Powstanie Warszawskie - Po drugiej stronie - siewcy zła !
Serwis znalezionych frazLinki
- Ashley...
- Flaga Białorusi w Witebsku - 150 lat Powstania Styczniowego
- 35. rocznica powstania Ruchu Młodej Polski
- Na UAM powstaje telewizja studencka! NZS
- Na UAM powstaje telewizja studencka!
- Bitwy i potyczki Powstania Styczniowego .
- Powstaje Nowa Grecja ! Solidarna !
- Powstania w kulturze współczesnej .
- Czy powstał naród PRLowski ?
- 180 lat Powstania Listopadowego !
- CzĹowiek ze swej natury jest religijny !
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- windykator.xlx.pl
Ashley...
Doktor Potwór i jego brygada prawdziwych bydlaków
Okrucieństwo oddziału Oskara Dirlewangera robiło wrażenie nawet na największych zbrodniarzach wojennych - pisze "Polska Zbrojna". Gwałty, mordy i rabunku były wizytówką tej brygady "prawdziwych bydlaków".
Inteligentny i odważny do szaleństwa. Doktor politologii. Odznaczony Krzyżem Żelaznym w czasie I wojny światowej. Te informacje nie mówią jednak całej prawdy o Oskarze Dirlewangerze, jednym z największych ludobójców, jakich znał świat. Był on bowiem także wyjątkowym sadystą, dla którego okrucieństwo nie miało granic. Zanim w 1940 roku trafił do SS, został skazany na dwa lata więzienia za gwałt na 13-letniej dziewczynce. Kryminalna przeszłość nie przeszkodziła jednak Dirlewangerowi w późniejszej karierze. Wręcz przeciwnie - psychopatyczna osobowość pomogła mu w szybkim awansie. Dowodzona przez niego jednostka wszędzie pozostawiała po sobie niezliczone ofiary gwałtów, mordów i rabunków.
Prawdziwe bydlaki
Nawet jak na obyczaje SS, według których zbrodnia była normą, Dirlewanger i jego ludzie wyróżniali się szczególnymi "osiągnięciami". Wielokrotnie różni dowódcy niemieccy interweniowali u szefa SS Heinricha Himmlera, by odwołał jednostkę z ich terenu z uwagi na jej nieporównywalną z niczym brutalność. Okrucieństwo dirlewangerowców robiło wrażenie nawet na innych zbrodniarzach wojennych. Na przykład obergruppenführer SS Hermann Fegelein (ożenił się z siostrą partnerki Adolfa Hitlera, Evy Braun) tak opisywał swemu wodzowi ludzi Dirlewangera: "Mein Führer, to prawdziwe bydlaki". "Doktor Potwór" miał jednak potężnych protektorów, cieszył się sympatią samego Himmlera, a także generalnego gubernatora okupowanej Polski Hansa Franka. Według nich znakomicie wywiązywał się ze swojego zdania, którym była "eliminacja bandytów", czyli wrogów III Rzeszy.
W 1940 roku powierzono Dirlewangerowi sformowanie karnej jednostki złożonej z niemieckich kryminalistów. Na początku byli to sami kłusownicy, potem jednak, w miarę jak rosły straty oddziału, wcielano do niego kogo popadnie - głównie przebywających w obozach koncentracyjnych niemieckich przestępców. Dawano im wybór: wstąpić do oddziału albo zginąć w obozie. Kadra jednostki była całkowicie pozbawiona morale i dyscypliny, ale Dirlewanger poradził sobie i z tym. Aby utrzymać porządek, był dla swoich ludzi równie bezwzględny jak dla wrogów. Podczas natarcia jechał w czołgu i strzelał w plecy tym, którzy jego zdaniem poruszali się zbyt opieszale. Co czwartek urządzał pokazowe egzekucje - kazał wieszać jeńców i swoich podkomendnych, którzy akurat czymś mu się narazili. Dla ludzi Dirlewangera sprawa była jasna: idziesz do ataku, być może przeżyjesz, nie chcesz iść, zginiesz na pewno.
Przed wybuchem powstania warszawskiego banda Dirlewangera zwalczała partyzantkę sowiecką na Białorusi, dała też o sobie znać na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Działania te polegały głównie na tym, że dirlewangerowcy otaczali wioskę, spędzali wszystkich mieszkańców do stodoły, którą następnie podpalali. Są relacje świadków mówiące o tym, że Dirlewanger osobiście wyrwał kobiecie niemowlę i rzucił je w ogień.
W sierpniu 1944 roku, po wybuchu powstania, wzmocniony dodatkowymi kilkuset kryminalistami oddział skierowano na Wolę. Członkom formacji, którzy w walce z Polakami zasłużą na Krzyż Żelazny II klasy, obiecano po zakończeniu wojny wolność. W składzie brygady znaleźli się też tak zwani hiwisi, czyli sowieccy jeńcy, którzy w zamian za darowanie życia przeszli na stronę Niemców. Inna sprawa, że jednostka była wyjątkowo źle zaopatrzona. Nie miała nowoczesnej broni i amunicji, nie brakowało jej tylko alkoholu. Zamroczeni wódką, słabo wyszkoleni i wyekwipowani degeneraci, gnani przez swojego dowódcę do nieskoordynowanych ataków na polskie barykady, ponosili kolosalne straty, które szybko uzupełniano kolejnymi skazańcami. Jeśli odnosili jakiekolwiek sukcesy, to tylko w sytuacjach, gdy pędzili przed sobą ludność cywilną z okolicznych domów, w charakterze żywych tarcz. W ten sposób opanowali wiele barykad, gdyż polscy żołnierze w takich sytuacjach wycofywali się bez walki.
Oskar Dirlewanger (pierwszy z lewej) (fot. Polska Zbrojna) - widać bestialską twarz ale znajdę lepsze zdjęcie ...
Świadectwo zbrodni
Ogrom zbrodni Dirlewangera i jego hord znany jest między innymi dzięki relacji Mathiasa Schencka, z pochodzenia Belga, przymusowo wcielonego do Wehrmachtu. Był on saperem szturmowym, który torował zwyrodnialcom drogę podczas ich ataków, wysadzając drzwi, bramy i inne przeszkody. Pod koniec wojny życie uratowała mu polska rodzina, która przygarnęła go po tym, jak złamał nogę, uciekając przez czerwonoarmistami. Gdy szczęśliwie wrócił do domu, postanowił dać świadectwo zbrodni popełnionych przez esesmanów w czasie powstania. - Za każdym razem, kiedy szturmowaliśmy piwnicę, a były w niej kobiety, dirlewangerowcy je gwałcili, często nie wypuszczając broni z rąk - wspominał.
Opisy Schencka są tak drastyczne, że mogą wydawać się nieprawdopodobne. Zostały one jednak w większości potwierdzone przez historyków. Choćby relacja o zbrodni dokonanej na Woli w ochronce dla prawosławnych dzieci, gdzie Niemcy zatłukli kolbami około pięciuset maluchów. W trakcie pacyfikacji polowego szpitala na Starym Mieście, gdzie Polacy opiekowali się również rannymi Niemcami, dirlewangerowcy wymordowali wszystkich polskich pacjentów. Ranni Niemcy błagali rodaków, by darowali życie Polakom, niestety – bez skutku. Oszczędzono tylko pielęgniarki i lekarza, których jednak później spotkał znacznie gorszy los.
Oto inna relacja Schencka: Wdrapaliśmy się z kolegą po gruzach, żeby zobaczyć, co się dzieje. Żołnierze wszystkich formacji: Wehrmacht, SS, kozacy od Kamińskiego, chłopcy z Hitlerjugend; gwizdy, nawoływania. Dirlewanger stał ze swoimi ludźmi i śmiał się. Przez plac pędzili pielęgniarki z tego lazaretu, nagie, z rękami na głowie. Po nogach ciekła im krew. Za nimi ciągnęli lekarza z pętlą na szyi. Miał na sobie kawałek szmaty, czerwonej, może od krwi, i kolczastą koronę na głowie. Szli pod szubienicę, na której kołysało się już kilka ciał. Kiedy wieszali jedną z sióstr, Dirlewanger kopnął cegły spod jej nóg. Nie mogłem na to patrzeć. Pobiegliśmy z kolegą do kwatery, ale na ulicach kozacy Kamińskiego pędzili cywilów. (...) Obok upadła Polka w ciąży. Jeden z kozaków zawrócił i zdzielił ją pejczem. Próbowała uciekać na czworakach. Stratowali ją końmi.
Jak ryba w wodzie
W czasie powstania Dirlewanger czuł się jak ryba w wodzie. Z dumą meldował Himmlerowi o swoich kolejnych "sukcesach". Widocznie na przełożonych jego raporty zrobiły duże wrażenie, gdyż 30 września otrzymał Krzyż Rycerski, a w październiku Hans Frank wydał na cześć "bohatera" uroczysty obiad na Wawelu.
Po stłumieniu powstania oddział Dirlewangera skierowano do pacyfikacji zrywu niepodległościowego na Słowacji.
W lutym 1945 roku brygada rozrosła się do rozmiarów dywizji (36 Dywizja Grenadierów SS "Dirlewanger"), ale sam jej patron nie zdążył nacieszyć się dowództwem, gdyż został, po raz dwunasty, ranny i odesłany na tyły. Jego następca nie potrafił utrzymać dyscypliny i został przez swoich podkomendnych zlinczowany.
Wkrótce po zakończeniu wojny, na początku czerwca 1945 roku, Dirlewangera zatrzymano we francuskiej strefie okupacyjnej i osadzono w areszcie. 7 czerwca znaleziono w celi jego zmasakrowane zwłoki. Prawdopodobnie został pobity na śmierć przez pilnujących go polskich żołnierzy, służących w armii francuskiej, choć oficjalnie nigdy nie potwierdzono tej informacji.
Szacuje się, że oddział Oskara Dirlewangera zamordował około stu tysięcy ludzi, głównie w Polsce i na Białorusi. Była to formacja, którą trudno nazywać wojskiem. Jej członkowie nie nosili dystynkcji, mieli jedynie naszywki z godłem formacji (dwa skrzyżowane karabiny i granat) oraz dwie błyskawice na kołnierzach. Oprócz niesłychanej brutalności ich cechą rozpoznawczą był niechlujny wygląd, wieczny stan upojenia alkoholowego oraz bardzo niski poziom wyszkolenia (ogółem w czasie powstania warszawskiego jednostka straciła 2733 ludzi, co stanowiło 315% stanu wyjściowego z 1 sierpnia).
Żaden z członków zbrodniczej brygady nie odpowiedział przed polskim sądem za swoje czyny, gdyż władze PRL nie zabiegały o ich wydanie.
Jakub Czarniak, "Polska Zbrojna"
>>>>
Tutaj jednak musimy sprostowac jedna rzecz... To ze byli to przestepcy to jest to okolicznosc wrecz LAGODZACA !!!! Czego po nich wymagac ?
Winni sa ci ktorzy ich wyslali... Znacznie wieksza jest wina ,,porzadnych Niemcow'' popierajacych Hitlera niz bandziorow z wiezien...
To wlasnie jest podkreslone w Ewangelii w odniesieniu do przestepcow ktorzy nierzadko predzej beda usprawiedliwieni ze ze zbrodni niz ,,porzadni ludzie'' na codzien robiacy swinstwa...
Tak to byl DOKTOR !!! Tego sie nie podkresla bo jakos naukowcy wstydza sie braci w zawodzie... A jednak hitlerowcy to najbardziej wyksztalcony rezim i to na PRESTIZOWYCH niemieckich uczelniach nie jakichs tam radzieckich... Tych od Einsteina Plancka Bohra Heideggera I ILEZ JESZCZE NAZWISK !!! Nie ma sie co oszukiwac to byla inteligencja...
Upada mit ze oswiecenie likwiduje zbrodnie... Podnosi zbrodniczosc na wyzszy poziom... Niemcy wymyslali NAJNOWOCZESNIEJSZE BRONIE stosowali naukowe metody DO ZBRODNI !!! Armia niemiecka majac wysoki poziom wyksztalcenia prezentowala tez wysoki poziom techniczny przewyzszajac wszystkich innych ! Tylko Wojsko Polskie mozna uznac za lepsze z powodu patriotyzmu rzecz jasna... Dlatego aby pokonac Niemcow trzeba bylo miec i wiecej ludzi i sprzetu ! Zadni tam 4 pancerni !
Co do strat oddzialu Dirlewangera to jednak wydaje mi sie ze to jest blad...
Wzial sie on stad ze Polacy znalezli wzmianke ze Dirlewanger otrzymal 2500 ludzi uzupelnienia...
Stan poczatkowy 881 + 2500 = 3381 minus
Stan koncowy 648 rowna sie straty 2733 czyli 315 %
Jednakze jako oddzialy Dirlewangera wystepowala takze ,,gupa Dirlewangera'' ... A ta miala 2500 ludzi srednio...
Czyli stan poczatkowy 3000
uzupelnienia 2500
Stan koncowy 2200
Straty 3300
Czyli 110 % i ten wynik wydaje mi sie prawdziwy bo jest zgodny z innymi danymi o stratach oddzialow hitlerowskich... Oscylowaly wokol 100 % a nie 300 % ....
A tutaj lepsze zdjecie Dirlewangera ... Ta twarz mowi wszystko ! Łajdak wygladem upodabnia sie do diabla . Jesli ktos szuka jak wyglada demon to tutaj ma ,,znakomite'' przedstawienie ...
Mateusz Zimmerman
Krwawy kat z getta. Boga nazwał Wotanem
Półtorej godziny wcześniej zapadł zmrok. Osadzeni w mokotowskim więzieniu są już w swoich celach. Wszyscy poza jednym. Skazany czekał na ten dzień za kratami przez pięć lat. Miał na sumieniu plamę krwi. Nie zamierzał jej zmyć.
60 lat temu zawisł na szubienicy. Do samego końca pozostał fanatycznym hitlerowcem, który traktował zagładę warszawskiego getta jak dzieło swojego życia. Jest 6 marca 1952 r., za chwilę wybije siódma wieczorem. Skazany czekał na ten dzień za kratami przez pięć lat. Ale wczoraj był ponoć nieco zaskoczony, kiedy do celi przyszedł prokurator i poinformował Jürgena Stroopa, że niebawem zostanie stracony. Po chwili miał jednak Stroop powiedzieć, że wreszcie jego duch "połączy się z żoną i córką w Niemczech".
Drogę z celi do miejsca straceń przemierza pewnym, żołnierskim krokiem. Wstępuje na szubienicę, nie okazując strachu. A przede wszystkim zdążył jeszcze powiedzieć, że nie czuje żadnych wyrzutów sumienia.
Albert Speer chciał uchodzić za "dobrego Niemca". Biografia Adolfa Eichmanna posłużyła za pretekst do rozważań o "banalności zła". Jürgena Stroopa można tymczasem uznać za "typ idealny" nazistowskiego zbrodniarza.
"Rozkaz to rozkaz, synku!"
Stroop wychowywał się w księstwie Lippe-Detmold (dziś to tereny Nadrenii Północnej-Westfalii) w rodzinie policjanta. "Rozkaz to rozkaz!... Bij, synku, nieprzyjaciół jak najmocniej i bez litości…" – słyszał od ojca. Wzrastał w atmosferze kultu munduru i posłuszeństwa.
W jego rodzinnych okolicach powstał pomnik Hermanna Cheruska. Stroop zachwycał się od najmłodszych lat nie tylko monumentem, ale i mitem. Historia stoczonej w IX wieku bitwy w Lesie Teutoburskim, w której germańskimi plemionami dowodził właśnie Hermann, była w czasach Stroopa jednym z kluczowych mitów wielkoniemieckiego nacjonalizmu.
Kiedy wybuchła wojna, krótko walczył na froncie zachodnim. Został ranny, a po rekonwalescencji przeniesiono go na wschód (Galicja, Rumunia, Węgry) i był tam po prostu tyłowym podoficerem. Ale klęskę kaiserowskich Niemiec przeżył boleśnie i umiał ją wyjaśnić tylko tym, że jego ojczyźnie wewnętrzni wrogowie wbili "nóż w plecy".
Jak miało się okazać po latach, nie był to jedyny dogmat, jaki Stroop przyswoił sobie z nazistowskiego katechizmu. Na zachodzie trzeba było zrzucić jarzmo traktatu wersalskiego, a na wschodzie zapewnić Niemcom Lebensraum. "Wojna jest selekcyjnym zabiegiem biologicznym i psychologicznym, koniecznym dla każdego narodu" – niemalże cytował "Mein Kampf".
Do partii nazistowskiej i SS wstąpił przy tym stosunkowo późno, bo na pół roku przed dojściem Hitlera do władzy. Ale kiedy już Himmler dostrzegł jego gorliwość, Stroop zaczął w hierarchii szybko awansować, nawet o dwa stopnie. Po rozbiorze Czechosłowacji objął dowództwo SS w Karlowych Warach, potem w Poznaniu dowodził Selbstschutzem – czyli paramilitarną formacją, odpowiedzialną za zbrodnie na Polakach i Żydach. Oczywiście i Sudety, i Wielkopolskę uważał za "pragermańskie" ziemie.
Bóg znaczy Wotan, człowiek znaczy Aryjczyk
Neopogański kult i rytuały SS, które wykuwały się z inicjatywy Heinricha Himmlera, nawet Hitler przyjmował z rozbawieniem. Za to Stroop szybko odrzucił katolicyzm na rzecz wiary w "naszych bogów germańskich".
Chrystus w oczach Stroopa był "blondynem, pół-nordykiem", bo jego matka "zaszła w ciążę z jasnowłosym Germaninem". Chrześcijaństwo – "instytucją powstałą z inspiracji żydowskiej". Uznał się Stroop za gottgläubig, czyli krótko mówiąc: wyznawcę pseudoreligijnych bajań Himmlera o "wyższości krwi germańskiej" i "wspólnocie krwi i ziemi".
Narzekał, że dał córce na imię Renate, bo im bardziej zagłębiał się po jej narodzinach w nazizm, tym większym był "zwolennikiem imion nordyckich". Kiedy przyszedł na świat syn Stroopa, dostał już "godne" w przekonaniu ojca imię: Olaf. Jako ośmiolatek miał już esesmański mundur, sztylet i ostrą broń.
Swoje imię Stroop też zmienił. Przez większość życia był Józefem, ale uważał to za "zaprzeczenie nordyckości". Stąd wziął się Jürgen.
Doświadczony ludobójca w "fajnym interesie" Himmlera
Protekcji Himmlera zawdzięczał Stroop kolejne awanse. Kiedy jeszcze Rzesza notowała w wojnie z ZSRR postępy, szykowano go na dowódcę SS na Kaukazie. Jesienią 1942 r. objął tymczasem taką funkcję w Mikołajowie, Kirowogradzie i Chersoniu (środkowa i południowa Ukraina).
Wkrótce Himmler znalazł dla niego nowe zadanie w Galicji. To tutaj trwała już wtedy od dobrych paru miesięcy operacja "Reinhard" – najbardziej krwawa odsłona całej Zagłady. Do obozów śmierci w Bełżcu, Sobiborze i Treblince skierowano w tym czasie 1,5-2 mln Żydów, głównie z Generalnego Gubernatorstwa i włączonej do niego Galicji.
We Lwowie całą akcją kierował lokalny szef SS i policji Fritz Katzmann. Stroop do niego dołączył – właściwie już wówczas, kiedy getto było zlikwidowane, a z jego mieszkańców pozostały niedobitki. Najsilniejszych kierował Stroop do obozów przy budowie strategicznej autostrady. Zamęczanie ludzi niewolniczą pracą przeliczał na marki i nazywał "fajnym interesem Himmlera".
Słowem: kiedy większość Żydów z getta była już pomordowana, Stroop zajmował się likwidowaniem reszty. W oczach swojego zwierzchnika uchodził za "specjalistę". Postanowił go więc Himmler skierować do Warszawy. Wiosną 1943 r. warszawskie getto dogorywało – pół roku wcześniej, w ciągu dosłownie paru tygodni, wywieziono stąd do komór gazowych Treblinki ponad 300 tys. ludzi. Została może piąta część tej liczby – głównie ci, których Niemcy uznali za zdatnych do pracy. Było jasne, że ich zgładzenie jest kwestią czasu.
Ale w styczniu hitlerowcy próbowali wywieźć parotysięczny transport i wówczas po raz pierwszy odpowiedziały im strzały. Himmler uznał, że kogoś takiego jak Stroop warto mieć pod ręką. 18 kwietnia nad ranem weszły do getta oddziały SS i nadziały się na opór kilkuset żydowskich bojowników. Uznano, że dowódca operacji, Oberführer Ferdinand von Sammern-Frankenegg, jako "miękki austriacki inteligent", z likwidacją getta sobie nie poradzi.
"Nie ma już dzielnicy żydowskiej w Warszawie!"
Stroop był w pogotowiu, zastąpił von Sammerna po paru godzinach. Doskonale wiedział, co należy zrobić. Niemcy zaczęli używać ciężkiej artylerii i miotaczy płomieni. Podpalano i wysadzano budynek po budynku, kwartał po kwartale. Z ludźmi w środku. "Olbrzymie pożary zamykają całe ulice. Morze płomieni zalewa domy, podwórza. Powietrza nie ma. Jest tylko czarny, gryzący dym i ciężki, parzący żar" – pisał Marek Edelman, wtedy jeden z przywódców żydowskiego powstania.
Był jednym z nielicznych, którzy przeżyli. Kilkuset powstańców, kryjących się w ruinach i prowizorycznych bunkrach, mogło walczyć z bronią w ręku tylko o godną śmierć. Tysiące mieszkańców getta nie miały szans nawet na to. Stroop kpił z żydowskich "spadochroniarzy" (tak ich określał), którzy z okien płonących domów skakali na pewną śmierć.
Nie krył podziwu dla straceńczej determinacji żydowskich bojowników, w tym i dziewcząt. Ale nie przeszkadzało mu to wyrokować: "Żydzi nie mają poczucia honoru i godności… Żyd nie jest pełnym człowiekiem… Żydzi to podludzie" itp.
W obracanym na popiół getcie życie straciło 60-70 tysięcy ludzi. Sam Stroop liczbę zabitych oszacował na 56065, a liczbę tę uważał za "astrologiczną, pragermańską konstelację"… Miesiąc wystarczył, by getto zmieniło się w "kamienno-ceglaną pustynię". Wybijał się z niej tylko kościół św. Augustyna – ocalał, bo Niemcy potrzebowali miejsca na magazyn. Ruiny natomiast jeszcze przez długie miesiące miały im służyć jako dogodne miejsce do egzekucji.
"Nie ma już dzielnicy żydowskiej w Warszawie" – mógł zameldować Stroop Himmlerowi. Zakończył dzieło zniszczenia doniosłym, w swoim przekonaniu, akcentem. Blisko miesiąc po rozpoczęciu "Wielkiej Akcji" Niemcy wysadzili Wielką Synagogę przy ul. Tłomackie. Parę dni trwały przygotowania saperskie, wreszcie Stroop dostał detonator do ręki.
"Krzyknąłem Heil Hitler! – i nacisnąłem guzik. Ależ to był piękny widok! Z punktu widzenia malarskiego i teatralnego obraz fantastyczny!" – podniecał się tym barbarzyńskim aktem po latach, już w więziennej celi.
Zbrodniarz-półinteligent i jego urzędnicza dokładność
Tę zbrodnię uważał za swój opus magnum. "Potrafił sypać na wyrywki datami i godzinami zdarzeń, liczbą schwytanych w każdym dniu i zabitych Żydów" – pisał Kazimierz Moczarski, bohater polskiej konspiracji, który dialogi ze Stroopem we wspólnej celi komunistycznego więzienia opisał w "Rozmowach z katem".
Pisał Moczarski: "Nie pamiętał często nic z tego, czego go poprzedniego dnia nauczyłem po polsku". Miał powody, by uważać Stroopa za mierny umysł.
Od najmłodszych lat Stroop nie miał żadnych aspiracji intelektualnych. Sam przyznawał, że dość późno nauczył się czytać. Nie znał nawet rodzimej literatury. Chlubił się, że sprzedał bibliotekę zmarłego teścia, uzupełnianą przez parę pokoleń, za kilka tysięcy marek. "Nigdy nie myślałem, że taki szajs może być tyle wart" – opowiadał.
Humanistów nazywał pogardliwie "czytaczami i talmudystami", którzy mają skłonność do dzielenia włosa na czworo. Sam był za to, jak twierdzi Moczarski, kopalnią komunałów. To połączenie arogancji i ignorancji znamy też z biografii Hitlera.
A w przypadku Stroopa mierny intelekt wcale nie stał w sprzeczności z mentalnością skrupulatnego urzędnika. Bo zrazu pracował w Lippe-Detmoldzie właśnie jako skromny urzędnik. Kiedy zaś po latach wszedł ze swoimi esesmanami do warszawskiego getta, kazał od początku prowadzić dokładne statystyki: tyle zdobytych bunkrów, tylu złapanych, tylu zamordowanych itd.
Te dane, wraz z licznymi fotografiami, znalazły się w osławionym raporcie Stroopa z Grossaktion Warschau. Ów dokument miał być w procesie norymberskim jednym z najważniejszych dowodów hitlerowskich zbrodni na Żydach.
Żelazny Krzyż na ostatnią drogę
Za zburzenie getta Stroop dostał wymarzony Żelazny Krzyż I klasy. W uznaniu "zasług" wysłano go niebawem do Aten, by był dowódcą SS i policji w całej Grecji. Przyłożył rękę również do deportacji tysięcy tamtejszych Żydów do Auschwitz.
Wrócił do Rzeszy jako potężna figura w aparacie państwa. Rządził SS i policją na terenie trzech okręgów, miał się też stać dowódcą armii rezerwowej. Czyniło go to kimś w rodzaju lokalnego dyktatora. "Trzymałem ludność w garści" – chwalił się. Dostał też, w obliczu klęski Niemiec, polecenie organizowania na swoim terenie Werwolfu – czyli partyzantki. W końcu jednak zdecydował się poddać aliantom w przebraniu żołnierza regularnego wojska.
Kiedy tylko Amerykanie zorientowali się, kim jest, trafił pod sąd. Ale nie za zbrodnie na wschodzie. Jego proces był jedną z tzw. flyer cases – czyli przypadków mordowania wziętych do niewoli amerykańskich pilotów. Stroopowi udowodniono, że jako dowódca okręgu wojskowego podżegał do takich morderstw. Wyrok mógł być tylko jeden. Ale nim ostatecznie go zatwierdzono, Amerykanie już zdążyli wydać Stroopa Polakom.
Hitlerowiec od żłobka do nagrobka
Tu skazano go na śmierć po raz wtóry – nie tylko za zagładę getta, ale również za zbrodnie na polskiej ludności. W sumie na egzekucję miał czekać pięć lat. Przez osiem miesięcy z tego okresu mógł opowiadać o swoich czynach Kazimierzowi Moczarskiemu.
Ale nie czuł skruchy, swoje zbrodnie uznawał za zasługi. W celi demonstrował z przejęciem krok defiladowy. "Maszerujemy jak machina! Wszystko musi ustąpić!" – nakręcał się tymi wspomnieniami z norymberskich Parteitagów. A jednak świat nie ustąpił – choć według samego Stroopa Niemcy przegrali tę wojnę dlatego tylko, że byli zbyt "łagodni i liberalni".
Raport z zagłady getta jest świadectwem olbrzymiej wagi, ale gdyby nie Moczarski, wiedzielibyśmy o Stroopie dużo mniej. Biografia, którą niemiecki esesman opowiedział polskiemu akowcowi, mówi nam po sześciu dekadach, jak rodził się i umierał wzorcowy nazistowski fanatyk, od żłobka do nagrobka. Wielokrotnie przywoływałem "Rozmowy z katem" Kazimierza Moczarskiego; korzystałem też ze zbioru tekstów "I była dzielnica żydowska w Warszawie" Władysława Bartoszewskiego i Marka Edelmana.
>>>>
Tak Moczarski stworzyl niezapomniane dzielo na kanwie tej postaci ...
Znakomita analiza . I kolejny raz okazalo sie ze ZŁO JEST NUDNE ... Hitlerowcy to nie pasjonujcy demoniczni aniolowie zla . To nedzne urzedasy w stylu pruskiej biurokacji typu . Gora kaze ja wykonuje . Myslenie nie nalezy do mnie . Przy czym charakterystyczna tutaj jest niemiecka schizofrenia . Nie mysla tylko ogolnie nad tym czy to moralne ...
Natomiast przy wykonaniu wykazuja rzecz jasna inteligencje . To nie jest tepactwo . Sa jak INTELIGENTNE maszyny a nie jak tepe narzedzia . Stad przybralo to rozmiary ,,przemyslu''... W Niemczech Boga zastapila ,,nauka'' a ta sama z siebie nie jest moralna . Mozna nauke wykorzystac do zbrodni . Dopiero Bóg ustawia wszystko na pierwszym miejscu . Dlatego Bogu sa potrzebni przyzwoici a nie uczeni ...
Krwawa niedziela w Bydgoszczy.
3 września 1939 roku w Bydgoszczy doszło do strzelaniny pomiędzy wycofującymi się polskimi żołnierzami a niemieckimi cywilami, w wyniku której zginęło blisko 250 Niemców i około 30 Polaków. Do dziś trwają dyskusje i spory pomiędzy niemieckim a polskimi historykami co do znaczenia i interpretacji tamtych wydarzeń. Dla Niemców była to krwawa masakra, w której Polacy mordowali niewinnych Niemców, dla Polaków – tłumienie antypolskich działań dywersyjnych.
W niedzielę 3 września około godz. 10.00 „nieznani sprawcy” zaczęli ostrzeliwać żołnierzy na tyłach polskiej Armii Pomorze. Strzały padały również w kierunku polskich cywilów. Zginęło wówczas około 30 Polaków. Według relacji naocznego świadka księdza Goździewicza „rozpoczęli Niemcy strzelać z wież zborów ewangelickich, ze schronów i z dachów swych domów do cofających się oddziałów Wojska Polskiego. Nieliczni w Bydgoszczy Niemcy odważyli się na takie powstanie, gdyż przypuszczali, że za cofającym się Wojskiem Polskim następuje zaraz armia niemiecka (...) Jawna prowokacja Niemców bydgoskich nie mogła pozostać nieukarana. Wzburzona ludność wskazywała żołnierzom polskich Niemców, którzy strzelali”.
Działania te polscy wojskowi zinterpretowali jako klasyczną działalność tzw. V kolumny i szybko przystąpili do tłumienia buntu. Sytuacja została opanowana już o 12.30 - schwytano i rozstrzelano kilkuset Niemców podejrzewanych o udział w dywersji (wg różnych relacji liczbę tę szacuje się od 160 do 400 osób). Dochodziło też do samosądów, w wyniku których mogli zginąć Niemcy nie mający nic wspólnego z działalnością dywersyjną. Niezwykle obrazowo całą sytuację opisał w swoim meldunku gen. Bortnowski: „ciągłe strzelanie na tyłach (...) samosądy natomiast w stosunku do ludności niemieckiej dokonywane przez żołnierzy wspólnie z ludnością cywilną są nie do opanowania, gdyż policji na większości obszaru już nie ma. Dokoła pożary wzniecone albo bombardowaniem, albo podpaleniem, zresztą dało się zauważyć, że podpalenia są dziełem Niemców, którzy w ten sposób sygnalizują kierunek późniejszych uderzeń”.
Joseph Goebbels, minister propagandy III Rzeszy, szybko ukuł dla tych wydarzeń efektowną nazwę Bromberger Blutsonntag – bydgoska krwawa niedziela – by wykorzystać ją do działań propagandowych jako dowód na polskie bestialstwo na mniejszości niemieckiej. Według hitlerowskiej propagandy Polacy zabili blisko 1000 Niemców, a całą akcją kierował dowódca Armii Pomorze – gen. Władysław Bortnowski. Niemieckie działania wojenne miały być zatem odwetem oraz próbą ochrony niemieckiej ludności przed okrucieństwami Polaków. Niemcy zajęli Bydgoszcz już 5 września i przystąpili do represji polskiej ludności w zemście za wydarzenia sprzed dwóch dni. W pierwszym tygodniu okupacji rozstrzelano ok. 400-800 osób, w miesiącach następnych zginęło blisko 1500 osób.
Do niedawna w społecznym odbiorze w Niemczech 3 września 1939 był uważany za dzień krwawej masakry na niewinnych przedstawicielach mniejszości niemieckiej w Polsce. Wyłomem była wydana w 1989 roku książka dziennikarza Güntera Schuberta „Bydgoska krwawa niedziela. Śmierć legendy” (polskie wydanie: Miejski Komitet Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa 2003). Jednak wciąż istnieją różnice w interpretacji „wydarzeń bydgoskich” wśród niemieckich i polskich historyków, które wynikają głównie z odmiennego dostępu do źródeł historycznych oraz niekompletności i nieprecyzyjności samych relacji naocznych świadków.
Jak pisał Wojciech Pięciak w „Tygodniku Powszechnym” 43/2003: „Na temat tego, co stało się wtedy w Bydgoszczy, powstały dwie odrębne legendy - polska i niemiecka - a każdą z nich wspierały relacje świadków i prace historyków. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że nie ma drugiego wydarzenia w polsko-niemieckiej historii najnowszej, co do którego istniałyby tak nie przystające do siebie wersje nie tylko na płaszczyźnie interpretacji, ale także faktów”.
W wyniku badań polskich historyków okazało się, iż strzelanina w Bydgoszczy mogła być inspirowana, a nawet kierowana, przez Abwherę i SS. Stanowiła też prawdopodobnie część większego planu działań dywersyjnych (m.in. prowokacje graniczne w Gliwicach, Stodołach i Byczynie), które miały w oczach świata usprawiedliwić niemiecką agresję na Polskę. Była to tzw. taktyka konia trojańskiego, którą opisał dr Tomasz Chinciński w swojej książce „Forpoczta Hitlera”: „Niemcy mieszkający w Polsce mieli stać się teraz instrumentem polityki Hitlera, zmierzającej do pokonania i podporządkowania sobie sąsiedniego kraju”.
Przygotowaniem i przebiegiem dywersji i sabotażu zajęły się niemieckie tajne służby tak samo jak w przypadku inwazji na Czechosłowację. Działania te wynikały z strategii Hitlera, który wśród niemieckiego dowództwa forsował „koncepcję zaskakującego uderzenia poprzedzonego prowokacją lub incydentem, sprokurowanym przez samego siebie”.
Żywotność niemieckiej wersji legendy „bydgoskiej krwawej niedzieli” wydaje się być zatem triumfem zza grobu hitlerowskich jednostek specjalnych, które postarały się również o to, by nie pozostawić żadnych konkretnych dokumentów, które autorstwo bydgoskiej prowokacji pozwoliłyby jednoznacznie przypisać Niemcom.
Marta Tychmanowicz
Źródła:
Tomasz Chinciński „Forpoczta Hitlera. Niemiecka dywersja w Polsce w roku 1939”, Warszawa 2010
Paweł Machcewicz „Spory o historię 2000-2011”, Kraków 2012
Eugeniusz Guz „Zagadki i tajemnice kampanii wrześniowej”, Warszawa 2009
>>>>
Jak widzicie Niemcy DO TEJ PORY nie przyznaja sie do swoich zbrodni i bredza o ,,rzezi niewinnych Niemców'' jak kazal Hitler . Tymczasem jak widzicie V kolumna urzadzila atak na Polaków . To mialo byc ,,powstanie'' pokazujace jak to ,,uciskana'' Niemiecka ludnosc zrzuca Polską ,,okupacje''... Rzecz jasna Niemcow bylo niewielu bo przytalczajaca wiekszosc ludnosci stanowili Polacy . Strzaly do Wojska Polskiego od tyłu naloty pozary wywolaly tylko wscieklosc Polaków . Nie wiadomo ilu Niemcow zginelo . Oczywiscie winni sa hitlerowcy bo majac taka przewage nawet z punktu widzenia ich agresji niepotrzebnie prowokowali .
Agresor ponosi wine za wszelkie bestialstw ktore prowokuje . Absurdem byloby zarzucac np. Polakom ze strzelajac do hitlerowcow zabijali ich . Za ta smierc ponosza wine tez hitlerowcy a nie Polacy ! Ale oczywiscie nie dotyczy to kazdej sytuacji . Wszak zlo moze tez wynikac z wnetrza czlowieka po prostu chce ukrasc czy cos . Ale kto rozpetuje bezprawie takze odpowiada za to co ono ze soba przynosi ...
Sylwia Cisowska | Onet
Nieboszczyk na ślubnym kobiercu
Generał SS, Franz Kutschera, w hitlerowskiej Rzeszy był niemal idealnym kandydatem na męża. Na ślubnym kobiercu stanął zimą 1944 roku, a w zawarciu związku małżeńskiego nie przeszkodziła mu nawet jego własna śmierć.
Ogrodnik na czele SS
Pochodzący z Austrii, niepozorny ogrodnik - Franz Kutschera - zrobił w Trzeciej Rzeszy zawrotną karierę. Do SS - elitarnej nazistowskiej formacji - wstąpił na początku lat 30. i od tamtego czasu wiernie służył hitlerowskim ideałom. Swoje oddanie führerowi i Rzeszy potwierdził w trakcie kampanii francuskiej oraz podczas służby w okręgu mohylewskim, gdzie po raz pierwszy ujawnił swoje sadystyczne skłonności. Nawet brak wojskowego wykształcenia nie stanął mu na przeszkodzie by stale awansować w szeregach armii. Takie mankamenty Kutschera nadrabiał gorliwością, oddaniem i rzadko spotykanym okrucieństwem. Jego rządy nad okupowaną Warszawą zapisały się czarną kartą w historii miasta.
Himmler, szukając w 1943 roku kandydata na stanowisko dowódcy SS i policji w dystrykcie warszawskim wiedział, że potrzebuje osoby, która bez skrupułów sterroryzuje miasto i bezwzględnie stłumi wszelkie przejawy oporu. Wybór Kutschery wydawał się być oczywisty. Dowódca SS szybko przekonał się, że Austriak z nawiązką zrealizował pokładane w nim nadzieje.
Rządy Kutschery to czas szczególnego terroru, naznaczony publicznymi egzekucjami oraz codziennymi łapankami. Niemal każdego dnia w mieście rozwieszano obwieszczenia zawierające listę Polaków, którzy będą rozstrzelani w razie zamachu na jakiegokolwiek niemieckiego funkcjonariusza. Wszystkie te posunięcia były elementem szerszego planu wprowadzanego na terenie całego Generalnego Gubernatorstwa, miały one na celu psychiczne załamanie i zastraszenie Polaków oraz zdławienie wszelkich prób oporu. Nie było potrzeba wiele czasu by do SS-mana przylgnął, tytuł kata Warszawy. Równie szybko sąd Polskiego Państwa Podziemnego wydał na Franza Kutscherę wyrok śmierci.
Śmierć kata
Polskie podziemie dążyło do likwidacji Kutschery od samego początku jego służby w dystrykcie warszawskim. Było to szczególnie trudne gdyż dowódca SS, znając metody działania polskiego wywiadu, ukrywał swoją tożsamość oraz wszelkie informacje, które umożliwiłyby jego identyfikację. Mimo tak daleko posuniętych środków ostrożności kat Warszawy, po pięciu miesiącach służby, został wytropiony przez Aleksandra "Rayskiego" Kunickiego - członka grupy "Agat", która zajmowała się likwidacją szczególnie szkodliwych funkcjonariuszy policji i administracji niemieckiej.
Dekonspiracja Kutschery nastąpiła przypadkowo, w trakcie rozpracowywania przez Kunickiego szefa Gestapo na dystrykt warszawski - Waltera Stamma. Podczas rutynowej obserwacji "Rayski" zauważył nieznanego hitlerowskiego generała, codziennie przyjeżdżającego do pałacu przy Alejach Ujazdowskich. Po kilku tygodniach, gdy pewnym było, iż jest to jedna z najbardziej poszukiwanych przez podziemie osób, dowództwo AK przestało zwlekać z wydaniem decyzji o egzekucji kata.
Zamach przeprowadziło 12 żołnierzy podziemia, rankiem 1 lutego 1944 roku. Po zatarasowaniu drogi samochodowi generała, dowódcy akcji wykonali wyrok śmierci, oddając do niego kilka strzałów. Stacjonujące w pobliżu odziały niemieckie, bardzo szybko zareagowały na niezwykłą sytuację, rozpoczynając walkę z zamachowcami. W trakcie operacji polskie podziemie utraciło 4 ludzi oraz sporą ilość sprzętu, jednak główny cel akcji - uśmiercenie kata stolicy - został osiągnięty.
Pan młody w trumnie
Represje po zamachu dotknęły nie tylko sprawców, ale niemal wszystkich mieszkańców dystryktu warszawskiego. Okupanci nałożyli na miasto kontrybucję, wynoszącą sto milionów złotych. Dzień po śmierci Kutschery, w pobliżu miejsca gdzie zginął, rozstrzelano stu więźniów Pawiaka, egzekucje kolejnych dwustu przeprowadzono w ciągu najbliższych dni w murach warszawskiego getta.
Generał w dniu śmierci miał 40 lat, był to wiek, w którym zgodnie z zaleceniami Heinricha Himmlera, esesman powinien mieć już co najmniej trójkę dzieci i być około 15 lat po ślubie. Kutschera, pomimo oficjalnej groźby wyrzucenia z SS, sukcesywnie uchylał się przed tym obowiązkiem. Co prawda posiadał norweską narzeczoną, która odpowiadała wszelkim wymogom stawianym przed przyszłą żoną hitlerowca, jednak nigdy nie kwapił się do sformalizowania tego związku. To czego nie dopełnił za życia, wbrew przeciwnościom, zostało zrealizowane po jego śmierci.
Tuż przed oficjalnymi uroczystościami pogrzebowymi, w siedzibie SS, znajdującej się przy Alejach Ujazdowskich, zorganizowano jeszcze jedną ceremonię - zaślubiny generała. Nawet w tak ekstremalnym przypadku zachowano wszelkie procedury obowiązujące przy legalizacji związków esesmanów. Zgodnie z "Dekretem o zaręczynach i małżeństwie" wydanym w 1931 roku, państwo młodzi musieli uzyskać zgodę na ślub z Głównego Urzędu Osobowego SS. Wcześniej ich przeszłość i drzewa genealogiczne zostały bardzo dokładnie zbadane pod kątem czystości rasowej, a ich aryjskość musiała zostać kilkukrotnie potwierdzona. W tym celu urzędnikom przedkładano między innymi zdjęcia w strojach kąpielowych oraz wyniki badań przeprowadzonych przez lekarza SS.
Przyszła pani Kutschera także musiała spełnić szereg wymogów. By stać się wzorcową żoną powinna być wykształcona w zakresie historii, władać językami obcymi, jeździć konno, prowadzić samochód i strzelać z pistoletu, ponad to oczekiwano, że będzie gotować i potrafić zaopiekować się gospodarstwem domowym. Także jej wygląd musiał sprostać wszystkim wymogom aryjskości.
Duży problem ze spełnieniem tych kryteriów miał pan młody, jednak tak jak w przypadku wielu innych hitlerowców, przymknięto na to oko. Fizjonomia Franza Kutschery w żaden sposób nie odpowiadała nordyckiemu ideałowi lansowanemu przez hitlerowskie władze. Jak wspominają jego współpracownicy śniada cera i ciemne włosy upodabniały go raczej do Cygana niż Aryjczyka z prawdziwego zdarzenia.
Zgodnie z relacjami świadków upiorna ceremonia miała odbyć się 4 lutego w Domu Niemieckim - dzisiejszym Pałacu Prezydenckim. W roli kapłana wystąpił najwyższy na tym terenie dowódca SS, krążą plotki, że w tym wypadku był to sam Himmler. Norweżka, stojąc przy katafalku, przysięgała miłość i wierność martwemu Kutscherze. Zaślubiny nie były jedynie przejawem niezwykłego przywiązania nazistów do symbolów i mistyki. W tym wypadku prawdopodobnie przeważyły względy praktyczne, bowiem panna młoda w dniu ślubu była już w zaawansowanej ciąży. Tylko tak dramatyczny krok mógł zapewnić jej i dziecku finansowe zabezpieczenie, należne rodzinom hitlerowskiej elity. Henirch Himmler w liście do przyszłej matki zobowiązał się do opieki nad nią i jej potomkiem, jednak historia nie dała mu okazji do wywiązania się z tej obietnicy. Po 1945 roku zaginął słuch zarówno o pani Kutscherze jak i dziecku kata Warszawy.
>>>>
Te systemy z wiecznie zywymi przy wódcami sa upiorne ...
60. rocznica rozstrzelania Ławrientija Berii, współsprawcy zbrodni katyńskiej
23 grudnia 1953 r. po osądzeniu przez sąd wojskowy w Moskwie rozstrzelany został Ławrientij Beria, jeden z najbliższych współpracowników Józefa Stalina; w latach 1939-1945 komisarz ludowy spraw wewnętrznych ZSRS, współodpowiedzialny za zbrodnię katyńską.
"Nie ma chyba bardziej złowieszczego symbolu epoki sowieckiej niż Beria" – pisze rosyjski historyk Nikita Pietrow w książce "Psy Stalina". Jak dodaje, czołowy sowiecki zbrodniarz nazywany "rzeźnikiem łubiańskim" był nie tylko ślepo oddanym Stalinowi cynikiem, który własnoręcznie torturował i zabijał "wrogów ludu", ale uważano go także za karierowicza i maniaka seksualnego.
Ławrientij Beria przyszedł na świat 29 marca 1899 r. we wsi Mercheuli w obwodzie suchumskim (Abchazja).
Do partii bolszewickiej wstąpił w 1917 r. W czasie wojny domowej w Rosji działał w wywiadzie. Od 1921 r. był członkiem siejącej terror Czeka – Wszechrosyjskiej Komisji Nadzwyczajnej do Walki z Kontrrewolucją, Spekulacją i Nadużyciami Władzy. W 1924 r., stojąc na czele gruzińskiej Czeka, brał udział w bezwzględnej pacyfikacji powstania w Gruzji. W 1931 r. został I sekretarzem KC Gruzji, a w 1932 r. I sekretarzem KC Zakaukaskiej SFRR.
Należał do najbardziej zaufanych współpracowników Stalina. W grudniu 1938 r. zastąpił na stanowisku ludowego komisarza spraw wewnętrznych Nikołaja Jeżowa.
Od 1939 r. Beria był zastępcą członka Biura Politycznego KC WKP(b). 19 września tego roku powołał Zarząd do Spraw Jeńców Wojennych i Internowanych przy NKWD oraz nakazał utworzenie sieci obozów.
Jako szef NKWD Beria był odpowiedzialny za pracę wywiadu i kontrwywiadu, nadzorował pracę GUŁAG-u – sieci sowieckich obozów pracy przymusowej. Ponosi on także odpowiedzialność za miliony ofiar "czystek", terroru i głodu, w tym za wysiedlenia i represje wobec setek tysięcy obywateli polskich, zamieszkujących w latach 1939-1941 tereny Rzeczypospolitej włączone do Związku Sowieckiego.
Na jego wniosek skierowany do Stalina Biuro Polityczne KC WKP(b) 5 marca 1940 r. podjęło decyzję o zamordowaniu 14 587 polskich jeńców wojennych z sowieckich obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie oraz ponad 7 300 Polaków przetrzymywanych w więzieniach NKWD.
W 1941 r. Beria został zastępcą przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych. Podczas wojny, będąc zastępcą przewodniczącego Państwowego Komitetu Obrony, nadzorował działalność bezpieczeństwa, wywiadu, kontrwywiadu i milicji.
Po 1945 r. jako członek Biura Politycznego kontrolował Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego (MGB) i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych (MWD).
W okresie powojennym Beria wciąż był nieformalnie drugą po Stalinie osobą w ZSRS; z czasem jednak jego relacje ze Stalinem uległy pogorszeniu. W książce "Beria. Prawa ręka Stalina" amerykańska historyczka Amy Knight pisze, że Beria popadł w niełaskę dyktatora około roku 1950. Stalin nie zdążył jednak wyeliminować przeciwnika – zmarł w niejasnych okolicznościach 5 marca 1953 r.
Jak podkreśla biografka szefa NKWD, fakt, że śmierć Stalina przeszkodziła w jego aresztowaniu, sprawiła, że Berię oskarżano o spisek na życie dyktatora. Świadkowie ostatnich chwil życia Stalina wspominają, że Beria był pewien, że dyktator wkrótce umrze i nie krył z tego powodu radości.
Córka Stalina Swietłana Alliłujewa wspominała, że nawet przy jej umierającym ojcu Beria wykazywał się dwulicowością: "Tylko jedna osoba zachowywała się niemal obrzydliwie. Osobą tą był Beria. Był niezwykle podniecony... W tym kryzysowym momencie starał się usilnie znaleźć optymalną linię postępowania i wykazać się przebiegłością, a równocześnie nie wydać się człowiekiem zbyt przebiegłym" – pisała Alliłujewa.
Wraz ze śmiercią Stalina, który nie wyznaczył swojego następcy, rozgorzała zacięta walka o władzę. Jednym z kandydatów do przejęcia schedy po Stalinie był właśnie Beria; oprócz niego liczyli się Grigorij Malenkow, Wiaczesław Mołotow i Nikita Chruszczow. Zwłaszcza temu ostatniemu zależało na usunięciu Berii.
Do jego aresztowania doszło 26 czerwca 1953 r. na Kremlu podczas posiedzenia prezydium rządu. W lipcu Plenum Komitetu Centralnego KPZR pozbawiło go członkostwa w partii. Odwołano go także z funkcji przewodniczącego Rady Ministrów i ministra spraw wewnętrznych.
"Prezydium wahało się nad wymiarem kary, jaką miałby otrzymać Beria i jego współpracownicy, ale Mołotow zażądał kary śmierci, przekonany, że w innym przypadku możliwe byłoby polityczne odrodzenie się Berii. Należy pamiętać o tym, że Beria posiadał dokumenty kompromitujące wszystkich przywódców partyjnych i że budził powszechny strach" – przypomina David R. Marples w „Historii ZSRR”.
Proces Berii miał charakter tajny i toczył się od 18 do 23 grudnia przed Kolegium Wojskowym Sądu Najwyższego w Moskwie. Pozbawionego prawa do obrony Berię oskarżono o działalność antypartyjną i antypaństwową, w tym m.in. o szpiegostwo na rzecz obcych mocarstw. Zarzucono mu, że stał na czele grupy spiskowców "w celu zdobycia władzy, likwidacji robotniczo-chłopskiego ustroju radzieckiego, odbudowy kapitalizmu i przywrócenia dominacji burżuazji".
Ostatecznie Kolegium skazało Berię na karę śmierci; wyrok poprzez rozstrzelanie wykonano 23 grudnia. Dokładne okoliczności śmierci Berii nie są jednak do końca znane. Istnieją relacje (m.in. syna Berii Serga) mówiące o tym, że Beria został zabity już podczas zatrzymania 26 czerwca; podkreśla się przy tym, że w procesie mógł brać udział podstawiony przez władze sobowtór Berii.
Po 1953 r. nazwisko Berii wymazano z pamięci publicznej. "Symbolem »nieistnienia« stała się dyskretna notatka, jaką wysłali wydawcy »Wielkiej encyklopedii radzieckiej« do wszystkich subskrybentów; sugerowali w niej, by wyciąć hasło Beria »scyzorykiem lub żyletką« i wkleić w to miejsce załączony tekst, dotyczący Morza Beringa" – przypomina Knight.
Jak tłumaczy, choć Beria był niewątpliwie czarnym charakterem, nie można odmówić mu inteligencji, a także zmysłu organizacyjnego. "Nie ulega wątpliwości, że Beria był zbrodniarzem, który popełnił potworne przestępstwa, ale mity i legendy krążące na jego temat zaciemniły skomplikowane dzieje jego kariery i przesłoniły ważną rolę, jaką grał w radzieckiej polityce wewnętrznej i zewnętrznej, poczynając od okresu międzywojennego" – pisze o Berii Knight.
Według Pietrowa, Beria, ze względu na cyniczne usposobienie, "zbrodniczy" życiorys i służebną postawę wobec Stalina, doskonale nadawał się na szefa NKWD. "Stalin cenił go szczególnie nie tylko jako partyjnego kolegę (...). Dał się również poznać jako człowiek twardego czekistowskiego chowu. W latach 1937-1938, kiedy Beria stał jeszcze na czele gruzińskiego KC, osobiście uczestniczył w przesłuchaniach i biciach więźniów. Wykazał się niezwykłą gorliwością w demaskowaniu »wrogów ludu« i przenosił na lokalny grunt styl relacji Stalina z NKWD" – tłumaczy rosyjski historyk.
...
Tak skonczyla kolejna swolocz ktora zreszta spowodowala ze Polacy maja w niebie mnostwo meczennikow ! Paradoks zla ktore ginie . Ofiary sa zwyciezcami ! Tak to uczynil Bóg
Na Ratuszu zawiśnie tablica. Niemcy przeproszą warszawiaków za Heinza Reinefartha
Podczas ostatniej rady Miejskiej zatwierdzono treść tablicy, która zawiśnie wkrótce na jednej ze ścian Ratusza. Upamiętniać ona będzie warszawiaków zamordowanych przez hitlerowców pod dowództwem Heinza Reinefartha podczas Powstania Warszawskiego. Tablicę ufundowało miasto Westerland na wyspie Sylt, którego burmistrzem po wojnie był Reinefarth.
Ufundowanie tablicy ma być gestem pojednania pomiędzy Westerland a Warszawą. Miejscowi politycy postanowili bowiem rozliczyć się z niechlubną historią.
Na tablicy będzie można przeczytać:
"Warszawa 1 sierpnia 1944 r. Polscy bojownicy ruchu oporu powstają przeciwko niemieckim okupantom. Reżim narodowo-socjalistyczny każe powstanie zdusić. Ponad 150 tys. ludzi zostaje zamordowanych, niezliczona rzesza mężczyzn, kobiet i dzieci odnosi rany. Burmistrz Heinz Reinefarth jako dowódca grupy bojowej był odpowiedzialny za te zbrodnie. Zawstydzeni oddajemy pokłon ofiarom i mamy nadzieję na pojednanie".
Wymieniony w tekście Heinz Reinefarth to zmarły w 1979 roku niemiecki wojskowy, odpowiedzialny za liczne zbrodnie wojenne popełnione przez wojska niemieckie podczas tłumienia Powstania Warszawskiego. Po wybuchu powstania otrzymał polecenia sformowania oddziału wojskowego złożonego z 16 kompanii policji i innych mniejszych jednostek oraz przybycia do Warszawy. Zwany był "Katem Woli".
Od 5 sierpnia 1944 oddziały Reinefartha brały udział w walkach na Woli. W ciągu kilku dni wymordowały one w masowych egzekucjach ok. 50 tysięcy cywilnych mieszkańców Warszawy. W jednym z raportów do dowództwa Reinefarth donosił, iż "nie ma już amunicji do dalszych rozstrzeliwań".
Po brutalnej pacyfikacji Woli jego oddziały brały następnie udział w ciężkich walkach z Armią Krajową na Starym Mieście. We wrześniu 1944 zostały one przeniesione do walki z powstańcami na Powiślu i Czerniakowie. Dokładna liczba ofiar zamordowanych przez dowodzone przez Reinefartha jednostki nie jest znana, a oprócz mordowania cywilów, zajmowały się one także likwidacją jeńców wojennych i rannych schwytanych w szpitalach wojskowych. W sumie liczba ofiar tych zbrodni może wynosić nawet 100 tysięcy ludzi.
Po wojnie władze polskie zażądały od Brytyjczyków i Amerykanów ekstradycji zbrodniarza, jednak zachodni alianci uznali, że może on być przydatny jako świadek w procesach norymberskich i odmówili spełnienia prośby. Mimo licznych wezwań do ekstradycji zbrodniarza, władze RFN konsekwentnie odmawiały jego wydania. Mało tego - przyznały Reinefarthowi generalską rentę.
W 1954 r. został burmistrzem miasta Westerland na wyspie Sylt. Był bardzo ceniony przez mieszkańców, bo jako zarządca miasta spisywał się doskonale. Dlatego też przez długi czas przymykano oczy na jego wojenną przeszłość.
"Kat Woli" zmarł w 1979 roku w swojej rezydencji na wyspie Sylt. Nigdy nie poniósł odpowiedzialności za popełnione zbrodnie.
Jak dowiedział się serwis WawaLove.pl w Ratuszu, tablica zostanie odsłonięta tuż przed obchodami 70. rocznicy wybuchu Powstania.
...
I tu jest pieklo po smierci. Zeby go chociaz powiesili . Kompletnie nic . Jeszcze zaszczyty ... Zreszta typowy zyciorys naziola w RFN ... I typowy koniec . Duzo ich jest w piekle . BEZKARNOSC TO JEST BIZNES DIABLA !
Niemcy: gmina Sylt złożyła hołd Polakom pomordowanym przez Reinefartha
W przeddzień 70. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego władze gminy Sylt, na północy Niemiec, złożyły hołd Polakom zamordowanym na rozkaz generała SS Heinza Reinefartha, który po wojnie był burmistrzem leżącego na terenie gminy miasteczka Westerland.
Reinefarth nie odpowiedział przed sądem za zbrodnie.
W czwartek została odsłonięta tablica pamiątkowa, wmurowana w ścianę ratusza w Westerlandzie – największej miejscowości wyspy, będącej najbardziej znanym niemieckim kurortem nad Morzem Północnym, przy granicy z Danią.
"Zawstydzeni pochylamy się nad ofiarami z nadzieją na pojednanie" – głosi napis wykuty na tablicy. Treść napisu była przez wiele miesięcy przedmiotem sporu. Kontrowersyjna była przede wszystkim kwestia, czy należy odnieść się bezpośrednio do osoby Reinefartha i jego powojennej kariery. "Heinz Reinefarth, od 1951 do 1963 burmistrz Westerlandu, był jako dowódca grupy bojowej współodpowiedzialny za tę zbrodnię" – brzmi ostateczna wersja napisu.
Przed zabytkowym ratuszem z przełomu XIX i XX wieku zawisła w czwartek polska flaga.
Przewodniczący rady gminy Peter Schnittgard powiedział, że odsłonięcie tablicy jest "dobitnym, jasnym znakiem pamięci". Jak podkreślił, "ze wstydem" myśli o tym, że "jeden z nas" – "jeden z naszego ratusza" uczestniczył w okrutnych zbrodniach w Warszawie. Zdaniem przewodniczącego gest pojednania przychodzi „późno, ale nie za późno”.
Pastor Anja Lochner z Kościoła ewangelicko-luterańskiego zaznaczyła, że "stawiając czoło" wydarzeniom z przeszłości, pytaniom i także zarzutom, mamy nadzieję, że - jeśli Bóg tak chce - "cierpienie, wina i zaniechanie przemienią się w pojednanie".
Jak wyjaśniła, na zbrodniczą działalność Reinefartha podczas wojny zwróciła uwagę dopiero dzięki e-mailowi, otrzymanemu od anonimowego "historyka-amatora" z Warszawy.
Niemieccy protestanci z gminy Sylt od dawna domagali się potępienia przez władze splamionego zbrodniami byłego burmistrza. To oni apelowali też o upamiętnienie ofiar Reinefartha.
Gruppenfuehrer SS Reinefarth brał udział w pacyfikacji Warszawy podczas powstania. Podległe mu oddziały wymordowały w pierwszych dniach walk na Woli ponad 50 tys. mieszkańców stolicy, w większości cywili. Uczestniczył też w tłumieniu powstania na Starym Mieście, Powiślu i Czerniakowie.
Po wojnie Reinefarth zrobił polityczną karierę w RFN. W 1951 roku został burmistrzem Westerlandu. Siedem lat później zdobył mandat do parlamentu Szlezwiku-Holsztyna z listy Bloku Wszechniemieckiego/Bloku Wypędzonych ze Stron Ojczystych. Urząd burmistrza sprawował do 1963 roku; z landtagu odszedł w 1967 roku.
Były nazista miał opinię znakomitego administratora – przekształcił wyspę w czasach "cudu gospodarczego" lat 50. w wiodący kurort na wybrzeżu Morza Północnego, preferowany przez snobistyczne kręgi RFN. Po zakończeniu kariery politycznej pracował jako adwokat. Zmarł w 1979 roku, nie niepokojony przez zachodnioniemiecki wymiar sprawiedliwości, mimo interwencji ze strony Polski i NRD.
Wcześniej, na początku lipca uchwałę w sprawie Reinefartha przyjął parlament kraju związkowego Szlezwik-Holsztyn. "Głęboko ubolewamy nad tym, że po 1945 roku w naszym landzie zbrodniarz wojenny mógł zostać posłem do landtagu” – oświadczyli deputowani. Napisali, że „potępiają zbrodnie popełnione przez esesmana, a w szczególności brutalne stłumienie powstania warszawskiego" i poprosili ofiary o przebaczenie.
Wysiłki gminy Sylt, by po latach rozliczyć się z niechlubną przeszłością, docenił prezydent RP Bronisław Komorowski. W przemówieniu na otwarciu wystawy o powstaniu warszawskim we wtorek w Berlinie prezydent mówił o „godnej postawie” inicjatorów tego projektu, którzy gotowi są spojrzeć krytycznie na przeszłość Reinefartha – "jednego z największych katów ludności cywilnej" podczas walk w Warszawie w 1944 roku.
W pomieszczeniach ratusza w Westerlandzie otwarto wystawę "W obiektywie wroga – niemieccy fotoreporterzy w okupowanej Warszawie 1939-1945". 1 sierpnia odbędzie się spektakl literacko-muzyczny, a tydzień później wieczór autorski Philippa Martiego – autora wydanej niedawno książki o Reinefarcie.
Schnittgard, Lochner i kilku innych przedstawicieli Westerlandu przyjadą 1 sierpnia do Warszawy, gdzie wezmą udział w obchodach rocznicy powstania na Woli.
...
Taka Niemcy mają spuściznę ... Dzieci muszą pokutować . To samo będzie z Rosja ...
Wystawa "Reinefarth w Warszawie. Dowody zbrodni" w Muzeum Woli
Nieznane dokumenty ze śledztwa w sprawie "kata Warszawy" - Heinza Reinefartha, zdjęcia i relacje świadków "rzezi na Woli", czyli najtragiczniejszego wydarzenia powstania warszawskiego, od 5 sierpnia będzie można obejrzeć na wystawie w Muzeum Woli w Warszawie.
Muzeum Woli przygotowało wystawę, której celem jest zobrazowanie zbrodni dokonanych przez Niemców podczas powstania w stolicy. Główną jej ideą jest przypomnienie postaci generała SS Heinricha Reinefartha, znanego jako Heinz Reinefarth, który dowodził oddziałami biorącymi udział w masowych mordach w Warszawie i nigdy za tę zbrodnie nie odpowiedział.
Kuratorka i autorka scenariusza ekspozycji Hanna Nowak-Radziejowska podkreśla, że współczesne pokolenia mają moralny obowiązek mówienia o tym, co wydarzyło się przed 70 laty. - W KL Auschwitz w latach 1940-1945, zamordowano 75 tys. Polaków. Podczas rzezi Woli w ciągu kilku dni od 5 sierpnia 1944 r. zamordowano prawdopodobnie między 30 tys. a 60 tys. osób. Jest to wielka zbrodnia, która nosi znamiona mordu ludobójczego. Rzeź ludności cywilnej nie była wynikiem walk, tylko rozkazu Hitlera o mordowaniu wszystkich, który przez kilka dni właśnie na Woli był systematycznie wykonywany - mówiła.
Kuratorka zaznacza, że dotąd nie pojawiła się żadna książka na ten temat. - Relacje i świadectwa o rzezi Woli pojawiały się dotychczas w narracji o powstaniu warszawskim, ale nie miały swojego samodzielnego ujęcia. Dopiero teraz powstanie książka, która zmierzy się z próbą opisania tych kilku dramatycznych dni. My natomiast robimy pierwszą wystawę, w której chcemy tę historię opowiedzieć w sposób pełny - zaznaczyła Nowak-Radziejowska.
Wystawa przypomina również wybitną filozofkę i pisarkę Hannę Arendt. - To autorka eseju "Eichmann w Jerozolimie", w którym podjęła temat odpowiedzialności za zbrodnie totalitarne, będzie intelektualnym przewodnikiem po ekspozycji. Poprzez tę problematykę spojrzymy na śledztwo Reinefartha z lat 60. Dlaczego zostało tak poprowadzone? Dlaczego nie został on postawiony przed sądem? Jest to też historia o tym, jaka jest pamięć wydarzeń świadków niemieckich, a jaka polskich – opowiada kuratorka. - Z jednej strony prezentujemy problem-zagadkę prawną, a z drugiej strony opowiadamy o znaczeniu pamięci - dodaje.
Widzowie zobaczą m.in. nieznane dotychczas w Polsce dokumenty, dotyczące przebiegu i zamknięcia śledztwa w sprawie Reinefartha. Niemieckiemu dowódcy został postawiony zarzut "uczestnictwa w masowych zabójstwach" przez prokuraturę we Flensburgu w latach 1963–1967. Śledztwo to było "zakrojone na szeroką skalę; organizatorzy ekspozycji podają, że przesłuchano w nim ponad tysiąc świadków niemieckich oraz ponad dwustu pięćdziesięciu świadków z Polski". Mimo tych zeznań niemiecki sąd umorzył postępowanie "z powodu braku wystarczających dowodów".
Dokumentacja dotycząca śledztwa i przedstawiona na wystawie trafiła do Muzeum Powstania Warszawskiego z Centrali Badań Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu w Niemczech. Oprócz tych dokumentów widzowie będą mogli zapoznać się z relacjami świadków, wizją lokalną z miejsc masowych egzekucji oraz współczesną ekspertyzą historyczną i prawną. Pokazane zostaną również niepublikowane dotąd sceny rozgrywające się na Woli oraz zdjęcia dowódców SS.
Wystawa porusza także kontrowersje wokół powojennych losów Heinza Reinefartha, który w latach 50. i 60. - jak głosi wystawa - "był burmistrzem Westerlandu na wyspie Sylt i szanowanym adwokatem i obywatelem". W związku z tym na wernisażu mają pojawić się obecna burmistrz Westerlandu Petra Reiber i przewodniczący rady Sylt Peter Schnittgard.
Wydarzeniu będzie towarzyszyć również program edukacyjny. Organizatorzy ekspozycji zaznaczają, że "jego wyróżnioną częścią będzie międzynarodowa konferencja, planowana na listopad, podczas której grono prawników rozważy możliwość kwalifikacji zbrodni dokonanych na Woli jako zbrodni przeciwko ludzkości".
Hanna Nowak-Radziejowska podkreśla, że wystawa jest traumatyczną opowieścią, z którą powinni zmierzyć się wszyscy. - Uważam, że każdy z nas ma obowiązek usłyszeć tę historię. To jest warunek współodczuwania z ofiarami. To również okazja, by w świetle dokumentów ze śledztwa zastanowić się, czym są sprawiedliwość oraz odpowiedzialność. To podjęcie pewnego wysiłku intelektualnego: przemyślenia, nazywania za pomocą adekwatnych sformułowań tego, co się wydarzyło - twierdzi kuratorka.
Do zbrodni na ludności cywilnej na Woli doszło w dniach 5-7 sierpnia 1944 r. W masowych egzekucjach dokonywanych przez oddziały niemieckie w celu "oczyszczenia Warszawy z ludności cywilnej" zginęło od 40 do 60 tys. osób. Podczas eksterminacji ludzi mordowano z broni maszynowej lub wrzucano granaty do zamieszkałych domów, które później podpalano.
...
Kolejny potwór .
70. rocznica rzezi Woli, najtragiczniejsze wydarzenie w dziejach stolicy
To było najbardziej tragiczne wydarzenie w dziejach Warszawy. 70 lat temu w ciągu kilku dni wymordowano około 50 tysięcy mieszkańców stolicy. Dziś obchodzona jest rocznica rzezi warszawskiej Woli.
5 sierpnia 1944 roku Niemcy zaczęli realizować zbrodniczy rozkaz Hitlera. Miasto miało być zburzone, a każdy jego mieszkaniec miał zginąć. Hitlerowcy ten plan zaczęli realizować od zachodniej dzielnicy miasta - Woli. Wicedyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego historyk Paweł Ukielski podkreśla, że 5 sierpnia oddziały niemieckie wkroczyły do Woli i zaczęły realizację zbrodniczych zamierzeń. Nie tylko walczyły z powstańcami, ale zorganizowały masowe egzekucje ludności cywilnej - mordowano także kobiety, dzieci, duchownych i rannych w szpitalach. "W ten sposób w ciągu pierwszych kilku dni wymordowano ponad 40 tysięcy mieszkańców" - mówi historyk.
Z pełnej realizacji tego rozkazu zrezygnowali sami niemieccy dowódcy, bo nie mogli skupić się na działaniach wojennych. Poza tym zaczęto też wykorzystywać ludność cywilną na przykład jako żywe tarcze. Mimo to, tylko 5 sierpnia zamordowano 20 tysięcy bezbronnych mieszkańców Woli.
Po zakończeniu wojny nie wszyscy sprawcy rzezi na Woli zostali ukarani. Głównodowodzący pacyfikacją Woli Heinz Reinefahrt doczekał końca swoich dni w spokoju jako burmistrz niemieckiego miasteczka Westerland.
Główne obchody rocznicy rzezi Woli rozpoczną się o 18:00 przy Pomniku Pamięci 50 Tysięcy Mieszkańców Woli Zamordowanych przez Niemców podczas Powstania Warszawskiego 1944. W Muzeum Warszawy można będzie obejrzeć niezwykłą wystawę na temat zbrodniarza niemieckiego Heinza Reinefartha.
>>>
Malo znany fakt olbrzymiego ludobojstwa na Woli . Powstrzymane tylko dlatego ze ... POWSTANCY DALEJ WALCZYLI I BRAKLO IM EGZEKUTOROW !!! Bo nie mieli kogo rzucic na powstancow ... Niemcy 1944 to juz takie zwyrodnienie ze brak kategorii opisujacych . Jest Glebokie zlo . Czlowiek czyniac zlo jaqkby sie zanurza i osiaga kolejne poziomy zwyrodnienia i zdolny jest do coraz wiekszych potwornosci .
A Hitler to byl polamany zamachem i ogarniety furia . Chcial jakos rozladowac agresje .
Niemiecka burmistrz prosi o przebaczenie za "kata Woli"
- Proszę Polaków o przebaczenie za krzywdy wyrządzone im przez gen. Reinefartha i innych zbrodniarzy nazistowskich - powiedziała w Warszawie burmistrz Westerlandu Petra Reiber z wyspy Sylt, gdzie po wojnie odpowiedzialny za rzeź Woli w powstaniu Heinz Reinefarth był burmistrzem.
Burmistrz uczestniczyła w uroczystości przed pomnikiem poświęconym mieszkańcom Woli, zamordowanym w powstaniu warszawskim.
Jak mówiła burmistrz Woli Urszula Kierzkowska, historycy oceniają, że najwięcej Polaków w czasie okupacji w tak krótkim czasie - z wyłączeniem obozów zagłady - zginęło właśnie na Woli, na początku powstania. - Mówimy tu o mieszkańcach, którzy ginęli nie w wyniku walk i działań wojennych, lecz masowych egzekucji dokonywanych przez armię okupanta. Mówi się, że Hitler w sposób szczególny nienawidził Warszawy, a wybuch powstania wykorzystał jako pretekst, by ostatecznie rozprawić się z niepokorną polską stolicą. Wola 70 lat temu spłynęło krwią, stała się morzem ruin, pogorzeliskiem i zbiorową mogiłą - powiedziała Kierzkowska.
Reiber przybyła z Niemiec wraz ze współpracownikami - przewodniczącym rady gminy Sylt Peterem Schnittgardem i panią pastor Anją Lochner, aby zapewnić, że chcą "stawić czoła przeszłości, że sprawa Reinefartha nie będzie już wymazywana z pamięci ani wypierana ze świadomości". Dodała również, że jako prawnik uświadomiła sobie, iż prawnik, którym był również Reinefarth, "doskonale wiedział, jakie zeznania powinien złożyć, aby nie obciążać samego siebie".
- Nie możemy naprawić krzywd wyrządzonych Polakom. Możemy jednak wyznać winę naszych przodków, niemieckich nazistów, i poprosić zmarłe oraz żyjące ofiary, a także rodziny oraz przyjaciół tych ofiar – o przebaczenie - powiedziała Reiber.
Podkreśliła, że pragną, aby ich dzieci i wnuki "głęboko uświadomiły sobie swą odpowiedzialność za to, by podobne bestialskie zbrodnie nigdy już nie miały miejsca". - Aby historia się nie powtórzyła, w imię pokoju między naszymi narodami, pragniemy nawiązać z państwem długofalową partnerską współpracę - zadeklarowała burmistrz.
....
Tak zastanowcie się jakie wy przekazuję dziedzictwo dzieciom . Niemcy mają potworny spadek .
70. rocznica wysiedlenia i zniszczenia Jasła
Widowisko historyczne oraz otwarcie wystawy przypomni jutro 70. rocznicę wysiedlenia i zburzenia Jasła. W 1944 r. Niemcy po wysiedleniu mieszkańców zburzyli miasto. Spośród 1200 budynków ocalały trzy; m.in. spalono lub wysadzono wszystkie kościoły.
- Miasto przygotowało kilka propozycji, by przypomnieć ten trudny dla mieszkańców czas. Jedną z nich jest widowisko historyczne obrazujące wysiedlenie; odbędzie się jutro. Wcześniej nastąpi otwarcie plenerowej wystawy obrazującej tamte chwile – powiedziała rzeczniczka jasielskiego magistratu Agata Koba.
Według pomysłodawcy i organizatora widowiska Jana Urbana, w rekonstrukcji weźmie udział ponad 100 osób. - W trwającej 30 minut inscenizacji chcemy zwrócić uwagę na trzy elementy tamtych wydarzeń. Pokażemy życie przed wysiedleniem; sam moment wysiedlania oraz niszczenie miasta – podkreślił Urban.
Po rekonstrukcji mieszkańcy miasta będą mogli pozować do wspólnej fotografii. - Zdjęcie jaślan ustawionych w kształcie herbu będzie znakomitym symbolem tego, że miasto potrafiło odrodzić się po tych trudnych chwilach, a my jesteśmy dumni, że w nim mieszkamy – zaznaczyła rzeczniczka.
Kiedy 15 stycznia 1945 r. Jasło opuszczały wojska niemieckie, spośród 1200 budynków 15-tysięcznego miasta ocalały tylko trzy. Pozostałe, jesienią 1944 r., bez uzasadnienia militarnego, zostały zniszczone. Pomysłodawcą zniszczenia miasta najprawdopodobniej był jego niemiecki starosta Walter Gentz.
10 lat temu władze miasta zleciły opracowanie na ten temat. Jego autorem jest prof. Mieczysław Wieliczko, który korzystał m.in. z odkrytych wtedy materiałów archiwalnych. Dramat rozpoczął się we wrześniu 1944 r., kiedy do odległego o 20 km Krosna dotarły wojska sowieckie. 13 września 1944 r. Gentz nakazał wysiedlenie. W ciągu 48 godzin wszystkie osoby cywilne musiały opuścić miasto.
Po wysiedleniu przez wrzesień, październik i listopad specjalne niemieckie komando, zwane w nomenklaturze Wehrmachtu oddziałem ratowniczym, wchodziło do poszczególnych domów i rabowało pozostawione mienie. Rzeczy niepotrzebne palili. Budynki zaminowywali i wysadzali w powietrze lub podpalali. Zrabowane przedmioty wędrowały na potrzeby III Rzeszy.
Z list przewozowych wiadomo, gdzie trafiała własność jaślan. 30 października 1944 r. wysłano np. wagon oleju sojowego i sody kaustycznej do Berlina, a dwa wagony różnych artykułów domowych trafiły do Osanbrueck i Hanoweru. Na potrzeby wojska lub mieszkańców III Rzeszy trafiły urządzenia fabryczne, rafineryjne, ale także pościel i słodycze. Według kolejowych list przewozowych, najczęściej za ich dzielenie odpowiedzialni byli lokali liderzy NSDAP.
To, co robili Niemcy, nie podobało się nawet ich rodakom. W opracowaniu prof. Wieliczki znajduje się list niemieckiego kolejarza katolika, który z burzonego i rabowanego kościoła gimnazjalnego wyniósł m.in. ornaty. Widząc bezczeszczony kościół w liście z 22 listopada 1944 r., który później zostawił w kościele w Nowym Sączu, niemiecki kolejarz Heinrich Musch napisał, że będąc w Jaśle "wstydził się, iż jest Niemcem".
Po wojnie straty Jasła, według kursu złotego w 1939 r., oszacowano na 70 mln zł. Jasło z trudem wracało do życia, choć w maju 1945 r. hutnicy szkła z miejscowej huty pierwsze wyprodukowane przez siebie szkło okienne bezpłatnie wysłali do zburzonej Warszawy. Transport odprawiono ze zniszczonej i spalonej stacji kolejowej.
Autor prawdopodobnego zniszczenia Jasła został w 1969 r. w Niemczech rozpoznany przez mieszkańca Jasła. W trakcie śledztwa popełnił samobójstwo.
...
Czyli diabeł go osaczył i dorwał . Bo to nie jest skrucha tylko ucieczka przed odpowiedzialnością jak Judasz . Skrucha by była gdyby przyjął wyrok i pokutowal ...
Hinrich Wilhelm Kopf konfiskował majątki Polaków i Żydów. Nie będzie już patronem placu w Hanowerze
Radni jednej z dzielnic Hanoweru zmienili nazwę placu przed miejscowym parlamentem po ujawnieniu przez historyków, że dotychczasowy patron zasłużony polityk SPD Hinrich Wilhelm Kopf uczestniczył w czasie wojny w konfiskacie majątku Polaków i Żydów.
Jak podał dziennik "Sueddeutsche Zeitung", radni dzielnicy Śródmieście przemianowali skwer przed parlamentem na plac Hannah Arendt, amerykańskiej filozofki pochodzenia żydowskiego, autorki prac o totalitaryzmie.
Kopf był pierwszym powojennym premierem kraju związkowego Dolna Saksonia. Socjaldemokrata objął urząd w 1946 roku i sprawował go - odnosząc duże sukcesy w procesie demokratyzacji kraju - przez 11 lat. Uważany jest za jednego z ojców założycieli Republiki Federalnej Niemiec.
Opublikowana w 2013 roku praca politolog Teresy Nentwig przypomniała o niechlubnej działalności polityka SPD w czasie II wojny światowej, wywołując burzliwą dyskusję o jego odpowiedzialności.
Kopf - starosta z ramienia SPD, po dojściu Hitlera do władzy w 1933 roku został zmuszony do rezygnacji z działalności politycznej. Założył prywatną firmę zajmującą się zarządzaniem nieruchomościami, w tym także przejmowaniem majątków Żydów. Od 1939 roku pracował w Chorzowie na terenie okupowanej Polski, zajmując się przejmowaniem mieszkań odebranym Żydom przed wysłaniem ich do obozów śmierci.
Następnie był pracownikiem Głównego Urzędu Powierniczego Wschód (Haupttreuhandstelle Ost) zajmującego się konfiskatą mienia obywateli Polski. Zdaniem historyka Martina Sabrowa była to "największa firma rabunkowa w okupowanej Polsce".
W 1948 roku Kopf zapewniał na forum dolnosaksońskiego parlamentu, że nigdy nie był powiernikiem majątku polskiego i żydowskiego. Strona polska starała się po wojnie bezskutecznie o uznanie Kopfa za zbrodniarza i jego ekstradycję.
"Sueddeutsche Zeitung" zwraca uwagę, że władze rodzinnego miasta Kopfa, Neuenkirchen koło Cuxhaven, nie zdecydowały się na zmianę nazwanego jego nazwiskiem przedszkola. Ze względu na brak dzieci placówka i tak zostanie zapewne niebawem zamknięta - pisze autor artykułu.
...
Kolejny szanowany obywatel RFN . Tak ile Niemcy nakradli I NIE ZWRÓCILI !
Zaciśnięte usta Blanki
Emilia Padoł
Dziennikarka Onetu
Blanka Kaczorowska (po prawej, w tle Ludwik Kalkstein) - Newsweek Historia
Oszałamiająca uroda i kamienne serce po latach zdają się charakteryzować Blankę Kaczorowską najbardziej treściwie. Jako agentka Gestapo i wieloletnia współpracowniczka SB, wydała na śmierć wiele osób. Do historii przeszła jako jedna z trójki konfidentów, obok Ludwika Kalksteina i Eugeniusza Świerczewskiego, którzy 30 czerwca 1943 roku oddali w ręce Gestapo dowódcę Armii Krajowej, generała Stefana "Grota" Roweckiego.
Pytanie o to, co skłoniło Blankę do wejścia na drogę zbrodni, wciąż pozostaje aktualne. Czy była to miłość, strach, pragnienie wygody, niczym niezmącona bezwzględność? Czy kiedykolwiek chciała zrezygnować? Czy zmęczona donoszeniem, a może dręczona wyrzutami sumienia, popadła w obłęd? Jaką rolę odegrała w planie swojego męża Ludwika Kalksteina – człowieka niejednej biografii?
REKLAMA
- Z osób odpowiedzialnych za zdradę szczególnie motywacja Blanki Kaczorowskiej pozostaje niejasna. Pamiętajmy, że denuncjacja na Gestapo to oczywiste morderstwo, jeszcze bardziej jednoznaczne niż podanie ofierze śmiertelnej trucizny. Czy tylko strach mógł być wystarczającym powodem, niejednej przecież, zbrodniczej denuncjacji - zarówno zdrady samego przywódcy Armii Krajowej, któremu konfidenci składali dobrowolną przysięgę, jak i dziesiątek swoich niedawnych współtowarzyszy w walce z okupantem? Nie wiem… - mówi mi historyk Witold Pronobis, autor książki "Generał Grot. Kulisy zdrady i śmierci", wieloletni współpracownik Radia Wolna Europa i krewny zdradzonego 72 lata temu generała Roweckiego.
Piękna, zdolna, sprytna
Blanka urodziła się 13 października 1922 roku w Brześciu nad Bugiem jako pierworodna sędziego Jana Kaczorowskiego i jego żony – Janiny. Zanim wybuchnie wojna, z rodzicami i dwójką młodszego rodzeństwa przeprowadza się do Siedlec – tam kończy pierwszą klasę liceum, wynosząc ze szkoły m.in. znajomość francuskiego.
W 1940 roku 18-letnia Blanka zaczyna współpracę z wywiadem ofensywnym ZWZ – siedleckim oddziałem "Straganu". W konspiracji niepodległościowej nie tylko odnosi sukcesy, ale daje się też poznać jako wyjątkowo zdolna i odważna agentka. Żeby wypełnić zadanie, jest gotowa na wiele poświęceń. Podejmuje pracę w kantynie niemieckiej jednostki wojskowej – w charakterze pomocy kuchennej. Tam poznaje szalenie przystojnego oficera Wehrmachtu, Johannesa Berenta, pochodzącego ze Szczecina syna pocztowego urzędnika. Blanka – skromna, niepozorna, acz nieprzeciętnej urody – szybko wpada w oko Niemcowi. Porozumiewają się po francusku, snując plany sielskiej przyszłości.
Berent chętnie widziałby ją jako swoją żonę. Blanka jest onieśmielona, może naiwnie zakochana – bo przyjmuje oświadczyny Niemca – ale nie daje się ponieść emocjom, nie pozwala, by ją zaślepiły. Nie marnuje wywiadowczych szans, a zdobywane informacje skrupulatnie przekazuje swoim dowódcom. Jej największy sukces? Pozyskanie informacji na temat uzbrojenia niemieckich oddziałów na siedleckim lotnisku, w tym rozeznanie, jak często przylatuje tam Luftwaffe. Szpiegostwo ma jednak swoją cenę – ukochany zaczyna coś podejrzewać, lecz nawet, gdy zyskuje pewność, nie dekonspiruje Blanki. Ta i tak wpada w ręce Gestapo. Z więzienia jakoś udaje się jej wydostać, ale w Siedlcach nie jest już bezpieczna. Musi wyjechać.
Sroka poznaje Hankę
Na początku listopada 1941 roku Blanka jest już w Warszawie. Ponad miesiąc później, 24 grudnia, za swoje zasługi zostaje odznaczona Krzyżem Walecznych.
Niemiecki oficer za miłość do Kaczorowskiej zapłacił przymusowym wyjazdem na front wschodni. Zginął, ale Blanka szybko o nim nie zapomniała. Po dwóch dekadach w rozmowie z Krzysztofem Kąkolewskim, autorem słynnego reportażu "Barwy hetmanów i czerń SS" (1964), przyznała, że Berenta kochała naprawdę. Kolejne uczucie, którym obdarzyła Ludwika Kalksteina, było już tylko odpryskiem pierwszej miłości.
Gdy się poznają, Kalkstein – także świeżo odznaczony Krzyżem Walecznych – dowodzi grupą "H". To skrót od "Hanki", jego kryptonimu. Do "H" trafia Blanka – w konspiracji znana jako "Sroka". Kalkstein nie potrzebował wiele czasu, by zakochać się w dziewczynie bez pamięci, wkrótce żyją już razem w konspiracyjnym mieszkaniu przy al. Niepodległości. Zazwyczaj surowy i wymagający Ludwik, dla Kaczorowskiej, która niezmiennie zwracała uwagę urodą, był ponoć wyjątkowo łaskawy, pilnował, by nie miała zbyt wiele pracy.
Czarne chmury
W kwietniu 1942 roku do mieszkania Ludwika i Blanki wpada ojciec Kalksteina i jego siostra – Nina. Mówią, że brat cioteczny Ludwika, Jerzy Kopczewski, został schwytany przez Gestapo. Kalkstein wybiega z domu – tak rozgorączkowany, że zapomina wziąć ze sobą pistolet i truciznę…
Kiedy dobiega do tajnego mieszkania kuzyna przy ulicy Opoczyńskiej 4, zostaje pojmany. Trafia za mury Pawiaka, jest torturowany. W ciągu kolejnych dwóch miesięcy aresztowani są też jego rodzice i siostra – żona Eugeniusza Świerczewskiego. Ludwik jest świadkiem ich cierpienia. Wreszcie łamie się – jak sam twierdził, po czterech miesiącach – nie mogąc znieść katuszy bliskich. Ale jest coś jeszcze. Gestapowcy nie ustają w próbach ożywienia u Kalksteina pamięci o jego niemieckich przodkach. Wymachują propagandową broszurą NSDAP, której tematem jest wschodniopruska szlachta. Kalskteinowie to pierwszy wypunktowany w niej ród. Ludwik przyznaje, że czuje się Niemcem.
Przeniesiony w międzyczasie do specjalnej celi aresztu śledczego Gestapo w alei Szucha, sypie – wydaje agentów, zdradza lokalizacje punktów kontaktowych. Ale Erichowi Mertenowi, oficerowi przesłuchującemu Ludwika, to nie wystarcza. Chce przywódcy AK – generała Stefana "Grota" Roweckiego.
V-97, V-98, V-100
W październiku 1942 roku Kalkstein zostaje uwolniony. Jako tajny agent nosi teraz kryptonim "V-97" i zupełnie nową tożsamość – Paul Henschel. Jego krewni zostają na Pawiaku – Ludwik musi wywiązać się z powierzonego mu zadania. Wśród wielu bliskich, których zdradził, Kalkstein nie zadenuncjował Blanki i swojego szwagra – Eugeniusza Świerczewskiego, męża uwięzionej Niny. Oboje są potrzebni Mertenowi.
W czasie, gdy Kalkstein był w areszcie, Blanka ani na moment nie zrezygnowała z pracy w konspiracji. W lipcu 1942 została sekretarką Karola Trojanowskiego "Radwana" – dowódcy zachodniej sekcji wywiadu ofensywnego. Gdzie krążyły jej myśli, gdy Ludwik przebywał w areszcie, co AK sądziło o ujęciu Kalksteina? Wśród zwierzchnictwa chodziły słuchy, że Kalkstein nie wytrzymał przesłuchań, ktoś przyznał, że widział nawet jego akt zgonu. Kiedy więc Blanka Kaczorowska zobaczyła w drzwiach Ludwika z rozjaśnionymi na blond włosami, musiał to być dla niej wstrząs. Niebawem Kalkstein oświadcza się jej i wykłada swój plan – chce dotrzeć do Hitlera, zabić go, stać się bohaterem. Chce być jak Mickiewiczowski Wallenrod – stąd pozorna, jak twierdzi, zamiana stron.
Czy Blanka mu wierzy? Co dokładnie jej powiedział? Czy ma być jego wierną Aldoną? Tego nie dowiemy się już nigdy. 14 listopada 1942 rok Kaczorowska bierze ślub z Ludwikiem. W kolacji weselnej uczestniczy Merten, a państwo młodzi dostają mieszkanie w niemieckiej dzielnicy – przy ulicy Śniegockiej.
Nic w życiu Blanki nie będzie już jak dawniej. Dziewczyna zasila szeregi okupanta, stając się agentką Gestapo o kryptonimie "V-98". W maju 1943 roku zadenuncjuje swojego przełożonego, kapitana Karola Trojanowskiego. Działając z Kalksteinem będzie odpowiedzialna za śmierć ponad 200 osób. Nie zdradziła tylko jednego człowieka – Stanisława Jankowskiego "Agatona", który w AK kierował wydziałem zajmującym się podrabianiem dokumentów.
Jeszcze w listopadzie 1942 Merten wypuszcza z Pawiaka siostrę i ojca Kalksteina – Ludwikowi udało się przekonać swojego szwagra, Eugeniusza Świerczewskiego, do współpracy. Niestety, wolnością swojej rodziny Ludwik nie cieszy się długo – oboje umierają w kilka tygodni po wyjściu z więzienia.
30 czerwca 1943 roku Eugeniusz Świerczewski – działając jako "V-100" w nadzorowanej przez Mertena grupie Kalksteina – tropi generała Stefana "Grota" Roweckiego, o czym niezwłocznie powiadamia Gestapo. Komendant główny AK zostaje ujęty w konspiracyjnym mieszkaniu na warszawskiej Ochocie przy ulicy Spiskiej 14. Niezwłocznie przewieziony do Berlina, w lipcu tego samego roku zostaje osadzony w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen. Zginie w sierpniu kolejnego roku, tuż po wybuchu powstania warszawskiego.
Co o tym wszystkim myśli Blanka?
Niewykonane wyroki
25 marca 1944 na trójkę konfidentów zostaje wydany wyrok Wojskowego Sądu Specjalnego AK. Mają zginąć. Blankę ratuje zaawansowana ciąża – etos AK nie pozwala na zlikwidowanie jej. 16 kwietnia rodzi Ludwikowi syna – Wojciecha. Z trójki konfidentów śmierć, 20 czerwca tego roku, poniesie tylko Eugeniusz Świerczewski, bezpośrednio odpowiedzialny za wydanie generała. W połowie lipca 1944 roku Ludwik zakłada na siebie mundur SS i po raz kolejny zmienia tożsamość – teraz jest Konradem Starkiem. Munduru nie ściąga w powstaniu, wybierając pasującą do niego stronę.
Co myśli Blanka?
I ona ukrywa swoją tożsamość. Ludwik przynosi jej kenkartę, na której widnieją personalia Elżbiety Walter. Na początku powstania Kalkstein przenosi Blankę i syna do Łowicza, sam już w drugiej połowie sierpnia trafi do Grójca, potem do Skierniewic. Wokół niego cały czas jest Merten. Nowy rok witają wszyscy razem – Ludwik, Blanka i Erich – w Skierniewicach. Ale już w styczniu Blanka rozstaje się z mężem, choć formalny koniec ich związku zostanie ogłoszony dopiero w 1955 roku.
Jak pisał Krzysztof Kąkolewski, Blanka po wojnie pojechała do Szczecina, szukając rodziny swojej pierwszej, utraconej miłości – Johannesa Berenta. Tam podobno otwarcie przyjęła Blankę jedna z sióstr Niemca, druga siostra i matka okazały się bardziej nieufne, niemniej pod dachem ich domu Kaczorowska spędziła noc.
Także w Szczecinie na kilka kolejnych lat życia schronił się Kalkstein, przybierając jeszcze niejedną tożsamość. Zaczął karierę pisarza i został nawet przyjęty do tamtejszego Związku Literatów Polskich. W 1953 roku jego przeszłość jako agenta Gestapo stała się jawna, został skazany na dożywocie, ale już po 12 latach wyszedł z więzienia w Strzelcach Opolskich. Będzie się imać różnych zajęć, znowu zmieni personalia. Ostanie lata spędzi w Monachium jako Edward Ciesielski, pracując w bibliotece Polskiej Misji Katolickiej. Umrze w 1994 roku.
Do dzisiaj krążą pogłoski, że to Kalkstein jest autorem scenariusza do serialu "Czarne chmury". Główny bohater produkcji nosi przypomina pułkownika Chrystiana Ludwika Kalksteina-Stolińskiego, żyjącego w XVII wieku przodka Ludwika, który opowiedział się przeciwko elektorowi brandenburskiemu w imię połączenia Prus Książęcych z Polską. Kosztowało go to życie.
Niespokojne noce Katarzyny
Blanka po wojnie odnajduje w Łodzi ojca, sędziego, który zdaje się całkowicie przystosowany do nowej rzeczywistości. W marcu 1946 roku Kaczorowska wiąże się z – zapoznanym zapewne przez ojca – znacznie starszym od siebie adwokatem Romanem Rawiczem-Voglem. Jesienią tego roku dziewczyna zaczyna studia na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Łódzkiego, a od 1948 roku kontynuuje naukę w Warszawie – chce być historykiem sztuki. Jeszcze na studiach zapisała się do PPR, a z dyplomem magistra objęła posadę w Państwowym Instytucie Sztuki Ludowej.
Jednak ani wpływy ojca, ani własna zapobiegliwość nie uchroniły Blanki przed więzieniem. 12 czerwca 1953 roku zostaje skazana na dożywocie za kolaborację z Gestapo. Jednak wolność odzyskuje już po 5 latach.
Dlaczego? Blanka wkracza na konfidencką ścieżkę, donosi na współwięźniarki. Od 1959 przez kolejne cztery lata Kaczorowska współpracuje z kontrwywiadem UBP, zyskując trzeci już w swoim życiu pseudonim – "Katarzyna". W latach 60. pracuje kolejno w: Centrali Importu i Eksportu Chemikaliów, Państwowym Instytucie Wzornictwa Przemysłowego, Orbisie, wreszcie Centrali Importowo-Exportowej "Foto-Kino-Film". Ale szczęśliwa nie jest. Krzysztofowi Kąkolewskiemu w 1963 roku opowiada o niespokojnych nocach: "Czasem budzę się nagle pod silnym wrażeniem, ale nie wiem nigdy, co mnie zbudziło". Nie ma przyjaciół, nawet znajomych. Ludzie, gdy tylko dowiadują się o jej przeszłości, odwracają się od niej. O żadnych związkach, także z mężczyznami, nie może być mowy. Także syn Kalksteina i Kaczorowskiej cierpi za grzechy rodziców. Wojtek ma prawie 19 lat i nie rozumie, dlaczego ojciec nie utrzymuje z nim kontaktu, nie próbuje wyjaśnić swojego postępowania.
W maju 1967 roku Blanka odnawia swoją współpracę z SB, ale już niecały rok później – w marcu 1968 roku – wyjeżdża z Polski. W kieszeni ma turystyczny paszport z możliwością wielokrotnego przekraczania polskiej granicy. We Francji ma pracować naukowo. Wiadomo, że do kraju przyjeżdżała nieraz. Wiadomo też, że w Polsce dostawała wynagrodzenie – wypłacał je "Foto-Kino-Film".
Odsunąć przeszłość za wszelką cenę
W latach 70. mieszka z synem w Paryżu. W drugiej połowie dekady jest aktywna jako agentka SB, ale jej kondycja zdrowotna zaczyna się pogarszać. Dręczą ją stany depresyjne. Na początku lat 80. leczy się w szpitalu psychiatrycznym. W 1984 zostaje zdemaskowana w zlokalizowanym w zamku Fontpertuis Domu Polskim w Lailly-en-Val – żyła tam wśród kombatantów i weteranów. Co ciekawe, do tego szczególnego domu spokojnej starości trafiła wprost ze szpitala psychiatrycznego – jako Polka z problemami depresyjnymi. A jak została rozpoznana? Zdradziło ją jej piękne, zapadające w pamięć imię, z którego nigdy nie zrezygnowała.
Witold Pronobis, w toku swojego wieloletniego dziennikarskiego śledztwa, zdemaskował Ludwika Kalksteina w Monachium i odtworzył losy zdrajców generała Roweckiego. Odnalazł Blankę Kaczorowską, ale nigdy z nią nie porozmawiał. Przystał na słowa Tadeusza Żenczykowskiego, prawnika, redaktora i zasłużonego działacza politycznego, który w czasie okupacji był członkiem Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK. To on powiedział Pronobisowi: "Nie wykonamy już na niej wyroku śmierci, ale ona musi odczuć, że nie istnieje dla nikogo, kto czuje się polskim patriotą, że w ogóle jest nikim".
Dzisiaj Witold Pronobis, odpowiadając na pytanie, czy żałuje, że nie porozmawiał z Kaczorowską, przyznaje: - Jestem w 95 proc. przekonany, że na jakiekolwiek moje pytanie ona po prostu by się pospiesznie, bez słowa, oddaliła. Myślę też, że każdy, kto zobaczyłby jej ówczesny wygląd – twarz, zaciśnięte usta i oczy, w których można było dostrzec jakąś tragiczną determinację w odsuwaniu od siebie własnej przeszłości – nie miałby wątpliwości, że rozmowa z nią o tamtych czasach wywołałaby w najlepszym wypadku jej ucieczkę. Dużo bardziej prawdopodobny mógł być atak histerii lub inna gwałtowna reakcja o nieprzewidywalnych następstwach. Więc raczej nie żałuję, że zrezygnowałem z rozmowy z nią. Żałuję natomiast, że była w takim właśnie stanie. Bo gdyby miała szczerą ochotę wyrzucenia z siebie win, z całą pewnością pomogłaby mi zrozumieć dziesiątki wątpliwości, których już nigdy nie da się wyjaśnić.
Od połowy lat 80. Blanka Kaczorowska przebywała w kilku domach opieki. Zmarła 25 sierpnia 2002 roku we Francji.
...
To kwestia Judasza. Dlaczego oni to robia? Dla korzysci. Tak jak oni to rozumieja.