Nawrócenie !
Serwis znalezionych frazLinki
- Ashley...
- Tradycje wielkanocne .
- zpraszam na imprezÄ muzycznÄ w GĂłrznie
- BEZPĹATNE BADANIE WZROKU !!!
- Przeniesienie
- Walka o wolnoĹÄ i niepodlegĹoĹÄ WÄgier !
- Den Ideal spel hus webbplatser Dela
- Kresy ...
- Najlepsze teksty wykĹadowcĂłw!
- ROZWIÄZYWANIE ZADAĹ ONLINE 24h 7/7
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- achtenandy.htw.pl
Ashley...
Paul Thompson / The Sun
Kaznodzieja z karabinem
Ma pokryte tatuażami ciało, nosi kurtkę motocyklisty i nie zasypia bez broni przy łóżku. Chociaż parafianie zwracają się do niego "Wielebny", bardziej znany jest jako Machine Gun Preacher. Kim naprawdę jest Sam Childers?
Ten niegdyś narkoman, dealer i członek gangu pewnego dnia zdecydował się wyruszyć do ogarniętego wojną południowego Sudanu, gdzie uratował ponad tysiąc dzieci przed życiem w piekle. Wstrząśnięty cierpieniem, jakie zobaczył pod koniec lat 90. podczas podróży do Afryki, przysiągł, że pomści śmierć tysięcy ofiar. Od tej pory zawsze będzie miał w jednej ręce Biblię, a w drugiej broń. Jego praca i odwaga pozwoliły mu stworzyć bezpieczny sierociniec dla dzieci, gdzie mogą uchronić się przed strasznym losem małoletnich żołnierzy lub seksualnych niewolników. Niedługo na ekrany kin wejdzie hollywoodzki film "Machine Gun Preacher", z Gerardem Butlerem w roli głównej, który opowiada historię przemiany Childersa z brutalnego gangstera w bohaterskiego wyznawcę Boga, prowadzącego pobożne życie gdzieś w Pensylwanii. 49-letni Childers przyznaje, że obraz może wstrząsnąć niektórymi widzami. – Wyobraź sobie złego człowieka, a później pomnóż to przez dziesięć, a zobaczysz, jaki byłem – mówi. – Zanim spotkałem Boga, nie byłem przyjemniaczkiem i ten film dokładnie to pokazuje.
Nie brak w nim walk na noże i strzelaniny. Towarzyszymy też Childersowi w poszukiwaniu kolejnej dawki heroiny lub kokainy, od których uzależnił się w wieku 15 lat.
Sam przyłączył się do motocyklowego gangu The Outlaws (Wyjęci spod prawa), gdzie korzystano z jego usług ochroniarza przy transakcjach narkotykowych. Cieszyło go, że ma opinię twardego faceta, przyznaje też, że podobało się to kobietom, które nie mogły mu się oprzeć. – To prawda, lubię przemoc i nigdy nie wycofałbym się z walki – mówi. – Kiedy patrzę wstecz, nie jestem dumny z tego, co robiłem, byłem jednak w szponach strasznego nałogu. W świecie narkotykowych interesów znano mnie jako dobrego strzelca. Moim zadaniem było iść do baru przed zakończeniem transakcji i upewnić się, czy wszystko jest w porządku. Zawsze miałem ze sobą broń i byłem gotowy jej użyć. Nie wiem, czy sprawiał to zapach niebezpieczeństwa, czy coś innego, ale nigdy nie miałem problemów ze zdobyciem kobiety. Pamiętam taką noc, kiedy byłem z pięcioma dziewczynami.
Te przygody z kobietami skończyły się jednak, kiedy podczas narkotykowej transakcji na Florydzie poznał striptizerkę Lynn. Po kilku tygodniach zamieszkali razem, a po 18 miesiącach, w grudniu 1982 roku, pobrali się. Krótko po tym, jak zamieszkali razem, Lynn nawróciła się, jednak samego Childersa Bóg kompletnie wtedy nie interesował. Zmieniło się to, kiedy zaczęli mieć problemy z poczęciem dziecka i po pięciu latach nieudanych prób zdecydowali się na in vitro.
(Czyli na zło ).
– Pamiętam, jak modliłem się i obiecywałem Bogu, że jeśli pozwoli nam mieć dziecko, zerwę z moim dotychczasowym życiem i nawrócę się. I wtedy Bóg przemówił do mnie: "Dam ci dziecko, jeśli zgodzisz się dla mnie pracować" – opowiada Childers. Po kilku tygodniach Lynn zaszła w ciążę, a Childers z dnia na dzień rzucił narkotyki i opuścił środowisko gangsterów.
>>>> Czyli do zła in vitro nie doszło . Bóg nie dawal im dziecka BO JAKBY JE WYCHOWALI W TAKIM BAGNIE MORALNYM !
Córeczka Paige urodziła się w 1989 roku. W 1992 roku Childers, który rozpoczął naukę, by zostać pastorem, założył w miasteczku Central City w Pensylwanii wspólnotę religijną Shekinah Fellowship Church. Porzucił swoje dawne życie, jednak nie rozstał się z bronią. Nie za dobrze czuł się na tradycyjnych niedzielnych zgromadzeniach, ale z czasem ławki w kościele wypełniły się gangsterami i narkomanami. Jednak dopiero w 1998 roku, podczas misji w Ugandzie, Childers odnalazł swoje prawdziwe powołanie. To tam dowiedział się o brutalnych aktach przemocy sadystycznego przywódcy partyzanckiej grupy Lord’s Resistance Army ( Armia Oporu Pana), Josepha Kony’ego.
Przez ponad dziesięć lat Armia brała udział w walkach o władzę z rządem Ugandy, a Kony często zapuszczał się do południowego Sudanu w poszukiwaniu nowych rekrutów. Porywał tysiące dzieci i siłą wcielał do swojej partyzantki, a te, które się sprzeciwiały, zabijał. Childers słyszał mrożące krew w żyłach historie o dziesięcioletnich dzieciach zmuszanych do zabicia swoich rodziców maczetą, a także o karach dla tych, którzy się sprzeciwili: odcinanych ustach, uszach i nosach. Podczas gdy chłopców zmuszano do walki w partyzantce, dziewczynki stawały się seksualnymi niewolnicami. Jak oceniają pracownicy organizacji pozarządowych, od 1986 roku Kony uprowadził aż 50 tys. dzieci.
Childers szybko podjął decyzję. – W 1992 roku odnalazłem Boga, ale w 1998 poznałem Szatana – mówi. – Od pierwszej wizyty wiedziałem, że muszę coś zrobić, by pomóc tym ludziom. Bóg kazał mi przyjść z pomocą sudańskim dzieciom. Po powrocie do domu nie mogłem doczekać się, kiedy będę mógł tam wrócić i zbadać sytuację.
To właśnie w Afryce Childers zyskał swój pseudonim. Miejscowi szybko zorientowali się, że ich opiekun jednego dnia żarliwie się modli, a następnego uzbrojony po zęby wyrusza na ratunek porwanym dzieciom. – To prawda. Wypełniam swoje obowiązki pastora, po czym biorę broń i wyjeżdżam. Zawsze mam przy pasie spluwę, a kiedy byłem w Sudanie, nie rozstawałem się z kałasznikowem. Śpię zawsze z karabinem AR-14 przy łóżku. Niełatwo pozbyć się starych przyzwyczajeń – opowiada Childers.
Po wielu wizytach w Afryce Childers zebrał wystarczającą ilość pieniędzy, by otworzyć sierociniec w mieście Nimule, blisko granicy z Ugandą. Ze względu na duże niebezpieczeństwo na miejscu działa niewiele organizacji pozarządowych, jednak Childersowi i żołnierzom z Sudańskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej udało się stworzyć organizację Anioły Wschodniej Afryki, prowadzącą miejscowy sierociniec dla kilkudziesięciu dzieci. W ciągu dziesięciu lat aż tysiąc ofiar przemocy znalazło w nim schronienie. Dziś w sierocińcu mieszka ponad dwustu wychowanków.
Obecnie Kony ukrywa się i choć w okolicy bywa niebezpiecznie, sytuacja bardzo się uspokoiła. Trzy lata temu Stany Zjednoczone wpisały Kony’ego na listę najbardziej poszukiwanych terrorystów, uważa się, że zbrodniarz przebywa gdzieś w Kongo. Sam Childers często odwiedza sierociniec, a jego pracą zainteresowali się słynna aktorka Sandra Bullock i jej były mąż, Jesse James, którzy pomogli zebrać fundusze dla dzieci.
Kiedy Hollywood kupił prawa do ekranizacji jego książki "Another Man’s War", Childers odnosił się sceptycznie do planów jej ekranizacji, zaskoczyło go też, że to szkocki aktor Gerard Butler został wytypowany do głównej roli. – Jeśli mam być szczery, to nawet nie wiedziałem, kto to jest – przyznaje. – Czy wyglądam na faceta, który ogląda "Dorwać byłą"? Kiedy jednak poznałem Gerarda, zobaczyłem, że to świetny facet. Producenci chcieli, żebym pojechał na spotkanie do Hollywood, ale powiedziałem, że jeśli Gerard chce pogadać, niech przyjedzie do mnie. Słyszysz czasem historie o pretensjonalnych gwiazdach Hollywood, tymczasem kiedy skończyliśmy rozmawiać, poszedł ze mną do córki na pizzę. Gerard okazał się miłym człowiekiem, twardo stąpającym po ziemi. – Rzadko zdarza się, że nie wiem, co powiedzieć, jednak po obejrzeniu filmu, nie mogłem wydusić z siebie słowa. Wróciły do mnie obrazy z dawnych lat i przypomniałem sobie, że kiedyś nie byłem fajnym człowiekiem. To Bóg nauczył mnie, że każdy zasługuje na drugą szansę. Ja ją dostałem i dlatego chciałem dać ją również dzieciom w Afryce – podsumowuje Childers.
>>>>
Wspaniala historia ! Bo nawrócenie zawsze jest wspaniale . Jak mowi Biblia - Większa jest radość z jednego nawróconego niż z wielu sprawiedliwych ... Zanakomicie oddaje sytuacje ... Widzimy tez ze nie nalezy zwracac uwagi ani na ubior ani na wyglad ! Takze droga kazdego jest niepowtarzalna ! Stad ludzie genialni moga wydac sie dziwni . Nie nalezy jednak mylic orginalnosci z grzechem ... Jesli normalni ludzie zyja porzadnie a tzw. ,,artysci'' w stylu sex dugs itp. to to nie jest orginalne ! Czym rozni sie jeden narkoman od drugiego ? Niczym ... Bo zlo ujednolica dobro rozwija INDYWIDULANE cechy . Czlowiek jest soba a nie kolejnym wrakiem czlowieka ... Widzimy tez ze nawrocony zyje dla innych nie dla sie bie . Jak Jezus na ziemi ...
Przemysław Henzel
Ciężkie grzechy pornoprzeszłości
Była jedną z najbardziej znanych ,,gwiazd'' porno. Wycofała się z ,,branży'' w wieku 21 lat, by rozpocząć nowe życie. Teraz dopadła ją pornograficzna przeszłość. Wybuchł potężny skandal, a opinia publiczna zareagowała oburzeniem. A intencje były szczere…
Marina Hantzis pornoksywa Sasha Grey, aktorka znana z filmów porno, stała się obiektem skandalu po tym jak zadeklarowała swoją pomoc na rzecz edukacji dzieci w Stanach Zjednoczonych. Amerykańskie szkoły, cierpiące na brak funduszy z uwagi na kryzys ekonomiczny, nie mają wyjścia i obcinają z każdym miesiącem kolejne programy edukacyjne. I choć pomoc Grey nadeszła w trudnym momencie, to jednak władze powiedziały wprost: "Nie, dziękujemy". Grey w zeszłym roku oficjalnie zrezygnowała z ,,kariery'' rozpoczynając karierę modelki i wokalistki, pojawiła się także w kilku teledyskach, m.in. "Space Bound" Eminema i "Birtday Girl" The Roots. Wtedy została także zaproszona jako "gwiazda filmowa" do szkoły podstawowej w Compton, co wywołało następnie ogromną falę krytyki w mediach.
>>>> Slusznej bo jaka to ,,gwizada''...
Datek dla szkół od mistrzów pornoprzemysłu
Teraz Grey ponownie trafiła na czołówki gazet, ponieważ ogłoszono, że wkrótce do dystrybucji trafi najnowszy film porno z jej udziałem. Sama aktorka podkreśla jednak, że wszystkie sceny z jej udziałem zostały nakręcone na kilka tygodni przed tym jak oficjalnie wycofała się z przemysłu pornograficznego. Studio Assence, które produkowało film zadeklarowało teraz, że w ramach poparcia dla edukacyjnych wysiłków Grey, przeznaczy część wpływów uzyskanych ze sprzedaży ostatniego filmu z jej udziałem na rzecz programu edukacyjnego "Czytaj w Ameryce".
Decyzja studia doprowadziła do ogromnego skandalu. Krajowe Zrzeszenie Edukacyjne (NEA), największy związek zawodowy nauczycieli w USA, odcięło się zdecydowanie od Grey i jej byłego już pracodawcy. "Sasha Grey nie jest związana z naszym programem mającym rozwijać zdolności dzieci w zakresie czytania, nie została przez nas zaproszona do współpracy ani nie uzyskała naszego poparcia dla swoich działań" – napisało kierownictwo ENA w specjalnie wydanym oświadczeniu.
>>>> Faktycznie juz sw. Tomasz rozwazal czy wazna jest jałmużna dana z niegodziwego pieniądza . Odpowiedz jest taka . Kradzione trzeba oddac . Bandyta nie ma mozliwosci jalmuzny . Natomiast prostytutka a tutaj mamy ten przyklad moze . Poniewaz zaplata za ponizenie jest sluszna i sie nalezy . Ale to w sytuacji gdyby chciala pomagac z zarobionych pieniedzy . Natomiast nikt nie moze przyjac pieniedzy od takie ,,branży''...
Howard Levine z firmy zajmujące się dystrybucją filmu z Grey ocenił, że oświadczenie ENA jest "przejawem jawnej dyskryminacji ze względu na przeszłość aktorki".
>>>> Ta jasne . ,,Dyskryminacja'' jak ,,gejow'' juz sie zaczyna . Zaraz trzeba bedzie porno w szkolach wyswietlac aby niedyskryminowac ...
- Pomoc każdej osoby, angażującej się w działalność na rzecz dzieci i wspierającej wysiłki mające na celu zbieranie pieniędzy na programy o charakterze edukacyjnym, powinna być mile widziana. Nie rozumiem dlaczego szkoły nie chcą przyjąć pomocy Grey. Dzieje się tak tylko dlatego, że wcześniej występowała ona w filmach dla dorosłych – powiedział Levine. – Rozumiem stanowisko ENA. Oni nie chcą, by ktokolwiek wiązał ich z pornoprzemysłem. Wiem, że podejrzewa się nas o najgorsze rzeczy, ale oświadczenie w sprawie Grey to zwykły przejaw politycznej poprawności – dodał.
>>>> Pomoc od łajdaków nie jest ,,mile'' widziana tym bardziej gdy oni chca sie niejako ,,zalegalizowac'' . ,,Wyprac'' moralnie ... Nie tylko pienieadze sie pierze . Sumienia nawet bardziej ...
Źródła zbliżone do Grey podkreślają jednak, że decyzja studia o wsparciu programu edukacyjnego zapadła bez jej wiedzy.
Od Mariny, przez Annę, do Sashy
Sasha Grey, której prawdziwe nazwisko brzmi Marina Hantzis urodziła się w 1988 roku. W wieku 18 lat przeniosła się do Los Angeles, gdzie zaczęła grać w filmach porno. Początkowo występowała w nich pod pseudonimem Anna Karina, aby następnie przybrać imię Sasha, na cześć wokalisty KMFDM, Sashy Konietzko; nazwisko zaś, Grey, zostało zaczerpnięte z powieści "Portert Doriana Graya" autorstwa Oscara Wilde’a. Pornoaktorka występowała w ,,filmach'' do swoich 21 urodzin.
W kwietniu 2011 roku, gdy Grey ogłosiła oficjalnie zakończenie swojej pornokariery, telewizja CNBC określiła ją mianem "jednej z najbardziej popularnych gwiazd porno". W tym samym roku Grey zadebiutowała w filmie Stevena Soderbergha "The Girlfriend’s Experience" i pojawiła się na wybiegu jako modelka. Ostatnio wzięła udział w rozbieranej sesji zdjęciowej w ramach kampanii PETA, organizacji walczącej o lepsze traktowanie zwierząt, dwukrotnie zdobyła także okładkę magazynu Playboy.
>>>>> Czyli nie odeszla jeszcze calkowicie z ,,branży''...
Grey kontynuowała również występy w zespole aTelecine, grającym muzykę industrialną. Rok temu ukazał się pierwszy krążek grupy zatytułowany "The Falcon and the Pod". Wkrótce na ekrany amerykańskich kin trafi film "I Melt With You", w którym Grey zagrała jedną z głównych ról.
Burza w mediach. Pornoprzeszłość kontra przyszłość
Ubiegłoroczna wizyta Grey w szkole w Compton wywołała ostre kontrowersje. Aktorka, w ramach wsparcia programu mającego poprawiać zdolność do czytania, przeczytała fragment książki uczniom z pierwszej i trzeciej klasy. Aktorka była wtedy wolontariuszką w kampanii "Czytaj w Ameryce". Władze ENA twierdzą teraz, że nic wiedziały o tym wydarzeniu; jak podkreślono, podstawówka w Compton nie była objęta wspomnianym programem edukacyjnym.
Rodzice dzieci zareagowali ze złością na wieść o tym, że władze szkoły zgodziły się wpuścić na swój teren aktorkę grającą w filmach porno. Dyrekcja placówki oświadczyła, że nie wiedziała nic o przeszłości Grey w pornoprzemyśle. Osoba, która organizowała zajęcia w szkole, prezentując krótką notkę biograficzną na temat Grey wspomniała jedynie, iż wystąpiła ona w serialu "Entourage" emitowanym przez telewizję HBO. Aktorka broniła się przed publiczną krytyka na Twitterze, podkreślając, że prawo do edukacji jest jednym z podstawowych i niezbywalnych praw każdego człowieka.
"Wspieranie edukacji leży mi bardzo na sercu. Analfabetyzm przyczynia się do zastoju i biedy, tak więc zachęcanie dzieci by sięgały po książki i czytały jak najwięcej jest absolutną koniecznością" – napisała Grey. "Zaangażowałam się w ten program mając pełną świadomość, że każdy ma prawo do własnego zdania na temat tego, czym zajmowałam się wcześniej i co sobą wtedy reprezentowałam… Mam za sobą już tę część mojego życia, z którą wiele osób może się zwyczajnie nie zgadzać, ale moja przeszłość nie określa tego, kim teraz jestem" – podkreśliła. W dalszej części swojego wpisu Grey zadeklarowała, że nie wycofa się z kampanii i nadal będzie podejmować inicjatywy mające na celu wsparcie programów edukacyjnych prowadzonych przez szkoły w całych Stanach Zjednoczonych. Podziękowała także swoim fanom za wsparcie, które zostało jej okazane w ostatnich dniach, po medialnej burzy, która przetoczyła się przez amerykańskie media. Przykład Grey pokazuje jednak, że czasami przeszłość, pomimo najlepszych intencji, trudno pozostawić za sobą.
>>>>
Nie przeszlosc tylko grzech .
Ciarki przechodza na mysl ze 18 letnia a wiec jeszcze nierozumna dziewczyna TAK ZACZYNA ,,PRACĘ'' !!! Koszmar ! Przeciez to sa dzieci ...
Ale dobrze ze skonczyla z tym przynajmniej w 90 %... Czekamy az zerwie definitywnie i porzuci ta oblesna ksywe i znow powroci
Marina Hantzis ...
Trzeba sie modlic o to !
Marina Hantzis
Niezwykłe nawrócenie. Były neonazista zostanie pastorem
Mając 17 lat Niemiec Johannes Kneifel śmiertelnie ranił człowieka. Po pięciu latach więzienia ten były neonazista wyszedł na wolność i wkrótce zostanie pastorem wspólnoty baptystów.
Były członek skrajnie prawicowego ugrupowania, który ma na sumieniu ludzkie życie, dziś studiuje teologię i wkrótce zostanie pastorem. Zmiana, jaka nastąpiła w życiu Johannesa Kneifla, jest zadziwiająca. Wkrótce ten 30-latek, którego życie było dawniej wypełnione nienawiścią, przemocą oraz skrajnie prawicowymi poglądami, będzie troszczył się o zbawienie dusz.
Za dnia wzorowy uczeń, nocą rasista
Mając kilkanaście lat Johannes Kneifel został członkiem neonazistowskiego ugrupowania działającego w jego rodzinnym mieście Eschede. Po zerwaniu kontaktu z rodziną, która - jak sądził - "pozbyła się problemu, wysyłając go do internatu", skrajna prawica stała się dla niego ucieczką od problemów. Mało tego, uważał, że wreszcie znalazł coś, z czego może być dumny. W internacie w Elze koło Hanoweru, Kneifel prowadził podwójne życie. W ciągu dnia był wzorowym uczniem, zaś nocą i podczas weekendów agresywnym rasistą. - Wpadą w złe towarzystwo, które nim manipulowało i sprowadziło na zła drogę - wspomina ówczesny kierownik internatu, Eckhard Nühring.
9 sierpnia 1999 r. Kneifel, wraz z kolegą, też neonazistą, włamał się do domu Petera Deutschmanna. Ten 44-latek był znany w okolicy jako "Hippis", gdyż angażował się w akcje pokojowe oraz przeciwko przemocy. Pijane nastolatki brutalnie pobiły mężczyznę, który na skutek odniesionych obrażeń zmarł w szpitalu. Za uszkodzenie ciała ze skutkiem śmiertelnym nieletni Kneifel został skazany na pięć lat pozbawienia wolności. Psychologowie więzienni wątpili w jego resocjalizację. W zerwaniu z prawicą pomógł mu pastor więzienny, Dieter Kulks, który jako jedyny nie wątpił w jego nawrócenie.
Początek nowego życia
Johannes Kneifel opuścił zakład karny dla młodocianych w Hameln jako głęboko wierzący chrześcijanin. Obecnie należy do wspólnoty baptystów, codziennie czyta Pismo Święte i wkrótce zostanie pastorem. Po odbyciu rocznej praktyki w jednym ze zborów, zdecydował się na studiowanie teologii. Od tego czasu zajmuje się głównie nauką oraz pracą we wspólnocie wyznaniowej.
Kneifel opisuje swą historię - od neonazisty do pastora - w książce, która jest dla niego, jak mówi, bolesnym rozrachunkiem z własnym życiem. Napisał ją także dlatego, żeby odeprzeć zarzuty krytyków utrzymujących, że osoby opuszczające ugrupowania skrajnie prawicowe pozostają niemal zawsze anonimowe, i że trudno im odzyskać akceptację środowiska.
Przyszły pastor chciałby pracować z ludźmi, którzy, tak jak on, wpadły w złe towarzystwo i stoczyły się na dno. Chce pomagać przede wszystkim młodzieży, która ma "plamy w życiorysie". - Chciałbym uświadomić osobom, które znajdują się w podobnej sytuacji, jak ja przed kilkoma laty, że można z tego wyjść i zacząć życie na nowo - mówi Kneifel.
Richard Fuchs / Patrycja Osęka
red.odp.: Bartosz Dudek
>>>>
To cieszy . Wprawdzie nie jest to jeszcze pelne i Kościół ale jakiz postep !
Z prostytutki krawcowa
"Zmień zawód, zmień życie" - to akcja, jaką prowadzą w Barcelonie firma odzieżowa i zakon Sióstr Sług Chrystusa. Wspólnie zorganizowały warsztaty dla kobiet, które trudniły się prostytucją. Tym, które ukończą kurs, pomogą w znalezieniu pracy.
Maria przyjechała z Rumunii przed dziesięciu laty i do niedawna zarabiała na życie prostytucją, Lisa - 24 letnia Nigeryjka - robiła to samo. Teraz uczą się szyć filcowe, kolorowe torby i portmonetki oraz wachlarze.
Firma odzieżowa, która zorganizowała warsztaty produkuje upominki, które sprzedaje potem w barcelońskich muzeach. Nie wyklucza, że niektóre z kobiet po skończeniu kursu pozostawi na etacie, innym pomoże w znalezieniu pracy.
Siedziba zakonu Sióstr Sług Chrystusa powstała w portowej dzielnicy Barcelony pod koniec XIX wieku i od tamtej pory pomagają one kobietom, które uprawiają prostytucję. Dzięki zakonnicom, wiele z nich rozpoczęło nowe życie. Zadaniem zakonu jest służba na rzecz uczącej się i pracującej młodzieży żeńskiej, oraz na rzecz rodzin i dzieci.
...
Brawo ! Jakie piekne nawrocenie !
Bóg zasłonił twarz
Janusz Schwertner
Redaktor Onet Wiadomości
W trakcie morderstwa, Bóg zasłonił twarz - mówi Weronika K. - Materiały prasowe
- Tylko o to chodziło. O prawdę, która wyzwala – mówi w rozmowie Januszem Schwertnerem Weronika K., która po latach skrywania okrutnej zbrodni, przyznała się do zabójstwa swojego kochanka.
Z Weroniką K., o życiu, odkupieniu i demonach, które budzą się w człowieku, rozmawia Janusz Schwertner.
REKLAMA
Gdzie jest Bóg, gdy dokonuje się zabójstwa?
Stary Testament o tym mówi. Sądzę, że w momencie zbrodni zasłania twarz i odchodzi. Mnie to chyba po prostu miał już dość.
Gdy czytam Pani dziennik, mam wrażenie, że naprawdę polubiła Go Pani dopiero po popełnieniu morderstwa.
Nie, ja zawsze lubiłam Boga. Jakkolwiek dziwacznie by to nie brzmiało. Uważałam, że jest najlepszym, fascynującym przyjacielem człowieka. Dlatego tym boleśniejsze było dla mnie poczucie, że jestem niegodna Jego uwagi. Że Go zawiodłam.
Zaczęła Pani uciekać?
Myślę, że rozdzielenie Boga i człowieka zaczyna się od pierwszego pójścia na kompromis z własnym sumieniem. Później są kolejne, coraz poważniejsze ustępstwa, tłumaczone zwyczajnym relatywizmem. "Taki jest świat, takie jest życie"... Wreszcie człowiek zapędza się w ślepy zaułek. Odnoszę wrażenie, że Bóg trwał przy mnie, dokąd się dało.
Aż w końcu zasłonił twarz.
Tak jak mówiłam, Bóg miał już dość. Chociaż to oczywiście tylko moje subiektywne odczucia. Ale tym właśnie dla mnie jest piekło – brakiem obecności Boga.
df3a160d-0ea1-4611-a4ec-4aeb613f44b6 Książka "Zabiłam" Weroniki K., wydawnictwo WAM - Materiały prasowe
Książka "Zabiłam" Weroniki K., wydawnictwo WAM
Mam wrażenie, że później bardzo szybko zapukał do Pani ponownie.
Po czymś tak strasznym człowiek nie ma odwagi o nic Go prosić. Dopiero z czasem nauczyłam się mówić Mu: "bądź wola Twoja" z pełnym przekonaniem. Do dziś przynosi mi to spokój w trudnych sytuacjach.
O czym rozmawiacie?
O wszystkim. O ważnych sprawach i błahych. Ważne, że jest i nie ma zamiaru odchodzić.
Bóg ma z Panią na pieńku, bo kilkanaście lat temu dokonała Pani zabójstwa człowieka – swojego konkubina, z którym przez lata żyliście pod jednym dachem. Pamięta Pani pierwsze spotkanie z Andrzejem G.?
Tak. Był inteligentny, błyskotliwy, czarujący. Zauroczył mnie.
Kim Pani dla niego była?
Najpierw przyjaciółką jego nastoletniej córki, a potem ukrywaną wstydliwie kochanką, zresztą jedną z wielu, która nie miała prawa sprawiać kłopotów. Nie żyłam nigdy "u jego boku", moi rodzice nic nie wiedzieli o łączącej nas relacji intymnej. Jego rodzina też nie, poza córką, która się domyśliła. Jego znajomi też o mnie nie słyszeli.
Żyliście razem kilkanaście lat!
Tak, pozostawałam w ukrywanym niby-związku z ojcem mojej koleżanki ze szkoły przez piętnaście lat. Nigdy nie skosztowałam czegoś takiego jak "życie towarzyskie", więc przez całe te lata nikt o nas nie wiedział. Na pięć lat przed zabójstwem mieszkaliśmy już w jednym mieszkaniu. Gdy ktoś do niego przychodził, mnie kazał się chować. Nie protestowałam.
Proszę wybaczyć pytanie, ale kiedy zaczęła się między wami relacja intymna?
Zaczęła się tworzyć, gdy miałam szesnaście albo siedemnaście lat. Z jej zrealizowaniem poczekał do pełnoletniości.
Zarówno w tych momentach, jak i na co dzień – przez te wszystkie piętnaście lat – zwracała się Pani do niego per Pan. Tak napisała Pani w książce.
To prawda.
Był dla Pani kimś w rodzaju autorytetu?
Widziałam w nim przyjaciela i opiekuna. W moim wyobrażeniu stanowił oparcie, do którego mogłam się zwrócić w czasie ucieczek z domu przed pijanym ojcem. Tak, w pewnym momencie stał się dla mnie autorytetem nie do podważenia. Zrobiłabym dla niego wszystko. Z patologii domu rodzinnego przeszłam do patologii toksycznej miłości. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wyglądają momenty szczęścia. Być może żyjąc całe życie jedynie w patologii, nie umiałam wypracować normalnych reakcji?
Dlaczego Pani po prostu nie uciekła?
Nie miałam dokąd. Tak się wtedy myśli. Żyjąc całe życie w patologii, najpierw rodzinnej, później męsko-damskiej, nie miałam zdrowych, normalnych, ludzkich instynktów.
Czego Pani pragnęła?
Jakiegokolwiek rozwiązania sytuacji, w jakiej się znajdowałam. To wszystko stawało się coraz bardziej nie do zniesienia. Nie miałam odwagi sama wziąć losu we własne ręce i dlatego oczekiwałam rozwiązania moich problemów od innych, w tym wypadku od wspólnika, w którego inteligencję i przyjaźń wierzyłam bez zastrzeżeń. Tchórzostwo, uchylanie się od samodzielnego myślenia i działania, bierność życiowa podszyta ciągłym lękiem przed światem, doprowadziły mnie do zbrodni. To nawet nie ja zdecydowałam o zabójstwie, choć nie zdejmuje to ze mnie odpowiedzialności za jego dokonanie.
Pół roku przed zabójstwem z ust Pani wspólnika – człowieka, którym kierowały głównie motywy finansowe - padły słowa: "musimy się go pozbyć". Jak je Pani potraktowała?
Jako czystą abstrakcję. Całe "przygotowanie" do zabójstwa ograniczało się do nieudolnych prób, podejmowanych pod jego naciskiem. Aż wreszcie stwierdził, że "bez niego nie zabijemy i on musi wszystkiego dopilnować". Cały czas towarzyszyło mi poczucie nierzeczywistości, jakbym brała udział w spektaklu, a nie w życiu.
W Pani zapiskach jest wspomnienie pewnego zdania, które wypowiedział Pani konkubin w trakcie jednej z rozmów. Powiedział: "Wiem, że mogę cię zniszczyć". Czy wtedy pomyślała Pani o zabójstwie po raz pierwszy?
Nie. Poczułam okropny ból, ogarnął mnie bunt, ale nie myślałam o zabójstwie.
Czuła Pani nienawiść?
Ja nigdy nie czułam nienawiści do Andrzeja G. Miałam tylko poczucie krzywdy. Dziś czuję ogromny żal z powodu niepotrzebnej tragedii.
Pani mogła tego wszystkiego uniknąć. Gdyby nie przyznanie się do winy, gdyby nie wskazanie miejsca, gdzie pozbyłyście się zwłok Andrzeja G. – tego procesu nie udałoby się zakończyć wyrokiem. A Pani – mogłaby z łatwością uniknąć kary.
Od samego początku aresztowania miałam świadomość, że nie ma żadnych dowodów przeciwko nam; gdybym miała jakiekolwiek wątpliwości, rozwiałoby je zeznanie policjanta na sali sądowej, który to potwierdził. Wiedziałam doskonale, że mogliśmy wywinąć się od odpowiedzialności.
To dlaczego Pani się przyznała?
Gdy uzyskałam przedterminowe warunkowe zwolnienie, jeden z pierwszych telefonów – zaraz po telefonie do matki - wykonałam na policję, do komisarza, który mnie aresztował po zabójstwie. Powiedziałam mu: "Miał pan rację, prawda mnie wyzwoliła". Odpowiedział: "Prawda zawsze wyzwala". Tylko o to chodziło. O prawdę, która wyzwala.
Człowiek czuje ulgę, gdy po latach przyznaje się do winy?
Nie, ja czułam raczej żelazną determinację. Dziś mogłabym porównać akt wyznania winy do wrażeń, jakie się ma w momencie skoku w największą głębinę. Nie zdawałam sobie sprawy z wszystkiego, co mnie czeka, ale byłam gotowa wszystko znieść, żeby wyzwolić się od wewnętrznego piekła, w którym żyłam.
Napisała Pani: "wolność mieści się w głowie".
I ja paradoksalnie nie czułam się zniewolona siedząc w więzieniu. W celi rozpoczęłam długą i trudną drogę odzyskiwania wewnętrznej wolności: wolności od potępienia przez własne sumienie, wolności od bycia manipulowaną przez innych, od tchórzostwa, wolności dokonywania własnych, choćby najtrudniejszych, wyborów i mierzenia się z ich konsekwencjami.
Wróćmy jeszcze proszę do tego okresu, gdy po zabójstwie ukrywaliście ten fakt przed policją. Jak wyglądał Pani typowy dzień w tym czasie?
Zaczynał się od kieliszka wódki. Pomagał zebrać się na odwagę i iść do sklepu po zakupy. Potem zasiadałam do haftowania, tworząc obsesyjnie wizerunki kwiatów. Chciałam oderwać się od ponurej rzeczywistości. Nie miałam siły, by spróbować te prace sprzedawać, chociaż było ich bardzo dużo.
Co dalej?
W międzyczasie popijałam po łyku wódki – nie byłam pijana, ale pozostawałam na ciągłym rauszu. I tak siedziałam haftując i nie zwracając na nic uwagi do drugiej, czasem do czwartej w nocy. Żeby móc zasnąć, znów sięgałam po alkohol.
Była Pani wtedy zupełnie sama?
Korzystałam z pomocy finansowej mojej matki, która była przerażona moim stanem psychicznym. To był to najtrudniejszy okres w moim życiu: wewnętrzne potępienie doprowadzało mnie do szaleństwa.
Nagłe wezwanie i podejrzenie, że to Pani brała udział w morderstwie Andrzeja G, pewnie uratowało Pani życie.
Tak, jeden z policjantów przekonał mnie, że prawda wyzwala. To uratowało mi życie.
Zmierzała Pani w przepaść.
Ja do dziś uważam, że gdybym wtedy nie zdecydowała się powiedzieć prawdy i wejść na długą drogę oczyszczenia, wkrótce popełniłabym samobójstwo w stanie upojenia alkoholowego. Do dziś czuję wdzięczność wobec policjantów, którzy doprowadzili do tego, że przyznałam się do winy. Za to, że potrafili odróżnić zimnego psychopatę od zagubionego grzesznika.
O co prosiła Pani sąd, gdy wymierzał karę?
O nic. Nie miałam prawa o nic prosić. Nie było innych myśli poza: "należało mi się". Być może był to efekt wyczerpania długotrwałym procesem. Już przebywając w areszcie, odnalazłam poczucie własnej godności i ono nie pozwalało mi publicznie pokazywać słabości.
Sąd wziął pod uwagę szereg okoliczności łagodzących: przyznanie się do winy, wskazanie ciała ofiary, Pani patologiczną relację z Andrzejem G. Gdy usłyszała Pani wyrok: osiem lat więzienia, robiła już Pani plany na przyszłość?
W takiej sytuacji człowiek koncentruje się na tym, aby przetrwać. Nie robi planów, nie zastanawia się, w jakim wieku opuści więzienie, bo to wszystko osłabia. A trzeba przetrwać, więc żyje się z dnia na dzień.
Czym różni się życie w areszcie śledczym – to jeszcze sprzed wyroku, od tego w więzieniu, gdy już odbywa się karę?
O ile uważałam zawsze, że po areszcie śledczym chodził cierpiący Chrystus, to po oddziale karnym hasał sam diabeł. Życie w więzieniu, w przeciwieństwie do aresztu, to także życie, ale wobec otaczającego nas zła, człowiek nie myśli już o odkupieniu, skupia się na przetrwaniu, na ocaleniu własnej psychiki.
Co pomaga przetrwać?
Czytanie, pisanie, haftowanie, formy kontemplacji, modlitwa. Wyobraźnia, która przenosi w inny wymiar. Trzeba się nauczyć przebywania ze sobą we własnym świecie. Pomoc innym daje poczucie, że jestem komuś potrzebna, nie jestem bezwartościowym "śmieciem", coś mogę z siebie dać.
Pani ma jakieś dobre wspomnienia z więzienia?
Sporo. Więcej niż z poprzedniego życia na wolności, do którego nie lubię wracać w myślach do dziś. Myślę czasem o tych momentach i widzę ludzi, którzy pomogli mi wyjść z dna i zmienić moje życie – to bardzo ciepłe, serdeczne, pełne wdzięczności emocje.
Kogo dziś Pani widzi, gdy spogląda w lustro?
Kobietę po przejściach, której udało się gorzkie i drastyczne doświadczenie wykorzystać dla dobra innych i zbudowania własnego, spokojnego domu. Kobietę, która z całego serca docenia to, czym los ją obdarzył i boi się nawet najmniejszego odstępstwa od norm moralnych.
Niedawno kara się skończyła, jest Pani znów na wolności. Poznaje Pani świat, który jest dookoła?
Wróciłam do świata zupełnie mi obcego, ale fascynującego. Moim pierwszym przewodnikiem stała się pani mecenas, moja wspaniała przyjaciółka. Pomogła mi wynająć mieszkanie, zapoznała z komputerem i internetem. Na początku musiała po mnie przychodzić, bo bałam się bez pozwolenia wyjść z domu; bałam się też większych skupisk ludzkich typu galerie handlowe. Jestem wykwalifikowanym opiekunem medycznym, więc później pomogła mi moja praca w opiece nad chorymi. Czułam się potrzebna, to wiele ułatwiło.
Co dziś Pani robiła?
Obudziłam się około szóstej trzydzieści i... Chce pan dokładną relację?
Tak, poproszę.
Jak zwykle mój mąż zrobił dla nas kawę i przyniósł do łóżka. Wstaliśmy, i z kolei ja zrobiłam śniadanie dla nas obojga. Mąż prowadzi własną firmę, wyszedł do pracy, w tym czasie zajęłam się projektowaniem i wykonywaniem biżuterii. Z powodu zbliżających się Świąt mam dużo pracy, tym bardziej że wybieram się na targi rękodzieła do Berlina, gdzie chcę zaprezentować koronki frywolitkowe. Nauczyłam się ich w więzieniu. W międzyczasie gotuję obiad. Jak mąż wróci z pracy, to będziemy mieli trochę czasu dla siebie. Mąż uwielbia astronomię, może wieczorem obejrzymy jakiś film. Jakiś dokument.
Brzmi bardzo zwyczajnie. A równocześnie, jakby spełniły się marzenia.
Tak. Mam kochającego męża, spokojny dom i dobrą rodzinę. Spełniły się.
Czego dowiedziała się Pani o sobie przez ostatnie dziesięć lat?
Chyba tego, że nie jestem takim człowiekiem, za jakiego się uważałam: słabym, zastraszonym, bez inicjatywy, przegranym i zgorzkniałym. Sama najbardziej byłam zaskoczona tym, co "wydobyło się" z mojego wnętrza: wytrwałość, wola przetrwania, współczucie i zrozumienie dla innych.
Zaśnie dziś Pani spokojnie?
Ze snem jest różnie. Czasem wspomnienia wracają. Nie, nie z pobytu w więzieniu; koszmary z mojego toksycznego związku z zamordowanym albo z powiązań naszej trójki, która dokonała tego zabójstwa. Ale mam męża, który wie o mojej przeszłości. Wiele moich ran już wyleczył swoją miłością, cierpliwością i zrozumieniem.
Weronika K.: Dla mnie samej ta książka to rozliczenie z przeszłością, rodzaj swoistego katharsis, terapii poprzez wyrzucenie z siebie całego zła i nieszczęścia, jakie mnie spotkało i jakie spowodowałam. Miała też być ostrzeżeniem dla innych, a jednocześnie pokazaniem światła w tunelu, dowodem, że można podnieść się z każdego, nawet najgorszego upadku.
Ale główna idea książki była inna. Chciałam napisać o ludziach, którzy pomogli mi wyjść z dna, odnaleźć swoje prawdziwe "ja" i odmienić moje życie. Wchodząc do więzienia spodziewałam się wszystkiego najgorszego, nie oczekiwałam, że znajdą się tacy, którzy zastanowią się nade mną i podejmą próbę pomocy, towarzyszenia mi w moim wewnętrznym odrodzeniu. Ta książka jest hołdem oddanym ich pracy i ich człowieczeństwu, pozwalającemu na wyciągnięcie ręki do potrzebującego pomocy grzesznika.
Dziękuję więc obu wspaniałym wychowawczyniom, niezwykłej psycholog, oddziałowej "ratującej mój mózg". Dziękuję wychowawcy, który zawalczył o moją wokandę, choć uważał, że dostałam za mały wyrok; na moje pytanie, dlaczego to robi, odparł: "bo pani nie jest zdemoralizowana, a czasami zwykły złodziej może być bardziej zdemoralizowany niż morderca". I przede wszystkim dziękuję zesłanemu mi w trudnych chwilach Aniołowi Stróżowi – mojej wielkiej, niezawodnej i mądrej przyjaciółce – Pani Mecenas".
...
Pochodzila z patologii. To praktycznie nie jej wina. Z takimi Bóg ma NAJMNIEJSZY problem. Najgorsi sa ci z warszawki. Tu jest dopiero zlo.