Zbrodniarze w nauce .
Serwis znalezionych frazLinki
- Ashley...
- Trybunały do spraw zbrodni ludbójstwa ...
- gdzie najlepiej zaĹoĹźyÄ konto bankowe
- ZespóŠjazz-rock z Poznania poszukuje wokalisty/wokalistki
- Najlepsze teksty wykĹadowcĂłw!
- IRAKKASH
- Centrum, pokoje 2-osobowe 400 zĹ bez dodatkowych opĹat
- Na szlakach cierpienia ...
- Sed se ja na Podhale ...
- WystartowaĹ konkurs, w ktĂłrym moĹźesz wypromowaÄ Ujazd!
- Fundacja Junior poszukuje wolontariuszy!
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pianina.htw.pl
Ashley...
Zmarł profesor Robert Edwards, twórca in vitro.
Brytyjski fizjolog, laureat nagrody Nobla Robert Edwards, pionier metody zapłodnienia pozaustrojowego (in vitro), zmarł w wieku 87 lat po długiej chorobie - poinformował Uniwersytet Cambridge, na którym profesor przez wiele lat pracował.
- Z głębokim smutkiem rodzina zawiadamia, że profesor sir Robert Edwards, laureat Nagrody Nobla, naukowiec i jeden z pionierów zapłodnienia pozaustrojowego odszedł w spokoju we śnie - głosi komunikat uniwersytetu.
Badania naukowe nad zapłodnieniem Edwards rozpoczął w latach 50. W 1968 roku doprowadził do zapłodnienia ludzkiej komórki jajowej w warunkach laboratoryjnych. Wtedy też rozpoczął współpracę z ginekologiem Patrickiem Steptoe, zmarłym w 1988 roku.
Praca obu naukowców umożliwiła przyjście na świat pierwszego dziecka z probówki, dziewczynki Louise Brown 25 lipca 1978 roku. W 2010 roku Edwards został za swoje osiągnięcia w tej dziedzinie uhonorowany Nagrodą Nobla w dziedzinie medycyny i fizjologii.
Edwards i Steptoe byli też założycielami pierwszej na świecie kliniki zajmującej się zapłodnieniem in vitro, Bourn Hall, która powstała w 1980 roku w Cambridge. Od początku ich działalności pojawiały się głosy, że naukowcy ingerują w naturę i przypisują sobie boskie kompetencje. Gdy Brytyjska Rada Badań Naukowych odmówiła finansowania prac, naukowcy kontynuowali badania wyłącznie dzięki prywatnym funduszom.
Dyrektor kliniki Mike Macnamee podkreślił, że Edwards był "jednym z naszych największych naukowców", których inspirująca praca doprowadziła do przełomu zmieniającego na lepsze życie milionów ludzi na całym świecie.
- Nieograniczona energia Boba, jego innowacyjność i upór, mimo bezlitosnych krytyk, zmieniły życie milionów zwykłych ludzi, którzy teraz cieszą się darem własnego dziecka - powiedział z kolei profesor położnictwa i ginekologii King's College w Londynie, Peter Braude.
Od narodzin Louise Brown na świat dzięki technice zapłodnienia pozaustrojowego przyszło ponad cztery miliony dzieci.
W 2004 r. badacz gościł na ślubie pierwszej "dziewczynki z probówki". Louise Brown dwa lata później urodziła syna Camerona, poczętego w sposób naturalny.
...
Zmarl jeden z najwiekszych zbrodniarzy w historii ludzkosci . Bestia w skorze czlowieka . Obawiam sie ze dla niego jest po prostu pieklo . I nie ma ratunku choc nie ja osadzam . Hitler i Stalin nie byli naukowcami wiec on nie moze sie bronic nawet ignorancja bo od kogoz wymagac wiedzy jesli nie od uczonych .
Badacze po raz pierwszy sklonowali ludzkie komórki macierzyste
Badacze sklonowali ludzkie zarodki metodą Dolly, z których po raz pierwszy można pozyskać komórki macierzyste - informuje pismo "Cell". Otwiera to nowe możliwości hodowli tkanek i narządów, ale budzi również ogromne kontrowersje etyczne.
Międzynarodowy zespół naukowców, którym kierował Masahito Tachibana z Oregon Health & Science University (USA), wykorzystał komórki jajowe ofiarowane do eksperymentu przez jedną z kobiet. Usunięto z niej jądro komórkowe, zawierające zasadniczą część DNA, a zamiast niej wprowadzono jądro komórkowe pobrane ze skóry innej dorosłej osoby.
Jest to najstarsza metoda klonowania z komórek somatycznych, którą po raz pierwszy wykorzystano w 1996 r. do wyhodowania owieczki Dolly.
Podobnie jak w przypadku owcy, uzyskano zarodek, tym razem człowieka, który zaczął się dzielić. Ludzki embrion zatrzymano jednak w rozwoju po pięciu dniach, gdy był na etapie blastocysty, gotowy do zagnieżdżenia się w śluzówce macicy. W tym stadium występują już komórki macierzyste, z których powstają wszystkie tkanki i narządy nowego organizmu. Można jednak wykorzystać je do hodowli wyspecjalizowanych komórek również w warunkach laboratoryjnych.
Nikomu wcześniej nie udało się tego dokonać. Wprawdzie Hwang Woo-suk, południowokoreański naukowiec, twierdził, że uzyskał ludzkie komórki macierzyste ze sklonowanych embrionów, ale szybko wyszło na jaw, że jego eksperyment był oszustwem.
Inni badacze uzyskiwali metodą Dolly ludzkie zarodki, ale przestawały się one dzielić na bardzo wczesnym etapie rozwoju, gdy liczyły zaledwie 6-12 komórek.
Jedynie dr Dieter Egli z New York Stem Cell Foundation Laboratory w Nowym Jorku sklonował ludzki zarodek, który również doprowadził do etapu blastocysty. Dokonał tego jednak inną metodą. Polega ona na tym, że jądro komórki skóry od razu wstawiane jest do komórki jajowej dawczyni zawierającej wciąż jej własne jądro.
Komórki z takim podwójnym jądrem potrafią się rozwijać, ale zawierają potrójny zestaw chromosomów (jeden pojedynczy, należący do komórki jajowej, oraz podwójny komórki somatycznej). W tej postaci znajdujące się w nich komórki macierzyste nie nadają się do hodowli tkankowych.
Dr Shoukhrat Mitalipov z Oregon Health & Science University twierdzi w komentarzu do badań, że najnowszy eksperyment to ogromny krok naprzód w próbach pozyskiwania komórek macierzystych i wykorzystania ich do hodowli tkankowych. Przyznaje jednak, że trzeba jeszcze przeprowadzić wielu badań, by klonowanie i inżynieria tkankowa były skuteczne i bezpieczne.
Prof. Chris Mason University College London w wypowiedzi dla BBC News porównuje te badania do pierwszych prób braci Wright, pionierów lotnictwa, którzy skonstruowali samolot zdolny początkowo jedynie unieść się powietrze i wykonać krótkie skoki. Jego zdaniem podobnie jest dziś z wykorzystanie komórek macierzystych.
Inni badacze zwracają uwagę na wątpliwości moralne takich eksperymentów. Dr David King z Human Genetics Alert ostrzega, że torują one drogę do klonowania ludzi. Jego zdaniem, nawet publikowanie wyników tego rodzaju badań jest niemoralne.
....
Najwieksi zbrodniarze jakich zna historia . Bestie w ludzkiej skorze nie majace jednak cech ludzkich . To wlasnie prace takich bydlakow czytal Hitler i wprowadzil je w zycie . Zadam Norymbergi dla nich !
Chazan: klonowanie ludzkich zarodków nieetyczne i nieobliczalne
Klonowanie ludzkich zarodków do celów terapeutycznych jest nie tylko nieetyczne, ale i mniej obliczalne niż terapia za pomocą komórek macierzystych pochodzących od osób dorosłych - uważa ginekolog prof. Bogdan Chazan, dyrektor jednego z warszawskich szpitali.
Na łamach pisma "Cell" poinformowano, że badacze z międzynarodowego zespołu sklonowali ludzkie zarodki metodą podobną jak u owcy Dolly. Po raz pierwszy można było pozyskać w ten sposób komórki macierzyste, które mogą służyć m.in. do celów terapeutycznych.
- To efekt chorobliwej ambicji naukowców, którzy walczą dla siebie o laury, o sławę - skomentował prof. Bogdan Chazan, dyrektor Szpitala Specjalistycznego im. Świętej Rodziny w Warszawie. Jego zdaniem świadczy to o przeroście ambicji naukowych i osobistych badaczy, którzy chcą koniecznie rozwijać technologię klonowania. - Dla tych naukowców nie ma żadnych barier. Nie dociera do nich informacja, że to są badania na organizmie człowieka w pierwszym okresie życia - powiedział.
- Szkoda, że przeznacza się olbrzymie sumy pieniędzy na badania nad zarodkowymi komórkami macierzystymi, których zastosowania w medycynie nie jest udowodnione - powiedział prof. Chazan i dodał, że próby zastosowania takich komórek prowadziły do indukcji procesów nowotworowych.
Jego zdaniem komórki macierzyste pochodzenia zarodkowego "są trochę nieobliczalne, ich potencjał rozwojowy, zmierzający do różnicowania się, jest tak duży, że nie można go okiełznać". Profesor uważa, że zamiast na badania nad komórkami macierzystymi z zarodków, powinno się przeznaczać fundusze na badania nad komórkami macierzystymi, które pochodzą od osób dorosłych oraz z krwi pępowinowej. Ekspert ma nadzieję, że pozyskiwane jedynie w taki sposób komórki macierzyste będą używane w przyszłości do leczenia chorób.
- Ratowanie życia jednej osoby przy pomocy komórek, które się przedtem uzyskiwało zabijając inną osobę (zarodek) nie jest właściwe. Nawet pojawiają się takie pomysły, żeby w przypadku choroby jednego z dzieci, w rodzinie dokonać zapłodnienia i doprowadzić do powstania kolejnego zarodka, który będzie - jako materiał zarodkowy do leczenia rosnącego dziecka - traktowany jako części zamienne dla swojego rodzeństwa - podkreślił prof. Chazan i ostro skrytykował takie rozwiązanie.
- Nie widzę powodu, by klonować człowieka, poza zaspokojeniem niezdrowej ciekawości, niczym niepohamowanego dążenia do tzw. postępu - nie w imię dobra człowieka, ale w imię przekraczania kolejnych barier i możliwości pochwalenia się coraz bardziej kontrowersyjnymi badaniami, niezależnie od etycznej ich strony. Z punktu widzenia czysto etycznego jest to zabieg niewłaściwy, to są procedury, które nie prowadzą do niczego dobrego, nie służą dobru człowieka - uważa Chazan.
....
Brawo ! Trzeba to z cala moca podkreslic . Klamliwe i zwyrodniale media bowiem przedstawiaja to jako dobrodziejstwo dla ludu . A ci zbrodniarze wychodza na niewiadomo jakich altruistow . Oni to robia dla ambicji dla skandalu . Bo gdy robili to z owca to juz sie przekonali . Po co zatem niszczyc plody ludzkie ? Bo kolejne zwierze to by bylo za Mao perwersji . Za maly rozglos . Poderznac gardlo owcy ? Nic takiego . Ale czlowiekowi ! Media to kupia !
Widzimy tu podlosc i nikczemnosc . Jest wielu normalnych naukowcow . Tylko np. jak ktos bada dzieje Warszawy to juz nie jest znany nawet w Polsce a robi rzeczy cenne . Nazista niszczacy plody uzyskuje globalny poklask w mediach i o nim mowia . Dlatego to robi .
W nauce jak w zyciu najwiecej dobra czynia ci nieznani w cichosci a najwiecej zla ci wrzaskliwi i majacy rozglos .
Katoliccy bioetycy: ludzkich zarodków nie można traktować instrumentalnie
Klonowanie ludzkich zarodków dla pozyskania komórek macierzystych nie może być zaakceptowane, gdyż polega na instrumentalnym ich traktowaniu - uważają bioetycy z Uniwersytetu Opolskiego i KUL.
- To niedopuszczalne. Taka metoda wymaga najpierw sklonowania ludzkich zarodków, które trzeba potem zabić, żeby wykorzystać je do innych celów, w tym przypadku jako źródło komórek macierzystych. Jest to przedmiotowe traktowanie ludzkich zarodków i nie można się na to zgodzić - podkreślił ks. prof. Piotr Morciniec, bioetyk Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego.
Międzynarodowy zespół naukowców, którym kierował Masahito Tachibana z Oregon Health & Science University (USA), ogłosił w środę, że sklonował ludzkie zarodki, z których po raz pierwszy można pozyskać komórki macierzyste, by wykorzystać je do hodowli tkankowych.
Ks. prof. Morciniec uważa, że klonowanie wcale nie jest niezbędnego do tego, żeby pozyskać komórki macierzyste. Jego zdaniem nie ma nawet pewności, czy jest to lepsza metoda ich wytwarzania, a mówią o tym sami biolodzy. Komórki macierzyste z powodzeniem uzyskuje się z komórek somatycznych (dorosłej osoby). Manipulacjami genetycznymi można je przeprogramować i cofnąć do etapu komórek macierzystych, a potem znowu przekształcić w inne wyspecjalizowane komórki - powiedział ks. prof. Morciniec.
- Nie trzeba tworzyć zarodków i ich zabijać - zaznacza opolski bioetyk. Dodaje, że jest drugie niebezpieczeństwo: akceptacja klonowania ludzkich zarodków w celach terapeutycznych otwiera drogę do klonowania człowieka.
Deklaracja autorów eksperymentu, że celem klonowania ludzkich zarodków jest uzyskanie tkanek do celów terapeutycznych budzi również niepokój ks. prof. Alfreda Wierzbickiego, kierownika Katedry Etyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
- Nawet autorzy tego klonowania podkreślają, że nie chodzi o to, aby produkować ludzi jako klony, tylko dla celów terapeutycznych. I to budzi największy niepokój (...). Jeśli jest to zarodek ludzki, to tu właśnie jest już moralne zło, że próbuje się jedne istoty ludzkie używać dla polepszenia kondycji innych istot ludzkich - powiedział ks. Wierzbicki.
Dodał, że na tym przykładzie widać, jak głęboko jest zniekształcona świadomość moralna badaczy, którzy za wszelką cenę chcą osiągnąć to, co już w punkcie wyjścia jest porażką człowieczeństwa.
Według ks. Wierzbickiego "iluzją humanitarną" jest upatrywanie w klonowaniu ludzkich zarodków szansy na ratowanie zdrowia ludzi cierpiących na ciężkie choroby, bowiem moralne koszty tego są zbyt wysokie. - Tu jest właśnie ta granica moralna, która jest granicą nieprzekraczalną - zaznaczył ks. Wierzbicki.
- Ludzki organizm ma właściwą sobie podmiotowość. Stąd jakiekolwiek wykorzystanie ludzkiego organizmu nie może być wykorzystaniem takim, jak wykorzystuje się zwykły przedmiot. W języku potocznym odróżniamy to świetnym kontrastem dwóch zaimków: "ktoś" i "coś". Jeśli jest to "ktoś", nawet jeśli jest to embrion, nie wolno go używać, a rzeczy, która jest "czymś" można używać - tłumaczył.
Według ks. Wierzbickiego taka postawa nie oznacza stawiania granic nauce. - One tkwią po prostu w samej działalności ludzkiej. Jeśli działalność ludzka jest skierowana do człowieka, do istot ludzkich, to moralność nie pochodzi z zewnątrz, ona jest po prostu wpisana w samą naturę naszych działań - uważa etyk z KUL.
...
Tak . To sa odrazajace ohydne i bezsensowne zbrodnie . Nawet biorac wszystko pod uwage nie mozna zabic kogos aby ratowac drugiego .
Błędy w raporcie nt. komórek macierzystych ze sklonowanych ludzkich embrionów
Wszyscy mówili o "przełomie", bo uczonym w USA udało się uzyskać ze sklonowanych ludzkich embrionów komórki macierzyste. Praca opublikowana w piśmie "Cell" była "kamieniem milowym". Teraz okazuje się, że w całej sprawie jest sporo wątpliwości. W internecie krążą pogłoski, jakoby artykuł amerykańskiego uczonego Shoukrata Mitalipova zawierał błędy warsztatowe. Mówi się nawet o "żenującej wpadce" naukowca.
Dziennikarz naukowy Michael Lange wyjaśnia, że artykuł zamieszczony w piśmie specjalistycznym "Cell" wziął pod lupę portal internetowy pubpeer.com. Jest to forum występujących anonimowo naukowców, którzy jeszcze raz sprawdzają opublikowane już dane naukowe.
Jeden z nich pisze, że przyjrzał się bliżej pracy Shoukrata Mitalipova i odkrył w niej cztery błędy, po czym obszernie opisuje, co się nie zgadza w pracy tego uczonego. Okazuje się na przykład, że te same zdjęcia odnoszą się za każdym razem do zupełnie innych treści. Publikacja liczy 11 stron.
Naukowiec: do błędów doszło w ferworze pracy
Jak zareagował na te zarzuty sam uczony? Najpierw był nieosiągalny. Potem tłumaczył, że był w drodze i "nawet do niego nie dotarło, że w internecie zrobił się wokół jego pracy taki szum". Teraz w rozmowie z portalem "Nature" wyjaśnia, że "wyniki są prawdziwe, komórki są prawdziwe i wszystko jest prawdziwe". Po czym ustosunkował się do poszczególnych zarzutów.
Powiedział, że z jednym z nich się nie zgadza, natomiast trzy pozostałe to "niedopatrzenie". Dodał też, że "z tego powodu ta praca nie została przecież zakwestionowana". Shoukrat Mitalipov uważa, że do błędów mogło dojść w ferworze pracy.
- Pod koniec trzeba się było bardzo spieszyć i dlatego człowiek dokładnie nie uważał. Częściowo zostały pozamieniane podpisy pod zdjęciami i faktycznie albo wstawiono niewłaściwe zdjęcia, albo, jeśli wykorzystano te zdjęcia w dwóch miejscach, to powinno się je lepiej opisać. Bo może tak być, że jedno zdjęcie wspiera dwie wypowiedzi - tłumaczył.
"Żenująca wpadka" naukowców?
Sprawę określa się już mianem "żenującej wpadki". Piszą tak dziennikarze portalu dradio.de, których zdaniem nie można jednak mówić o fałszerstwie. Nie ukrywają też zdziwienia, iż renomowane pismo, jakim jest "Cell" nie przyjrzało się dokładniej temu artykułowi, zanim zdecydowało się na jego publikację.
Teraz przedstawiciele pisma podkreślają wciąż, że zbadanie pracy trwało cztery dni, a "Cell" potrzebuje czasem na zbadanie artykułu pół roku. Tymczasem Shoukrat Mitalipov wini również sam siebie.
Jak tłumaczy, chciał koniecznie przedstawić wyniki badań na kongresie i dlatego "poganiał je, żeby zdążyć". - Teraz wiem, że to nie było dobre, więc przepraszam i właściwe dane przedstawię w ciągu następnych tygodni - mówi. Mitalipov obiecał również, że udostępni komórki macierzyste do zbadania innym naukowcom. - I jeśli oni stwierdzą, że te komórki są sklonowane, to wtedy można będzie powiedzieć: OK w tej pracy wszystko się zgadza - przekonuje.
Zdaniem Michaela Lange z dradio.de "świat pewnie dopiero za kilka tygodni się dowie, czy mamy rzeczywiście do czynienia z przełomem".
d.radio.de / Iwona D. Metzner
red. odp.: Małgorzata Matzke
....
Natomiast ze nastapila zbrodnia zniszczenia embrionu wiemy na pewno .
I widzimy jacy to ,,naukowcy" . Burdel nic sie nie zgadza . Niechlujstwo publikacji . Pseudonauka jak łysenkizm za Stalina lub badania ,,rasowe" za Hitlera . Gdzie nie ma moralnosci tam nie ma rzetelnosci . Nie ma nauki . Chodzi tylko o kase i slawe osiagniete za pomoca mediow . Ohyda .
Zespół Ekspertów ds. Bioetycznych o genetycznych skutkach zapłodnienia pozaustrojowego
Genetyczne skutki zapłodnienia pozaustrojowego były głównym tematem spotkania Zespołu Ekspertów ds. bioetycznych Konferencji Episkopatu Polski, które pod przewodnictwem abp Henryka Hosera odbyło się w siedzibie kurii diecezji warszawsko-praskiej.
W spotkaniu uczestniczył m.in. prof. Andrzej Kochański, genetyk kliniczny z Polskiej Akademii Nauk. - Już dziś możemy obserwować negatywne konsekwencje genetycznego zapłodnienia in vitro począwszy od wprowadzania starych mutacji, poprzez endogamię, czyli pojawianie się zbyt wielu genów osób spokrewnionych w populacji - powiedział.
Prof. Kochański dodał, że technologia sztucznego rozrodu wprowadza nowe mutacje, zmiany odziedziczalne pomiędzy pokoleniami jak np.: nietolerancja glukozy, tendencje do cukrzycy, nadciśnienie tętnicze. I niestety - jak podkreślił członek Zespołu Ekspertów KEP, większości natury tych zmian na poziomie zdrowia człowieka nie można wyjaśnić, ponieważ nie zna się mechanizmów jakie nimi rządzą.
W trakcie dyskusji zwrócono uwagę na genetyczne konsekwencje zapłonienia in vitro na dużych populacjach. - Z roku na rok wzrasta liczba dzieci z problemami natury medycznej, wynikającymi z przyczyn genetycznych. Szacuje się, że obecnie dotyczy to już nawet 1/3 populacji dzieci urodzonych z zapłodnienia pozaustrojowego - poinformował prof. Kochański. - Niestety, podobnie jak inne problemy genetyczne, nie podlegają one leczeniu - dodał.
Zespół Ekspertów KEP ds. Bioetycznych został powołany przez Episkopat Polski 18 czerwca 2008 roku.
...
Tak . Trzeba mowic prawde bo w mediach mamy reklame biznesu pornoaborcyjnoivitryjnrgo przedstawiajaca zabijanie jako ,,leczenie" . Tymczasem po zamordowaniu 95% zarodkow mamy jeszcze u tych 5% podwyzszone ryzyko zdrowotne z uwagi na prymitywizm i nienaturalnosc sztucznych zaplodnien . Jeden wielki koszmar o ktorym sie nie mowi .
Zespół Episkopatu o in vitro: powoduje niepożądane skutki genetyczne
Badania kliniczne potwierdzają, że zapłodnienie in vitro może prowadzić do niepożądanych skutków genetycznych i zdrowotnych u dzieci urodzonych za pomocą tej metody - podkreśla zespół ds. bioetycznych Konferencji Episkopatu Polski w wydanym komunikacie.
Zespół podkreśla jednocześnie, że powyższe stwierdzenie nie może być odczytywane jako przejaw dyskryminacji wobec dzieci urodzonych z in vitro, ani ich rodziców. - Podejmowane przez nas wysiłki w przekazywaniu prawdziwych informacji o zapłodnieniu pozaustrojowym wynikają z troski o dobro każdego z dzieci i ich matek oraz prawo do informacji - napisano w komunikacie.
- Wobec pojawiających się tendencyjnych informacji wskazujących na brak negatywnych konsekwencji genetycznych u osób rodzących się w wyniku procedury zapłodnienia pozaustrojowego, jako zespół ekspertów ds. bioetycznych KEP, stanowczo stwierdzamy, że osoby formułujące takie tezy wprowadzają w błąd opinię publiczną - głosi komunikat.
Eksperci Episkopatu podkreślają, że badania naukowe potwierdzają procentowo znaczące występowanie negatywnych zmian u dzieci poczętych metodą in vitro. - Wskazywane niebezpieczeństwo występowania niepożądanych skutków genetycznych i zdrowotnych, zarówno wobec konkretnych osób, jak i w wymiarze populacyjnym, znajduje potwierdzenie w badaniach klinicznych i eksperymentalnych na modelach biologicznych - napisano.
Zespół ds. bioetycznych KEP przedstawił listę wybranych publikacji naukowych w tej sprawie. Na czele zespołu stoi abp Henryk Hoser (lekarz), w zespole pracują także m.in. ginekolodzy, chirurdzy i prawnicy.
>>>
Tak . Media zalala fala klamstw o rzekomej nieszkodliwosci invitro . Kazda brutalna ingerencja w nature niesie koszty . Tu sa one LUDZKIE !
Eksperci: zabiegi in vitro nie zwiększają ryzyka wad wrodzonych
- Po zabiegach zapłodnienia pozaustrojowego nie rodzi się więcej dzieci z wadami wrodzonymi niż przy naturalnym poczęciu - mówili specjaliści na konferencji "Innowacje w leczeniu niepłodności", która odbyła się dziś w Warszawie.
Kierownik kliniki medycyny rozrodu i ginekologii Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie prof. Rafał Kurzawa zarzucił przeciwnikom in vitro, że manipulują danymi, powołując się na badania naukowe.
Jak mówił, z międzynarodowych danych wynika, że u dzieci, które przyszły na świat w sposób naturalny, wykrywa się 3 proc. wad wrodzonych, z kolei u tych, które rodzą się po zabiegach wspomaganego rozrodu - 4,5 proc. - Tych danych nikt nie kwestionuje, wszystko zależy jednak od tego, jak są one interpretowane i w tym jest główny problem - powiedział specjalista.
Większe ryzyko wad wrodzonych związane jest z niepłodnością i kłopotami zdrowotnymi, jakie temu towarzyszą, a nie z samą metodą wspomaganego rozrodu - mówił podczas obrad prof. Kurzawa, przywołując badania.
Obserwacje w Australii wykazały, że wzrost wad wrodzonych u dzieci poczętych in vitro wynika głównie z tego, że kobiety, u których wykonano taki zabieg, były starsze niż te, które zaszły w ciążę w sposób naturalny (jakie wzięto pod uwagę w grupie porównawczej). Sam wiek jest czynnikiem ryzyka, gdyż wraz z całym organizmem kobiety starzeją się również jej komórki jajowe.
Potwierdzają to badania przeprowadzone w Finlandii, sugerujące że im dłużej kobiety starają się o uzyskanie ciąży, tym bardziej narażone są na tzw. powikłania okołoporodowe: częściej trzeba wykonać u nich cesarskie cięcie, częściej rodzą wcześniaki oraz dzieci z niską masą urodzeniową.
W całej Skandynawii porównywano dzieci, które przyszły na świat w sposób naturalny i po in vitro, a także te, które matki urodziły po zabiegu, a potem doczekały się kolejnego potomstwa dzięki ciąży naturalnej. Wszystkie te dzieci różniły się jedynie masą urodzeniową - maluchy poczęte podczas zabiegu sztucznego zapłodnienia były o 25-75 gramów lżejsze.
- Wniosek z tego jest zatem taki, że sama niepłodność jest głównym czynnikiem ryzyka wad wrodzonych - podkreślił prof. Kurzawa.
Przyznał, że ryzyko wad wrodzonych może zwiększać stymulacja hormonalna, jaką kobiety stosują, żeby uzyskać większą liczbę dojrzałych komórek jajowych i tym samym zwiększyć szansę zajścia w ciążę (nie zawsze poddając się jednocześnie zabiegowi in vitro). Dotyczy to jednak szczególnie tych sytuacji, gdy leki do takiej stymulacji stosowane bez właściwej kontroli.
Prof. Kurzawa tłumaczył, że również innego typu leczenie farmakologiczne może zwiększać ryzyko wad wrodzonych u dziecka. Przykładowo, kobiety zażywające leki przeciwpadaczkowe o 8-9 proc. częściej rodzą maluchy z takimi defektami.
Wady wrodzone kilkakrotnie częściej występują również po ciążach mnogich. Takie ciąże zwiększają jednak ryzyko wszelkich powikłań, obojętnie czy doszło do nich po in vitro czy dzięki zapłodnieniu naturalnemu.
- Głównym celem zabiegów jest uzyskanie jednego zdrowego dziecka, a nie ciąży mnogiej. Ciąża mnoga - to porażka, nie sukces zespołu zajmującego się zabiegami wspomaganego rozrodu - podkreślił prof. Waldemar Kuczyński z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku.
Prof. Marian Szamatowicz, który w 1997 r. doprowadził do narodzin pierwszego w Polsce dziecka po zabiegu in vitro, odniósł się do zamrażania zarodków. W materiale przedstawionym na konferencji podkreślił, że nie ma ono nic wspólnego z zabijaniem embrionów. - W wielu sytuacjach jest to jedyna szansa na to, żeby przeżyły - podkreślił.
Podczas konferencji mówiono o tym, że wykorzystanie do zabiegów in vitro mrożonych zarodków zwiększa szanse uzyskania ciąży; takie embriony lepiej się przyjmują w narządach rodnych kobiety. Specjaliści tłumaczą to tym, że świeże zarodki wprowadzane są do organizmu kobiety bezpośrednio po stymulacji jakiej została ona wcześniej poddana dla uzyskania większej liczby komórek jajowych. A to z kolei niekorzystnie wpływa na śluzówkę macicy, w której się zagnieżdża zarodek uzyskany w laboratorium po ich zapłodnieniu.
>>>>
Zbrodniarze uprawiajacy ten proceder oczywiscie klamia . Skoro morduja to co im sklamac ! Widzicie jak wyglada ,,nauka" tak mowia jak placi ,,sponsor"...
Naukowcy ze Szwecji: in vitro nie grozi autyzmem ale osłabieniem inteligencji .
Największe jak dotąd badania nad zdrowiem dzieci urodzonych dzięki in vitro nie potwierdziły, aby były one bardziej narażone na autyzm od dzieci poczętych naturalnie - informuje "The Journal of the American Medical Association".
Mniej więcej co pięćdziesiąte dziecko przychodzi obecnie na świat dzięki technice in vitro. Od roku 1978 na całym świecie urodziło się 5 milionów "dzieci z próbówki". Rosnąca liczba zabiegów in vitro sprawiła, że pojawiły się pytania o ich bezpieczeństwo. Częstsze są na przykład ciąże bliźniacze, mogące prowadzić do problemów zdrowotnych.
Niektórzy specjaliści obawiali się częstszego występowania autyzmu. Dotychczasowe dane były niejednoznaczne.
Zespół naukowców z Karolinska Institutet w Sztokholmie (Szwecja) przyjrzał się obejmującym średnio 10 lat życia danym, dotyczącym zdrowia 2,5 miliona dzieci urodzonych w Szwecji pomiędzy rokiem 1982 a 2007. Około 31 000 urodziło się dzięki in vitro.
Podczas mniej więcej 19 500 zabiegów wystarczyło połączyć plemniki z komórką jajową w odpowiednim naczyniu, jednak w 10 500 przypadkach plemniki nie były zdolne do penetracji komórki jajowej i trzeba było je sztucznie do niej wprowadzać. Ponadto w mniej niż 1000 przypadków ejakulat mężczyzny nie zawierał plemników i trzeba je było chirurgicznie pobierać z jąder dawcy.
Biorąc pod uwagę większą niż w przypadku naturalnego zapłodnienia częstość występowania ciąży mnogiej, szwedzcy naukowcy wyliczyli, że 31 00 dzieci poczętych in vitro nie było zagrożonych autyzmem bardziej niż 2,47 miliona poczętych naturalnie. Okazało się jednak, że w przypadku sztucznego wprowadzania plemnika do komórki jajowej rosło o 50 proc. prawdopodobieństwo mniejszej sprawności intelektualnej - zdefiniowanej, jako IQ poniżej 70 w połączeniu z zaburzeniem zachowań adaptacyjnych. Nadal jednak bezwzględne prawdopodobieństwo takiego powikłania było niewielkie.
Nie wiadomo na razie, czy zwiększone ryzyko osłabienia sprawności intelektualnej to wina procedury, czy wynika ono z mniejszej wartości chirurgicznie pobieranych plemników. W każdym razie zdaniem ekspertów lepiej unikać tej odmiany in vitro - jeśli tylko jest to możliwe.
....
I znow znalezli ze wprawdzie autyzmu nie zwieksza ale oslabia intelekt . W ogole nie uprawiac in vitro na ludziach . Bo to zbrodnia .
Udo Ludwig
Der Spiegel
Moje dziecko jest kimś obcym
Pewna mieszkanka Hesji, nie mogąc doczekać się upragnionego potomka, poddała się sztucznemu zapłodnieniu nasieniem swojego męża. Urodziła szczęśliwie syna. Teraz, po pięciu latach, dowiaduje się, że ani ona nie jest jego matką, ani jej mąż nie jest ojcem. Jak coś takiego mogło się zdarzyć?
Medycyna potrafi czynić cuda. Lekarze ratują ludzkie życie, zwyciężając choroby. Lekarze darowują też życie – sprawiają, że kobiety, które w naturalny sposób nie mogą mieć dzieci, zostają jednak matkami.
Ale medycyna potrafi też czynić rzeczy straszne. Bianca G. z Hesji doznała i jednego, i drugiego, najpierw wielkiego szczęścia, potem zaś przerażenia. – Jestem tak wściekła na tych lekarzy, tak potwornie wściekła – mówi 38-letnia kobieta, ubierając swoją złość w słowa wypowiadane cichutkim głosem.
Z jej macicy została pobrana komórka jajowa, którą zapłodniono następnie nasieniem jej męża i z powrotem wszczepiono do macicy. Tak w każdym razie myślała, przez długich pięć lat. Potem natomiast okazało się, że Centrum Medycyny Reprodukcyjnej w Jenie popełniło błąd. Bianca G. nosiła w sobie obcą komórkę jajową, zapłodnioną obcym nasieniem.
Pewne było tylko jedno: matka przestała być matką, ojciec nie był już ojcem, syn zaś nie był wcale ich synem.
Kobieta pogrążyła się w tak głębokim szoku, że do dzisiaj przechodzi terapię psychologiczną. – Kocha swoje dziecko ponad wszystko – mówi, ale często czuje się ”obrabowana z własnego macierzyństwa”. – Dzieje się tak, kiedy patrzę na Jonasa i widzę, że nie ma wcale moich oczu ani mojego nosa – stwierdza. I cierpi, kiedy znowu ktoś mówi, że synek wcale nie jest do niej podobny.
Jak coś podobnego może się w ogóle zdarzyć? Jaką jakość reprezentuje 128 ośrodków medycyny reprodukcyjnej, działających w Niemczech? Jak zgłaszające się tam kobiety mogą być teraz pewne, że zostają im wszczepione ich własne zarodki, a nie obce? Istnieją raporty na temat przypadków, gdy nasienie ojca zostało zamienione. Zamiana komórki jajowej dotychczas się natomiast jeszcze nigdy nie zdarzyła.
Bianca G. i jej mąż byli razem już od ośmiu lat, gdy postanowili założyć rodzinę. Przez pięć lat nie mogli jednak doczekać się upragnionego potomka. W 2005 roku ginekolog zdiagnozował u Bianki uszkodzenie jajowodu i para zdecydowała się poddać sztucznemu zapłodnieniu.
Lekarka poradziła pacjentce przeprowadzić zabieg w Jenie, tamtejsze Centrum Medycyny Reprodukcyjnej cieszyło się bardzo dobrą opinią. Na stronie internetowej tej placówki widniało zdanie: ”Zadowolenie pacjentów jest naszym najwyższym priorytetem!”.
Bianca odbyła kurację hormonalną, w jej jajnikach dojrzewało już 13 komórek jajowych, w ośrodku w Jenie pobrano je pod narkozą. Większość zapłodniono nasieniem jej męża, który był przy tym, kiedy ginekolożka wszczepiała dwa embriony do macicy jego żony. Cztery zapłodnione jajeczka zostały zamrożone, jako rezerwa.
Wszystko wskazywało na to, że szczęście Biance sprzyja. Ponad dwie trzecie z około 80 tysięcy zabiegów sztucznego zapłodnienia, jakie rocznie rejestruje się w Niemczech, nie kończy się niestety zajściem pacjentki w ciążę. W przypadku Bianki G. udana okazała się już pierwsza próba.
W jej brzuchu rosło więc dziecko. Para jednak pokłóciła się i w czwartym miesiącu ciąży kobieta opuściła wspólne z mężem mieszkanie w Turyngii i wyprowadziła się później do Hesji, gdzie mieszkali jej rodzice.
W lipcu 2006 roku na świat przyszedł Jonas. Wychowywał się u matki, ojciec często widywał dziecko w weekendy. Rodzice kłócili się nadal, Bianca G. nazywa to obecnie ”obrzucaniem się błotem”. W którymś momencie mąż oskarżył ją, że podrzuciła mu ”kukułcze jajo” – być może wcale nie poddała się sztucznemu zapłodnieniu i dziecko jest po prostu wynikiem jej pozamałżeńskiego romansu?
Co byłego już w tej chwili małżonka skłoniło do postawienia takiego zarzutu, Bianca nie wie do dziś. Przypuszcza, że sprawił to wygląd chłopca. Synek ma rudawe włosy i jasną skórę, zaś ona i jej dawny partner mają ciemne włosy.
Kobieta uznała zarzut za całkowicie absurdalny, ale i sama nabrała pewnych podejrzeń. Sprawdziła grupy krwi: ona miała A, eksmałżonek B, Jonas zaś 0. Pediatra wytłumaczył jej, że taka kombinacja zdarza się bardzo rzadko, ale jest możliwa. Jej ojciec opowiedział, że również jego brat miał rude włosy. Ostatecznie uspokoiła się po telefonie do Jeny. Nie powinna się niczym niepokoić – powiedziała jej lekarka. – Wysokie standardy jakościowe, jakich przestrzega się w ośrodku, wykluczają jakąkolwiek pomyłkę.
Były mąż zrobił jednak przez internet test ojcostwa. Wynik brzmiał jednoznacznie: nie jest ojcem Jonasa. Kiedy to usłyszała – opowiada Bianca ”było tak, jakby ktoś uderzył mnie prosto w twarz”.
Od tej chwili pochodzenie Jonasa stało się sporem prawnym. Adwokat eksmęża zaprzeczył jego ojcostwu. Sąd rodzinny zarządził badania DNA, którym mieli się poddać ojciec, matka i dziecko. Po trzech miesiącach biegły sądowy wystawił ”molekularno- genetyczną ekspertyzę dotycząca pochodzenia“. Były partner Bianki G. rzeczywiście nie był ojcem małego Jonasa.
Druga wiadomość, jaką przekazał biegły, brzmiała: badania wykazały również, że ”zapłodniona komórka jajowa nie pochodziła od pani G.”
Przed procesem Bianca G. miała dobrze zorganizowane życie samotnej matki, teraz poczuła się tak, jak gdyby ktoś zniszczył wszelkie fundamenty, na jakich opierała się jej egzystencja. Kiedy kobieta patrzyła na swego synka, w jej głowie wirowała jedna myśli: to nie jest moje dziecko, to nie są moje geny.
Ogarnęła ją zupełna panika. Czy będzie musiała zaadoptować Jonasa, żeby móc go zatrzymać? A co się stanie, kiedy po chłopca zgłoszą się jego biologiczni rodzice? Zadręczała ją niepewność. Przez trzy miesiące nie była w stanie pracować, była bliska trafienia do kliniki psychiatrycznej.
Jej adwokat Jochen Kreissl wyjaśnił swojej klientce, że kobieta, która urodziła dziecko, jest w świetle prawa jego biologiczną matką, i zażądał od Centrum Medycyny Reprodukcyjnej w Jenie odszkodowania. Bianca G. mówi, że dostała kwotę 20 tysięcy euro. W grudniu 2011 roku lekarze z Jeny i ich ubezpieczyciel przedłożyli porozumienie, w którym zobowiązywali się ponadto łożyć na jego utrzymanie przez tak długi okres, jak będzie to konieczne. Tym samym wszelkie ”roszczenia w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości” miały wygasnąć.
Bianca G. nie zgodziła się podpisać tej umowy. Zirytowała ją zwłaszcza klauzula, zgodnie z którą ”na temat pomylenia komórek jajowych“ miało zapanować milczenie. Towarzyszyły jej spore wątpliwości, czy milczenie będzie rzeczywiście najlepszym rozwiązaniem owego problemu – zarówno dla niej i jej syna, jak i dla innych par korzystających z usług ośrodka w Jenie.
Chciała ”stworzyć jasną sytuację“, aby móc poradzić sobie z doznanym szokiem. Zdarzały się dni, że nie była w ogóle w stanie bawić się z Jonasem – opowiada. Podczas swojej pierwszej terapii całymi godzinami tylko płakała. Kiedy psycholog zaczął ”zbyt głęboko grzebać w jej wnętrzu”, uciekła. W tej chwili zaakceptowała już fakt, że owa nieszczęsna pomyłka będzie jej ”towarzyszyć przez cale życie“. Najbliższa rodzina i przyjaciele znają historię jej dziecka.
Od lekarzy oczekiwała jakiegoś wyjaśnienia, jak mogło dojść do takiej pomyłki, a także przeprosin za popełniony błąd. Zamiast tego usiłowali oni ”zamieść całą sprawę pod dywan“ – mówi kobieta.
Zamiana komórek to dla niemieckiej medycyny reprodukcyjnej prawdziwa katastrofa. Biznes, jaki robi się na parach marzących o dziecku, jest niezmiernie lukratywny, ale z niemieckimi klinikami i gabinetami prywatnymi coraz bardziej konkurują usługodawcy z Czech, Austrii czy Hiszpanii, którzy oferują więcej za niższą cenę. Niemieckie ośrodki reklamują się natomiast wysokimi standardami jakościowymi. Rzeczywiście ustawy, rozporządzenia i wytyczne w owej dziedzinie są tutaj równie liczne, co surowe, nie ma jednak skutecznej kontroli.
Bianca G. i ośrodek z Jeny nadal prowadzą spór. Adwokat Kreissl wystąpił z roszczeniami opiewającymi w sumie na około 200 tysięcy euro. W kwocie tej zawarte są: odszkodowanie, koszta utrzymania, zadośćuczynienie za straty moralne oraz zwrot pieniędzy za wykonanie ówczesnej usługi. Kiedy poinformował, że po dwóch latach bezowocnej wymiany pism wniesie skargę do sądu, a jego klientka nie zawaha się upublicznić całej sprawy, adwokat lekarzy zareagował bardzo opryskliwie.
Więcej pieniędzy centrum nie zapłaci, a ”upublicznienie sprawy i publikacja w prasie” mogą zostać zakwalifikowane jako ”wymuszanie lub wręcz szantaż”. Dziennikarskie pointowanie owego przypadku nie bierze się z ”godnego pożałowania błędu organizacyjnego” popełnionego w ośrodku, lecz z wywierania presji przez Biankę G. i jej adwokata. ”O takich podłościach media informują nader chętnie i często“ – stwierdzono w przesłanym piśmie.
List z kancelarii adwokackiej otrzymał również ”Spiegel“. Ostrzegano w nim przed publikacją artykułu na ten temat, do prokuratury w Gerze skierowana została już skarga o wywieranie presji.
Kim są prawdziwi rodzice Jonasa, tego Bianca G. nie wie do dzisiaj. Centrum Medycyny Reprodukcyjnej stwierdziło, że nie jest w stanie udzielić informacji na temat tego, kto dostarczył nasienie i komórki jajowe. Tego już ustalić się nie da. Zaś zamrożone w swoim czasie zarodki małżeństwa G. zostały zniszczone. Bianca uważa, że embriony po prostu zamieniono i jej dziecko donosiła i urodziła inna kobieta.
Co stałoby się, gdyby o wszystkim dowiedzieli się również tamci rodzice? Czy cierpieliby równie mocno jak ona? Bianca G. zna nazwiska kobiet, którym lekarze z Jeny tego samego dnia co jej wszczepili zapłodnione jajeczko. Ale nie zamierza do nich zadzwonić.
>>>>
Tak wyglada zbrodnicza praktyka invitro . Tak wyglada pieklo . Miejsce bez Boga . Boga ktorego sie ODRZUCILO .
72 lata temu Niemcy po raz pierwszy użyli cyklonu B w Auschwitz
Pod koniec sierpnia 1941 r. Niemcy po raz pierwszy użyli gazu cyklon B do uśmiercania więźniów Auschwitz. W podziemiach obozowego bloku 11 zgładzono najpierw ok. 30 osób a podczas drugiej próby prawie sto. Eksperymenty dały początek masowej zagładzie.
Świadkiem jednego z tych mordów był polski więzień Auschwitz Czesław Głowacki. - Widok był straszny. Widziałem te wszystkie trupy. Wszyscy się pchali do drzwi, szukali powietrza. Chwytali się za głowy. Wyrywali sobie włosy, bo w rękach mieli włosy. Widać było, że przechodzili straszne męczarnie, poznać to można było po twarzach, zwłoki leżały jedne na drugich. Jedni drugich gryźli po rękach, nogach. Widok był makabryczny – mówił Głowacki, którego relacja znajduje się w archiwach Muzeum Auschwitz.
Według historyków z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau użycie cyklonu B (cyjanowodór), wcześniej stosowanego do celów dezynfekcyjnych, do mordowania ludzi zaproponował zastępca komendanta obozu Hauptsturmfuehrer SS Karl Fritzsch. Kierował też pierwszymi akcjami.
Pod koniec sierpnia 1941 roku w jednej z ciemnic w podziemiach bloku 11 w Auschwitz zamordowano jeńców sowieckich. Ze względu na niewielkie rozmiary pomieszczenia było to około ok. 30 jeńców. Jeszcze w tym samym miesiącu dokonano drugiej próby: około 100 jeńców stłoczono w sześciu celach w podziemiach bloku 11 i tam zagazowano.
3 września 1941 r. Niemcy dokonali pierwszej próby masowego uśmiercania. Po wieczornym apelu w 28 celach w podziemiach bloku 11 umieszczono 600 jeńców sowieckich, 250 chorych Polaków ze szpitala obozowego oraz 10 więźniów z karnej kompanii. Okna piwnic zostały zasypane ziemią. Niemcy wrzucili gaz. Rano następnego dnia esesman Gerhard Palitzsch stwierdził, że część więźniów jeszcze żyje. Niemcy ponownie użyli gazu i zaryglowali drzwi. W nocy z 4 na 5 września nie żył już nikt.
Podczas istnienia obozu Auschwitz Niemcy przy użyciu cyklonu B odebrali życie setkom tysięcy ludzi, głównie Żydom. Pierwsza, prowizoryczna komora gazowa powstała w stojącym na uboczu domu jednego z wysiedlonych mieszkańców Brzezinki. W obozie Auschwitz II-Birkenau wybudowano później ogromne komory gazowe połączone z krematoriami.
Niemcy założyli obóz Auschwitz w 1940 roku, aby więzić w nim Polaków. Auschwitz II-Birkenau powstał dwa lata później. Stał się miejscem zagłady Żydów. W kompleksie obozowym funkcjonowała także sieć podobozów. W Auschwitz Niemcy zgładzili co najmniej 1,1 mln ludzi, głównie Żydów, a także Polaków, Romów, jeńców sowieckich i osób innej narodowości.
...
Pamietajmy ze wszystko to byloby niemozliwe bez nauki wysoko postawionej w Niemczech ! Nazizm byl wyjatkowo naukowy i to wcale nie pseudo . W koncu te gazy i rakiety dzialaly bardzo dobrze jak na ta epoke .
Kochański: to jest próba zastraszania naukowców
Profesor Andrzej Kochański na łamach "Rzeczpospolitej" mówi, że w Polsce mamy do czynienia z "cenzurą naukową". – I według mnie jest to próba zastraszania naukowców – stwierdził wykładowca UKSW. Ekspert Episkopatu ds. bioetycznych dodał, że doświadcza ograniczenia wolności głoszenia poglądów w pracy naukowej.
Co tak oburzyło naukowca? Kochański w rozmowie z Tomaszem Krzyżakiem twierdzi, że raz został zaproszony z referatem na kongres naukowy. Po pewnym czasie zaproszenie jednak wycofano. – W końcu po pewnym czasie referat ponownie wprowadzono do programu. Zdanie odrębne, gdzie jak gdzie, ale w nauce powinno być szanowane. Nie ma czegoś takiego jak jedynie słuszne poglądy – podkreśla.
W dalszej części wywiadu profesor odniósł się do swoich kontrowersyjnych słów na temat In vitro.
Przypomnijmy całą sprawę. "Dzieciom narodzonym dzięki in vitro grożą upośledzenie umysłowe i autyzm" – takie cytaty z Kochańskiego opublikowała "Gazeta Wyborcza". Autorzy publikacji podkreślali, że w przypadku dzieci z in vitro "straszy przypadkowym kazirodztwem" i "szkołami specjalnymi". "Jeżeli decydujemy się na promowanie procedur zapłodnienia pozaustrojowego, to powinniśmy rozbudować oddziały patologii noworodka, tworzyć przedszkola z oddziałami integracyjnymi, szkoły specjalne, a później ośrodki opieki, bo to jest jeden ciąg zdarzeń" – cytowała Kochańskiego "GW".
Na te słowa zareagował Bartosz Arłukowicz. - Niepoparte rzetelną wiedzą wypowiedzi na temat in vitro są bulwersujące. Nie można przejść do porządku dziennego nad atakami, stygmatyzowaniem dzieci z in vitro, budzeniem niepotrzebnego lęku u rodziców i par starających się o dziecko. W każdym razie nie w nowoczesnym, europejskim kraju – powiedział minister zdrowia.
- Nikogo nie straszę. Ostrzegam tylko, że z punktu widzenia genetyki zapłodnienie pozaustrojowe może stanowić zagrożenie dla człowieka – mówi prof. Kochański w wywiadzie dla "Rz".
Rozmówca gazety podkreśla także, że jest "zdumiony" reakcją ministra Arłukowicza. - Nie wyobrażam sobie, żeby np. w Stanach Zjednoczonych bardzo wysoki urzędnik państwowy ingerował w treści nauczania na uniwersytetach, gdzie na jednych wydziałach uczy się kreacjonizmu, a na innych ewolucjonizmu – dodaje.
Genetyk, mówiąc o zagrożeniach, jakie niesie in vitro, wspomina o zespole wad Beckwitha-Wiedemanna,. - Okazuje się jednak, że u dzieci urodzonych z zapłodnienia pozaustrojowego występuje znacznie częściej (niż w populacji ogólnej – red.) – podkreśla.
Profesor Andrzej Kochański mówi, iż w 14 krajach europejskich, w tym także Polsce, przebadano populację ponad 5 mln urodzeń. - I jeśli spojrzymy na ciąże, to zauważalny jest na przestrzeni ostatnich 20 lat, znaczny wzrost ciąż mnogich. A z drugiej strony mamy wzrost liczby wrodzonych wad rozwojowych z tych właśnie ciąż. Autorzy ostrożnie formułują wniosek, że może być za to odpowiedzialne zapłodnienie pozaustrojowe - przekonuje naukowiec.
Więcej w dzisiejszym wydaniu "Rzeczpospolitej".
>>>
Bo to jest srodowisko przestepcze . Osobnicy ci sa na liscie plac biznesu zbrodniczego i maja tam dochody . To niszcza wszystkich uczciwych . Dzisiaj ,,nauka" to biznes jak wszystko . Tu nie chodzi o prawde a o duza kase !!! Tytul naukowy na kapital . Mozna go sprzedawac jak prostytutka .
Prof. Jan Talar: lekarze pobierają organy od żywych ludzi
Skandal podczas sympozjum naukowego w Poznaniu. Podczas jednego z wykładów prof. Jan Talar zajmujący się wybudzaniem chorych ze śpiączki wygłosił kontrowersyjne zdanie, że nie istnieje śmierć pnia mózgu, a organy do przeszczepów pobierane są od osób żywych - informują "Fakty" TVN.
Zarzucił też lekarzom, że pacjentów z podejrzeniem śmierci pnia mózgu nie ratują tak intensywnie, jak powinni. - Nie udało się w XXI wieku pobrać narządów od osoby zmarłej, a więc co robimy? Pobieramy narządy od osoby żyjącej - mówił prof. Jan Talar.
Stwierdzenie to wywołało ogromne oburzenie wśród anestezjologów obecnych na sympozjum. W ich opinii profesor nie przedstawił żadnych dowodów na poparcie swoich tez. Lekarz są przekonani, że tego typu stwierdzenia wyrządzają więcej szkody niż pożytku.
- Pacjent, który ma podejrzenie śmierci pnia mózgu, jest leczony z zastosowaniem wszystkich dostępnych udokumentowanych medycznie metod - tłumaczył w TVN24 prof. Tomasz Trojanowski z Katedry i Kliniki Neurochirurgii Uniwersytetu Medycznego w Lublinie.
Zdaniem lekarzy obecnych na sympozjum orzekanie śmierci pnia mózgu jest obwarowane wieloma rygorystycznymi przepisami i nie może tu być mowy o zaniedbaniach. Takie orzeczenie podejmowane jest komisyjnie dopiero po przeprowadzeniu licznych badań. Organy do przeszczepu pobiera się tylko w przypadku, gdy rodzina pacjenta wyrazi taką zgodę.
W zeszłym roku w Polsce organy pobrano od 615 zmarłych dawców.
...
Tego sie caly czas obawiamy .Nigdy nie wolno kogos zabic na czesci zamienne .Nawet jakby sam chcial . To bylby mord .Zadne dobromordu nie tlumaczy .
Prof. Talar: nie istnieje śmierć mózgu!
Były szef rehabilitacji w bydgoskim "Juraszu" wywołał skandal na sympozjum. Ogłosił, że nie istnieje śmierć pnia mózgu, więc narządy pobierane są od żywych - informuje "Gazeta Pomorska".
Prof. Jan Talar, specjalista w dziedzinie rehabilitacji, obecnie dziekan wydziału nauk o zdrowiu na Elbląskiej Uczelni Humanistyczno- Ekonomicznej uczestniczył w sympozjum pt. "Znieczulenie i intensywna terapia chorych z obrażeniami mózgowia - najnowszy stan wiedzy”. Jego wykład "Gdzie się kończy nadzieja w rehabilitacji obrażeń OUN" (ośrodkowy układ nerwowy - przyp. red.) wywołał powszechne oburzenie. Profesor powiedział, nie przedstawiając na swoją tezę żadnych dowodów, że nie istnieje śmierć mózgu. I że w XXI wieku nie udało się pobrać narządów od osoby zmarłej.
- Co więc robimy? - pytał przed kamerą TVN prof. Talar i odpowiadał: - Pobieramy narządy od osoby żywej!
Sukcesy i porażki
Prof. Talar, twórca kliniki rehabilitacji (została otwarta w 1999 r. w obecnym Szpitalu Uniwersyteckim nr 1 im. dr. Antoniego Jurasza w Bydgoszczy) stał się sławny dzięki licznym przypadkom wybudzenia pacjentów ze śpiączki. W jednym z artykułów, publikowanyhc nałamach "GP" tłumaczył, że nie czyni cudów, że wybudzenie to rezultat nowatorskiej metody, polegającej - mówiąc w uproszczeniu - na stymulacji tkanek nerwowych, czyli potraktowaniu ich tak samo jak mięśni.
Bydgoską karierę prof. Talara przerwały najpierw podejrzenia, a potem prokuratorskie zarzuty o korupcję (m.in. był zarzut przyjęcia łapówek na ok. 28 tys. zł i prezentów - 10 butelek koniaku). W maju 2007 r. lekarz został uznany winnym, ale sąd nie wymierzył mu kary uznając popełnione przez lekarza czyny za "występki mniejszej wagi”.
Przypadek Agnieszki
Prof. Talar został zwolniony z "Jurasza”. Nie przestał jednak pomagać chorym; jego dokonania w zakresie wybudzeń ze śpiączki stały się sławne w całym kraju.
Wyjątkowo głośno zrobiło się po tym, jak uratował 11-letnią Agnieszkę Terlecką. Dziewczynka po upadku z konia była w śpiączce. Lekarze z Piły nie dawali jej szansy. Podobno chcieli, by rodzice podpisali zgodę na pobranie narządów. Pomógł prof. Talar.
Transplantologom "pod górkę"
Profesor od dawna postuluje, by zaostrzyć przepisy dotyczące transplantacji. Twierdzi, że lekarze w Polsce zbyt pochopnie orzekają o śmierci mózgu u pacjentów po urazach mózgu. Już w 2009 r. media informowały, że prof. Talar chce tak zmienić prawo, by nikt nie miał wątpliwości, iż osobie, od której mają być pobrane organy, nie można już pomóc.
Wedle profesora orzekać powinien 3-osobowy zespół lekarski, w którego składzie musi znajdować się także lekarz delegowany przez rodzinę pacjenta. Powinno się też czekać na pobranie narządów kilka dni, a nie kilka godzin.
Co mówią przepisy?
Wedle obowiązujących w Polsce przepisów z 17 lipca 2007 r. rozpoznanie śmierci mózgu opiera się na stwierdzeniu nieodwracalnej utraty jego funkcji.
Postępowanie kwalifikacyjne jest dwuetapowe: najpierw wysuwa się podejrzenie śmierci mózgu, następnie wykonuje mnóstwo badań, potwierdzających śmierć mózgu.
W poznańskim sympozjum uczestniczył dr Piotr Kowalski, konsultant ds. anestezjologii i intensywnej terapii w województwie kujawsko-pomorskim. Obiecał, że dziś odniesie się do słów prof.Talara.
....
Skoro ma takie sukcesy natychmiast trzeba wprowadzic jego postulaty ! Zawsze nalezy wprowadzac najnowsza wiedze . Oczywiscie uspokojmy naukowcow . Maja oni prawo sie mylic i konsekwencja pomylek moze byc smierc . To jest wpisane w zawod . Nie ponosza winy jesli postepowali zgodnie z wiedza i dobra wola .
Zbrodnicza selekcja .
Zdecydowali się na ciążę wybierając tylko jeden zarodek spośród tych, które były zapłodnione. To dokładnie odwrotnie jak zdecydowała "oktomama", której sprawa była głośna pięć lat temu.
Spośród ciąż powstałych w wyniku zapłodnienia in vitro, prawie połowa to ciąże mnogie, głównie bliźniacze, często zagrożone pod wieloma względami.
Lepsze metody sprawdzania embrionów, ich przechowywania i testowania mogą zapewnić, że możliwość wyboru zarodka będzie się wiązać z lepszym jego zagnieżdżeniem się w łonie matki, mniejszą liczbą poronień i zdrowszymi dziećmi.
.....
Selekcja kto ma przezyc jak w Auschwitz . I widzicie ze zarodki te sa obarczone duzo wiekszym ryzykiem wad . Zupelnie odwrotnie niz w obrzygliwej nagonce pseudomediow na Kościół ...
Włochy: obchody pięćsetlecia powstania "Księcia" Machiavellego
"Książę" Niccolo Machiavellego, jedno z najbardziej znanych na świecie włoskich dzieł literackich, ma 500 lat. Jubileuszowe obchody powstania utworu, zwanego potocznie "poradnikiem strategii utrzymania władzy" zorganizowano we Florencji, mieście autora.
Miejscem najważniejszych uroczystości jest Palazzo Vecchio, gdzie na dziedzińcu ustawiono cyfrową szkatułkę zawierającą sekrety traktatu politycznego i życia Machiavellego, oraz we florenckiej Bibliotece Narodowej. Tam zwiedzać można wystawę obrazującą historię powstania "Księcia" i biografię autora - prawnika, historyka, filozofa i dyplomaty. Wśród 34 zaprezentowanych cennych dokumentów jest na przykład deklaracja podatkowa jego rodziny oraz dwa testamenty.
Przy okazji uroczyście obchodzonej we Włoszech rocznicy "Księcia" przypomina się, że jest to jeden z najbardziej wpływowych i cytowanych tekstów literatury, zarazem wywołujących najbardziej skrajne oceny i na różne sposoby interpretowany.
Brytyjski filozof Bertrand Russell uważał, że jest to “podręcznik dla gangsterów”.
Włoscy komentatorzy i historycy wyrażają przekonanie, że największą wartością traktatu o skutecznym sprawowaniu władzy jest jego wieczna aktualność i że jest to lektura obowiązkowa dla każdego polityka, wymagająca refleksji i zarazem ostrożności. Od setek lat fascynuje, szokuje i wywołuje kontrowersje. Historycy i politolodzy zwracają zarazem uwagę na to, że rozprawa Machiavellego może zostać uznana za poradnik zarówno dla tyranów, jak i obrońców wolności.
W 1559 "Książę" został potępiony przez Kościół i wpisany na Indeks Ksiąg Zakazanych, ponieważ odczytano go jako pełen lekceważenia dla władzy, również kościelnej. Zakaz, jakim tekst objęto, nigdy nie został cofnięty.
W czasie konferencji zorganizowanej we Florencji z okazji pięćsetlecia ukończenia dzieła Machiavellego jego zwolennicy podkreślali, że należy w nim poszukiwać wezwania do „wielkiej i dobrej polityki” opartej na równości praw, ich obronie i dobru wspólnym.
Profesor Sergio Givone zaapelował, by “uwolnić umysły od stereotypu”, że to Machiavelli wymyślił kontrowersyjne zjawisko makiawelizmu. Tymczasem zdaniem Givone największą zasługą pisarza i filozofa było to, że ukazał sprzeczności natury ludzkiej.
W czasach kryzysu władzy we Włoszech i obniżenia jej standardów oraz licznych skandali, "Książę" zmusza do refleksji nad polityką - podkreślają promotorzy florenckich obchodów.
....
Ulubiona ksiazka Hitlera Stalina Fryderyka tzw. Wielkiego i tym podobnych . Sama ksiazka jest amoralna czyli satanistyczna . Jak czynic zlo . Owszem autor byl TEORETYKIEM ! Ale on rozwazal ... a rozne potwory to realizowaly ...
Naukowiec musi rozumiec konsekwencje swoich teorii bo ktos moze zaczac to robic .
Noblista twierdzi, że prestiżowe czasopisma naukowe szkodzą nauce
Amerykański biolog Randy Schekman, tegoroczny laureat Nobla z medycyny, nawołuje do bojkotu czołowych czasopism naukowych, zarzucając im “wypaczanie procesu naukowego".
W tekście opublikowanym w dzienniku “The Guardian" Schekman przekonuje, że wysokie honoraria oferowane przez prestiżowe magazyny naukowe (m.in. “Nature", “Cell" i “Science") skłaniają naukowców do zajmowania się przede wszystkim “modnymi" obszarami nauki, co jest bardzo szkodliwe dla jej ogólnego rozwoju.
“Należy przerwać tyranię luksusowych publikacji" - napisał Schekman. Wczoraj w Sztokholmie, z udziałem Schekmana, odbyła się uroczystość wręczenia tegorocznej Nagrody Nobla z dziedziny medycyny.
....
No wlasnie ! A koncerny in vitro olbrzymia kase wrzucaja na promocje zbrodni ! Bojkot zbrodniczej pseudonauki !
Josef Mengele - zbrodniarz, zwany Mefistem z Auschwitz
Josef Mengele jest jednym z głównych symboli niemieckich zbrodni w Auschwitz - Onet
Josef Mengele jest jednym z głównych symboli niemieckich zbrodni w Auschwitz. Był obozowym lekarzem, którego sumienie obciążyły dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy ofiar. SS-mani mówili o nim: Mefisto. Mengele zmarł 35 lat temu w Brazylii.
Hauptsturmfuehrer SS Josef Mengele, doktor medycyny i filozofii służbę w Auschwitz rozpoczął w maju 1943 r. i pełnił ją przez ponad półtora roku.
Gerald L. Posner i John Ware w książce „Mengele – polowanie na anioła śmierci” napisali, że o przeniesienie go do obozu zabiegał osobiście szef berlińskiego Instytutu Antropologii, Nauk o Dziedziczności Ludzkiej i Genetyki prof. Otmar Freiherr von Verschuer, przedwojenny promotor i zwierzchnik Mengelego, który darzył go uznaniem i sympatią.
W „Kalendarium wydarzeń KL Auschwitz”, które opracowała nieżyjąca już historyk z Muzeum Auschwitz, Danuta Czech, jego nazwisko pada po raz pierwszy w notatce z 30 maja 1943 r. Miał wówczas objąć funkcję naczelnego lekarza w cygańskim obozie familijnym, który funkcjonował w Auschwitz II-Birkenau. Posner i Ware uważają, że był tam nieco wcześniej i od razu zasłużył na reputację osoby radykalnej i bezlitosnej. Według nich po kilku dniach jego pobytu w obozie wybuchła epidemia tyfusu. 25 maja Mengele skierował do komór gazowych ponad tysiąc Cyganów, których podejrzewał, że są chorzy.
Starszy kustosz w Muzeum Auschwitz, Helena Kubica, która badała działalność Mengelego, napisała w poświęconym mu artykule w „Zeszytach Oświęcimskich”, że pełnił on również służbę w szpitalach i ambulatoriach zorganizowanych w innych miejscach Birkenau, m.in. w kwarantannie dla mężczyzn oraz w obozie rodzinnym dla Żydów z getta w Theresienstadt.
Po likwidacji obozu cygańskiego z początkiem sierpnia 1944 roku i zgładzeniu pozostałych przy życiu Romów objął funkcję naczelnego lekarza szpitala więźniarskiego dla mężczyzn, a następnie, w grudniu, posadę w lazarecie SS w Birkenau.
Josef Mengele jako jeden z lekarzy SS uczestniczył w selekcjach Żydów europejskich deportowanych na zagładę do Auschwitz. - Mundur SS, czarne, wyglansowane buty, białe rękawiczki, wypolerowana laska, podgwizdywane arie i czasem łagodny uśmiech – tak wspominali go nieliczni, którzy przeżyli.
Była więźniarka i lekarz Olga Lengyel podkreśliła, że Mengele był „bezsprzecznie głównym zaopatrzycielem komór gazowych i pieców krematoryjnych”. Inna więźniarka Ella Lingens dodała, że niektórzy lekarze SS nienawidzili selekcji i upijali się przed wyjściem na rampę. - Tylko dwóch było w stanie uczestniczyć w selekcjach bez jakichkolwiek stymulantów: Mengele i Fritz Klein. Mengele był szczególnie chłodny i cyniczny – wspominała po wojnie. - Szarlatan! Nie mogliśmy znieść jego obojętnej postawy, ciągłego pogwizdywania, absurdalnych rozkazów, zimnego okrucieństwa – dodawała Lengyel.
Wśród przywiezionych do Auschwitz wyszukiwał późniejsze ofiary eksperymentów pseudomedycznych. Przeprowadzał je, by znaleźć sposób na genetyczne warunkowanie cech aryjskich u dzieci i zwiększyć liczbę mnogich ciąż. Interesowały go bliźnięta. Po koszmarnie bolesnych badaniach bez znieczulenia ofiary, najczęściej dzieci, były zabijane, a ich narządy wewnętrzne porównywane. Badał też karłowatość i zgorzel policzka, nieznaną szerzej chorobę, nękającą Romów w obozie.
Wyniki badań oraz pobrane organy wewnętrzne ofiar trafiały do berlińskiego Instytutu Antropologii, Nauk o Dziedziczności Ludzkiej i Genetyki, którym kierował von Verschuer. To ta instytucja finansowała badania Mengelego w Birkenau. Opłaciła m.in. stworzenie pracowni doświadczalnej.
Mengele zabijał nie tylko kierując do komór lub wydając rozkaz, ale także osobiście, a wśród ofiar były dzieci. Świadkowie twierdzili, że czasem wabił je nęcąc słodyczami do krematorium po czym strzelał. Więzień Auschwitz dr Miklos Nyiszli widział, jak wielokrotnie uśmiercał on dzieci wstrzykując im fenol do komory serca.
Pod koniec 1944 r. w okolice Oświęcimia zbliżyły się wojska sowieckie. Niemcy rozpoczęli likwidację Auschwitz, a 17 stycznia ewakuację. Tego dnia Mengele zlikwidował pracownię i wyjechał zabierając materiał uzyskany podczas eksperymentów na bliźniętach, karłach i kalekach. Ślad po nim zaginął.
Zdaniem Heleny Kubicy trudno jest określić, ile osób miał na sumieniu Mengele. W akcie oskarżenia, jaki sporządzili śledczy z RFN w 1981 roku, zarzucono mu, że uczestniczył w 74 selekcjach transportów Żydów przeznaczonych na zagładę, a także w 31 wybiórkach w obozowych szpitalach. Liczbę powiększają ofiary eksperymentów. - Śmiało można zatem powiedzieć, że jest odpowiedzialny za śmierć dziesiątek tysięcy, a nawet setek tysięcy osób – podkreśliła Kubica.
Kim był Mengele? Sadystą czy fanatycznym służbistą? Według Heleny Kubicy był przede wszystkim „fanatykiem nauki, zagorzałym nazistą i służbistą”. (...) - Gdy pełną parą rozpoczął badania, gdy ruszyły selekcje, na których działy się dantejskie sceny, to zmieniało charakter. On był tam głównodowodzącym i to on selekcjonował – podkreśliła historyk z Muzeum Auschwitz.
Zdaniem Posnera i Ware'a Mengele stanowił ucieleśnienie przewrotności, z jaką medycyna Trzeciej Rzeszy starała się udowadniać rasistowskie teorie naukowe. - Jego szyderczy uśmiech i łagodny, lecz śmiertelny dotyk usprawiedliwiały nadanie mu przydomka anioł śmierci – napisali. To współcześnie najczęściej używany przydomek lekarza z Birkenau.
Helena Kubica wymienia jednak inny: Mefisto. Tak określali go współpracownicy. - Pierwsze określenie Mengelego przydomkiem pojawiło się w zeznaniach złożonych przez SS-manów z obozu Bergen-Belsen, którzy wcześniej służyli w Auschwitz. Mefisto. Potwierdzeniem tego są listy zwierzchnika Mengelego w obozie, naczelnego lekarza dr. Eduarda Wirthsa, który przed samobójczą śmiercią we wrześniu 1945 roku w listach do żony również tak go określał – powiedziała Kubica.
Mengele do końca życia niczego nie żałował. W 1977 roku spotkał się w Brazylii z synem Rolfem, który później opowiedział o spotkaniu. Usprawiedliwiał się przed nim, że w obozie o niczym nie decydował. - Powiedział mi, że to nie on "wynalazł" Auschwitz i nie on był osobiście odpowiedzialny za to, co się działo w obozie – wspominał syn oprawcy, którego zacytowali Posner i Ware.
Kubica w swojej pracy przywołała Rolfa Mengele, który cytował słowa ojca, że podczas selekcji starał się jak najwięcej deportowanych klasyfikować jako zdolnych do pracy, ale nie zawsze mógł, gdyż przyjeżdżali półżywi. Uważał, że uratował jednak tysiące ludzi.
Zdaniem Kubicy te słowa Mengelego stoją w sprzeczności ze świadectwami ocalonych więźniów, ale też innych SS-manów. - Obłuda, brak krytycznej refleksji wobec przeszłości i osobistego w niej udziału pozostały charakterystycznym rysem osobowości tego zbrodniarza – podkreśliła.
Josef Mengele urodził się 16 marca 1911 r. w bawarskim Guenzburgu, w Niemczech. W latach 1930-1936 studiował medycynę na uniwersytecie w Monachium. Interesował się szczególnie genetyką i antropologią. W 1937 r. rozpoczął pracę w Instytucie Dziedziczenia Biologicznego i Higieny Rasowej we Frankfurcie nad Menem. Został doktorem nauk medycznych. W 1937 r. wstąpił do NSDAP, w rok później do SS.
Jako lekarz brał udział, w szeregach dywizji SS Wiking, w walkach na froncie wschodnim, w latach 1941-1942. Od maja 1943 r. był lekarzem SS w niemieckim obozie Auschwitz.
Mengele pozostawał w Auschwitz do ewakuacji obozu w styczniu 1945 r. Po zakończeniu wojny ukrywał się w Bawarii. W 1949 r. przedostał się do Włoch, stamtąd do Argentyny i później do Paragwaju. Mengele po akcji Mossadu, który porwał w Buenos Aires Adolfa Eichmanna, przeniósł się w 1960 r. do Brazylii. Zmarł 7 lutego 1979 r. podczas kąpieli w nadatlantyckim kurorcie Bertioga.Pochowany został na przedmieściu Sao Paulo pod fałszywym nazwiskiem. W 1985 r. niemieccy śledczy dotarli do jego grobu. Szczątki ekshumowano.
- Międzynarodowa komisja patologów sądowych stwierdziła na podstawie sekcji zwłok, że istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że rzeczywiście są to doczesne szczątki kata z Auschwitz, lecz w niektórych kręgach wciąż jest to podawane w wątpliwość - pisał Robert S. Wistrich w leksykonie „Kto był kim w III Rzeszy”.
....
Czlowiek nauki ! Tak co by nie mowic prawdziwy naukowiec . Widzicie tutaj ze kult nauki sam w sobie jest szalenstwem . A nauka bez etyki przewyzsza zbrodniczoscia wszystko . Zadni tam dzicy z siekierami . Naukowiec taki to najwieksza bestia zdolna do wszystkiego .
Cândido Godói - "kraina bliźniąt" w Brazyli
Brazylijskie miasto Cândido Godói nazywane jest "krainą bliźniąt", ponieważ jedna na dziesięć kobiet zachodzi tam w ciążę mnogą. Miejscowi twierdzą, że za niezwykły fenomen odpowiedzialny jest współpracownik Hitlera, dr Mengele.
Statystyki narodzin bliźniąt różnią się w zależności od kraju, ale przyjmuje się, że ciąża mnoga zdarza się raz na 80 przypadków. Tymczasem jedna na dziesięć ciąż z Cândido Godói to właśnie ciąża bliźniacza.
Naukowcy od lat próbują rozwiązać tą niezwykłą tajemnicę, niestety bezskutecznie. Jedna z najczęstszych hipotez mówi, że za niezwykły fenomen odpowiedzialny jest jeden z najbardziej bezwzględnych podwładnych Adolfa Hitlera, dr Joseph Mengele - znany również jako Anioł Śmierci.
Niektórzy historycy uważają, że lekarz pracujący w Auschwitz, po upadku Trzeciej Rzeszy uciekł do Brazylii, gdzie kontynuował swoje medyczne eksperymenty.
Podczas pracy w obozie zagłady, prowadził przerażające doświadczenia na ludziach, próbując odkryć tajemnicę kodu DNA, który odpowiedzialny jest za narodziny bliźniąt. Chciał w ten sposób zwiększyć liczbę ludności aryjskiej.
Mieszkańcy Cândido Godói twierdzą, że dr Mengele odwiedził miasteczko wiele razy w 1960 roku i oferował kobietom pomoc medyczną. To właśnie wtedy miał podawać im dziwne mieszanki leków i hormonów.
...
SZOK ! PIERWSZY RAZ SLYSZE ! Ale bestia ! Otoz i widzicie czym jest nauka bez Boga .BESTIALSTWEM ! NAJGORSZYM Z MOZLIWYCH ! NIKT TYLE ZLA NIE UCZYNI CO NAUKOWIEC BESTIA! No moze tylko ksiadz bestia jest gorszy .
Wszystko ma sens tylko jesli prowadzi do Boga . Takze nauka . Religia zreszta co ciekawe tez ! Nie kazda religia prowadzi do Boga . Kult Hitlera ma znamiona religii przeciez i co ? Kult nauki jako nauki tez staje sie religia i juz nie ma zadnych hamulcow .
Rektor KUL: uniwersytet ma służyć prawdzie, nie tylko rynkowi
Uniwersytet ma służyć prawdzie, wychowaniu i wykształceniu człowieka i nie powinien być oceniany tylko poprzez pryzmat "rynkowej efektywności" - podkreśla rektor KUL ks. prof. Antoni Dębiński w liście do wiernych z okazji Świąt Wielkanocnych.
List rektora jest czytany w Poniedziałek Wielkanocny w kościołach w Polsce; tego dnia zbierane są datki na tę uczelnię.
- Duch rynkowej efektywności zmienia na naszych oczach istotę i cel istnienia szkół wyższych; nierzadko są one oceniane jako instytucje mające świadczyć komercyjne usługi. Jednak od zarania naszej cywilizacji zadaniem szkoły było integralne wykształcenie i wychowania człowieka, stworzenie warunków, w których mógłby on zrealizować swoje talenty i przez to stać się bardziej człowiekiem – pisze rektor KUL.
Ks. prof. Dębiński uważa, że współczesny świat "ulega fascynacji efektywnością", która staje się też punktem odniesienia dla ocen w dziedzinie nauki. Jak tłumaczy, widoczne jest to w formułowaniu sugestii, że "nauka, której nie można bezpośrednio zastosować w gospodarce i edukacja, która nie odpowiada oczekiwaniom rynku, są tylko zbędnym obciążeniem dla budżetu państwa".
Rektor KUL przypomina, że w europejskiej tradycji uniwersytet miał "nade wszystko służyć prawdzie, poszukiwać jej wiernie i ją upowszechniać". Służba prawdzie – jak tłumaczy ks. Dębiński – od początku była rozumiana jako służba człowiekowi.
- Nic dziwnego, że jądrem uniwersytetu były zawsze szeroko pojęte nauki humanistyczne, po części nazywane dzisiaj społecznymi, w których funkcje integrujące i inspirujące pełniły filozofia i teologia - dodał.
Ks. Dębiński podkreślił, że tak rozumiany uniwersytet, służąc człowiekowi budował jednocześnie wysoką kulturę, był stróżem intelektualnego, moralnego i estetycznego ładu "jako fundamentu porządku obejmującego życie społeczne, polityczne i gospodarcze".
Zdaniem rektora KUL, społeczeństwo obywatelskie winno dbać o utrzymanie autonomii uczelni "jako gwaranta integralności ideowej" szkół wyższych i ośrodków naukowych.
- Troska o naukę i wyższe uczelnie nie może więc być pozostawiona tylko wąskiemu gremium rządzących. Jako sprawa ogólnoludzka, winna należeć do całego społeczeństwa, bo właściwe funkcjonowanie świata akademickiego jest warunkiem krwiobiegu prawdy w kulturze i w życiu społecznym - napisał.
Przywołując słowa papieża Jana Pawła II, który przez niemal ćwierć wieku wykładał na KUL, ks. Dębiński podkreślił, że misja uniwersytetu nie ogranicza się do fachowego przekazywania wiedzy czy przygotowania do zawodu, ale uniwersytet "musi wspierać budowanie mądrości", gdyż tylko ona "zadawala ludzki głód i pragnienie prawdy".
Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II jest najstarszą uczelnią w Lublinie, jednym z najstarszych uniwersytetów w Polsce. Powstał w 1918 r.
Obecnie na 10 wydziałach, 41 kierunkach i dziewięciu specjalnościach kształci się tu ponad 16 tys. osób, w tym blisko 12,5 tys. studentów stacjonarnych i ponad 1,8 tys. doktorantów. Wykłada ponad 1,3 tys. nauczycieli akademickich. Wśród studentów KUL jest blisko 500 obcokrajowców - najwięcej z Ukrainy i Białorusi.
....
Tak . Po prostu bez Boga wszystko zamienia sie w bestialstwo . Takze nauka . Zasady moralne sa ponad wszystko inne ! Stad Jezus nauczal moralnosci a nie np. fizyki . Bo moralnosc to podstawa wszystkiego . Bez niej nic nie ma sensu .
Michał Radziechowski | Onet
Przodkowie doktora Mengele
Nazistowskie eksperymenty na ludziach nie były pierwszymi okrucieństwami w historii medycyny.
Zbrodnią przeciw ludzkości nazwał amerykańskie eksperymenty medyczne prezydent Gwatemali Álvaro Colom. Chodziło o ujawnione dwa lata temu setki przypadków zarażania Gwatemalczyków kiłą przez amerykańskich lekarzy. Ofiarą eksperymentów padły setki zarażonych syfilisem chorych psychicz nie i więźniów. Badania miały sprawdzić skuteczność penicyliny w zapobieganiu zarażeniom kiły.
Dowody na istnienie tego programu ujawniła prof. Susan M. Reverby z Wellesley College. Za eksperymenty w Gwatemali przepraszał prezydent Barack Obama, Sprawę skomentował też rzecznik Białego Domu Robert Gibbs. Określił ją jako "szokującą, tragiczną i naganną".
Jak ujawniła prof. Reverby, do zarażania Gwatemalczyków amerykańcy lekarze używali szczepionek lub prostytutek z syfilisem. Po zakończeniu badań pacjenci mieli być leczeni, nie wiadomo jednak z jakim skutkiem. Poza przeprosinami Gwatemala nie otrzyma na razie żadnej rekompensaty. Rozpoczęto jedynie śledztwo, które ma ujawnić więcej szczegółów.
"Taka okazja!"
Pierwsze udokumentowane przypadki medycznych eksperymentów na ludziach pochodzą z XIX wieku. Nieświadomych niczego pacjentów zarażano dla celów badawczych kiłą i rzeżączką. Choroby te dziesiątkowały europejskie armie, stąd hojność monarchów w finansowaniu podobnych badań i nacisk na ich intensywność.
Jednak do najbardziej znanych okrutnych eksperymentów medycznych sprzed Holocaustu należy eksperyment Tuskagee. To jedna z najmroczniejszych kart w historii badań medycznych.
W roku 1930 amerykański "Public Health Service" (ówczesny odpowiednik polskiego Sanepidu) rozpoczął w kilku miejscowościach na Południu USA badania skutków kiły. Obszar, który początkowo objęto badaniem, szybko skurczył się – projekt stracił część funduszy. Rządowa agencja kontynuowała badanie na mniejszą skalę. Wybrano miejscowość Tuskegee, prawie całkowicie zamieszkałą przez Afroamerykanów. "To naturalne laboratorium, gotowa sytuacja" – pisał w uzasadnieniu propozycji urzędnik PHS Taliford Clark. "Niska inteligencja populacji czarnych, złe warunki ekonomiczne i powszechnie występujące mieszane układy seksualne przyczyniają się do rozpowszechnienia syfilisu, panuje także powszechna obojętność wobec leczenia".
Na spotkania werbunkowe "specjalnego leczenia" przychodziły tłumy ludzi zwabionych obietnicami darmowej opieki medycznej, a także obietnicami zwrotów kosztu przejazdu do lekarza, bezpłatnych obiadów i zwrotów kosztu pogrzebu.
Wybrano 399 osób zarażonych kiłą oraz o połowę mniejszą grupę kontrolną – zdrowych ludzi wybranych tylko dlatego, że byli czarni. Żaden z wybranych do eksperymentu mieszkańców Tuskagee nie miał nigdy wcześniej kontaktu z lekarzem. Nikt też nie został poinformowany, że jest chory. Nie podejrzewano, że badanie na "złą krew" - jak wśród biednych i niepiśmiennych Afroamerykanów określano kiłę, a także wiele innych chorób - stanowi mistyfikację, za którą kryje się okrutny eksperyment. "Pacjentom" podawano placebo i obserwowano rozwój choroby.
Rozpoczęto wieloletni eksperyment, podczas którego izolowano chorych od prawdziwych leków. Gdy w latach czterdziestych na rynku pojawiła się penicylina (w 1945 Urząd uznał ją za główny lek na kiłę), w Tuskagee dołożono starań, by nikt nie był leczony przez lekarzy spoza eksperymentu. Jeden z naukowców miał powiedzieć, że po wprowadzeniu penicyliny okazja do przeprowadzenia podobnego eksperymentu już nigdy się nie powtórzy.
Gdy USA przystąpiło do II wojny światowej i ogłoszono w kraju mobilizację, naukowcy z Tuskegee postarali się, by żaden z ok. 200 wezwanych do poboru mieszkańców nie został powołany i nie przeszedł obowiązkowych badań i leczenia.
Eksperyment trwał 40 lat. Wiedziało o nim całe środowisko amerykańskich lekarzy. Na podstawie materiałów z Tuskagee w ciągu czterech dekad opublikowano w fachowej prasie 13 prac naukowych. Pierwsza skarga na etyczny wymiar eksperymentu pojawiła się dopiero w 1967 roku, ale Urząd ją zignorował. Rok później wniósł podobną Peter Buxtin – pracujący w PHS lekarz epidemiolog. O eksperymencie dowiedział się od współpracowników. - Nie chciałem w to wierzyć – mówił później dziennikarzom "Washington Star", którzy dzięki jego relacjom zainteresowali się eksperymentem. – To była publiczna służba zdrowia. Przecież nie robiliśmy takich rzeczy…
W raporcie z wewnętrznej kontroli, jaką przeprowadzono w Tuskagee po doniesieniach Buxtina, nie stwierdzono naruszeń etyki. Nawet lokalny oddział stowarzyszenia lekarzy zarekomendował kontynuowanie eksperymentu. Obserwacja umierających ludzi i badanie zarażonych zwłok trwało nadal.
Świat dowiedział się o Tuskagee dopiero w lipcu 1972 roku po doniesieniach prasy. Wybuchł skandal. PHS początkowo wypierał się, by pod naciskiem oburzonej opinii publicznej przyznać się, nadal minimalizując skutki eksperymentu. Badanie natychmiast przerwano.
100 uczestników eksperymentu zmarło. Dokładnej liczby ofiar nie sposób jednak ustalić, wiadomo, że przynajmniej drugie tyle ofiar zostało zarażonych krętkiem kiły. Kilkadziesiąt dzieci urodziło się z powikłaniami wywołanymi syfilisem.
Niedługo później wytoczono rządowi amerykańskiemu proces zakończony ugodą. Przed kongresem USA odbyły się przesłuchania, jednak żaden z naukowców odpowiedzialnych za eksperyment w Tuskagee nie został pociągnięty do odpowiedzialności.
Eksperyment nie przyniósł nauce żadnego realnego postępu. Jedynym jego celem było zbadanie długoterminowych skutków nieleczenia syfilisu. Jeden z lekarzy biorących udział w badaniu miał powiedzieć: "Według mnie nie mamy dalszego zainteresowania tymi pacjentami, dopóki nie umrą".
W 1997 za eksperyment w Tuskagee przeprosił ówczesny prezydent USA Bill Clinton.
"Kryminaliści, epileptycy, idioci…"
Skłonność do okrucieństwa i rasizm miały w amerykańskim środowisku medycznym bogatą tradycję. To właśnie w USA swoje pierwsze triumfy święcił pogląd, że nie wszyscy ludzie są sobie równi, a medycyna może służyć "oczyszczaniu" gatunku z cech niepożądanych. Ów pogląd powstał na gruncie teorii, która jeszcze kilka dekad temu dominowała w środowiskach lekarskich po obu stronach Atlantyku.
Pierwsze postulaty eugeniczne sformułował Francis Galton, kuzyn Karola Darwina. W myśl jego teorii, o wielu istotnych cechach człowieka miały decydować wyłącznie geny. Dziedziczne miały być takie cechy jak moralność, intelekt, psychika i kondycja fizyczna. Rozwiązaniem problemów np. przestępczości, alkoholizmu czy samobójstw miała być – zdaniem Galtona i jego uczniów – naukowa hodowla idealnego człowieka.
Ludzi w ich mniemaniu zdolnych i społecznie użytecznych, czyli np. bogatych należało zachęcać do obfitej prokreacji. Biednych z kolei należało izolować. "Jednostkom małowartościowym" – pisał Galton – "należałoby uniemożliwić rozmnażanie. Należałoby za pomocą izolacji czy innych drastycznych, lecz stosownych środków położyć kres wydawaniu na świat dzieci, wśród których najpewniej znajdą się degeneraci".
Przesłanie Galtona zyskało wieku zwolenników wśród przedstawicieli środowisk naukowych. W większości krajów europejskich zawiązano towarzystwa eugeniczne. Zaczęto wierzyć, że rozmnażanie nie powinno pozostawać dłużej przedmiotem indywidualnego wyboru lub przypadku. Regulatorem prokreacji miało zostać państwo.
Mimo silnego lobby w wielu krajach, pierwszym europejskim państwem spełniającym taką rolę były dopiero hitlerowskie Niemcy. Ustawę o zapobieganiu narodzin potomstwa obciążonego chorobą dziedziczną przyjęto w III Rzeszy 14 lipca 1934 roku. Setki tysięcy ludzi zmuszono wówczas do sterylizacji. Lista chorób, kwalifikujących do przymusowego zabiegu zawierała np. "wrodzony debilizm", alkoholizm, schizofrenię, a także np. epilepsję.
Jak mówiła na łamach "Deustche Welle" Christiane Rothmaler, historyczka i lekarka badająca problem przymusowej sterylizacji, idee niemieckich eugeników nie odbiegały od poglądów popularnych wówczas na całym świecie: "Badania nad ludzkimi genami były traktowane bardzo poważnie i ci naukowcy nie byli wypranymi z wszelkiego człowieczeństwa narodowymi socjalistami. Ustawa spotkała się z zainteresowaniem przede wszystkim lekarzy, którzy wiązali z nią nadzieje na spełnienie dawnego marzenia o genetycznie perfekcyjnym społeczeństwie bez »elementów małowartościowych«".
Eugenika święciła triumfy nie tylko w państwie Hitlera. Rozgłos, uznanie i ogromne wpływy zyskała najpierw za oceanem.
W 1899 roku Harry Sharp, lekarz więzienny w Jeffersonville w stanie Indiana wykonał pierwszą w świecie operację przecięcia nasieniowodów u więźnia. W ciągu kilku następnych lat dokonał jeszcze kilkudziesięciu podobnych zabiegów. Swoje doświadczenia ogłaszał na łamach "New York Medical Journal". Zalety wazektomi propagował również Albert John Ochsner, późniejszy współzałożyciel Amerykańskiego Stowarzyszenia Chirurgów. Dowodził on na łamach "Journal of the American Medical Association", że sterylizacja jest najlepszym sposobem walki z przestępczością, do której skłonność jest dziedziczna.
Postulowano stopniowe ograniczenie liczebności ludzi uznanych za nieprzydatnych społecznie. Tezy głoszone przez eugeników włączano do ustawodawstwa wielu części USA. Pierwszym stanem, który w 1907 zalegalizował sterylizację z przesłanek eugenicznych była Indiana. Dwa lata później podobne ustawodawstwo przyjęły kolejne stany: Connecticut, Waszyngton, Kalifornia i Iowa.
Edwin Black, amerykański pisarz i dziennikarz w słynnej książce "Wojna przeciw słabszym" opisuje historię rozwoju eugeniki. Jak pisze, w pierwszej połowie XX wieku na celowniku ruchu eugenicznego w USA znalazło się ponad 10 procent ówczesnej populacji kraju. "Przebywający w różnego rodzaju zakładach - przytułkach, szpitalach, więzieniach - stanowili blisko milion. Kolejne trzy miliony to osoby »także obciążone wadami, ale niepozostające na utrzymaniu państwa«. I wreszcie »przypadki z pogranicza«, czyli około siedmiu milionów ludzi. Przedmiotem zainteresowania eugeników stało się prawie 11 milionów Amerykanów".
Kategoria osób niepożądanych społecznie była rozmaicie interpretowana. Np. – jak podaje Edwin Black - w stanie Iowa ustawodawca postulował sterylizację "kryminalistów, idiotów, upośledzonych umysłowo, imbecyli, pijaków, narkomanów, epileptyków w aresztach i zakładach".
Na potrzeby określania przydatności społecznej przyszłych rodziców stworzono "Eugenics Record Office" (ERO). Było to biuro zbierające dane o liniach genealogicznych Amerykanów. Jego twórcy, lekarze Charles Davenport i Harry Laughlin pracowali nad stworzeniem zbioru danych niezbędnych w określaniu przydatności społecznej. Laughlin mówił: "Oczyszczenie za wszelką cenę rozmnażającego się elementu rasy to naczelne hasło eugeniki". Głosił też, że matki "niepełnowartościowych" dzieci "powinny zostać potraktowane podobnie jak samice skundlonych linii zwierząt domowych".
Zadaniem ERO było także pozyskiwanie politycznych koneksji i lobbing na rzecz dalszych zmian krajowego ustawodawstwa.
Szczególną niechęcią darzono cudzoziemców. Psycholog Henry Goddard dowodził, że 40 proc. imigrantów żyjących w USA jest opóźnionych w rozwoju. Wyjątek stanowili Żydzi, wśród których naukowiec wypatrzył aż 60 proc. "debili" (morons). Wymyślonym na potrzeby badań testom na inteligencję poddawano również Afroamerykanów. W badaniu, którego wyniki prezentowano na łamach pisma "Archives of Psychology" poddano "testom na inteligencję" 486 białych i 907 czarnych. Najniższe wyniki osiągnęli "czarni czystej krwi", wypadając ok. 60 procent gorzej niż biali. Im większa była domieszka białej krwi, tym lepsze wyniki testów. "Materiał dowodowy potwierdza" – wnioskowali autorzy – "że polepszenie wyników w nauce osiąganych przez Murzynów nie jest możliwe (…) edukacja nie może przyczynić się do wytworzenia zdolności umysłowych".
W ciągu trzech dekad od powstania, eugenika uzyskała w kręgach uniwersyteckich i medycznych na całym świecie status solidnej metody naukowej. W 1914 roku znalazła się w programach nauczania 44 szkół wyższych w tym: Harvardzie, w Princeton, Uniwersytetach Stanforda i Berkeley, a od połowy lat 20. wykładów z eugeniki corocznie słuchało w całym kraju 20 tys. studentów. Uchodziła za znak postępu w nauce.
W 1915 roku w Chicago miał miejsce pierwszy udokumentowany przypadek tzw. eutanazji eugenicznej. Harry Haiselden, lekarz jednego z Chicagowskich szpitali celowo dopuścił do śmierci noworodka, który jego zdaniem mógł być w przyszłości upośledzony umysłowo. Sprawa zyskała rozgłos. Wszczęto śledztwo, w którym dr. Heiselden opowiadał o praktykowaniu eutanazji eugenicznej również w innych szpitalach w mieście. Wyniki śledztwa były dla Heiseldena korzystne – uwolniono go od zarzutu morderstwa. Triumfował w licznych wywiadach, których udzielał po zakończeniu procesu. Wychwalał w nich stosowanie zasad eugeniki wobec noworodków z wadami rozwojowymi.
Prof. Benno Müller-Hill, genetyk z uniwersytetu w Kolonii i znany krytyk eugeniki stwierdził na lamach "Deutsche Welle", że stanowiła ona "mieszankę wybuchową pomiędzy czymś, co możemy nazwać twardą nauką, to jest genetyką człowieka, a sferą politycznego działania (...). Z jednej strony genetycy potrzebowali polityków, żeby wprowadzić w życie swoje idee. Z drugiej jednak strony Hitler i naziści potrzebowali naukowców, którzy mogli powiedzieć, że antysemityzm ma naukowe podstawy teoretyczne".
Jak pisze Edwin Black, "pod rządami Hitlera eugenika przybrała postać, o jakiej się nie śniło jej amerykańskim prekursorom. Narodowi socjaliści przemienili amerykańskie dążenie do «wyższej rasy nordyckiej« w pęd do stworzenia »aryjskiej rasy panów«. Z uporem powtarzali, że »narodowy socjalizm to ni mniej, ni więcej tylko biologia stosowana«".
Po II wojnie światowej wpływy doktryny eugenicznej osłabły. W ramach denazyfikacji rozwiązano towarzystwo eugeniczne w Niemczech. Krajem gdzie po wojnie wciąż szeroko propagowano eugenikę była Szwecja, jednak samo pojęcie z czasem ewoluowało - nauce o genach przestała towarzyszyć ideologia.
Leki na całe zło
Przed II wojną światową lekarze często kierowali się wyłącznie własnym sumieniem, opinią środowiska oraz zaleceniami swoich nauczycieli. Nie istniały żadne wyraźne regulacje prawne dotyczące np. eksperymentów medycznych. Podobnie było z lekami. Przemysł farmaceutyczny długo rozwijał się nieniepokojony żadnymi ograniczeniami. Leki chronione patentem nie wymagały ujawnienia ich składu (już w połowie XIX wieku, gdy zaczęto wytwarzać leki na skalę przemysłową, substancje określane tym mianem miały na ogół niewielką skuteczność terapeutyczną). Pod koniec XIX wieku koncern Bayer sprzedawał doskonały środek na kaszel – heroinę. W 1905 i 1906 czasopismo "Collier’s Weekly" opublikowało serię artykułów ujawniających skład leków chronionych patentem. Ujawniono na przykład, że popularny wówczas preparat "Peruna" składał się z wody, 90 procentowego spirytusu, i środków poprawiających smak. Charakterystyczny kolor uzyskiwano dzięki domieszce karmelu. W roku 1937 firma S. E. Massengill, która wytwarzała tabletki z sulfamilamidem – popularnym środkiem antybakteryjnym, wypuściła na rynek syrop o smaku malinowym. Po jego zażyciu zmarło 105 ludzi, w tym 34 dzieci. Śmiercionośna receptura była następująca – sulfamilamid rozpuszczano w glikolu etylenowym – toksycznej substancji, dziś używanej w samochodach jako składnik płynu do chłodnic. Wytwórca nie poniósł żadnej odpowiedzialności za śmierć pacjentów - nie złamał żadnego z obowiązujących wówczas przepisów.
Szok po ujawnieniu charakteru i skali eksperymentów medycznych Holocaustu wywołał na świecie dyskusje o etycznych ramach badań naukowych i praktyki lekarskiej. Zasady prowadzenia eksperymentów medycznych na ludziach zostały ujęte w Kodeksie Norymberskim. Sformułowany przez lekarzy alianckiego Trybunału Wojskowego po procesach nazistowskich lekarzy w Norymberdze zbiór zasad miał być, jak głosili jego autorzy – "powszechnie akceptowany przez wszystkie cywilizowane społeczeństwa". Dopiero po procesie w Norymberdze świadoma zgoda uczestnika eksperymentu medycznego zaczęła być absolutnie konieczna, by taki eksperyment przeprowadzić.
Korzystałem m. in. z artykułów Francis "Galton. Od eugeniki do odcisków palców" Wojciecha Andryszka; "Fanatyzm rasowy w III Rzeszy. Eugenika i »eutanazja«" ("Deustche Welle" za Onet.pl) Sary J. Hoffman i Barbary Coelen; "Eugenika – ciemna strona postępu" ("Rzeczpospolita") Magdaleny Gawin; "Niedopowiedziana historia Ameryki. Eksperyment w Tuskegee" Mirosława Kulowskiego oraz z książek "Wojna przeciw słabym" Edwina Blacka (Muza, W-wa 2004) i "Badania z udziałem ludzi. Antologia bioetyki. Tom 3" (Universitas, Kraków 2011) pod redakcją Włodzimierza Galewicza.
>>>>
Alez oczywiscie ! NAZIZM BYL TYLKO EFEKTEM XIX WIECZNEGO SCJENTYZMU ! DOPROWADZONYM DO KONCA TWIERDZENIEM ZE CZLOWIEK TO TYLKO ZWIERZE A ZADNEJ DUSZY NIE MA ! Do tej pory sa tacy co tak twierdza MIMO ze juz udowdniono ze zycie nie konczy sie smiercia ciala . Bez Boga WSZYSTKO JEST POTWORNE !
Eva Moses Kor, ofiara eksperymentów Josefa Mengele, odwiedzi Kraków!
W dniach 1-4 lipca 2014 roku w Krakowie będzie przebywać Eva Moses Kor, autorka książki "Przetrwałam. Życie ofiary Josefa Mengele", która w 1944 r. wraz z rodziną trafiła do Auschwitz i została poddana eksperymentom medycznym doktora Megnele.
Eva i jej siostra Miriam przeżyły i po wojnie powróciły do Rumunii. W 1950 r. wyemigrowały do Izraela. W 1960 r. Eva wyszła za mąż za Amerykanina i wyjechała na stałe do Stanów Zjednoczonych. W 1984 r. wspólnie z siostrą odnalazła niektóre żyjące ofiary eksperymentów doktora Mengele i założyła organizacje CANDLES ("Children of Auschwitz Nazi Deadly Lab Experiments Survivors").
Pierwsze spotkanie organizacji, liczącej wówczas 6 osób, odbyło się w Auschwitz 27 stycznia 1985 r., w 40. rocznicę wyzwolenia obozu. W ciągu kliku następnych lat odnaleziono 122 osoby, które przeżyły eksperymenty doktora Mengele. W 1995 r., podczas kolejnego spotkania w Auschwitz, Eva Kor wygłosiła mowę, w której – jedynie we własnym imieniu – przebaczała nazistom i doktorowi Mengele.
Miriam zmarła w 1993 r. Eva poświęca się działalności edukacyjnej w ramach CANDLES Musem of Holocaust (Terre Saute, Indiana) – wygłasza prelekcje, dotyczące Holocaustu, Auschwitz oraz swoich przeżyć.
Na początku lipca Eva ponownie odwiedzi Kraków, a także byłe obozy Auschwitz i Birkenau.
...
Do tego prowadzi brak sumienia . Na nic nauka gdy etyki brak ...
Prof. Dębski: Chazan powinien zobaczyć życie, które uratował
Zdaniem ginekologa prof. Romualda Dębskiego, w dyskusjach na temat klauzuli sumienia, którą prof. Bogdan Chazan tłumaczy odmowę wykonania legalnej aborcji w kierowanym przez niego publicznym szpitalu, brakuje szczegółów na temat wad rozwojowych, z którymi przyszło na świat dziecko pacjentki prof. Chazana. Jego fotografie profesor pokazał prowadzącemu program Jarosławowi Kuźniarowi. Dziennikarz był wyraźnie wstrząśnięty tym, co zobaczył.
- Gdyby pan profesor przyjechał teraz do mnie do kliniki i zobaczył to życie, które uratował, to chyba miałby trochę inne podejście. To dziecko nie ma połowy głowy (...) i będzie umierało dzięki panu profesorowi przez miesiąc albo dwa. Bo ma zdrowe serce i zdrowe płuca. Będzie umierało, aż w końcu umrze z powodu jakiegoś zakażenia - mówił prof. Dębski.
>>>
Mediole w akcji ! Ale naziol . Faktycznie kazdy umrze a wielu nawet w mekach . To Auschwitz w sumie humanitarne miejsce naziole oszczedzali ludziom cierpien . Lagodnie gazowali . I takim kolesiom medialne dziwki podsuwaja mikrofony . Razem do piekla .
Terlikowski: prof. Dębski zachował się skandalicznie
"Pomysł, by lekarz przynosił do studia telewizyjnego zdjęcia swojego pacjenta (a dziecko urodzone w szpitalu jest pacjentem tej placówki) i pokazywał je w celu przekonania, że pacjent ten powinien być uprzednio zabity - jest skandaliczny" - pisze w portalu fronda.pl o sprawie Dębskiego Tomasz Terlikowski. Publicysta dodaje: "Prof. Dębski wpisuje się swoimi działaniami w etos lekarzy z III Rzeszy".
Ginekolog, prof. Romuald Dębski, włączył się w trwającą od kilku tygodni dyskusję dot. klauzuli sumienia i przypadku prof. Bogdana Chazana. Jego zdaniem, w debacie na temat postawy Chazana brakuje szczegółów o wadach rozwojowych, z którymi przyszło na świat dziecko jego pacjentki. Fotografie dziecka profesor pokazał dziś rano w TVN24 prowadzącemu program Jarosławowi Kuźniarowi. Zdjęcia były wstrząsające. - To dziecko urodziło się z połową głowy - opowiadał prof. Dębski.
Zachowaniem Dębskiego wstrząśnięty jest znany katolicki publicysta, Tomasz Terlikowski. "To, co zrobił prof. Romuald Dębski, jest głęboko niemoralne, a niewykluczone, że także sprzeczne z prawem. Pytanie tylko, co zrobi z tą sprawą ministerstwo zdrowia i Narodowy Fundusz Zdrowia" - napisał Terlikowski na portalu fronda.pl.
Dziennikarz twierdzi, że mamy do czynienia ze skandalem. "I to nie tylko dlatego, że ta metoda odsyła nas do propagandy nazistowskiej, w której też wykorzystywano zrobione przez lekarzy zdjęcia osób upośledzonych, by usprawiedliwić ich likwidację w ramach akcji T4, ale również dlatego, że narusza tajemnicę lekarską, a także godność osoby ludzkiej" - tłumaczy.
"Prof. Dębski, mam nadzieję, że nieświadomie, wpisuje się swoimi działaniami w etos lekarzy z III Rzeszy. Oni także robili zdjęcia swoim pacjentom, a później pokazywali je i przekonywali, że tak ciężko chorzy nie powinni żyć. Teraz ich tropem idzie lekarz, który – choć ma niewątpliwie zasługi i jest świetnym fachowcem – to jednak uznaje, że ma prawo decydować o tym, kto ma, a kto nie ma prawa żyć. A do uzasadnienia tego swojego uprawnienie używa zdjęć konkretnej osoby ludzkiej. Osoby, która została mu powierzona do opieki, a nie do uprzedmiotowienia w aborcyjnej debacie" - pisze Terlikowski.
...
I taki gosc powinien właśnie stracić tytuł . Ale nie straci bo wwłaśnie takie bestie podobają się bestiom medialnym . Warszawska osiąga już szczyty zwyrodnienia . Tfu .
Terlikowski o Dębskim: udowadnia, że istnienie upośledzonego dziecka jest pozbawione wartości
- Zabiegiem, który ma nas nauczyć akceptacji aborcji eugenicznej, jest zbudowanie przekonania, że istnienie chorego czy upośledzonego dziecka jest pozbawione (także dla niego samego) wartości - pisze w "Rzeczpospolitej" Tomasz Terlikowski. Jego felieton nawiązuje do słów prof. Romualda Dębskiego. Lekarz na antenie TVN24 relacjonował, w jakim stanie jest dziecko kobiety, której prof. Chazan odmówił aborcji. Dębski powiedział, że dziecko ma poważne wady genetyczne i będzie umierało przez najbliższe pół roku.
- Zazwyczaj, gdy jesteśmy obok kogoś bliskiego, kto jest ciężko chory, mówimy raczej, że ma on szansę nawet na pół roku życia, a nie że będzie przez rok umierał. Podobnie nie myślimy o sobie, że przed nami jeszcze dziesięć lat umierania (choć w sensie ścisłym w wymiarze doczesnym wszyscy zmierzamy do śmierci), ale że przed nami lata życia - pisze na stronie "Rz" Terlikowski.
Wdał się z tym samym w polemikę z prof. Romualdem Dębskim, który na antenie TVN24 stwierdził, że prof Chazan odmawiając przeprowadzenia aborcji podjął decyzję "medycznie skandaliczną, której nie da się obronić".
Terlikowski uważa, że słowa wypowiedziane m.in. przez Dębskiego przyniosą wiele szkody i przyczynią się do akceptacji abrocji. - Przyjęcie tego nowego eugenicznego języka doprowadzi nas do akceptacji aborcji pourodzeniowej czy eutanazji niedobrowolnej, którą określi się wybawieniem od umierania „żyjących płodów". Jeśli z takim sposobem mówienia nie będziemy walczyć, stanie się to szybciej, niż się spodziewamy - czytamy.
>>>
To jest nazizm . Czyli usuwanie ,,osobnikow niepelnowartosciowych"...
Pseudoartysci tez szczekaja po sowjemu . Niejaki Pagowski wysilil ,,niepelnowartosciowa: mozgownice i ,,splodzil" takiego koszmarka :
Znaczy mamy sie pozabijac aby nie cierpiec ... Imbecyl . Czlowiek cierpi nieustannie . Np. gdy to pisze cierpie bo musze siedziec przed komputerem w nienaturalnej pozycji i jeszcze trafiac w klawisze . Nie mowic o czytaniu medialnych wypocin baranow ...
Nowa, bezpieczniejsza odmiana sztucznego zapłodnienia in vitro
Na świat przyszło pierwsze 12 dzieci poczętych dzięki zmodyfikowanej, bezpieczniejszej odmianie sztucznego zapłodnienia in vitro – informują brytyjscy lekarze. Na czym polega nowa metoda?
Najważniejszą modyfikacją jest wykorzystanie do stymulacji jajeczkowania kisspeptyny – odkrytego w 2003 r. hormonu, który m.in. inicjuje proces dojrzewania i pobudza wydzielanie hormonów płciowych – np. LH i FSH.
Badacze mają nadzieję, że zastosowanie kisspeptyny zniweluje niebezpieczeństwo pojawienia się zespołu hiperstymulacji jajników (OHSS), potencjalnie groźnego dla życia pacjentki powikłania podawania preparatów gonadotropin, szczególnie ludzkiej gonadotropiny kosmówkowej (hCG).
Do objawów OHSS należą:
- w postaci łagodnej: wzdęcia i lekkie bóle brzucha;
- w postać umiarkowanej: ból brzucha, nudności i wymioty, wodobrzusze (widoczne w badaniu USG);
- w postaci ciężkiej: wodobrzusze, gromadzenie się płynu wysiękowego w opłucnej i osierdziu, skąpomocz, wzrost gęstości krwi, hipoproteinemia;
- w postaci krytycznej: znaczne wodobrzusze, gromadzenie się dużej ilości płynu wysiękowego w otrzewnej, opłucnej i osierdziu, hematokryt przekraczający 55 proc., bezmocz, problemy zakrzepowo-zatorowe, zespół ostrej niewydolności oddechowej. W skrajnych przypadkach – wstrząs hipowolemiczny, niewydolności nerek i zgon.
Pierwsze próby kliniczne wykorzystania kisspeptyny do stymulacji jajników przeprowadzono w londyńskim Hammersmith Hospital. W eksperymencie udział wzięły 53 pary leczące się z powodu niepłodności. Jajeczka udało się pobrać od 51 kobiet. Do tej pory 12 z nich urodziło dziecko.
Potwierdzenie skuteczności i faktycznego bezpieczeństwa stosowania kisspeptyny wymaga dalszych badań. Kolejne trzy mają obejmować pacjentki z zespołem policystycznych jajników – są one bowiem bardziej narażone na wystąpienie OHSS.
>>>
CO TYLKO LGALI ZE INVITRO NIE POWODUJE ZADNYCH DEFORMACJI A TU NAGLE POTRZEBA NOWYCH METOD BEZ RYZYKA ! LAC PO MORDACH DZIEN W DZIEN TYCH ZAKLAMYNCH ZBRODNICZYCH GNOI !
"Gazeta Wyborcza": naukowcy z PAN kontra Episkopat
"Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu" – cytuje "Gazeta Wyborcza" naukowców z Komitetu Bioetyki PAN, odpowiadających Episkopatowi w sprawie klauzuli sumienia.
Komitet Bioetyki PAN to 32 naukowców o rozmaitych światopoglądach i specjalnościach: etycy, filozofowie, socjolodzy, biolodzy, genetycy, lekarze i prawnicy. Na czele tej grupy stoi prof. Zbigniew Szawarski.
"Konstytucja nie przewiduje prawa do klauzuli sumienia. Rada Europy nie uchwaliła, że lekarz czy szpital mogą się na nią powoływać bez ograniczeń. Prawa reprodukcyjne nie są wymysłem. Prawo do aborcji gwarantuje ustawa" - tak Komitet odpowiada na ogłoszoną w lutym krytykę Zespołu Ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych.
Episkopat krytykował stanowisko Komitetu PAN z listopada zeszłego roku. Naukowcy ocenili wtedy, że lekarze nadużywają klauzuli sumienia kosztem praw pacjenta. Szczególnie w sprawie aborcji. Stanowisko Komitetu Bioetyki PAN odrzucił samorząd lekarski i zaskarżył wszystkie ustawowe ograniczenia klauzuli sumienia do Trybunału Konstytucyjnego.
Jak zaznacza "Wyborcza", lekarskiej klauzuli sumienia nie można niczym ograniczać, bo ma źródło w konstytucyjnej wolności sumienia. Komitet Polskiej Akademii Nauk replikuje jednak, że to zabieg erystyczny, aby nadać klauzuli rangę konstytucyjną, której ona nie ma.
...
No proszę nie wszyscy w Wyborczej to debile . Przypominają o KKONSTYTUCYJNEJ WOLNOŚCI SUMIENIA ! TAK TO JEST W KONSTYTUCJI ! Natomiast nie ma żadnego ,,prawa do aborcji" . To się nazywa ustawa o ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży (Dz. U. z 1993 r. Nr 17, poz. 7
TO CO DOPUSZCZALNE NIE JEST PRAWEM ! To znaczy że nie podlega karze . Np. prostytucja w Polsce jest dopuszczalna co nie znaczy że jest prawem . Prawo to jest do adwokata . Czyli gdy go nie ma następuje automatyczne złamanie prawa i poszkodowany dostaje odszkodowanie . Natomiast nikt się ma prawa żądać prostytucji czy aborcji . Bo są zaledwie dopuszczalne . A aborcja jest złem skoro jej się zakazuje . Logika .
Bredzić o ,,prawie do aborcji" nawet mediom nie wypada przy ich kretynizmie . ALE NAUKOWCOM ? ZA TAKIE OŚWIADCZENIE POWINNI ZŁOŻYĆ DYPLOMY ! ŻENADA !
Czyli sytuacja jest dokładnie odwrotna niż trzymają pulgawe media . PROFESOR CHAZANA MA KONSTYTUCYJNE NA DODATEK ! PRAWO DO WOLNOŚCI SUMIENIA ! A morderczy rodzice nie mają żadnego prawa zabić . Tylko jeśli są warunki ustawowe mogą zamordować o ile znajdą egzekutora . Jeśli nie znajdą to nie wolno ! Jest to ohyda i można było zmienić ale mamy prezesa Jarosława gfiasde praficy ... Tfu !
Lekarze testowali na pacjentach szczepionkę na ptasią grypę. Zapadły wyroki
Lekarze i pielęgniarki z Grudziądza, którzy testowali na nieświadomych niczego pacjentach i bezdomnych szczepionkę przeciwko ptasiej grypie, usłyszeli wyroki. Lekarze zarobili na nielegalnym procederze mnóstwo pieniędzy, które teraz będą musieli zwrócić firmie farmaceutycznej. Wobec oskarżonych zasądzono kary więzienia w zawieszeniu, grzywny i zakazy wykonywania zawodu.
Lekarze eksperymentowali na ubogich i bezdomnych - bez ich wiedzy i zgody. Wprowadzali ludzi w błąd - nie informując o prawdziwym celu podawanych szczepionek. Sami zarobili na tym krocie. Niczego nieświadomym pacjentom płacili po 5-10 złotych. W procederze pomagały pielęgniarki, które wykonywały zastrzyki.
Sąd w Toruniu wydał zakazy pracy w zawodzie, nałożył grzywny i wyroki więzienia w zawieszeniu. Lekarze usłyszeli kary od roku i 10 miesięcy więzienia do 2 lat w zawieszeniu na 5 lat, a pielęgniarki - od roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata do roku i 8 miesięcy w zawieszeniu na 5 lat. Grzywny wyniosły od 1 tys. zł (pielęgniarka) do 40 tys. zł (lekarze).
...
Ludzi jak kroliki !
Trybunał UE: organizm niezdolny do rozwoju nie jest embrionem
W 2011 roku Trybunał orzekł coś odwrotnego
Organizm, który nie jest zdolny do rozwoju nie stanowi embrionu ludzkiego i dlatego metody z użyciem ludzkich komórek jajowych mogą zostać opatentowane w UE - orzekł dzisiaj Trybunał Sprawiedliwości UE.
Orzeczenie to jest przełomowe, ponieważ w 2011 roku unijny Trybunał orzekł coś odwrotnego. Uznał wtedy niezapłodnione ludzkie komórki jajowe, pobudzone do podziału i rozwoju, za ludzki embrion. Niektórzy uczeni uznali wówczas tę decyzję za zamach na badania medyczne w UE.
Wiele osób pokłada w badaniach z udziałem komórek macierzystych ogromne nadzieje, widząc w nich szansę na wyleczenie wielu chorób, jak też przywrócenie sprawności sparaliżowanym, czy wyhodowanie narządów do przeszczepu. Do tej pory wyrok Trybunału, który nie pozwalał na opatentowanie w UE metod z użyciem niezapłodnionych komórek jajowych, czynił komercjalizację odkryć medycznych w tej dziedzinie niemożliwą.
Wyrok Trybunał w Luksemburgu dopuszczający opatentowanie wykorzystania takiego organizmu do celów przemysłowych lub handlowych otwiera drogę do rozwoju biotechnologii w UE.
Trybunał określa jak rozumieć pojęcie embrionu ludzkiego. "Niezapłodniona ludzka komórka jajowa musi koniecznie mieć wrodzoną zdolność rozwinięcia się w jednostkę ludzką. W konsekwencji sama okoliczność, iż ludzka komórka jajowa aktywowana w drodze partenogenezy rozpoczyna proces rozwoju, nie jest wystarczająca do uznania jej za embrion ludzki" – czytamy w materiałach Trybunału. Jeśli komórka jajowa ma wrodzoną zdolność rozwinięcia się w jednostkę ludzką, powinna być traktowana w taki sam sposób jak zapłodniona ludzka komórka jajowa.
Te definicje będzie musiał wziąć pod uwagę sąd brytyjski, który zwrócił się do unijnego Trybunału z prośbą o interpretację pojęcia embrionu ludzkiego.
Wysoki sąd sprawiedliwości (ang. High Court of Justice) w Wielkiej Brytanii ma rozstrzygnąć spór między spółką International Stem Cell Corporation (ISCO) a brytyjskim urzędem patentowym. Chodzi o to czy można opatentować metody z wykorzystaniem ludzkich niezapłodnionych komórek jajowych aktywowanych w drodze partenogenezy, czyli rozwoju z komórki jajowej bez użycia plemnika.
Unijna dyrektywa o ochronie prawnej wynalazków biotechnologicznych z 1998 roku mówi, że nie można patentować wykorzystywania embrionów ludzkich do celów przemysłowych lub handlowych, a wspomniany wyrok Trybunału sprzed trzech lat (sprawa Brüstle) uznawał komórki jajowe pobudzone do rozwoju bez użycia plemnika za embriony ludzkie.
W nawiązaniu do tego wyroku sąd brytyjski chciał mieć jasność, czy embrion ludzki ogranicza się do organizmów mogących zapoczątkować proces rozwoju, który prowadzi do powstania jednostki ludzkiej, bo zgodnie z aktualną wiedzą naukową organizmy jak te będące przedmiotem wniosków o rejestrację patentu, nie mogą rozwinąć się w człowieka.
Trybunał unijny jednak zostawia do osądzenia sądowi brytyjskiemu, czy organizmy, o których opatentowania zwraca się firma ISCO, mają wrodzoną zdolność rozwinięcia się w jednostkę ludzką, czy też nie. Niezwykle istotna jest interpretacja pojęcia embrionu ludzkiego, gdyż od teraz będzie ona obowiązywać w rozstrzygnięciach sądów krajowych.
...
Ohydni zwyrodnialcy ! ,,Opatentowali" . NAZISCI PRZESTANCIE MAJSTROWAC PRZY POCZECIU !
Bohaterka skandalu z komórkami macierzystymi rezygnuje
Dr Haruko Obokata, autorka sfabrykowanej pracy naukowej o komórkach macierzystych zrezygnowała z pracy w japońskim instytucie badawczym Riken w Kobe – informuje serwis "BBC News/Health". Instytut Riken przyjął rezygnację.
W styczniu dr Obokata opublikowała na łamach prestiżowego pisma "Nature" dwie rzekomo przełomowe prace, z których wynikało, że komórki macierzyste mogą być uzyskiwane szybko i tanio – wystarczy przez 30 minut poddać dojrzałe komórki działaniu kwasku cytrynowego, uzyskując tak zwane komórki STAP. Wielu badaczy uznało to za przełomowe odkrycie, mogące zmienić całą medycynę.
Komórki macierzyste są w stanie przekształcić się w każdy inny rodzaj tkanki, dlatego mają duży potencjał leczniczy. Trwają badania nad zastosowaniem ich w leczeniu zawału serca i przywracaniu wzroku. Jednak uzyskanie tych komórek jest trudne i kosztowne, zaś jedno ze źródeł – ludzkie embriony – budzi poważne zastrzeżenia natury etycznej.
Z czasem w przedstawionych przez japońską badaczkę danych inni naukowcy doszukali się nieprawidłowości, a żaden inny zespół badawczy na świecie nie był w stanie uzyskać podobnych wyników. W lipcu praca została wycofana z "Nature".
Przełożony autorki i współautor badań, prof. Yoshiki Sasai, popełnił samobójstwo na terenie instytutu Riken. Naukowcy z Riken po próbach odtworzenia badań doszli do wniosku, że prezentowane rezultaty nie są prawdziwe. Także sama Obokata nie była w stanie powtórzyć rzekomego sukcesu.
- Jestem w pełni świadoma mojej odpowiedzialności za niepokojenie wielu ludzi z powodu mojego braku doświadczenia. Nie mogę nawet znaleźć słów, aby przeprosić – oświadczyła dr Obokata.
...
Bawil sie embrionami i popelnil samobojstwo ... Charakterystyczne . To sa sprawy szatana . NIE WOLNO PRZY DUSZACH LUDZKICH BO ONE SWIETE I MAJA W SOBIE BOGA ! NIGDY NIE MOGA BYC SUROWCEM ! Na szczecie to Japonczycy czyli etyka zerowa . Nie maja pojecia o Bogu . Zatem bedzie dla niego czysciec i odpokutuje . Dla pogan ktorzy nie wiedza co robia naprawde ocena Boga jest nieskonczenie łagodna . Dlatego zbrodniarze japonscy z II wojny nie trafili do piekla a niemieccy tak . OSTRZEGAM ZACHOD ZE ONI SA SADZENI NAJOSTRZEJ ! Bo caly Zachod ma kulture chrzescijanska i wszelkie dobro jak praworzadnosc bogactwo nauka wynikaja z zasad Ewangelii . ALE SKORO TAK WSZELKIE ICH GWALCENIE WYMAGA SUROWEJ KARY KTORA NIE DOTYCZY LUDOW DZIKICH ! BÓG JEST NIESKONCZENIE SPRAWIEDLIWY !