Wymiar sprawiedliwości wśród morza bestialstwa.
Serwis znalezionych frazLinki
- Ashley...
- Promo track albumu INNY WYMIAR dimidium 2 " Co gdy nie
- "Inny wymiar" track lista dimidium 1
- "Inny Wymiar" zajawka albumu !!!
- Bestialska agresja komuchów na pokojową Koreę!!!!!!!!!!!!!!
- Bestialstwo prusactwa ...
- Pornogrubasi są wśród nas ! Niestety !
- Ruchu Sprawiedliwości Społecznej.
- Kontr- MyĹli: studia, a rynek pracy
- Sowiecki sport .
- Ogrody Zoologiczne .
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- reszka.htw.pl
Ashley...
"Zabić człowieka to nie jest hop-siup". Likwidator w odcieniach szarości
35
Twardy powiedział nam, że będziemy musieli strzelać z bliska do ludzi. Żebyśmy się zastanowili” – wspomina Wiśniewski
Twardy powiedział nam, że będziemy musieli strzelać z bliska do ludzi. Żebyśmy się zastanowili” – wspomina Wiśniewski - Materiały prasowe
"Szczuplutki, grzeczniutki, nieśmiały" – to charakterystyka Lucjana Wiśniewskiego z czasów okupacji. Pierwszą z ponad 60 egzekucji w imieniu Państwa Podziemnego wykonał jako nastolatek. 70 lat po wojnie mówi, że robił coś, co było konieczne.
"Chciałem strzelać do Niemców" – to była jego reakcja na pierwszą publiczną egzekucję, którą widział z okien rodzinnego domu w Chomiczówce. Nie miał wtedy nawet 15 lat. Nie wiedział, co to konspiracja.
Kilkanaście miesięcy później przyjął do wykonania pierwszy wyrok: na policjanta-folksdojcza, który rekwirował cywilom żywność. Za spust pociągnął chłopak jeszcze młodszy wówczas od Lucjana Wiśniewskiego. To był pierwszy krok do służby w oddziale 993/W ("Wapiennik") – specjalnej komórce likwidacyjnej kontrwywiadu Armii Krajowej. Jej podstawowym zadaniem miało być zabijanie: nie tylko niemieckich zbrodniarzy, ale także ich polskich konfidentów i zdrajców, którzy wydawali innych Polaków na śmierć.
"Twardy powiedział nam, że będziemy musieli strzelać z bliska do ludzi. Żebyśmy się zastanowili" – wspomina Wiśniewski organizatora i pierwszego dowódcę oddziału. Przez 993/W miało się przewinąć blisko 250 żołnierzy, ale Wiśniewski (konspiracyjny pseudonim: Sęp) był jednym z pierwszych. Ci byli "patrolem ptaków" – bo takie pseudonimy przybrało tych paru nastolatków: Gil, Puchacz, Kobuz.
– W szeregach samej AK działalność likwidatorów z oddziału 993/W nie była odbierana jednoznacznie. Nawet słynni "cichociemni", których trudno przecież kojarzyć ze służbą w wyprasowanym mundurku, jak np. Stefan Bałuk, mieli pewien problem ze zrozumieniem, jak można było tak w biały dzień podejść na ulicy do człowieka i strzelić mu w głowę – mówi Michał Wójcik, jeden z dwóch dziennikarzy, którzy po 70 latach od zakończenia wojny zdołali namówić Lucjana Wiśniewskiego na rozmowę.
0aa0e170-ab59-4e6c-9cca-0e31df58666e "Sęp" z ojcem
"Sęp" z ojcem - Materiały prasowe
"Sęp" z ojcem
Szczuplutki, grzeczniutki, drapieżny
"Szczuplutki, grzeczniutki, nieśmiały, z czerwoną buzią, wyglądał chłopięco, jakby mamusia kazała mu się grzecznie bawić, nie zabrudziwszy ubrania" – to przywołana w książce "Ptaki drapieżne" charakterystyka Lucjana Wiśniewskiego z czasów okupacji.
Ten "grzeczniutki, nieśmiały" chłopak brał udział w ponad 60 akcjach likwidacyjnych. Najczęściej nie wiedział, za co Państwo Podziemne skazało na śmierć człowieka, na którym on miał wykonać wyrok – liczył się rozkaz. "Był cel, był dowódca i koniec" – wspomina Sęp. Wbrew przewijającemu się tu i ówdzie stereotypowi egzekutorzy nie recytowali skazanym wyroku sądu specjalnego: "Ani razu. To jest tylko legenda. Nigdy nie było nawet takiego polecenia. Nie było ani czasu, ani możliwości".
Mówi, że "paliwem była nienawiść do Niemców i do zdrajców". Brał udział w likwidacjach z "absolutną pewnością, że ta robota jest potrzebna i jest konieczna" i cieszył się, gdy udało się zlikwidować jakiegoś szczególnego "łobuza". Z drugiej strony dziennikarze wytykają mu oczywiste nadużycie, gdy twierdzi: "strzelaliśmy, żeby przeżyć".
– Nie udaje, że to, co robił, nie pozostawia śladu w psychice. Nie próbuje twierdzić, że zabijanie Niemców czy ich kolaborantów to było dobre zadanie dla 16- czy 17-letnich chłopaków, takich jak on – mówi Emil Marat, drugi z autorów "Ptaków drapieżnych".
– No właśnie – jak dziś oceniać zabieranie na tego typu akcje np. 15-latka, który ma wykonać wyrok? Co taki chłopak musiał czuć następnego dnia? Jak ci młodzi ludzie ukrywali swoją rolę w konspiracji przed własnymi matkami? Ciekawią nas w tej historii takie rzeczy – opowiada Michał Wójcik.
0aa0e170-ab59-4e6c-9cca-0e31df58666e "Sęp" (z lewej)
"Sęp" (z lewej) - Materiały prasowe
"Sęp" (z lewej)
Krwawe odwety i dziwna sprawa
Sęp brał pośredni udział w akcji związanej z lokalem "Za Kotarą", w którym spotykali się m.in. funkcjonariusze Gestapo i innych niemieckich służb oraz ich konfidenci. Chodziło o zlikwidowanie właściciela baru: Józefa Staszauera-Daldera – Żyda z pochodzenia, z jednej strony zaprzysiężonego żołnierza AK, z drugiej: agenta Abwehry, który wskazał Niemcom szereg konspiracyjnych lokali podziemia i "wystawił" im paru akowców.
Jedna z grup akowskiego kontrwywiadu miała zlikwidować Staszauera, druga zaś – w tym samym czasie – musiała błyskawicznie opróżnić z broni i wyposażenia "spalone" skrytki. Sęp był w tej drugiej grupie. Całe przedsięwzięcie się powiodło (sprzęt wynosili niemal pod nosem niemieckiego patrolu), jednak wśród 15 osób, które zginęły "Za Kotarą" z rąk likwidatorów, byli także cywile, którzy mieli pecha znaleźć się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie.
To były przypadkowe ofiary uzasadnionej akcji, ale zdarzały się też w oddziale 993/W operacje dużo bardziej dwuznaczne. Tak jak brawurowa skądinąd akcja słynnych braci Bąków na niejakiego Lesza, domniemanego zdrajcę i konfidenta Gestapo – strzelano do niego w tramwaju, nad głowami pasażerów. Ale Lucjan Wiśniewski mówi szczerze o Leszu: "Biedny człowiek, któremu wszystko się zawaliło". I nazywa jego sprawę "dziwną".
– Mówimy o człowieku, któremu wcześniej AK w nieudanej, nieco tajemniczej akcji odwetowej, przypadkowo zabiła żonę i dziecko. Niewykluczone, że on rzeczywiście groził ludziom z podziemia dekonspiracją , bo po prostu szalał z rozpaczy. Stronimy w tej książce od czarno-białych ocen – ta niejednoznaczna sytuacja to przykład na istnienie całej palety szarości – mówi Emil Marat.
– Bylibyśmy głupcami, gdybyśmy kwestionowali sens istnienia takiego oddziału jak 993/W. Niemniej zdarzały się tragiczne pomyłki, wpadki, czasem wynikające z czyjejś lekkomyślności czy nawet głupoty, a czasem po prostu niemożliwe do uniknięcia w konspiracyjnych warunkach. To jest nieodłączna część tej historii – uzupełnia Michał Wójcik.
"Bez butów to niech szewc sobie chodzi"
Sęp opowiada, jak jego koledzy rozbrajali Niemców czy wyciągali ze szpitala ciężko rannego akowca. Mówi o wytrwałości wywiadowczyń, które spędzały "godziny, dni i tygodnie" na obserwacji przed akcjami. O tym, że najbardziej denerwująca była nie sama akcja, ale "stanie i czekanie".
Ale w jego opowieści przewijają się też wątki kontrowersyjne – choćby zaskakująca pobłażliwość kontrwywiadu AK wobec szmalcowników. Mowa jest też o rywalizacji pomiędzy poszczególnymi oddziałami kontrwywiadu.
Zdarzało się, że z powodu podziemnej sławy 993/W (a także wyższego żołdu) żołnierze innych jednostek lgnęli właśnie do tej. Niektórzy do tego stopnia, że wbrew rozkazom mieli jednocześnie dwa przydziały (pod dwoma różnymi pseudonimami). "Każdy chłopak chciał służyć w kontrwywiadzie, w «wykonawczym»" – wspomina Sęp. Rywalizowano też np. o Krzyże Walecznych.
Marat: – Nastolatkowie służyli w kilku oddziałach jednocześnie nie z jakiejś oszalałej żądzy zabijania przecież, tylko właśnie z chęci współzawodnictwa, ze względów ambicjonalnych. Wójcik: – Kto z nas, mając 17 czy 18 lat, nie lubił się popisywać, współzawodniczyć z rówieśnikami? Naiwnością byłoby sądzić, że konspiracyjna "branża" Lucjana Wiśniewskiego była od tego wolna.
Sęp należał do tej stosunkowo nielicznej grupy akowców, którzy za broń mogli chwycić jeszcze przed powstaniem. Wiedział, że broń jest na wagę złota – przy pierwszej akcji zaciął mu się archaiczny rewolwer. To był problem powszechny. Jeden z dowódców Sępa (Leszek Kowalewski, ps. Twardy) został schwytany przez Niemców właśnie podczas próby odkopania broni ukrytej po wrześniu 1939 r.
Broń dostawało się przed akcją i zdawało tuż po niej. Także dla własnego bezpieczeństwa. Ale mimo wyraźnych rozkazów chodzenia po mieście na co dzień "boso", Sęp poruszał się z pistoletem przez cały czas. Skonstruował sobie nawet specjalne szelki do noszenia broni na plecach, dzięki czemu udało mu się uniknąć wpadki nawet podczas rewizji. "Bez butów to niech szewc sobie chodzi" – mówi po latach.
0aa0e170-ab59-4e6c-9cca-0e31df58666e Lucjan Wiśniewski
Lucjan Wiśniewski - Materiały prasowe
Lucjan Wiśniewski
Oddał wdowie żołd wbrew regulaminowi
Sęp zapamiętuje z jednej z akcji widok dwojga przerażonych dzieci "delikwenta". Żona skazanego krzyczy: "Boże, za co ja go pochowam?".
Wiśniewski oddaje jej samowolnie żołd – swój i ludzi z patrolu. Staje do raportu, bo to niezgodne z regulaminem. Po ponad 70 latach dziennikarze pytają go: "Kupił pan sobie spokój sumienia za pieniądze kumpli"?
– Nie unikaliśmy trudnych pytań. To jest według nas przejaw szacunku i uczciwa postawa wobec rozmówcy: traktowanie go jak żywego człowieka, z uczuciami, emocjami, a nie jak eksponat w formalinie. To również uczciwe wobec czytelnika – tłumaczy Emil Marat. Michał Wójcik: – Każdy z nas zna taką szkołę dziennikarską, w której podstawia się kombatantowi mikrofon i pyta go, "jak to się Niemca goniło" – ale my próbowaliśmy takich metod uniknąć.
Trudno uciec od wrażenia, że Sęp czasem więcej wie niż mówi. Tak jak wtedy, gdy Marat i Wójcik pytają go o jeden z bardziej tajemniczych epizodów w dziejach oddziału 993/W: próbę likwidacji Józefa Retingera, emisariusza rządu londyńskiego do kraju. Retinger był najprawdopodobniej także agentem brytyjskim i w niektórych kręgach AK pojawił się pomysł, aby otruć go przy pomocy wąglika. Próbę tę miała podjąć najstarsza wywiadowczyni 993/W Izabella Horodecka, o czym ona sama wspomniała dopiero w roku 1999 (towarzyszył temu niejaki skandal w środowiskach kombatanckich).
Marat: – Część środowisk, nie tylko kombatanckich, jest przyzwyczajona do paradygmatu akowca-niemej postaci ze spiżu. Nas to podejście nie interesowało.
Kanały były ponad jego pojęcie
Po raz pierwszy Lucjan Wiśniewski zobaczył, ilu ludzi było w konspiracji, gdy zebrał się wraz ze swoim plutonem na Chmielnej w pierwszym dniu powstania warszawskiego. Jego kompania (993/W, potem: Zemsta) brała udział w krwawych walkach o cmentarze na Woli. Sęp uratował przed śmiercią paru kolegów – wyciągnął ich dosłownie sprzed lufy niemieckiego czołgu.
Był w składzie niewielkiej grupy, która miała się przedrzeć do Kampinosu – jeszcze wtedy wierzono, że będzie można stamtąd udzielić pomocy walczącej Warszawie i być może przyjąć desant polskich spadochroniarzy od Sosabowskiego. Jako jeden z pierwszych akowców na Starówce Wiśniewski zszedł do kanałów i ruszył w stronę Żoliborza. "To przerosło wszelkie moje pojęcie. Odór, brak powietrza, oślizgłe, lepkie ściany i beznadziejnie niewygodna pozycja" – opowiada.
W dodatku jego grupa wylazła z kanału prosto w ręce hitlerowców. Widział z oddali walki i pożary na Starówce i zazdrościł wtedy kolegom, którzy tam zostali. Wydostał się z rąk ukraińskich strażników za łapówkę i m.in. z majorem Okoniem (Alfons Kotowski) dołączył do AK w Kampinosie. Odwrót wobec klęski powstania skończył się masakrą akowców pod Jaktorowem.
Ranny w łokieć Sęp uczestniczył w przebiciu gdzieś pod Opoczno wraz z oddziałami legendarnego porucznika Góry-Doliny (Adolfa Pilcha). Z końcem 1944 roku udało mu się dostać pociągiem do rodzinnych okolic: Boernerowa i Chomiczówki.
0aa0e170-ab59-4e6c-9cca-0e31df58666e Warszawa
Warszawa - Materiały prasowe
Warszawa
Bezpieka go nachodziła, kiedy przydarzał się napad
Wojna się skończyła, ale dla akowca z taką przeszłością nie oznaczało to spokoju. Wiśniewski skorzystał z amnestii, ale nie przyjęto do szkoły, bo przyznał się do służby w konspiracji. Otworzył zakład kaletniczy.
Milicja i bezpieka nachodziły go za każdym razem, kiedy w Warszawie doszło do jakiegoś napadu, a sprawcy zręcznie obchodzili się z bronią. Tak jak we wczesnych latach 50., gdy po stolicy grasował "gang bikiniarzy" braci Wałachowskich. Albo przy okazji "napadu stulecia" przy Jasnej (1964).
Ubecy próbowali nakłonić Wiśniewskiego do współpracy, szantażując domiarami w firmie; zarejestrowali nawet Wiśniewskiego jako tajnego współpracownika, tyle że bez jego wiedzy i zgody. Nigdy im nic nie powiedział.
Ocaleli członkowie oddziału 993/W spotykali się po wojnie. Przez długi czas spędzali w swoim gronie pierwszy dzień Bożego Narodzenia.
Wspomina dzisiaj: "Wiem, co to znaczy wzrok człowieka widzącego przed sobą lufę pistoletu, wiem, co to strach przed śmiercią, widziałem to. Zabić człowieka to nie jest hop-siup".
>>>
Czynili WIELKIE DOBRO! Zauwazcie ze NIE BYLO ZADNEGO INNEGO WYMIARU SPRAWIEDLIWOSCI! TYLKO ONI! A bestialstwo bylo niewyobrazalne wokol. Wielka ich naroda w Niebie.