otrzymywali wskazówki, jak postępować w razie wypadku przy pracy. Seminaria, wspierane przez Komisję Europejską z Brukseli uważane były za modelowe projekty europejskiej polityki oświatowej - zanim nie okazało się, że wiele owych kursów w ogóle nie prowadzono. Aneri zdobył nazwiska uczestników z wszelkich możliwych list adresowych.
Przez wiele lat nikt nie zauważył owego oszustwa, ponieważ hiszpańskie władze otrzymywały wiele pieniędzy z unijnej kasy i nie były zbytnio zainteresowane prowadzeniem prawdziwych kontroli. Dopiero gdy pomysłowy biznesmen wpadł w szpony hiszpańskiej policji, był bowiem zamieszany w różne sprawki z narkotykami i prostytutkami, piramida jego kłamstw rozpadła się jak domek z kart. W tej chwili czeka go proces sądowy w Madrycie. Hiszpańscy śledczy mówią o 15-milionowym uszczerbku dla kasy publicznej.
Również w Walencji i Andaluzji seminaria sponsorowane przez Unię Europejską służyły nie do dokształcania się, lecz powiększania majątku podejrzanych łowców dotacji. W hiszpańskim rolnictwie i w dziedzinie wspierania rozwoju regionalnego również dało się dopatrzyć licznych nieprawidłowości. W 2012 roku zakwestionowano sposób spożytkowania około dwóch miliardów euro z brukselskich subwencji.
Nie tylko w Hiszpanii władze celowo przymykają oko, gdy rzecz idzie o to, by dostarczyć narodowi unijne środki. W niemal wszystkich krajach członkowskich europejskiej wspólnoty na każdym kroku spotkać się można z nadużyciami - pieniądze z Brukseli stale idą na projekty, jakich w ogóle nie ma, dotyczą czego innego, niż zostało zadeklarowane, albo też żywią interesy, na które nie wystawiono dotychczas ani jednego rachunku. Obowiązujące w tej dziedzinie przepisy zdaniem kontrolerów z UE służą głównie temu, by je ignorować.
Straty z tego tytułu Europejski Trybunał Obrachunkowy w samym tylko 2012 roku oszacował na 7 miliardów euro. To prawie pięć procent całego budżetu Unii Europejskiej, a wskaźnik ten nadal rośnie. Trzeci raz pod rząd wzrosła liczba projektów, w których kontrolerzy odkryli poważne błędy.
Nie zawsze chodzi o oszustwo, niektórzy ponoszą porażkę z powodu wymagań czysto biurokratycznych. Ale przy wielu programach wspierających po kilku latach nikt nie wie już, gdzie właściwie podziały się te wszystkie pieniądze.
Część posłów Parlamentu Europejskiego próbuje wzniecić powstanie przeciwko tym licznym uspokajaczom w Brukseli, którzy nie chcą w ogóle wiedzieć, co dzieje się z rocznym budżetem UE, wynoszącym 139 miliardów euro. Niemiecki polityk CDU Markus Pieper chce wprowadzenia prawa budżetowego, by zmusić Komisję Europejską wraz z jej szefem José Manuelem Barroso do ostrzejszych kontroli. "Komisja musi przejąć większą i bardziej znaczącą odpowiedzialność" - żąda sprawozdawca komisji kontroli budżetowej. Gdyby zależało to tylko od niego, Parlament Europejski zezwalałby na fundusze strukturalne oraz fundusz wspierania rozwoju wsi tylko z określonymi zastrzeżeniami.
Stałoby się to czymś więcej niż tylko symbolicznym aktem - tego rodzaju wotum nieufności wobec komisarzy unijnych nigdy jeszcze nie było. Urzędnicy Barroso są wściekli i chcą koniecznie przeszkodzić owemu wpisowi do szkolnego dziennika. Niektórzy komisarze zbesztali ostro w ostatnich dniach parlamentarzystów, każdego z osobna, żeby uświadomić im, że ścigają nie tych, co trzeba. W końcu to nie władze unijne, lecz państwa członkowskie są odpowiedzialne za kontrolę wykorzystania otrzymanych środków.
Co jednak zrobić, kiedy te nie mają żadnego interesu w braniu pod lupę każdego z dotowanych projektów? Gdy istnieje koalicja przymykających oko na nieprawidłowości? Skoro chodzi jedynie o to, by każdy dostał swój kawałek wielkiego tortu z Brukseli?
Do jakich wynaturzeń prowadzi dotychczasowy system dotacji, pokazuje przypadek z Litwy. Rząd tego bałtyckiego kraju załatwił sobie 127 milionów euro unijnych subwencji - na izolację budynków i poprawę bilansu ekologicznego. Odpowiednie ministerstwo miało jednak inny pomysł. Chciało wykorzystać część milionów otrzymanych z Brukseli na kupno trzech wojskowych śmigłowców.
Zlecenie z Wilna zdobyła francusko-niemiecka firma Eurocopter. W tej chwili, gdy zmiana przeznaczenia unijnych środków spotkała się z krytyką, finansowane jest ono ze środków programu unijnego mającego na celu monitorowanie stanu środowiska. Zadbano jednak przy okazji również o litewskie przedsiębiorstwa mieszkaniowe. Aby mogły one wyremontować domy, Europejski Bank Inwestycyjny przygotował dla nich specjalny kredyt. Tak oto obsłużeni zostali wszyscy, na koszt europejskiego podatnika.
Również w Niemczech władze raz po raz lamią obowiązujące przepisy. Zlecenie renowacji portu promowego w Rostocku zostało sztucznie podzielone na tak maleńkie części, że nie trzeba było go ogłaszać w całej Unii Europejskiej. Również rostocka przystań jachtowa wraz z hotelem i centrum konferencyjnym została częściowo sfinansowana przez UE. Teraz firmie budowlanej zarzuca się oszustwo w zdobyciu dotacji, a były minister gospodarki z Meklemburgii-Pomorza Przedniego został oskarżony o pomoc w owych machinacjach.
Nadużycia spotykane są bardzo często. 49 procent wszystkich sprawdzonych projektów dotyczących polityki regionalnej było "obarczone błędami" - stwierdził Europejski Trybunał Obrachunkowy w swoim najnowszym sprawozdaniu rocznym. W rolnictwie nawet dwie trzecie zbadanych przypadków wykazało poważne uchybienia.
Ulubiony trick wyglądał następująco: rolnicy kasowali dotacje na utrzymanie łąk i pastwisk, w rzeczywistości jednak chodziło o skamieniałe ugory lub stare lasy. Często dotacje otrzymywało więcej obszarów uprawnych, niż posiadali ich rolnicy.
W Portugalii z kolei liczne obszary rolne zostały zamienione w ugór, żeby tylko dostać premie z Brukseli. Kiedy kryzys euro przybrał na sile, rząd w Lizbonie stwierdził z przerażeniem, że kraj sprowadza więcej artykułów spożywczych, niż eksportuje.
Unijne pieniądze już płyną, chociaż wnioskodawca nie przedłożył jeszcze żadnych rachunków. W ustalonym terminie, przypadającym na 31 czerwca 2013 roku, Unia Europejska przygotowała w sumie 81 miliardów euro na niezałatwione jeszcze krótkoterminowe kredyty udzielane przed właściwym finansowaniem. W co piątym przypadku pieniądze płynęły już co najmniej od sześciu lat, bez sprawdzania, na co właściwie są przeznaczane. - Nie mamy żadnych gwarancji, gdyby coś miałoby pójść nie tak - mówi Inge Gräßle, rzeczniczka konserwatystów w komisji kontroli budżetowej Parlamentu Europejskiego.
Szczególnie beztrosko pieniądze wydaje się w Grecji. To pogrążone w kryzysie państwo do 2020 roku dostanie ponad 20 miliardów euro z samych tylko funduszy strukturalnych. Unia Europejska wysłała tam własny zespół, który ma pomóc przy podziale środków. Lecz kiedy brukselscy doradcy przyjrzeli się tamtejszym księgom rachunkowym, jako pierwsze zauważyli, że jest jeszcze wiele nieskończonych projektów z lat budżetowych 2000-2006. Kontrolerzy powinni byli wyjaśnić najpierw, co stało się z przeznaczonymi na ten cel pieniędzmi, zamiast tego jednak Grecy zachowywali się tak, jak gdyby nic się nie stało.
Unijny zespół już dwa lata temu wymienił 181 wzorcowych greckich projektów, w tym porty, autostrady i z branży IT. Na jońskiej wyspie Zakynthos restaurowany jest teatr, miasto Igoumenitsa będzie miało nowoczesne kanały ściekowe, a obwodnica Larissy zostanie w terminie oddana do użytku. Na to poszła, w formie przedpłat, większość pieniędzy, w sumie 7,5 miliarda euro.
Lecz niestety czternaście projektów o najwyższym priorytecie, które pochłonęły już 20 milionów euro, prawdopodobnie nie zostanie w ogóle zrealizowanych - napisali w swoim raporcie urzędnicy UE. Na przykład na cyfrowe wyposażenie państwowych urzędów ksiąg wieczystych przewidziano 130 milionów euro, mimo że w dużych częściach kraju wciąż nie ma urzędów katastralnych, do których można by doprowadzić kable internetowe.
Grzeszą wszystkie kraje unijne, ale najczęściej ustalone reguły łamią - oprócz greckich - urzędy w Hiszpanii i we Włoszech. 80 procent poprawek dotyczy zaledwie pięciu krajów.
Dlatego też europosłowie, jak Gräßle i Pieper żądają większej liczby kontroli i ostrzejszych kar. - Unia Europejska musi zabrać się za kraje, które podpadają szczególnie często - mówi deputowany z Münsterland. Byłemu szefowi zarządzającemu izby przemysłowo-handlowej jest nieprzyjemnie, że musi odpowiadać przed swoimi wyborcami za coraz liczniejsze skandale w UE.
Gdy jednak chodzi o to, by mocniej przycisnąć kraje otrzymujące dotacje, sytuacja staje się trudna. Prezydent Trybunału Obrachunkowego Vitor Caldeira wzbraniał się uparcie przed nałożeniem na poszczególne kraje obowiązku przygotowywania sprawozdań kontrolnych. Mogłoby przecież wyjść na jaw, że niektóre państwa mają z tym większy problem niż inne. Nikogo nie należy stawiać pod pręgierzem ani karać - tak brzmi jego dewiza.
Urzędy w krajach członkowskich w ponad połowie badanych przypadków miały przy tym wystarczająco wiele informacji, by móc samodzielnie odkryć owe błędy. Ale zapał miejscowych kontrolerów był dość ograniczony. Jak dotąd praktycznie żaden kraj, który permanentnie nie wypełniał obowiązku kontroli, nie poniósł za to żadnych konsekwencji.
Aby skorzystać ze strumienia unijnych pieniędzy, w wielu przypadkach wystarczy napisać rozsądnie brzmiący wniosek. W ostateczności trzeba go poprawić dwa albo trzy razy, aż będzie pasował do aktualnych w danej chwili kryteriów unijnych. Kiedy urząd w danym kraju zaakceptuje wniosek, z Brukseli zaczną płynąć pieniądze. Przynajmniej część z nich zostanie przekazana bez żądania jakiegokolwiek rachunku. Dopiero później trzeba udowodnić sensowne wykorzystanie otrzymanych środków. To wszystko działa jak zachęta z Brukseli, by przy płynących obficie unijnych pieniądzach przymykać najlepiej oboje oczu.
Złość wśród polityków Unii Europejskiej zajmujących się budżetem jest wielka. Lecz komisja, której normalnie wciąż nie dość władzy, nie forsuje zbytnio swego prawa do dodatkowych kontroli. To zaś dostarcza amunicji wrogom Brukseli w czekających nas w maju wyborach europejskich.
To zabójczy argument w czasach takich jak obecne, kiedy to eurosceptycy, na przykład Front National we Francji czy niemiecki AfD poczuły wiatr w plecy. Ale również we własnej frakcji Europejskich Konserwatystów Pieper i jego zwolennicy natrafili ostatnio na opór. Hiszpańscy, polscy i rumuńscy deputowani nie zgadzali się z opinią, że należy zmusić Komisję Europejską do ostrzejszych kontroli.
Również europejscy socjaldemokraci nie chcą szukać zwady z Komisją Europejską. To zła wiadomość dla Piepera i jego grupy. Tylko jeśli obie najważniejsze partie będą w tej kwestii jednomyślne, może to wpłynąć na postawę posłów w Brukseli. Nowy szef Komisji Europejskiej wyłoniony po majowych wyborach będzie musiał zająć się tym tematem.
Brzmi to jak uspokajanie, ale politycy od unijnego budżetu, jak Jens Geier z SPD, nie zamierzają porzucać nadziei. Nieprawidłowości są zbyt duże, by Bruksela mogła nadal postępować tak samo jak dotychczas. - Komisja Europejska - żąda deputowany - musi wreszcie wysyłać swoich ludzi tam, gdzie się pali.
Christoph Pauly
>>>
UE to gigantyczny system korupcyjny . Istniejacy po to aby goscie z Brukseli mieli posady z gigantyczna kasa . I po to tylko marnuaj biliony .
Miasta wydadzą miliardy
Mimo narzekań na pustki w kasie, miasta i regiony szykują wielkie inwestycje za środki z UE, a jak wynika z informacji zebranych przez "Rzeczpospolitą", zamierzenia mają ambitne.
Lokalne władze mają do wzięcia ponad 100 mld zł europomocy na lata 2014-2020. Tylko 15 największych miast w kraju chce w najbliższych siedmiu latach przeprowadzić inwestycje o łącznej wartości ok. 47 mld zł, a chodzi o projekty warte powyżej 100 mln zł.
Z rozmachem planują też marszałkowie województw. Jak dowiedziała się gazeta, zestawienie dużych projektów z tylko dwóch regionów: Małopolskiego i Zachodniopomorskiego warte jest aż 39 mld zł.
...
Czyli dlugi rosna . Bedzie druga Grecja .
Hiszpania marnotrawi dotacje na lotniska
Hiszpania marnotrawi dotacje na rozbudowę i modernizację lotnisk - wynika z raportu opublikowanego przez Europejski Trybunał Obrachunkowy nadzorujący wydatki Unii Europejskiej. Jego autorzy zarzucają lokalnym władzom, decydującym o przeprowadzeniu inwestycji, manię wielkości i krytykują Madryt za godzenie się na nierentowne przedsięwzięcia.
Przykładem marnotrawienia pomocy unijnej jest, zdaniem autorów dokumentu, lotnisko w Kordobie, na południu Hiszpanii. Przed sześcioma laty wydano 85 milionów na jego modernizację, z czego ponad 13 milionów pokryła Unia Europejska. W zeszłym roku z lotniska korzystało tygodniowo 130 osób, a w tym roku lądują na nim tylko helikoptery i prywatne awionetki.
Zdaniem Europejskiego Trybunału Obrachunkowego, niepotrzebnie rozbudowano 8 innych lotnisk, w które też inwestowała Bruksela.
W Hiszpanii jest ich w sumie 48 - więcej niż w o połowę liczniejszych Niemczech. Od 2000 roku Madryt otrzymał z Unii 700 milionów euro na rozbudowę i modernizację lotnisk -najwięcej ze wszystkich krajów członkowskich.
>>>
Gdyby tylko to ! To jest patologiczny system .
Remonty w centrum Kielc. Absurdy i marnotrawstwo milionów złotych?
Remonty w centrum Kielc. Absurdy i marnotrawstwo milionów złotych? - istock
Coraz więcej zastrzeżeń budzą decyzje podjęte podczas remontów infrastruktury w centrum Kielc. O absurdach budowlanych i obawach o marnotrawstwo środków pisze "Echo Dnia".
Inwestycja od początku budziła kontrowersje wśród użytkowników dróg – najpierw rozkopano niektóre dróg, po czym nastąpiło przerwanie prac, czego skutkiem były korki uliczne. Kolejnym budzącym sprzeciw rozwiązaniem był brak sitodruków w wiatach autobusowych, przez co mieszkańcy mieli czuć się jak w szklarniach. Ten problem został już rozwiązany, ale kuriozów w przestrzeni miejskiej jest więcej…
REKLAMA
Do poważniejszych należy fakt, że zerwano bruk przy ul. Czarnowskiej, który położono tam dwa lata wcześniej – zmarnowano w ten sposób miliony złotych.
Miejski Zarząd Dróg odpiera zarzuty, twierdząc, że zerwania bruku wymagały niezbędne prace, m.in. montaż podświetlenia dla przystanków. Ponadto, jak twierdzi rzecznik MZK, zerwana kostka zostanie ponownie wykorzystana w tym samym miejscu.
...
Od Hiszpanii po Polskę ta rozrzutnosc.
Polska B w pułapce stagnacji
- Shutterstock
Choć do biedniejszych województw trafiło więcej funduszy unijnych niż do tych bogatszych, różnice w poziomie zamożności pogłębiają się - pisze "Rzeczpospolita".
Mniej zamożne regiony kraju nie tylko nie doganiają tych bogatych, ale przepaść między nimi nawet się pogłębia. W 2014 r. - jak wynika z danych GUS o PKB w przeliczeniu na jednego mieszkańca w poszczególnych województwach - rozwarstwienie w poziomie PKB per capita w porównaniu z rokiem 2013 zwiększył się, choć nieznacznie. Jednak wzrost ten potwierdził kontynuację trwającego już od kilkunastu lat wyraźnego pogłębiania się różnic między najbogatszymi a najsłabszymi regionami, utrwalając podział na Polskę A i B.
Wyrównywanie różnic w poziomie rozwoju regionalnego to jeden z priorytetów unijnej pomocy. Jak wynika z danych Ministerstwa Rozwoju, w latach 2004-2014 najwięcej unijnej pomocy per capita trafiło rzeczywiście do najbiedniejszych województw - warmińsko-mazurskiego oraz podkarpackiego; odpowiednio 2,37 tys. euro oraz 2,16 tys. euro. Ale na kolejnych miejscach - po ok. 2 tys. euro na głowę - dostały już jednak Mazowsze i Pomorze, będące w pierwszej piątce najbogatszych regionów.
>>>
Dzieki wejsciu do UE roznice sie poglebiaja. Bo oslawione fundusze jesli ida to na Orliki i inne dziwactwa. W czym niby maja pomoc? A emigracja z tych wojewodztw rekordowa. Jeszcze troche w UE i bedzie pustynia.