Upadek rolnictwa w Polsce ...
Serwis znalezionych frazLinki
- Ashley...
- Zapowiedź dziesiątek tysięcy kontroli w całej Polsce PIP !!!
- O wolny i rozsądy wybór w Polsce czyli o demokrację ...
- Grabież mienia Kościoła przez komunę w Polsce !
- Sensacja ! Kolejne dzieło Leonarda w Polsce !!!
- Zaczynają się represje wobec związków w Polsce!
- W 2012/13 była w Polsce recesja!
- Urodziny najstarszego kapłana w Polsce !!!!
- Normalizacja osadnicza w Polsce .
- Regres cywilizacyjny w Polsce ...
- Dzieje miast w Polsce.
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- reszka.htw.pl
Ashley...
Tymczasem GUS podal wyniki spisu rolnego ...
TOTALNA RUINA !!!
A co bardziej skandaliczne baza porownan jest rok 2002 GLODOWY !!!
Wtedy po schladzaniu Balcerowicza i po potwornych rzadach AWSUW bylo 3200 oficjalnych bezrobotnych ponad 3700 tys faktycznych...
I w porownaniu do tego roku JEST GORZEJ !!!
Liczba gospodarstw spadla z :
2933 tys
do
2278 tys
W tym zajmujacych sie rolnictwem:
z 2172
do 1891
Powierzchnia uzytkow rolnych spadla
z 16899 tys ha
do 15534 tys ha
Zasiewy spadek :
10764
do 10565
Ilosc krów spadla:
z 2873
do 2650
(Przec wojna bylo cos z 8000 )
Swinie spadek
z 18629
do 15271
Owce spadek z
345
do 268 tys
Wzrosla natomiast ... LICZBA CIAGNIKOW !
z 1365 do 1471 ...
Tylko po co ? Co one ciagna ???
>>>>>
Natomiast bledne sa alarmy jakoby wzrosla ilosc zatrudnionych...
W spisie rolnym zawsze wychodzi tlum zatrudnionych ...
W 1996 np wyszlo 4130 tys !!! ( a w tym samym czasie badania wskazywaly na 3014 tys ) pozniej w 2002 wyszlo 2009 (to byl spis ludnosci a nie rolny ) i wyszlo ze GUS podawal 4130 a bylo 2009 Pomylka ,,tylko o 2120 tys czyli ponad 100 % '' :O)))
Nie mozna porownywac spisu rolnego z powszechnym w kwestii zatrudnienia bo dwuzawodowi podaja w rolnym ze sa rolnikami...
Widzimy jak trzeba byc kompetentnym i jak media pisza glupoty nie majac pojecia... Dziennikarstwo skutkuje pusta glowa i wielka pycha ze ja wiem wszystko no bo przeciez robomy niusy o wszystkim i o kapuscie i o szachach i o polityce no to znamy sie na wszystkim...
Faktycznia spadla ilosc uzytkownikow pracujacych w gospodarstwie :
z 2165
do 1864
A rzekomo wzrosla ilosc pomagajacych im w rodzinie:
z 981
do 1518
I tu kryje sie caly absurd... W czym niby oni tak pomagaja teraz w czym nie pomagali przedtem skoro wszystkiego jest mniej ? I pol i zwierzat ???
Rzecz jasna to jest tylko skutek tego ze inaczej mowili wtedy inaczej teraz...
>>>>>
Reasumujac jedna wielka kleska i katastrofa ... Regres rolnictwa niebywaly... Wlasciwie zanika nam rolnictwo... Z czego oni tam zyja z euro-doatcji ? To sie robi jedna wielka Grecja na wsi... Nic nie robia tylko czekaja na UE - tego chcieliscie TO MACIE !!!
Jedynym ratunkiem dla kraju jest wyjsc z UE i natychmiast zakonczyc robienia z ludzi nierobow i urzesdasow ... Jak sie wypelnia euro-papiery to na prace czasu nie ma ... Zreszta po co ? Skoro jest kasa ?
Polaków nie stać na wołowinę !
Mięso wykupuje zagranica, która ustawia ceny zbyt wysoko. W efekcie spożycie wołowiny w Polsce spadło do poziomu najmniejszego od 20 lat, z 17 kg rocznie do zaledwie 3 - stwierdza "Puls Biznesu".Jak mówi Jerzy Wierzbicki, prezes Polskiego Zrzeszenia Producentów Bydła Mięsnego (PZPBM), konsumpcja wołowiny na osobę jest w Polsce ponad 5-krotnie mniejsza od średniej dla 27 krajów UE. W tym roku prognozowany jest spadek do 2,9 kg - dodaje.
"To skutek silnego wzrostu cen wołowiny, jaki nastąpił w ostatnich latach w efekcie potężnego wzrostu jej eksportu" - ocenia Krzysztof Woźnica, prezes Zakładów Mięsnych Silesia. Wylicza, że od 2002 roku o prawie połowę wzrosła cena kilograma łopatki wołowej sprzedawanej przez zakłady mięsne - z 8,7 do 16 zł za kg.
Ze spadkiem konsumpcji wołowiny chce walczyć m.in. PZPBM. Opracowało pierwszy polski system jakości dla produkcji mięsa wołowego QMP (Quality Meat Program). Towary z tym znakiem już pojawiają się w sklepach. Planuje też kampanię promującą wołowinę kulinarną QMP z budżetem wynoszącym 1,6 mln euro.
>>>>
Fajne co ? W PRL Polacy konsumowali 17 kg wolowiny teraz 3 !!!
Ale nam poziom zycia wzrosl ! Zreszta podejrzewam ze rzekoma konsumpcja w PRL to byl ,,eksport do ZSRR'' ... I stad tak duze liczby ... Ekonomika radziecka - kolchozowa nie byla w stanie dac jesc ludziom radzieckim ... I stad komunizm zywil sie z polskiego chlopa ! taki ,,cut'' ekonomiczny ...
Chleb coraz mniej powszedni
Rynek Spożywczy
Rynek piekarniczy w Polsce przeżywa kryzys: ceny surowców szybują w górę, a rentowność sektora spada. W tym roku bankructwo czeka kilkaset piekarni.Kryzys w branży trwa od wielu lat, na co składa się spadek spożycia pieczywa, szara strefa na poziomie około 25 proc., złe warunki współpracy ze sklepami wielkopowierzchniowymi. Brakuje też współpracy między piekarniami i wspólnych kampanii reklamowych pieczywa - mówi Grzegorz Nowakowski, dyrektor zarządu Instytutu Polskie Pieczywo.
Jego zdaniem, od kilkunastu lat następuje rokroczny spadek spożycia pieczywa o 2-3 proc. - Od 1999 roku spożycie zmniejszyło się o ponad 25 kg na osobę. Jeśli branża nie podejmie działań promocyjnych i współpracy między piekarniami, zakładać należy dalszy spadek spożycia pieczywa - o dalsze 6 kilo na osobę w ciągu 2-3 lat - ocenia dyrektor zarządu Polskiego Pieczywa.
Polski sektor piekarniczy jest bardzo rozdrobniony - na rynku działa ponad 10 tys. piekarni. Barierą wejścia są wysokie nakłady, jakie należy ponieść na otwarcie zakładu. A rentowność tego biznesu jest niska. - Rentowność większości zakładów piekarniczych oscyluje w granicy 1-5 proc. Jest więc stosunkowo niewielka w porównaniu z nakładami oraz kosztami związanymi z prowadzeniem tego typu biznesu - mówi Katarzyna Bątkowska z zarządu Piekarni Otrębusy.
Dodatkowo sytuację pogarszają wzrosty cen surowców. W Polsce od końca czerwca 2010 r. do końca stycznia 2011 r. podrożały wszystkie rodzaje zbóż. Żyto podrożało o ponad 120 proc., ceny owsa wzrosły trzykrotnie, a jęczmienia prawie dwukrotnie.
W mniejszym stopniu podrożała pszenica - o 70 proc. Polscy piekarze bardzo mocno odczuwają także wzrost cen energii i paliw.
A wahania na rynku zbóż i wzrost kosztów przekładają się na problemy z odbiorcami, którzy często nie godzą się na wzrost cen wyrobów gotowych. Ceny pieczywa wzrosły więc tylko o 10-15 proc. Z tego powodu wiele piekarni znajduje się w trudnej sytuacji finansowej.
Część piekarni upadnie
Na 10 tys. zakładów piekarniczych tylko trzysta można zaliczyć do dużych zakładów, zatrudniających więcej niż 50 osób. Na rynku przeważają małe, tradycyjne piekarnie.
I to głównie one mogą mieć kłopoty. - W tym roku upadnie prawdopodobnie około 300 zakładów, a na ich miejsce powstanie około 200 nowych. Za cztery, pięć lat w Polsce prawdopodobnie zostanie ok. 8 tys. z nich - przewiduje Katarzyna Bątkowska.
Jej zdaniem, utrzymanie niezmienionej pozycji na rynku w warunkach wahań cen surowców to duże wyzwanie dla każdej branży, ale sektorowi piekarniczemu sprzyja... kryzys. - Innymi słowy, im mniej mamy pieniędzy, tym więcej kupujemy chleba - mówi prezes i współwłaścicielka Piekarni Otrębusy.
A ponieważ chleb jest artykułem pierwszej potrzeby,wzrost jego ceny nie powinien być powodem spadku spożycia pieczywa. Jedynie osoby o niższych zarobkach mogą szukać zamienników pieczywa wysokogatunkowego i kupować więcej podstawowych produktów piekarniczych.
Jednocześnie na rynku można zaobserwować zwrot części konsumentów w kierunku zdrowej żywności. Wzrasta popularność diet ograniczających węglowodany, co pociąga za sobą popyt na pieczywo wysokiej jakości i z pełnego ziarna. - W tym przypadku rozpoczyna się konkurencja między piekarniami na polu jakości, a nie ceny - mówi Katarzyna Bątkowska.
Ratunek w jakości
Eksperci zgadzają się, że preferencje konsumentów się zmieniają. - Dużą rolę zaczynają odgrywać nie tylko walory wizualne wyrobów, ale także wartości odżywcze.
W dużo większym stopniu niż jeszcze kilka lat temu konsumenci przywiązują wagę do surowców użytych do produkcji.
Powodzeniem cieszą się wyroby piekarnicze produkowane na zakwasie, bez dodatku sztucznych barwników i konserwantów. Odchodzi się od pieczywa pszennego na rzecz wypieków z mąki żytniej oraz wyrobów pełnoziarnistych - mówi Katarzyna Bątkowska.
Zdaniem Grzegorza Nowakowskiego, wybór pieczywa w Polsce jest bardzo duży - to ponad 400 różnych jego rodzajów. Najpopularniejsze pozostaje pieczywo mieszane, czyli chleb pszenno-żytni, widoczny jest natomiast wzrost spożycia w segmencie pieczywa żytniego.
Szansą dla przemysłu piekarniczego mogą być też organizowane w Polsce mistrzostwa Euro 2012. Jak szacują organizatorzy Euro 2012 w Polsce, z okazji mistrzostw przyjedzie do naszego kraju ponad 400 tys. kibiców z zagranicy. Jest to okazja dla wszystkich przedsiębiorców, w tym także piekarzy, do zaprezentowania polskich wyrobów. Według szacunków ekspertów, kibice i goście, którzy przyjadą do nas na mistrzostwa, wydadzą blisko 870 mln zł. Zdecydowaną większość, około 500 mln zł, wydadzą w Warszawie, Gdańsku, Poznaniu i Wrocławiu.
Autorka: Paulina Bełżecka
>>>>>
Spozycie wolowiny spada , spozycie pieczywa spada ... TO CI LUDZIE W POLSCE JEDZA ?!!!
Widzimy jak jest im ciezko z marketami . Jak nie moga sie przebic ... Ale trzeba bylo glosowac na patriotow ! Cokolwiek w Polsce ma sie stac trzeba przepchnac przez sejm NIE MA INNEJ DROGI ! Jak sie traktuje sejm jako idiotele to pozniej traci sie prace i gloduje ... A pozniejdopiero wierzy sie w euro... Kto nie wierzy w Boga ten uwierzy we wszystko - nawet w euro !
Polski chleb walczy o przetrwanie
W ciągu niemal dwóch dekad spożycie pieczywa w Polsce spadło o ponad 40 proc. i nadal będzie się kurczyć - informuje "Rzeczpospolita" na podstawie najnowszego raportu Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej.
Wynika z niego, że w tym roku w polskich gospodarstwach domowych spożycie pieczywa w przeliczeniu na jedną osobę wynieść może ok. 54 kg i będzie o niemal 43 kg mniejsze niż w 1993 r. Kolejne lata nie przyniosą ożywienia - uważają cytowani przez gazetę eksperci.
Zdania na temat przyczyn kryzysu branży piekarniczej w Polsce są podzielone. M.in. zdaniem niektórych ekspertów kluczowe są wysokie ceny pieczywa.
Więcej w "Rzeczpospolitej".
>>>>
I znow nasuwa sie zagadkowe pytanie co jedza ludzie w Polsce i czym zyja ???
W regionie spadła liczba gospodarstw rolnych
O ponad 17 procent zmalała w ciągu ośmiu lat liczba gospodarstw rolnych w województwie świętokrzyskim. Ubyło przede wszystkim gospodarstw o powierzchni od pięciu do dziesięciu ha – wynika z danych Powszechnego Spisu Rolnego 2010.
Według danych ze spisu udostępnionych przez Główny Urząd Statystyczny, liczba gospodarstw rolnych w województwie świętokrzyskim wyniosła w 2010 roku 141,9 tys. i - w porównaniu z poprzednim spisem z 2002 r. - zmniejszyła się o 30,4 tys. Ubyło zwłaszcza gospodarstw o powierzchni użytków rolnych pięć - dziesięć ha - o 22,4 proc. oraz jeden - pięć ha - o 18 proc. Spadek liczby odnotowano też w gospodarstwach najmniejszych do jednego ha użytków rolnych - o 16,6 proc. Wzrosła natomiast liczba gospodarstw największych o powierzchni użytków rolnych 50 ha i więcej - o 49,2 proc. oraz w grupie 20-50 ha - o blisko 30 proc. Odsetek dużych gospodarstw (powyżej 20 ha użytków rolnych) nadal wynosi niewiele ponad jeden proc., podczas gdy gospodarstwa małe (do 5 ha) stanowią ponad trzy czwarte ogółu.
Wyniki spisu wykazały znaczne zmiany zachodzące w strukturze użytkowania gruntów. Spadkowi o ponad 9 proc. uległa ogólna powierzchnia gruntów gospodarstw rolnych z 718,6 tys. ha w 2002 r. do 651,6 tys. ha. Pomimo ubytku powierzchni gruntów, zauważalna jest tendencja zwiększania się średniej powierzchni gospodarstw rolnych. W 2010 r. średnia wielkość gospodarstwa rolnego wyniosła 3,85 ha użytków rolnych, co oznacza jej zwiększenie o 5,5 proc. w stosunku do 2002 r. Sytuacja taka może – według GUS - wpłynąć na poprawę rentowności i konkurencyjności gospodarstw. Region świętokrzyski nadal jednak charakteryzuje się, obok województw śląskiego, podkarpackiego i małopolskiego, jedną z najniższych - 6,82 ha - średnich wielkości użytków rolnych w gospodarstwie rolnym.
Znacznie powiększył się (o 33,6 proc.) natomiast areał sadów. Więcej jest także lasów (o ponad 20 proc.) Wzrost ich powierzchni wynika z możliwości zalesienia realizowanego w ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-2013.
Według wyników spisu 2010 działalność rolniczą prowadziło 114,9 tys. gospodarstw tj. 81 proc. spośród wszystkich spisanych gospodarstw rolnych. Liczba gospodarstw prowadzących działalność rolniczą zmniejszyła się o 13,5 tys., czyli o 10,5 proc. w porównaniu do danych z 2002 r.
Według GUS świętokrzyska wieś w okresie między spisami dynamicznie modernizowała się, o czym świadczy poprawa wyposażenia w maszyny i urządzenia rolnicze. Zdecydowanie więcej niż w 2002 roku było: opryskiwaczy sadowniczych (o 32,5 proc.), kombajnów zbożowych (o 27,3 proc.) i ziemniaczanych (o 27,1 proc.) oraz ciągników rolniczych (o 15,0 proc.).
Dyrektor Departamentu Rozwoju Obszarów Wiejskich w Urzędzie Marszałkowskim w Kielcach Janusz Śledziński powiedział, że spadek liczby gospodarstw jest skutkiem rent strukturalnych, które zadziałały zgodnie z celem: starsi rolnicy przekazali gospodarstwa młodszym. Jego zdaniem dobrze, że powiększają się areały dużych gospodarstw, które są konkurencyjne w skali UE.
Śledziński uważa, że wciąż w Świętokrzyskiem jest za dużo gospodarstw i przewiduje, że długo jeszcze średnie gospodarstwa będą decydowały o rodzaju produkcji. Jego zdaniem najmniejsze powierzchniowo gospodarstwa świadczą o tym, że pracujący zawodowo mieszkańcy wsi wciąż potrzebują dodatkowego wsparcia w postaci plonów. Niewiele jest wyspecjalizowanych małych gospodarstw, które np. na powierzchni jednego, dwóch ha produkują grzyby.
Wzrost powierzchni sadów to - zdaniem Śledzińskiego - dobry kierunek, bowiem świętokrzyscy sadownicy – szczególnie z powiatów sandomierskiego, opatowskiego, częściowo staszowskiego i buskiego – są już producentami na europejskim poziomie. Koncentracja areałów sadowniczych jest konieczna, gdyż przy tej produkcji niezbędne są nakłady na zaplecze, np. na budowę przechowalni owoców. Inwestycje takie są zaś możliwe dzięki unijnemu wsparciu.
Śledziński zauważył, że zwiększa się na świętokrzyskiej wsi liczba maszyn i ciągników, i nie są to sprzęty stare i reperowane, ale nowoczesne.
>>>>>
Nic nie jest dobrze . Sie robi jak w kraju 3 swiata . Latyfundysci i nedzarze . Chlopi znikaja ... Cala historia Polski byla przeciez po to aby byli chlopi a nie obszarnicy i nedzarze wiejscy . Co z tego wynika patrz Brazylia i latynosi . Z tego wynika ,,rozwoj'' slamsow i gangow ...
Po 89 w rolnictwie byl koszmar ... Najgorzej z PGRami tam powstaly slumsy . Ale i chlopi zaczeli padac i zaczelo sie to robic co i w PGRach ...
A co powinno byc ? Chlopi powinni powoli przeksztalcac sie w przedsiebiorcow a gospodarstwa w pozarolnicze firmy z ubocznym profilem - rolnictwo . w ten sposb struktura wsi by zostala . W koncu gospodarak jest dla ludzi a nie na odwrot jak wmawiaja nam materialisci ...
Gospodarze rezygnują z przydomowej hodowli kur
Na warmińsko-mazurskich wsiach trudno w obejściach zobaczyć kury, a mieszkańcy wsi często kupują jaja i drób w sklepach – alarmują doradcy rolni i namawiają do przydomowego chowu kur.
- Dawniej na Warmii kura w obejściu musiała być. Co więcej, ich trzymanie było powiązane z całym rytuałem: wypuszczając rano kury gospodyni macała każdą z osobna sprawdzając, czy zniesie dziś jajko, potem pilnowało się, by kura nie zniosła jaja gdzieś w ukryciu. Kurom też oddawało się nie zjedzone resztki np. ziemniaków. Dziś niestety te obyczaje upadły. - powiedział w rozmowie Warmiak i znawca obyczajów i historii Warmii Edward Cyfus. - Jaja i drób mieszkańcy wsi kupują w sklepach. – dodał Cyfus.
Rolnik spod Kętrzyna i działacz rolnych organizacji Kazimierz Wróblewski także w swoim gospodarstwie nie ma kur. - W mojej wsi na kilkanaście gospodarstw kury trzymają dwie panie. To się po prostu nie opłaca. Ceny pasz, czy zboża, którymi trzeba karmić kury są wysokie. Wiejskie jajko kosztuje dziś ok. 70 gr., fermowe można kupić za 40 gr. – powiedział Wróblewski.
Zmniejszanie przydomowego chowu kur zauważyli też warmińsko-mazurscy doradcy rolni, którzy w branżowych gazetach wydawanych przez ośrodki doradztwa rolniczego zaczęli w ostatnich miesiącach zamieszczać teksty o pożytkach przydomowej hodowli kur. Na razie efektów tych publikacji jednak nie widać.
- Gdy rolnik nastawi się na hodowlę bydła, to nie zawraca sobie głowy kurami. Jak hoduje trzodę chlewną to też skupia się tylko na świniach. Czasy się zmieniły i rolnicy nie wstydzą się tego, że kupują jaja w sklepie – powiedział Jerzy Bańcer z warmińsko-mazurskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego. Bańcer powiedział, że na wsiach coraz częściej ludzie rezygnują też z przydomowych ogródków warzywnych – taniej i łatwiej jest im kupić warzywa w sklepach. Zdaniem doradców rolnych niekorzystna tendencja związana z przydomowych chowem kur może się zmienić tylko wówczas, gdy rolnicy zrozumieją, że jaja z własnego chowu są zdrowsze niż te fermowe. - Tylko moda na zdrową żywność, na ekologię może zachęcić do chowu kur, inaczej ta tendencja się nie zmieni – ocenił Bańcer.
>>>>
Kolejne ,,zjawiska'' upadku rolnictwa . Tradycyjnych kur szwendajacych sie po podworkach juz nie ma ... W ostatnich 20 latach w Polsce ZNIKŁA WIEŚ ! Pamietaja ja juz tylko tacy jak ja . Mlodzi maja bledne pojecie myslac ze to to co widza w wakacje .
Konrad Malec / Obywatel Wspólnoty korzyści
Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. To przysłowie dobrze oddaje realia polskiego rolnictwa. Producenci zboża, warzyw czy mięsa nie potrafią współpracować. Korzystają na tym firmy nie związane z wsią i prowincją, przechwytując znaczną część zysków. Widać już jednak pierwsze jaskółki zmiany. Zamiast się bić, dwóch zaczyna współdziałać, zaś trzeci traci możliwość żerowania na ich pracy. Owe jaskółki nazywają się grupami producentów rolnych.
W rozsypce Jedna z firm działających na północy Polski zrezygnowała ze skupu gęsi i zaczęła zaopatrywać się na południu kraju. Dlaczego? Hodowcy na północy zaczęli się zrzeszać, natomiast na południu są niezorganizowani i w efekcie nie mają żadnej siły negocjacyjnej. Nie jest to bynajmniej odosobniony przypadek. Przedsiębiorstwa zajmujące się skupem i przetwórstwem zastraszają rolników, by ci nie organizowali się w grupy producentów rolnych (GPR), grożąc im w takim przypadku odmową kupna towaru. Panicznie boją się siły, która tkwi w jedności.
– W Polsce mamy 5-6% zorganizowanych rolników, tymczasem średnia dla „starej” Unii wynosi 65%. Rolnicy-producenci zrzeszają się tam głównie w spółdzielnie, które są na Zachodzie bardzo silne – wyjaśnia Marcin Martynowski z Krajowej Rady Spółdzielczej (KRS). – Podobny procent przetwórstwa i kanałów dystrybucji należy tam do spółdzielczości, tymczasem u nas przetwórstwo jest zorganizowane, ale nie należy do rolników.
W kraju istnieje ok. 1,5 mln gospodarstw rolnych o powierzchni powyżej 1 ha. Wśród nich już tylko ok. 800 tys. ma ponad 5 ha, a w tej grupie ledwie połowa przekracza powierzchnię 10 hektarów. Taka struktura, choć stanowi podstawę bytu znacznej części społeczeństwa, była anachroniczna już w połowie ubiegłego wieku. Jedyną szansą na dalsze utrzymywanie się z rolnictwa tej rzeszy ludzi jest konsolidacja wysiłków. Tym bardziej, że to nie zbyt mała powierzchnia gospodarstw jest najsłabszą stroną naszego rolnictwa, lecz właśnie brak współpracy drobnych producentów.
Polscy właściciele niewielkich i średnich gospodarstw działają w pojedynkę. Osobno kupują maszyny, nawozy i środki ochrony roślin, więc płacą drogo. Gdy sprzedają płody rolne, również są rozproszeni i słabi, czyli skazani na niskie ceny i mało korzystne zasady. Tymczasem łączenie się w zrzeszenia pozwoliłoby rolnikom taniej nabywać środki produkcji, z drugiej zaś strony – przejąć znaczną część marży pośredników w handlu płodami rolnymi. Razem dałoby to poważne wzmocnienie ekonomiczne polskiej wsi.
Raport „Organizowanie się gospodarcze polskich rolników po 1990 roku”, wydany przez KRS, konkluduje: Polski rynek produktów rolnych jest coraz bardziej zagospodarowywany przez prywatne firmy handlowe, a tworzące się organizacje gospodarcze rolników muszą o to miejsce, już obecnie, toczyć często nierówną walkę. W związku z tym należy podejmować wszelkie możliwe działania pozwalające, w perspektywie 5-10 lat, zwiększyć udział zorganizowanych producentów w rynku do minimum 20-25%, a w niektórych regionach i branżach do około 50%.
W grupie raźniej
Samoorganizacja wsi stała się o tyle prostsza, że Unia Europejska wspiera – także finansowo – powstawanie grup producentów. Dobrym przykładem zalet tego rozwiązania są sprawnie funkcjonujące zrzeszenia producentów tytoniu. Aż 90% rolników uprawiających tę roślinę jest skupionych w grupach, liczących od 300 do 2,5 tys. osób.
W związku z koniecznością dostosowania polskich przepisów do unijnych norm, zostali oni zmuszeni do zrzeszenia się jeszcze przed akcesją. Choć odbiło się to negatywnie na możliwościach wykorzystania dopłat – wyłącznie na samoorganizację i koszty administracji (po akcesji do UE zmieniono interpretację przepisów i zrzeszający się rolnicy mogą uzyskać środki także na inwestycje) – to jednak wiele zyskali. Głównie dzięki zsumowaniu siły przetargowej podczas zakupów maszyn i środków ochrony roślin oraz negocjacji cen z koncernami tytoniowymi.
Współdziałanie chwalą sobie też producenci owoców i warzyw, których zrzeszyło się już niemal 2 tys. Niestety, tylko te dwie kategorie grup producenckich mają się w Polsce nieźle. W ponad 20 branżach rolno-spożywczych w ogóle nie zaistniały, w innych są słabe lub nieliczne. Dotychczas powstało niemal 600 grup producentów rolnych oraz prawie 200 grup sadowników i warzywników. Najwięcej wśród producentów zbóż i roślin oleistych (119 grup), trzody (97) i drobiu (81). Siły połączyło natomiast niewielu producentów buraków cukrowych, jaj czy szyszek chmielowych. Najsłabiej zrzeszają się pszczelarze, kwiaciarze i hodowcy koni (po jednej grupie). Blisko 80% grup powstało w ostatnich czterech latach, dzięki projektom realizowanym przez KRS.
Pod względem współpracy przodują woj. wielkopolskie (90), dolnośląskie (74) i kujawsko-pomorskie (6. Najsłabiej prezentuje się świętokrzyskie (6), łódzkie (9, przy czym skupiają najmniej osób – 83) i małopolskie (10). Zaraz za nimi plasują się województwa wschodnie. Raport KRS stwierdza, że w tych województwach nie ma szans na powstawanie GPR na dotychczasowych zasadach. „Ogon” charakteryzuje się drobnymi gospodarstwami o różnorodnej produkcji, w znacznej mierze na własne potrzeby.
Współpraca przy produkcji i zbycie to nie wszystko. Największy dochód kryje się bowiem w przetwórstwie. – Musimy utworzyć silne grupy, które wejdą w ten segment. To trudne zadanie, ale nie niemożliwe do zrealizowania – mówi Martynowski. I wyjaśnia: Póki co, nasze grupy są jeszcze słabe ekonomicznie, a np. wspólna ubojnia, w której można by wstępnie rozbierać mięso, to duże koszta. Widzimy jednak pierwsze jaskółki, np. w Wielkopolsce powstała spółdzielnia grup, mająca uruchomić wspólne przetwórstwo.
Trend ten popiera Krystyna Ziejewska, prezes Krajowego Związku Grup Producentów Rolnych – Izba Gospodarcza (KZGPR-IG), a ponadto prezes lub wiceprezes trzech GPR i społecznik popularyzujący współdziałanie. Ma jednocześnie pewne zastrzeżenia. – Kto poprowadzi taką przetwórnię? Hodowcy nie mają stosownych kompetencji. Zastanawiałam się, czy nie podjąć tego wyzwania, ale doszłam do wniosku, że najlepiej znam się na hodowli i to właśnie chcę robić. Oczywiście można pozyskać kogoś do zarządzania, ale dobrych menedżerów jest w naszej branży niewielu, a ich pracodawcy dbają o to, by nie odeszli – mówi.
Tu są pieniądze
Grupy producenckie mogą się starać o pięcioletnie dofinansowanie. Aby je otrzymać, w ciągu pół roku od zarejestrowania grupy przez marszałka województwa należy złożyć wniosek do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Następnie dyrektor regionalnego oddziału Agencji ma dwa miesiące na jego rozpatrzenie. Wypłata pierwszych środków następuje po roku, na podstawie wniosku o płatność, przy czym dyrektor ma trzy miesiące na jego analizę, a potem potrzeba jeszcze dwóch kolejnych, by pieniądze znalazły się na koncie grupy.
Żeby uzyskać dofinansowanie, grupa musi ułożyć pięcioletni plan działania; wypłata kolejnych transz zależy od jego efektywnej realizacji. – Jeśli robi się wszystko zgodnie z wytycznymi, to spełnienie warunków nie jest trudne – zapewnia Tadeusz Zelek z Sadowniczej Spółdzielni Handlowej „Łososina” z Łososiny Dolnej (powiat nowosądecki). Od dobrego zaplanowania celów i działań zależy zatem pomyślność grupy.
W pierwszych dwóch latach wsparcie wynosi równowartość 5% przychodów ze sprzedaży, 4% w trzecim, 3% w czwartym i 2% w ostatnim, jeśli wspomniane wpływy nie przekraczają miliona euro. Jeżeli grupa przekracza ten pułap, w kolejnych latach otrzymuje odpowiednio 2,5%, 2,5%, 2%, 1,5% i 1,5%. Dla grup sadowniczych i warzywniczych wsparcie jest przewidziane na poziomie dwukrotnie wyższym. Na taką pięcioletnią pomoc grupa producencka może liczyć tylko raz w ciągu istnienia. Przy wsparciu ARiMR grupy mogą się ubiegać także o preferencyjne kredyty inwestycyjne, których część oprocentowania spłaca Agencja. Pozyskane w ten sposób pieniądze można przeznaczyć na zakup budynków, silosów, elewatorów czy maszyn.
System wsparcia dla GPR nie kończy się jednak na dotacjach i dogodnych kredytach. Są one zwolnione z podatku dochodowego od sprzedaży wytwarzanych produktów, jeśli uzyskane kwoty zostaną wykorzystane na zakup środków produkcji lub szkolenia. Grupy nie płacą również podatków od nieruchomości wykorzystywanych do wytwarzania i sprzedaży produktów. Inna sprawa, że wspomniane ulgi są póki co teoretyczne, ponieważ niewiele grup posiada własne budynki, a niemal żadna nie wypracowuje nadwyżki przychodów nad kosztami, która podlegałaby opodatkowaniu. Na pewno jednak takie przepisy pozwalają bardziej optymistycznie patrzeć w przyszłość i planować rozwój działalności.
Są też inne możliwości, z których grupy mogą skorzystać. – Można otrzymać dotacje na tworzenie lub rozwój mikroprzedsiębiorstw, którymi przecież są także grupy. To środki na zwiększanie zatrudnienia – w zależności od liczby zatrudnionych osób można uzyskać nawet do 300 tys. zł – wyjaśnia Martynowski.
Równie ważne są możliwości wynikające nie z systemowego wsparcia, lecz z samej natury spółdzielczości. – Wyobraźmy sobie, że grupa producentów zbóż kupuje kombajn. Dziś rolnicy muszą mieć swój lub płacić za wynajem, a przecież jednym można obsłużyć nawet 50 gospodarzy, rozkładając wydatek na wszystkich – zauważa Martynowski. Jak już wspomniano, duże grupy mogą też negocjować ceny i warunki płatności, osiągając dzięki temu lepsze efekty niż rozproszeni rolnicy. Jeżeli grupa ma własne magazyny, to często odbiorcy sami przyjeżdżają po towar, odpadają więc koszty transportu. Jest jeszcze ważniejsza zaleta rolniczej spółdzielczości. – Grupy często podpisują kontrakty długoterminowe, a to zapewnia rolnikom stabilność dochodów – podkreśla p. Marcin.
O podjęciu współpracy często przesądzają jednak dotacje. – O powołaniu grupy zadecydowały, co tu kryć, pieniądze. Chcieliśmy uzyskać dopłaty – mówi Stanisław Wicha, prezes Grupy Producentów „Rolnik” sp. z o.o. z Kostomłotów na Dolnym Śląsku. Z kolei Piotr Witkowski, młody mazurski rolnik, mówiąc o grupie, którą chce założyć, jako główny powód podaje „dobre pieniądze ze sprzedaży”. Tadeusz Zelek wśród głównych korzyści wymienia wspólne zaopatrzenie i wspólny zbyt. – Po prostu finansowo jest to wszystko opłacalne, ale to nie jedyne korzyści. Dzięki wzajemnemu wsparciu, powiększamy swoją wiedzę – dodaje.
Tam, gdzie są pieniądze, często pojawiają się konflikty. Wielu rolników, obawiając się poróżnienia z sąsiadami „o traktor”, decyduje się nie powoływać grup lub nie wstępuje do istniejących. – To złe nastawienie. Teraz w ogóle nie mają żadnego „traktora”. Jeśli go nabędą z dotacji, nie będą mieli się czym przejmować, w końcu te pieniądze pochodzą z zewnątrz. Obecnie nie mają się o co kłócić, a jeśli później mają się pokłócić, to i tak to zrobią, nawet bez „traktora” – wyjaśnia p. Krystyna.
Razem, czyli z kim?
Powołując grupę producencką, jej członkowie muszą wybrać formę działalności. Grupa może zaistnieć jako spółdzielnia (136 na koniec 2009 r.), sp. z o.o. (315), zrzeszenie (4 lub stowarzyszenie (10). Każdy, kto chce założyć grupę producentów rolnych, może liczyć na wsparcie KRS, KZGPRIG oraz wojewódzkich ośrodków doradztwa rolniczego. Ze strony www.krs.org.pl można pobrać dobrze przygotowaną instrukcję zakładania grupy spółdzielczej oraz znaleźć szereg informacji o grupach producenckich i ich funkcjonowaniu. Rada prowadzi także punkt konsultacyjny, w którym chętni uzyskają wszelkie informacje niezbędne przy zakładaniu grupy.
– Kontakt z nowymi osobami, chcącymi założyć GPR, zaczynam od pytania, czy jest ich co najmniej pięcioro – wyjaśnia Magdalena Kleitz-Osmańska z Warmińsko-Mazurskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego. – Kiedy mam już przedstawicieli chętnych do zawiązania grupy, pytam, czy mogą zorganizować u siebie spotkanie. Łatwiej nam pojechać do rolników, niż w drugą stronę – relacjonuje Czesław Elzanowski z Pomorskiego ODR. – Po jednym z takich szkoleń założyliśmy grupę – przyznaje p. Zelek. – To nie jest tak, że ludzie nie chcą się zrzeszać, to bardzo płytkie stwierdzenie. Po prostu często nie mają świadomości, że można i warto to zrobić. Właśnie podczas takiego szkolenia rozmawiałem z Grzegorzem Sedleckim, młodym rolnikiem. – Wydaje mi się to przyszłościowe, razem z kolegami chcę założyć grupę producentów trzody – podzielił się planami.
Podczas wyboru formuły często decyduje sytuacja majątkowa członków grupy inicjatywnej. Przykładowo, dla powołania spółki założyciele muszą zgromadzić 100 tys. zł kapitału zakładowego. W przypadku spółdzielni wystarczy 5 tys., co przy dziesięciu członkach daje 500 zł na osobę, czyli kwotę bardziej dostosowaną do możliwości większości rolników. Zróżnicowane wymogi finansowe przekładają się na elitarność lub egalitarność grupy. Wprawdzie spółek jest więcej niż spółdzielni, jednak 80% liczy zaledwie 5-6 osób, często spokrewnionych. Wśród spółdzielni organizacje tak nieliczne stanowią zaledwie 2%. Różnice w poziomie egalitaryzmu widać też przy przyjmowaniu nowych członków. W okolicy Grójca funkcjonują dwie, dość zamożne, grupy producenckie: jedna jest spółką, druga spółdzielnią. Pierwsza w ogóle nie przyjmuje nowych członków, do drugiej można przystąpić dosłownie w każdej chwili.
Ustawa o grupach producentów rolnych i ich związkach, z 2000 r., określa, że żaden członek nie może mieć więcej niż 20% udziałów, toteż najmniejsze z nich liczą 5 członków. W przypadku zrzeszenia musi się zebrać 10, natomiast stowarzyszenia – 15 osób, co wynika z ich charakteru, określonego w odrębnych aktach prawnych. Podstawowym celem działania spółki jest zysk, natomiast dla spółdzielni liczą się również cele społeczne. Zrzeszenie łączy oba te cele, mając przy tym charakter zawodowy, zaś stowarzyszenia powinny być nastawione na cele społeczne. Te dwie ostatnie formy są jednak coraz rzadziej rejestrowane jako GPR, ich formuła nie sprawdza się w działalności gospodarczej. Wiele GPR funkcjonowało wcześniej jako stowarzyszenia, zresztą do dziś wiele stowarzyszeń funkcjonuje równolegle do grup, zrzeszając często większą liczbę osób i będąc m.in. „poczekalnią” dla chętnych do wstąpienia do grupy.
– Spółki zakłada zwykle niewielka grupa, której łatwiej inwestować, a w razie podziału – uzyskać więcej dla siebie. Tymczasem spółdzielnia jest lepsza, gdy mamy większą liczbę osób – wyjaśnia p. Czesław. Potwierdza jego słowa p. Tadeusz: W sąsiedniej wsi jest mniejsza grupa, która zawiązała spółkę. Ma powiązania rodzinno-kapitałowe i inwestuje więcej niż my. Podobnie widzi to p. Magda: Spółdzielnie działają bardziej po bratersku, w spółkach zdarzają się licytacje między członkami, kto jest ważniejszy. Martynowski dodaje: Im bardziej masowy charakter, tym większa trwałość. Małe grupy łatwo zlikwidować po zakończeniu dotowania.
Aby lepiej wykorzystać swój potencjał, grupy powołały wspomnianą Izbę Gospodarczą. – Działamy w dość nowatorski sposób, nie mamy biura, za to mamy dobrze działającą stronę internetową www.kzgpr.pl, na której ma się znaleźć wszystko, co najważniejsze. Każda grupa posiada na niej swój profil – taki Facebook dla producentów – mówi p. Ziejewska. Statutowymi celami KZGPR-IG jest reprezentowanie grup wobec administracji, tworzenie warunków dogodnych dla ich rozwoju, powołanie platformy wymiany doświadczeń, pomoc w prowadzeniu grup i rozwój współpracy między nimi oraz popularyzowanie i wsparcie tworzenia GPR.
Wiele do zrobienia
– Niemcy w ogóle sobie nie wyobrażają, że można nie należeć do grupy. Tam jeśli ktoś funkcjonuje samopas, to albo coś poważnego przeskrobał i go usunięto, albo jest skrajnym indywidualistą, nie potrafiącym współdziałać z innymi – wyjaśnia pani Krystyna.
Stosunkowo niewielka liczba grup w Polsce znajduje odbicie w stopniu wykorzystania środków przewidzianych na ich wsparcie. Z 17 mld euro przeznaczonych na lata 2007-2013 na tworzenie GPR w ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich, wykorzystaliśmy jak dotąd... niecały 1%. Udało się co prawda osiągnąć założenia PROW w kwestii liczby grup na koniec 2009 r., tyle że zamiast planowanych 12 tys. rolników zrzeszyło się w nich zaledwie 4,5 tys., głównie o dużych potencjałach produkcyjnych, przy niemal zerowym udziale małych i średnich gospodarstw.
Wpływ na taki stan rzeczy ma m.in. brak kapitału niezbędnego do rozpoczęcia wspólnej działalności przez małych i większość średnich gospodarzy. Raport KRS stwierdza: Tak mały stopień zorganizowania rolników wynika przede wszystkim z braku wdrożenia równolegle z uchwaleniem ustawy kompleksowego programu wsparcia procesu gospodarczego organizowania się producentów rolnych. Tworzenie grup wiąże się z rozpoczęciem działalności gospodarczej – utworzeniem firmy, z czym rolnicy nie byli w stanie sobie poradzić. Nie były również w stanie pomóc im instytucje otoczenia rolnictwa. […] Poza tym brak jest liderów, którzy na początku chcieliby zająć się społecznie organizowaniem grupy.
Być może grup byłoby więcej, gdyby wraz z ustawą wprowadzono możliwość rejestracji w tej formule już istniejących spółdzielni (po odpowiedniej modyfikacji statutu) i spółek. Niestety, stało się to dopiero w grudniu 2006 r.; od tamtej pory powstało 7 grup wyodrębnionych z istniejących spółdzielni. Ich niewielka liczba wiąże się z tym, że członkami resztek spółdzielni rolniczych są najczęściej właściciele drobnych gospodarstw, którzy samodzielnie nie są w stanie podołać wyzwaniom związanym z prowadzeniem własnej firmy.
Dodatkową barierą dla powstawania GPR jest istnienie minimów produkcyjnych, jakie muszą one osiągnąć, by móc skorzystać z dotacji. W kolejnych latach limity te były obniżane, jednak nadal niewystarczająco. W warunkach dużego rozproszenia polskiego rolnictwa trudno znaleźć wytwórców tego samego produktu, którzy by się znali i wzajemnie ufali, a jednocześnie dysponowali wystarczającym łącznym potencjałem produkcyjnym.
Z pewnością na niechęć rolników do współdziałania innego niż pomoc sąsiedzka wpływają też złe doświadczenia z przeszłości. – Spotykając się z rolnikami, zaczynam od wyjaśnienia, że grupy producentów to nie to samo, co w czasach PRL, kiedy „spółdzielczość” wiązała się z przymusowością, komasacją gruntów i idącą za tym ich utratą – wyjaśnia Ziejewska.
Ważnym problemem jest niewystarczająca liczba doradców, głównie ekonomistów i prawników, którzy byliby w stanie dotrzeć do rolników. Magdalena Kleitz-Osmańska wypracowała ciekawą formułę: Na spotkania zapraszam przedstawicieli istniejących grup, bo są żywym przykładem, że „się da”. Co ważne, prezesi grup na ogół chętnie przystają na społeczny udział w takich szkoleniach.
Po prostu razem
Aby silniej związać ze sobą uczestników grupy, ich liderzy starają się o dodatkowe atrakcje. – Wyjazdy szkoleniowe i wycieczki znakomicie integrują – mówi p. Zelek. Pani Krystyna co roku stara się zorganizować wyjazd za granicę, by uczyć się od bardziej doświadczonych kolegów. Organizuje też konferencje i wyjazdy integracyjne dla członków „swoich” grup.
Najdłuższe doświadczenia wspólnej pracy w ramach GPR posiadają plantatorzy tytoniu. Ich przykład potwierdza, że duże grupy są trwałe i wydatnie ułatwiają rolnikom funkcjonowanie. – Nawet jeśli założyciele myśleli o 5-letnim okresie działalności, zwykle zżywają się ze sobą, odnotowują korzyści i dalej współpracują – zauważa p. Elzanowski. Zaznacza jednak, że o rzeczywistej trwałości będziemy mogli mówić za kilka lat, ponieważ skok w kwestii powstawania nowych grup notujemy od 2-3 lat. – Przede wszystkim przetrwają te, które mają mądrych liderów – uważa p. Magda.
Chłopi są jedną z grup, które najbardziej straciły podczas transformacji ustrojowej. Jeżeli nie chcemy, by drobni rolnicy w szybkim tempie zasilili grono wykluczonych społecznie, Polska – i w równym stopniu oni sami – musi podjąć niezbędne działania. Dobrym pomysłem byłoby powołanie „Narodowego programu tworzenia i rozwoju struktur gospodarczych rolników – ze szczególnym uwzględnieniem formy spółdzielczej”, postulowanego przez KRS, a więc instytucję o największym dorobku we wspieraniu grup. W jego ramach warto wprowadzić np. powiązanie wysokości świadczeń wypłacanych w ramach innych programów, jak „Modernizacja gospodarstw rolnych” czy „Ułatwienie startu młodym rolnikom”, z udziałem beneficjentów w grupach. Rząd powinien także zabezpieczyć w Brukseli niewykorzystane środki na tworzenie GPR, w budżecie na lata 2013-2020. Ważne, by zmiany wdrożyć jak najszybciej. Współpraca Ilona Pietrzak
>>>>>
Niestety to skutek komuny . Przeciez spoldzielczosc to polski wynalazek . Wielkopolska byla potega a i w innych rejonach tez . Wystarczy przejrzec ilos publikacji na ten temat przed 1939 . I co sie stalo ? Wiadomo wojna i komuna . A w komunie ,,spółdzielczość'' to PZPN i tego typu swolocz ! Takie znaczenie ma to slowo od komuny ! Koszmar ... Wyprzedzil nas nawet zachod . Nikt nikomu nie ufa a to pdstawa tej dziedziny .
Obywatel to pismo ktore polecam poniewaz chodzi tam o sprawy a nie o korzysci i kariery piszacych . Pisza co mysla nie ,,co trzeba'' . I to jest wlasnie prawda !
Katarzyna Hejna
Jak Niemcy rzucili się na polską ziemię
– Opłacane przez Niemców ”słupy” wykupują polską ziemię. Nie mamy szans konkurować z nimi w przetargach – alarmują rolnicy i domagają się zmian przepisów. Czyżby straszenie rozbiorem Polski, który miał nastąpić po wstąpieniu do Unii Europejskiej, okazało się uzasadnione?
-Stock Photo- Sprzedajemy matkę naszą, ziemię, Niemcom, którzy spuszczali polską krew – grzmiał w Sejmie Zygmunt Wrzodak, poseł Ligi Polskich Rodzin, przestrzegając przed wstąpieniem Polski do UE. Od wejścia Polski do Unii mija właśnie 8 lat. Czy scenariusz o ”najeździe” Niemców okazał się prawdą? ”Niemiec przyjdzie i nas wykupi”
Na straszeniu przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej, kapitał polityczny budowała głównie Liga Polskich Rodzin i Samoobrona. Wykup gruntów przez cudzoziemców, głównie przez Niemców, miał mieć charakter masowy. Populistyczni politycy wieszczyli IV rozbiór Polski. Głosami rolników chcieli zablokować przystąpienie Polski do UE. Dlatego podczas negocjacji przedakcesyjnych wywalczono w Brukseli długie okresy przejściowe na zakup polskich nieruchomości. I tak, mieszkania obcokrajowcy mogli kupować bez ograniczeń już od 1 maja 2004 roku. Pięcioletni okres przejściowy dotyczył tzw. drugich domów i przestał obowiązywać w maju 2009 roku. Największe ograniczenia dotyczą gruntów rolnych i leśnych. Tu obowiązuje dwunastoletni okres przejściowy. Memorandum na zakup ziemi przez obcokrajowców wygaśnie w 2016 roku, wówczas będą oni mogli nabywać grunty bez jakichkolwiek ograniczeń.
– Wtedy nie będzie czego kupować, bo już teraz nasze ziemie są w rękach cudzoziemców – mówi Władysław Bieniek, rolnik gospodarujący na 60. ha w Krosinie koło Świdwina (woj. zachodniopomorskie). – Nie wiem jak rolnicy z centralnej Polski, mający po 20-30 ha mogą się wyżywić. Tutaj jest ogromna konkurencja i taka ilość ziemi to za mało, żeby móc się rozwijać - dodaje.
Władysław Bieniek stara się więc powiększyć gospodarstwo. Na razie bezskutecznie. Zamiast tego stracił przez, jak mówi spekulantów, 100 tys. zł. Do jego sprawy wrócimy, przyjrzyjmy się najpierw temu, co mówią oficjalne statystyki.
Jak jest dzisiaj?
Dziś, aby kupić ziemię, cudzoziemiec musi uzyskać zezwolenie Ministra Spraw Wewnętrznych. Musi również udowodnić, że zachodzą okoliczności potwierdzające jego więzi z Polską, np. posiada polską narodowość lub zawarł związek małżeński z obywatelem polskim, prowadzi na terytorium Polski działalność gospodarczą albo rolniczą.
W 2010 roku cudzoziemcy złożyli 300 wniosków. Uzyskali łącznie 264 zezwolenia na nabycie nieruchomości gruntowych o powierzchni ponad 807 ha, 180 spośród nich dotyczyło gruntów rolnych oraz leśnych o łącznej powierzchni przekraczającej 799 ha. Jednocześnie szef resortu spraw wewnętrznych w 69 przypadkach nie zgodził się na nabycie nieruchomości (w tym lokali). 10 takich decyzji wydał w wyniku sprzeciwu ministra resortu rolnictwa.
Największe kontrowersje wzbudzają te grunty, które należą do Skarbu Państwa. Są łakomym kąskiem dla polskich gospodarzy – w wielu województwach mamy problem ”głodu ziemi”. Tak jest na przykład w kujawsko-pomorskiem, gdzie średnia cena za 1 hektar uzyskana w minionym roku wyniosła 23 600 zł. Jeszcze więcej trzeba było zapłacić w woj. śląskim (24 447 zł) i mazowieckim (24 041 zł).
Czytaj dalej: najazd Niemców na Polskę czy Polaków na Niemcy?
ciąg dalszy artykułu...
W zachodniopomorskim sprzedaje się najwięcej
Jak informuje Agencja Nieruchomości Rolnych, ceny gruntów stale rosną. Średnio w ubiegłym roku za 1 ha trzeba było zapłacić 17 165 zł. W porównaniu do 2010 roku, kiedy to średnia cena transakcyjna opiewała na 15 281 zł za 1 ha, nastąpił wzrost o 12proc. Natomiast porównując IV kwartał 2011 roku z IV kwartałem 2010 roku, średnia cena podskoczyła o 2623 zł, czyli o 16,5 proc.
Tymczasem zasoby ANR się kurczą. W całej Polsce mamy ok. 16 mln ha gruntów rolnych, 1,8 mln należy do agencji, z czego na sprzedaż przeznaczono ponad 300 tys. ha. I po nie mogą sięgać rolnicy zza granicy. Ile ziemi już trafiło w ich ręce?
W minionym roku agencja sprzedała ponad 125 tys. ha gruntów, czyli o 30 proc. więcej niż w 2010 roku. Jest to wynik najlepszy od 9 lat. Największe powierzchnie sprzedano w województwach: zachodniopomorskim (ponad 24 tys. ha) i warmińsko-mazurskim (prawie 21 tys. ha). Natomiast najmniej ziemi kupiono na terenach województw: małopolskiego (509 ha) i świętokrzyskiego (ponad 1,8 tys. ha). Średnia powierzchnia sprzedanych nieruchomości przypadająca na 1 umowę wyniosła 8,7 ha.
Dobre rezultaty sprzedaży przełożyły się także na najlepszy w historii wynik finansowy agencji. W efekcie ANR odprowadzi (większość już przekazała) do kasy państwa ok. 2 mld zł za ubiegły rok. W tym roku zgodnie z ustawa budżetową wpływy z tytułu sprzedaży ziemi mają wynieść 1,5 mld zł.
Polacy wykupują wschodnie landy
Tymczasem ANR od początku swej działalności sprzedała 2,2 mln ha gruntów, z tego cudzoziemcom – 2,2 tys. ha, co stanowi zaledwie 0,1 proc. wszystkich sprzedanych gruntów. Ponadto wielkość sprzedaży gruntów cudzoziemcom w poszczególnych latach podlegała znacznym wahaniom. – Obcokrajowcy nie ”rzucili się" na polską ziemię i nie wykupili jej. Zwłaszcza, że ceny gruntów rolnych np. we wschodnich landach Niemiec i w zachodniej Polsce wyrównują się. Te obawy, które miało wielu, głównie rolników, przed wejściem Polski do UE, nie sprawdziły się – zapewnia Grażyna Kapelko, rzeczniczka prasowa Agencji Nieruchomości Rolnych.
W 2004 roku za 1 ha ziemi w Polsce trzeba było zapłacić mniej niż 1 tys. euro, dziś ponad 4 tys. euro. Tym samym, polskie stawki doganiają te ze wschodnich landów, gdzie ha kosztuje 7 tys. euro.
Podobnie, jak rzeczniczka ANR sytuację ocenia Bartosz Turek, analityk rynku nieruchomości Home Broker. – Skala zainteresowania cudzoziemców zakupem gruntów w Polsce jest relatywnie niewielka. Najświeższe w tym względzie dane pochodzą z 2010 roku i wskazują, że cudzoziemcy kupili wówczas niewiele ponad 800 ha gruntów, w tym Niemcy niecałe 150 ha. Najwięcej gruntów nabyli w województwie dolnośląskim (188 ha) i świętokrzyskim (niecałe 120 ha) – mówi Bartosz Turek.
Edyta Różak-Bienicewicz, która prowadzi biuro nieruchomości niedaleko granicy w Gryfinie, informuje, że jest masowe zainteresowanie ziemią, ale w odwrotnym kierunku - to Polacy w ostatnich latach zakupili wiele mieszkań czy nawet domów po niemieckiej stronie.
- Liczba transakcji była na tyle duża, że w miejscowościach wschodnich Niemiec Polacy stanowią połowę ich mieszkańców. Wpływ na ten obrót mają oczywiście ceny mieszkań i domów, które bywają nawet o połowę niższe niż w Polsce. Przeprowadziłam wiele transakcji sprzedaży mieszkań w Gryfinie, za pieniądze z których zostały później zakupione domy w Niemczech – mówi.
Czytaj dalej: "słup" za 5 tys. zł
ciąg dalszy artykułu...
Polska ziemia w rękach… Brytyjczyków
Najwięcej gruntów z zasobu ANR jest w posiadaniu Brytyjczyków (534 ha), Niemców (469 ha) i Holendrów (282 ha). Natomiast pod względem liczby zawartych umów przewodzą Niemcy (71 umów), przed Holendrami (37) i Duńczykami (16).
Cudzoziemcy są również dzierżawcami ziemi od agencji. Pod koniec ubiegłego roku użytkowali w ten sposób prawie 103 tys. ha, na podstawie 318 umów. Pod względem wydzierżawionej powierzchni gruntów dominują inwestorzy niemieccy, brytyjscy i duńscy. Natomiast największe powierzchnie wydzierżawione znajdują się w województwach: zachodniopomorskim (ok. 47 tys. ha), opolskim i pomorskim (po ok. 14,5 tys. ha).
Z tych danych wynika, że polska ziemia jest w przeważającej mierze uprawniana przez polskich rolników. Sprawa jednak nie jest taka oczywista. Julian Sierpiński, prezes Zachodniopomorskiej Izby Rolniczej, mówi o procederze, który ma być szczególnie rozpowszechniony w tym województwie, gdzie jeszcze dwie dekady temu były wielkie PGR-y. I o tę PRL-owską spuściznę toczyć się ma zażarta walka pomiędzy polskimi gospodarzami, a tymi zza Odry.
”Słup” za 5 tys. zł
- Większość przetargów ograniczonych wygrywają osoby uprawnione, czyli takie, które w szybkim tempie załatwiają sobie prawo do zakupu ziemi – informuje Julian Sierpiński.
W jaki sposób? – Znalezienie takiego ”słupa” nie jest problemem, to kosztuje 5 tys. zł – wyjaśnia. – Rolników mających po 60 – 80 tys. ha stać na zapłacenie 100 tys. zł wadium. Ale jeśli do przetargu staje facet, który ma 2 ha i jest na zasiłku, to skąd ma te pieniądze? Za takimi ”słupami” stoją zachodnie firmy z dużym kapitałem, legionem prawników i mogą podbijać ceny gruntów do absurdalnych stawek. W konsekwencji przetargi wygrywają osoby czy firmy widzące w gruntach rolnych dobrą lokatę kapitału.
– Nagle kilka osób wydzierżawiło po hektarze, zameldowało się w powiecie. Nikt ich nie zna, ale mają duże pieniądze i stają do przetargów – opisuje proceder Władysław Bieniek spod Świdwina. – Niedaleko mojego gospodarstwa zameldowali się tacy spekulanci, odgrażali się, że wykupią całą ziemię. Udało mi się ich ”przebić” podczas przetargu, jednak cena była astronomiczna - opowiada.
Po przeliczeniu, szybko okazało się, że te grunty nie są aż tyle warte. Rolnik nie byłby w stanie zarobić na ich uprawie wystarczająco, żeby starczyło na spłatę zaciągniętego na ich kupno kredytu. – Nie podpisałem więc umowy i wadium w wysokości ponad 100 tys. zł przepadło. Nie jestem w stanie dokupić ziemi. Zdarza się, że podczas przetargów ceny nabijane są do 110 tys. za 1 ha!
Arizona w PGR-ach
W połowie marca w tej sprawie odbyło się spotkanie z nowym prezesem ANR. - Musimy znaleźć rozwiązanie tej sytuacji, bo jeśli nic się nie zmieni, za chwilę będziemy mieli tu taką Arizonę, jak z filmu – przestrzega Julian Sierpiński, szefujący Zachodniopomorskiej Izbie Rolniczej.
Leszek Świętochowski, prezes ANR zapewnił, że sprzedaż państwowej ziemi rolnej będzie odbywała się głównie w ramach przetargów ograniczonych, w których mogą brać udział tylko gospodarze mieszkający w danej gminie. W ubiegłym roku z 93 tys. przetargów zorganizowanych przez ANR, tylko 800 było przetargami ograniczonymi. W tym roku takich aukcji tylko dla rolników będzie znacznie więcej. Agencja w sprawie sprzedaży ziemi ma także ściślej współpracować z samorządem rolniczym - m.in. z izbami rolniczymi i związkami zawodowymi rolników. Zainteresowani wypracowują właśnie zasady takiej kooperacji.
- Ważne jest ustalenie, czy do przetargu staje autochton, rolnik, który rzeczywiście będzie uprawiał ziemię, czy spekulant - podkreśla Julian Sierpiński. - Oświadczenia, że rolnik jest uprawniony poświadczają burmistrzowie. Chcemy, by przykładali uwagę do tego, co podpisują. Niech urzędnicy sprawdzają, czy rzeczywiście mamy do czynienia z rolnikiem, czy z podstawioną osobą – wyjaśnia prezes ANR.
>>>>
I widzicie jak wszystko sie sprawdza co mowili Giertych i Lepper ?
No ale wy wolicie klamstwo jakie macie z mediow z Wyborcza na czele klamcow w Sejmie . Tych ktorzy probowali robic smichy chihczy ze ziemie wykupia . No to macie . Bedziecie DZIADAMI bez pracy bez emerytury bez wlasnosci . ŻEBRACY ! To co chcieliscie to bedziecie mieli .
Niemcy masowo wykupują polskie grunty?
– Opłacane przez Niemców "słupy" wykupują polską ziemię. Nie mamy szans konkurować z nimi w przetargach – alarmują rolnicy i domagają się zmian przepisów. Czyżby straszenie rozbiorem Polski, który miał nastąpić po wstąpieniu do Unii Europejskiej, okazało się uzasadnione?
Przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej ostrzegały głównie Liga Polskich Rodzin i Samoobrona. Wykup gruntów przez cudzoziemców, głównie przez Niemców, miał mieć charakter masowy. Populistyczni politycy wieszczyli IV rozbiór Polski. Głosami rolników chcieli zablokować przystąpienie Polski do UE. Dlatego podczas negocjacji przedakcesyjnych zastosowano w Brukseli długie przejściowe na zakup polskich nieruchomości. I tak, mieszkania obcokrajowcy mogli kupować bez ograniczeń już od 1 maja 2004 roku. Pięcioletni okres przejściowy dotyczył tzw. drugich domów i przestał obowiązywać w maju 2009 roku. Największe ograniczenia dotyczą gruntów rolnych i leśnych. Tu obowiązuje dwunastoletni okres przejściowy. Memorandum na zakup ziemi przez obcokrajowców wygaśnie w 2016 roku, wówczas będą oni mogli nabywać grunty bez jakichkolwiek ograniczeń.
– Wtedy nie będzie czego kupować, bo już teraz nasze ziemie są w rękach cudzoziemców – mówi Władysław Bieniek, rolnik gospodarujący na 60. ha w Krosinie koło Świdwina (woj. zachodniopomorskie). – Nie wiem jak rolnicy z centralnej Polski, mający po 20-30 ha mogą się wyżywić. Tutaj jest ogromna konkurencja i taka ilość ziemi to za mało, żeby móc się rozwijać - dodaje.
>>>>
Jak widac ,,okresy przejsciowe'' to bylp typowe oszustwo bo przeciez i tak sie konczyly a poza tym co za problem ,,postawic''...
Ale tego chcieliscie . Woleliscie sluchac oszustow no to macie ...
Pracy nie bedzie . Ziemi nie bedzie . Emerytur nie bedzie ... Bedziecie mieli ,,zachod''...
Obca wieprzowina zalewa Polskę
Producenci wędlin coraz częściej sprowadzają mięso z zagranicy. Krajowa wieprzowina jest w odwecie, ale jest jeszcze szansa, by to zmienić – stwierdza "Puls Biznesu". W 2011 r. import wieprzowiny do Polski wzrósł do 574 tys. ton, a jego wartość przekroczyła aż 1,1 mld euro; eksport wyniósł 309 tys. ton, a jego wartość 579 mln euro – wynika z danych Zespołu Monitoringu Zagranicznych Rynków Rolnych FAMMU/FAPA.
Jak mówi Paweł Kostrzyński z Zespołu, w ostatnich latach z eksportera Polska stała się importerem wieprzowiny netto. "Wynika to z postępującego spadku pogłowia trzody chlewnej w naszym kraju, co z kolei jest spowodowane małą opłacalnością hodowli. Niestety, produkcja trzody chlewnej w Polsce jest zbyt rozdrobniona, nieefektywna i droga, przez co przegrywa konkurencję z nowoczesną produkcją w krajach zachodnich" – ocenia Kostrzyński.
Nic dziwnego, że coraz więcej firm sprowadza mięso z zagranicy – podkreśla.
Z obecnym stanem rzeczy nie godzi się Polski Związek Hodowców i Producentów Trzody Chlewnej Polsus i wraz z innymi organizacjami branżowymi pracuje nad strategią rozwoju produkcji wieprzowiny w Polsce. Dla jej realizacji spróbuje pozyskać wsparcie resortu rolnictwa
>>>>
Chcieliscie UE to macie . Zachodnie plugastwo ale tansze niszczy dobra polska zywnosc ....
Pszczoły giną masowo - sytuacja jest tragiczna
Pszczoły giną masowo nie tylko w Polsce, ale na całym świecie; sytuacja jest tragiczna - uważa Grzegorz Stańczyk z Wojewódzkiego Związku Pszczelarzy w Gdańsku. Ostatniej zimy np. na Pomorzu wyginęło 30 proc. tych owadów.
- Jest tragicznie i możemy mówić o masowym ginięciu pszczół i dotyczy to nie tylko Pomorza, ale całego kraju, Europy i świata - alarmuje Stańczyk.
Tłumaczy, że nie ma jednej przyczyny ginięcia pszczół. Główną winę ponoszą jednak - jak mówił - środki ochrony roślin, a zwłaszcza pestycydy z grupy neonikotynoidów. Wchodzą one w skład popularnych środków owadobójczych stosowanych do zaprawiania nasion (które polega na dodawaniu środków chemicznych chroniących nasiona w okresie kiełkowania przed szkodnikami) oraz do oprysków.
Zwrócił też uwagę na niefrasobliwość rolników, którzy nie zawsze wiedzą, jak prawidłowo wykonywać opryski. - Opryski nie powinny być wykonywane na kwitnące rośliny. Zawsze mówimy rolnikom, żeby opryski wykonywali w porze popołudniowej, ok. godziny 19, kiedy lot pszczół zamiera - dodał.
- Do zmniejszenia populacji pszczół przyczyniają się także tzw. monokultury upraw - np. na Żuławach są uprawy rzepaku o powierzchni 100-200 ha i nic innego wokół nie rośnie, a pszczoły potrzebują bioróżnorodności - podkreślił.
Stańczyk dodał, że pszczołom szkodzą też choroby, np. roztocze (pszczela wesz), Varroa destructor. - To osłabiające pszczoły roztocze pojawiło się w Polsce w latach 80-tych. Niedawno zaś pojawiła się nowa odmiana zaraźliwej choroby pszczół, nosemozy, która jest rodzajem biegunki i powoduje ginięcie owadów - powiedział.
Pszczołom zaszkodziła też ostatnia zima - ciepła, wilgotna i deszczowa. - Pszczołom najbardziej szkodzi nie bardzo ostry mróz, ale wilgoć - dodał.
Zwrócił uwagę, że zmniejszanie się populacji pszczół odbija się na gospodarce narodowej. - Produkcja i sprzedaż produktów pszczelich stanowi tylko około jednej dziesiątej wartości, jaką pszczoły dają gospodarce - dodał. Z powodu ginięcia tych owadów - jak powiedział - Polska traci miliony złotych, "gdyż pszczoły mają ogromne znaczenie dla środowiska i dla gospodarki człowieka".
- Jeżeli pszczoła nie zapyli truskawki, to owoce są małe i brzydkie. Jeśli nie zapyli rzepaku, to plony tej rośliny spadają o 20-30 proc. A jeśli pszczoły w ogóle wyginą, to zniknie też trzy czwarte roślinności, bo tyle roślin w naszym klimacie wymaga zapylaczy, a głównym zapylaczem są pszczoły - alarmuje Stańczyk.
Poinformował, że w 2001 roku w Polsce było 2,5 mln uli; teraz szacuje się, że jest ich ok. 0,8-1,2 mln. W Pomorskiem pod koniec 2000 r. było 36 tys. uli, a w 2011 r. - 33,6 tys. - Różnica w liczbie uli może nie wskazuje na dramatyczne zmniejszenie populacji, ale w tym okresie do Wojewódzkiego Związku Pszczelarzy w Gdańsku doszły koła pszczelarskie z Braniewa, Kwidzyna, Nowego Dworu Gdańskiego i Lubania, które znacząco wpłynęły na wzrost liczby pszczół w regionie - tłumaczy Stańczyk. Zwrócił uwagę, że pszczelarze starają się odnawiać swoje pasieki.
Powiedział, że pomorskie należy do regionów o najmniejszej liczbie uli na powierzchnię. Pierwsze masowe ginięcie pszczół zaobserwowano tu w 2004 roku. Wtedy były przypadki, że np. z pasieki liczącej 100 uli zostawało tylko sześć.
Ze względu na pogarszającą się sytuację pszczelarstwa, w połowie marca w Warszawie odbył się "Marszu w obronie pszczół". Kilkaset osób protestowało przeciwko chemizacji rolnictwa, stosowaniu niebezpiecznych dla pszczół pestycydów i uprawie roślin GMO, które - zdaniem pszczelarzy - również mogą szkodzić pszczołom. Demonstrację zorganizowały różne organizacje pszczelarskie.
>>>>
No to macie ,,nowoczesne zachodnie rolnictwo'' . Trzeba bylo nie niszczyc gospodarki nie wchodzic do UE tylko zachowac tradycje !
A pszczoly to tak mile zwierzatka ...
Marek Mejssner
Polskie rolnictwo nas nie wyżywi
Polskie rolnictwo nie tylko nie może podbić swoimi produktami rynku Unii Europejskiej, ale w coraz mniejszym stopniu jest w stanie wyżywić Polaków. Spada eksport płodów rolnych, rośnie zaś import – i to tak podstawowych produktów rolnych jak zboża i ziemniaki. Wszystko przez to, że polskie gospodarstwa karłowacieją, a winę za to ponoszą… KRUS i UE.
Teoretycznie stan polskiego rolnictwa jest bardzo dobry. W 2011 r. wartość eksportu towarów rolno-spożywczych wyniosła 15,1 mld euro, a import to 12,48 mld euro. Nadwyżka w handlu zagranicznym produktami rolno-spożywczymi to 2,61 mld euro. Jednak bliższe przyjrzenie się tabelom eksportu ujawnia bowiem, iż chodzi w istocie o handel produktami spożywczymi, nie rolnymi, czyli eksport przemysłu spożywczego. W dodatku cały ten eksport stanowi aż 85 proc. „handlu zagranicznego produktami rolno-spożywczymi” i często jest – jak w przypadku pieczywa cukierniczego - dziełem takich koncernów jak Bahlsen, z polskim rolnictwem nie mających wiele wspólnego. Może jednak poza eksportem produkcja rolna wystarcza na pokrycie zapotrzebowania rynku krajowego? Jak widać z danych dotyczących polskiego rynku rolnego, w tej kwestii jest coraz gorzej.
Ceny targowiskowe i w skupie rosną trzeci rok z rzędu
W marcu 2012 roku Instytut Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej (IERiGŻ) opublikował raport „Handel zagraniczny produktami rolno-spożywczymi. Stan i perspektywy”. Z tego właśnie raportu można się dowiedzieć, jak wygląda polska produkcja rolna. Zmniejszający się eksport oznacza najczęściej karlejące rolnictwo, bowiem przy drobnotowarowych gospodarstwach rolnych nie sposób jest utrzymać jednolitych standardów eksportowych (np. wielkości i wyglądu jabłek, cech zboża jak ilość glutenu czy rozpływalność lub procentu tłuszczu w półtuszach mięsnych).
Saldo zaś obrotów handlu zagranicznego produktami rolnymi pozwala już określić, czy polskie rolnictwo jest w stanie nas wyżywić. Jeśli tak, to import podstawowych produktów rolnych powinien być niższy niż ich eksport, a przynajmniej powinien się bilansować. Jak więc wygląda stan polskiego handlu zagranicznego płodami rolnymi?
Baza do tego handlu teoretycznie nie jest najgorsza. Według danych IERIGŻ co prawda, w 2011 r. produkcja rolna wzrosła niewiele w stosunku do roku poprzedniego – o 1,3 proc. Ale pomyślne zbiory – poza zbożami i rzepakiem – spowodowały, że bardziej, bo o 5,5 proc. wzrosła produkcja ziemiopłodów. Za to stada świń znikały w imponującym tempie – w 2011 r. trzody chlewnej było o 11,7 proc. mniej niż rok wcześniej. Bydła było mniej tylko o 1,1, proc., ale też w naszym kraju zdecydowana większość bydła jest mleczna.
Ceny targowiskowe i w skupie były o wiele wyższe niż w 2010 r., co widać i w roku obecnym. Dla przykładu w lutym br. za trzodę chlewną w skupie płacono o 35 proc. więcej niż w lutym 2011 r., za bydło – o 24 proc., za drób – o 11 proc. A w lutym 2011 r. ceny trzody chlewnej w skupie też były o ok. 25 proc. wyższe niż w lutym 2010…
Nic więc nie stoi na przeszkodzie, żeby produkcja rolna rosła, skoro trzeci kolejny rok wzrostu cen powoduje, że rośnie z roku na rok jej opłacalność. Jednak raport IERiGŻ na to nie wskazuje.
Czytaj dalej na stronie 2: Kupujemy nie tylko pszenicę, rzepak i cukier…
Ciąg dalszy artykułu...
Kupujemy nie tylko pszenicę, rzepak i cukier…
Zaczynając od zboża – trzeci rok z rzędu ceny są wysokie, zarówno na rynku wewnętrznym, jak i w eksporcie. Tymczasem, mimo wysokich cen transakcyjnych, eksport ziarna zmalał o blisko 27 proc. do poziomu 1,512 mln ton, z czego najwięcej, bo 825,3 tys. ton sprzedaliśmy pszenicy. Import wyniósł za to 1,711 mln ton. Kupiliśmy mniej więcej tyle samo pszenicy, ile sprzedaliśmy (import 816,7 tys. ton), za to import kukurydzy i jęczmienia był dwukrotnie wyższy od eksportu.
Co gorsza, większość kontraktów eksportowych zrealizowano w II połowie roku, bowiem w I połowie 2011 r., podaż ziarna na rynku była niska. A sygnały o kiepskim stanie rynku zbóż były już widoczne w 2006 r.
Nie ma się z czego cieszyć także w sektorze upraw roślin oleistych. „W 2011 roku ujemne saldo w obrotach handlu zagranicznego sektora oleistych wyniosło 1150 mln euro i było aż o 59 proc. większe niż w roku poprzednim. Wartość importu zwiększyła się o 31 proc., a eksportu spadła o 7 proc., co wynikało z ograniczonej podaży krajowego rzepaku i zwiększonego zapotrzebowania na jego import” – stwierdza raport IERiGŻ.
Jedynie oleju rzepakowego więcej sprzedaliśmy niż go kupiliśmy, ale cały zysk wyniósł 16 mln euro – niezbyt dużo w skali kraju. W przyszłym roku także nie będzie lepiej, Instytut przewiduje nadal ujemne saldo dla oleistych wynoszące 950 mln euro. W strukturze importu, podobnie jak w obecnym roku nadal ma przeważać ziarno (w tym rzepak) i oleje. I znowu – sygnały o możliwych kłopotach na tym rynku pojawiły się także około 2006 roku.
Nie najlepiej tez wygląda rynek cukru. Produkcja w sezonie 2010/2011 wyniosła bowiem 1,466 mln ton, czyli była niższa o 150 tys. ton niż zapotrzebowanie rynku krajowego. Co ciekawe, eksport wyniósł 304 tys. ton, a import 304 tys. ton. Nie sprzedawaliśmy jednak żadnych zapasów, tylko producenci pewni dobrego wyniku kampanii 2011/2012, kiedy to wytworzono 1859 tys. ton cukru zaczęli eksport „na krechę” - a conto następnego roku. Problem w tym, że i tak trzeba będzie zaimportować w obecnym roku co najmniej 200 tys. ton cukru, bowiem wynegocjowana jeszcze w połowie zeszłej dekady w UE kwota limitu produkcyjnego nie pokrywa polskiego zapotrzebowania na rynku.
… ale także ziemniaki i marchewkę
Polska przestała być także potęgą ziemniaczaną. W całym 2011 r. eksport ziemniaków wyniósł 73,9 tys. ton, zaś import – 247,1 tys. ton. Saldo handlu zagranicznego ziemniakami i wszystkimi produktami ich przetwórstwa było ujemne i wyniosło 134,6 mln euro. Łącznie w 2011 r. sprowadziliśmy o 46,5 proc. ziemniaków więcej niż rok wcześniej przy czym kierunki tego importu były dość dziwne, nie tylko bowiem sprowadzaliśmy kartofle z Cypru czy Izraela, ale nawet z Niemiec.
Na szczęście lepiej wygląda eksport świeżych owoców i ich przetworów: sprzedaliśmy ich w ubiegłym roku o 17 proc. więcej niż w 2010 r. i wartość tej sprzedaży wyniosła 1,35 mln euro. Cały zaś import zwiększył się do poziomu 1,31 mld euro, co oznacza sporą nadwyżkę. Na pierwszy rzut oka wygląda to dobrze, jednak eksport świeżych owoców obniżył się o 15 proc., w stosunku do 2010 r., przy czym jabłek sprzedaliśmy aż o 27 proc. mniej. Co wydaje się zadziwiające, sprowadziliśmy ich o 52 proc. więcej i wzrósł też reeksport owoców południowych, co może na saldo handlu zagranicznego wpłynęło dodatnio, ale w zaopatrzeniu polskiego konsumenta raczej nie odegrało żadnej roli.
Pieczarki, ser i kura to niewielkie pocieszenie
Na szczęście produkujemy dużo cebuli i kapusty i jesteśmy pieczarkową potęgą. W tym ostatnim przypadku nadwyżka w handlu pieczarkami wyniosła 295 mln euro. Ale importujemy nawet marchew – 41,1 tys. ton, ogórki – 36,2 tys. ton, sałatę – 19,1 tys. ton, czosnek – 5,9 tys. ton oraz pomidory – 117,2 tys. ton. W obecnym roku niewiele się zmieni, poza tym, że wyprodukujemy i sprzedamy więcej cebuli, kapusty i pieczarek.
Jak widać z raportu IERiGŻ, produkujemy tyle wyrobów, mleczarskich i drobiu, że Polak może ewentualnie pożywić się kurą z serem. W 2011 r. wyeksportowaliśmy 433 tys. ton mięsa drobiowego, a sprowadziliśmy – 31,1 tys. ton. Serów i masła wyeksportowaliśmy 184,6 tys. ton, a zaimportowaliśmy – 65,2 tys. ton, z czego większość stanowiły sery żółte miękkie i twarde, gatunkowe.
Produkujemy też sporo wołowiny. Jej eksport wyniósł 313,6 tys. ton, a import – 25,5 tys. ton. Warto jednak uczynić małą uwagę – ze względu na wysokie ceny wołowiny jej spożycie spadło w ostatniej dekadzie o ponad połowę, zaś większość eksportu stanowi wołowina z ras mięsnych, ze względu na bardzo wysoką cenę w Polsce niemal niesprzedawalna…
Czytaj dalej na stronie 3: Na unijnym garnuszku…
Ciąg dalszy artykułu...
Polska była zawsze potęgą w produkcji wieprzowej, a szynka eksportowa cieszyła się zasłużoną sławą. Tyle tylko, że to już przeszłość. W 2011 r. eksport wszystkich produktów wieprzowych – mięsa w każdej postaci, szynek ,łopatek, konserw wyniósł 520 tys. ton, a import – 675 tys. ton. I właśnie z tych dwóch cyfr można wiele dowiedzieć się o upadku rolnictwa w III RP. Eksport bowiem wieprzowiny w postaci przetworzonej – szynek, kiełbas, solonej, peklowanej, wędzonej, konserw i łopatek po przetworzeniu wyniósł 130,5 tys. ton. Cały import wieprzowiny w tej postaci – 17,6 tys. ton. Oznacza to, przy przewadze importu mięsa wieprzowego nad jego eksportem, że musieliśmy kupować mięso, aby przerobić je na wędliny! Jest to niby dobrze – kupujemy surowiec, sprzedajemy wyrób wysokoprzetworzony, ale oznacza też, że polski chów świń dosłownie „leży i kwiczy”.
Reasumując – polskie rolnictwo jest w stanie dostarczyć dużej ilości warzyw o niskich wymaganiach uprawowych, produktów mlecznych, mięsa drobiowego i wołowiny. I wobec tego tylko cena tych produktów rolnych może być niska, wyłączając wołowinę, która zawsze w polskich warunkach będzie produktem przede wszystkim eksportowym. Jakby nie patrzeć, są to tylko produkty dużych, wysokowyspecjalizowanych gospodarstw rolnych. Powinno być ich więcej, aby rozszerzyć asortyment produkcji. Wtedy byłaby wtedy nadzieja na tańszą żywność i zyskowny eksport zarazem. Jednak rzut oka do najnowszego spisu rolnego autorstwa GUS może rozwiać jakiekolwiek nadzieję na szybką poprawę sytuacji…
Na unijnym garnuszku
„Powszechny Spis Rolny 2010” opracowany przez GUS miał się stać swoistą fotografią polskiego rolnictwa jesienią 2010 r. Według danych ze Spisu teoretycznie ubywa gospodarstw najmniejszych – działek rolnych poniżej 1 ha. W 2007 r. miały one powierzchnię 771,1 tys. ha, a w 2010 r. – 715 tys. ha. W grupie gospodarstw od 3 do 10 ha także widać spadek, bo w 2007 r. było ich 740,7 tys. ha, a w 2010 r. – 640,4 tys. ha.
Jeśli przyjmiemy dla nieopłacalnych gospodarstw rolnych, które powinny jak najszybciej zniknąć, granicę 3 ha, to w 2007 r. zajmowały one 1467,5 tys. ha powierzchni, zaś w 2010 r. było to 1288,1 tys. ha. Jak widać te karłowate jakoś nie chcą znikać. Za to znikają gospodarstwa największe powyżej 20 ha i te już opłacalne, powyżej 10 ha. W latach 2007-2010 zmniejszyły one powierzchnię o ok. 25 tys. ha.
Na pytanie dlaczego tak się dzieje, odpowiedź daje dr Maria Alina Sikorska w pracy „Dzierżawa jako instrument poprawy struktury agrarnej w polskim rolnictwie”. „Wobec trwałego trendu drożenia gruntów, na ich zbycie decydowano się w szczególnych sytuacjach rodzinnych lub biznesowych, wymagających dużych nakładów finansowych. Jednak nawet w przypadkach, gdy podstawowe źródła utrzymania stanowiła praca niezwiązana z rolnictwem, zazwyczaj nie decydowano się na likwidację gospodarstw. Ich właściciele, niezależnie od form aktywności ekonomicznej, nie byli skłonni do całkowitego wyzbywania się posiadanej własności gruntowej. Dla wielu właścicieli ziemi dodatkowym czynnikiem, ograniczającym decyzje o niewyzbywaniu sie całej niewykorzystanej produkcyjnie powierzchni gruntów, była niezmiennie możliwość korzystania z taniego ubezpieczenia w KRUS” – pisze dr Sikorska. Małe gospodarstwa prosperują więc dalej.
Poza KRUS jest też inna przyczyna trwania ich karłowatego bytu. Dopłaty i dotacje unijne. Nie są niby one wielkie – wynoszą 75 proc. średniej unijnej, a w 2020 r. mają wynieść 83,5 proc., ale są przyznawane obszarowo, a więc od posiadanych zasobów ziemi, nie zaś skali produkcji gospodarstwa rolnego. Można je uzupełnić, w przypadku rolników starszych, dotacją do renty strukturalnej. Wystarczy, że rolnik ukończy 55 lat, nie jest rencistą i posiada następcę z uprawnieniami, któremu może przekazać gospodarstwo. Dotyczy to nawet gospodarstw najmniejszych.
System rozdzielania dopłat rolnych i dotacji jest powszechnie krytykowany i to przez polityków zarówno z prawa i z lewa. „Szkodliwe petryfikowanie złej struktury rolnictwa” zarzucali mu już m.in. PiS-owski polityk Janusz Wojciechowski, były szef NIK, szef NBP, prof. Marek Belka, kojarzony z lewicą, czy liberał prof. Leszek Balcerowicz.
Jak jednak widać ze spisu rolnego GUS i analiz IERiGŻ kolejne rządy nie umiały bądź nie mogły zrobić niczego, aby ten stan rzeczy zmienić. Nic więc dziwnego, że zarządzający najdłużej polskim rolnictwem PSL walkę o „sprawiedliwy podział środków unijnych” w Brukseli rozumie jako zwiększenie kwoty dopłat dla polskich rolników do poziomu unijnej średniej jeszcze przed 2020 r. W efekcie mamy rolnictwo coraz bardziej zależne od unijnych opłat i coraz mniej produkujące. I coraz mniej czasu, aby ten stan rzeczy zmienić.
>>>>
A w rolnictwie GORZEJ I GORZEJ . Ale chcieliscie UE to macie ...
Widzicie ze nawet statystyki sa wadliwe bo rzekomy ,,eksport'' z Polski zywnosci to jest faktycznie przywozenie zagranicznej zywnosci . Paczkowanie jej i ,,eksportowanie'' spowrotem ... Juz nawet statystyki nic nie mowia ...
GUS: spadło pogłowie świń
W końcu lipca 2012 r. pogłowie trzody chlewnej wynosiło 11,5 mln sztuk i było o ponad 14 proc. mniejsze niż przed rokiem. W ciągu roku spadła liczebność prosiąt, warchlaków, tuczników oraz trzody chlewnej - poinformował we wtorek GUS.
W końcu lipca 2012 r. pogłowie trzody chlewnej wynosiło 11 mln 580 tys. sztuk i było o 1 mln 928 tys. sztuk niższe od stanu na koniec lipca 2011 r.
Według GUS "stan pogłowia trzody chlewnej w końcu lipca 2012 r. wskazuje na pogłębienie się trendu spadkowego w chowie świń notowanego już w I kwartale br.". W końcu marca 2012 r. pogłowie trzody chlewnej ogółem spadło w skali roku o 12,4 proc., a stado loch zmniejszyło się o 4,7 proc. W końcu lipca 2012 r. spadek już wyniósł 14,3 proc., a liczebność pogłowia macior obniżyła się o ponad 8 proc.
Eksperci GUS wskazują, że "aktualna sytuacja w chowie trzody chlewnej jest konsekwencją utrzymywania się od wielu miesięcy niekorzystnych uwarunkowań produkcyjno-rynkowych dla tego kierunku produkcji. Mimo sukcesywnego wzrostu w bieżącym roku cen żywca wieprzowego zarówno w skupie, jak i na targowiskach, oraz przy umiarkowanie obniżających się w tym czasie cenach zbóż podstawowych, opłacalność produkcji żywca rzeźnego utrzymywała się nadal na niskim poziomie".
W okresie styczeń-lipiec 2012 r. przeciętne ceny skupu żywca wieprzowego wyniosły 5,36 zł za kilogram i były wyższe o prawie 25 proc. niż rok wcześniej. W lipcu 2012 r. za 1 kg skupionego żywca wieprzowego rolnicy otrzymywali 5,54 zł, tj. o ponad 16 proc. więcej niż w lipcu 2011 r.
Niska rynkowa podaż prosiąt do dalszego chowu wpłynęła na wzrost ich ceny. W okresie 7 miesięcy 2012 r. przeciętna cena 1 prosięcia na chów wynosiła ok. 169 zł i była o 53 proc. wyższa niż w tym samym okresie 2011 r.
Pogłowie trzody chlewnej spadło we wszystkich województwach. Największy spadek pogłowia świń odnotowano w woj. opolskim i świętokrzyskim (ponad 25 proc.), a najmniejszy - w woj. podkarpackim (o 3 proc.), śląskim i pomorskim (o ok. 6 proc.)
>>>>
Znowu kolejna kleska !
Uwolnić ser i dżem
Małopolski samorząd rolniczy domaga się uproszczenia prawa tak, aby właściciele małych gospodarstw mogli sprzedawać to, co produkują domowym sposobem - informuje "Dziennik Polski".
Małopolscy rolnicy myślą o tworzeniu punktów sprzedaży bezpośredniej na wzór działających we Francji i Austrii. Chcą, by warzywa, owoce czy jaja trafiały z gospodarstw wprost do klientów. Marzą też o możliwości sprzedaży artykułów przetworzonych, np. sera lub konfitur.
Ryszard Czaicki, prezes Małopolskiej Izby Rolniczej, zaznacza, że w wielu krajach rolnicy sami sprzedają nabiał, mięso, wino. - U nas jest problem, bo rygorystyczne prawo dopuszcza sprzedaż jedynie produktów nieprzetworzonych, surowych warzyw czy owoców. Rolnik nie może sprzedawać masła lub sera, bo powstają z przetworzonego mleka. Jeśli w gospodarstwie ma tego nadmiar, to pozostaje mu wyrzucić albo dać kurom - ubolewa.
Rolnicy żalą się, że np. kilogram ziemniaków sprzedają hurtowym odbiorcom po 10 groszy, potem w sklepie cena wzrasta do 70 groszy za kg. - Producent napracuje się przy sadzeniu, pieleniu, zbiorach, ale nie zarobi, bo obniża cenę, żeby sprzedać, zyskują na tym pośrednicy, a klient kupuje drogo - mówi Marek Lenczowski, rolnik z Sieprawia.
>>>>
Tu akurat chodzi o to aby ludzie nie potruli sie jakimis ,,dżemikami'' ale abbsurdem jest zakaz robienia czegos co ludzie sami sobie robia typu kiszone ogorki . Bo przeciez sami sie moga tez otruc ...
Producenci: spożycie pieczywa w Polsce spada
Spożycie pieczywa w Polsce drastycznie spada - ocenia Polski Związek Producentów Roślin Zbożowych. Według organizacji statystyczny Polak w 2011 roku zjadł ok. 54 kg pieczywa - to o 4 proc. mniej niż w 2010 r. i aż o 43 kg mniej niż 20 lat temu.
Jak powiedział we wtorek na konferencji prasowej kierujący Agencją Rynku Rolnego Lucjan Zwolak, spadek spożycia chleba nie jest związany "całkowicie" ze spadkiem spożycia produktów zbożowych. "Następuje zmiana struktury spożycia. Chleb zastępowany jest przez inne produkty zbożowe" - dodał.
Według Polskiego Związku Producentów Roślin Zbożowych, powodem spadku spożycia chleba są także rosnące ceny pieczywa oraz coraz niższa jego jakość. Polacy spożywają także niewielkie ilości zdrowego pieczywa z pełnego przemiału, np. chleba razowego czy typu graham. Produkcja tych wyrobów w naszym kraju nie przekracza jednak 4 proc. Dla porównania w Niemczech stanowi ona ok. 20 proc. ogólnej produkcji, w Szwecji i Norwegii - 15 proc.
"Chcemy, aby ta tendencja się odwróciła" - podkreślił członek zarządu PZPRZ Piotr Doligalski.
Dodał, że organizacja ta od 2010 roku prowadzi liczne kampanie edukujące konsumentów i promocję spożycia produktów zbożowych z mąki pełnego przemiału. Działania finansowane są z Funduszu Promocji Ziarna Zbóż i Przetworów Zbożowych, opierają się na spotkaniach z konsumentami m.in. podczas targów spożywczych i dożynek. Organizowane są także specjalne szkolenia dla piekarzy.
Dyrektorka departamentu promocji i komunikacji w ministerstwie rolnictwa Anita Szczykutowicz powiedziała, że w Polsce powstaje coraz więcej lokalnych inicjatyw mających na celu promocję zdrowej, polskiej, tradycyjnej żywności. Przypomniała też o resortowym programie Poznaj Dobrą Żywność. "Mimo niewielkich środków - 1,5 mln zł - wielu producentów chce posiadać ten prestiżowy znak" - dodała. Poinformowała także, że według przeprowadzonych przez ministerstwo badań, znak ten rozpoznawalny jest już przez ok. 25 proc. polskiego społeczeństwa.
"Dla konsumentów najważniejsza jest informacja o walorach zdrowotnych danych produktów" - zaznaczyła Szczykutowicz.
Obecna na konferencji dr inż. Ewa Sicińska z Katedry Żywienia Człowieka SGGW zachęcała do spożywania produktów pełnoziarnistych. Powiedziała, że spożywanie w ciągu dnia już trzech produktów pełnoziarnistych wpływa na realną poprawę naszego zdrowia i samopoczucia. "Produkty pełnoziarniste zawierają o 80 proc. więcej błonnika i o ok. 75 proc. więcej innych prozdrowotnych składników, m.in. witamin i minerałów, w porównaniu do zwykłego pieczywa" - dodała.
Przekonywała, że chleb oraz inne produkty pełnoziarniste zapobiegają wielu chorobom, np. serca, niedokrwieniu, cukrzycy II stopnia, otyłości czy niektórym nowotworom. "Na podstawie analizy ponad 60 badań stwierdzono, że osoby, które spożywają od trzech do pięciu porcji produktów pełnoziarnistych dziennie, w porównaniu do osób, które wcale tych produktów nie jedzą bądź jedzą je, ale w niewielkim stopniu, ryzyko zachorowania na choroby sercowo-naczyniowe obniżyło się o 21 proc., cukrzycy II stopnia o 6 proc., obserwowano też mniejszy przyrost masy ciała" - powiedziała.
Proponowała, aby do codziennej diety wprowadzić na śniadanie np. owsiankę, na drugie śniadanie - grahamkę, na obiad - kaszę, a na kolację chleb razowy.
Polski Związek Producentów Roślin Zbożowych jest organizacją branżową istniejącą od 1998 roku, zrzeszającą rolników indywidualnych oraz zrzeszenia rolników. Celem Związku jest dbanie o interesy polskich rolników, reprezentacja wspólnych stanowisk na arenie krajowej oraz podczas spotkań grup roboczych przy UE.
....
Ogolny upadek wszystkiego ...
Mamy za mało mięsa. Będziemy jeść niemieckie i duńskie
Polskie mięso będzie w sklepach stopniowo zastępowane niemieckim, duńskim i holenderskim. Resort rolnictwa pracuje nad planem ratunkowym. Ale jego efekty w najlepszym wypadku będą za kilka lat - czytamy w "Gazecie Wyborczej".
Agencja Rynku Rolnego już prognozuje, że w I połowie roku nastąpi spadek pogłowia świń, co przełoży się na spadek produkcji wieprzowiny o 17 proc. rok do roku. Jeszcze pięć-osiem lat temu nasi rolnicy mieli ok. 18 mln sztuk świń. Teraz ledwo 11 mln - wylicza "Gazeta Wyborcza".
Polski sektor mięsny jest nowoczesny, przeinwestowany i o dużej szarej strefie. Mamy kilkaset zakładów, które zajmują się przerobem mięsa. To jeden z najbardziej rozdrobnionych rynków w Europie. Trzech największych producentów (włoski Pini Polonia, amerykański Animex i szwedzki Sokołów) ma u nas do jednej trzeciej rynku. Trzech największych producentów w Niemczech ma ponad 50 proc. A w Danii jeden prawie 90 proc.
Coraz mniej polskiego mięsa będzie w sklepach. Będziemy sprowadzać je z Niemiec, Danii czy Holandii. A to oznacza, że za dwa, trzy lata te kraje będę dyktować ceny mięsa na naszym rynku. I będą mogły je podwyższać do woli - czytamy w "Gazecie Wyborczej"
....
A wszystko to dzieki popieranej od 24 lat przez Wyborcza polityce niszczenia rolnictwa i wejsciu do UE . Sami chcieliscie to macie .
Polacy jedzą coraz mniej
Z powodu rosnących cen i malejących wynagrodzeń Polacy kupują coraz mniej jedzenia. Na zakupy nie jeździmy już do drogich delikatesów ale do tanich dyskontów.
Wybieramy produkty tańsze, rezygnując z jakości na rzecz ceny. Tniemy wydatki na jedzenie, oszczędzając nawet na podstawowych produktach. Choć mniejsze spożycie mąki czy chleba może wynikać również z nawyków dietetycznych. Zestawienie przygotował dziennik "Fakt", powołując się m.in. na dane Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej i "Dziennika Gazety Prawnej".
W ciągu roku o 2,5 proc. zmniejszyło się spożycie mąki.
O 2,7 proc spadło spożycie chleba.
Kaszy jemy mniej aż o 7,7 procent!
Spożycie ryżu w ciągu roku spadło o 7,7 procent.
Gigantyczny spadek spożycia ryb - aż o 5,6 procent w ciągu roku!
Świeżego mleka pijemy mniej o 0,6 procent.
Spożycie jajek spadło zaś o 1,3 procent.
....
Super ! Zrobili nam zielona wyspe . Zielona bo trawe przyjdzie nam jesc .
Gdzie znikają polskie świnie?
W połowie lutego 1 kg schabu bez kości w bydgoskim Auchan kosztował 11,48 zł, ale już w krakowskim supermarkecie Aldi - 22,13 zł. Drogo? Może być jeszcze drożej, bo świnie wręcz znikają z polskiej wsi. Czy na naszych stołach zabraknie polskiego schabowego?
W ’83 roku mieliśmy dołek - hodowano wówczas "jedynie" 15,9 mln świń, ale potem było coraz lepiej i w ’92 roku mieliśmy z kolei do czynienia z tzw. świńską górką - świń było już 21,6 mln. Kryzysowy okazał się 2008 r., kiedy pogłowie gwałtownie spadło do 14,2 mln sztuk świń i potem było już tylko gorzej. W 2011 r. - 13,3 mln sztuk. W listopadzie 2012 r. - 11,1 mln sztuk. Co się dzieje?
Katastrofa zbliża się wielkimi krokami
Mechanizm "znikania" świń jest dość prosty. Zwierząt tych nie hoduje się w całej Polsce. Największe hodowle występują w woj. wielkopolskim, to ok. 30 proc. hodowli. Drugie w kolejności jest woj. kujawsko-pomorskie, gdzie hodowla jest już trzykrotnie mniejsza (ok. 10 proc.). Dla porównania najmniej trzody chlewnej jest w województwach: lubuskim (1,3 proc.), podkarpackim (1,9 proc.) i śląskim (2,2 proc.). Co istotne, udział tych największych wciąż rośnie.
Jednocześnie zmniejsza się liczba gospodarstw, które zajmują się hodowlą. W 2007 r. było ich w Polsce 664 tys., a trzy lata później już tylko 400 tys.
Gospodarstwa indywidualne stanowią z tego 99,9 proc., przy czym 70 proc. z nich hoduje jedynie 15 proc. wszystkich zwierząt. Z kolei te największe gospodarstwa, w których hoduje się najwięcej zwierząt (średnio 1765 sztuk) stanowią zaledwie 0,3 proc. wszystkich gospodarstw, a odpowiedzialne są za hodowlę ponad 20 proc. świń na polskim rynku.
Z danych tych wynika, że polska hodowla świń jest obecnie tak słaba, że wystarczy "dołek" w kilkudziesięciu wielkotowarowych gospodarstwach woj. wielkopolskiego i kujawsko-pomorskiego i cała Polska ma już problem.
Pasze w górę, skup w dół
Jedną z podstawowych przyczyn świńskiego dołka są ceny. Pierwsze to ceny zbóż. W ostatnich trzech latach tylko jeden rok był urodzajny - 2011. Jednak wzrósł wtedy popyt, więc ceny się utrzymały. Obecnie ceny kontynuują swój marsz w górę. Przykład? Rok temu pszenica paszowa kosztowała 670-780 zł za tonę, dziś trzeba zapłacić 900-1033 zł za tonę.
Ceny skupu żywca za to sukcesywnie spadają. Według serwisu farmer.pl przez cały styczeń 2013 obniżki cen były większe niż analogicznym okresie 2012 r. W lutym, kiedy ceny zwykle rosły, obecnie utrzymują się na tym samym poziomie. Według analityków ceny prawdopodobnie wzrosną, ale tylko z jednej przyczyny - za niedługo na rynku po prostu nie będzie sprzedających, bo hodowla świń w Polsce po prostu się nie opłaci.
Nie można powiedzieć, że Ministerstwo Rolnictwa zlekceważyło całkowicie świński problem. W resorcie powstał zespołu ds. odbudowy pogłowia świń, w którym ustalono, że koniecznie trzeba odbudować hodowlę loch i produkcję prosiąt oraz że właśnie ten sektor powinien być wspierany. Celem jest bowiem osiągniecie krajowego pogłowia świń w wysokości 18 mln sztuk. Konieczne jest też przeciwdziałanie rozdrobnieniu hodowli.
Jak to zrobić? Dopłacać do działających gospodarstw lub budować nowe. Modernizacja oznaczałaby dofinansowanie w wysokości 6 tys. zł od stanowiska dla jednej lochy do 12 tys. zł w przypadku budowy gospodarstwa od podstaw, przy czym dofinansowanie byłoby możliwe dopiero po zadeklarowaniu, iż rolnik docelowo będzie utrzymywał 150 sztuk świń, aby uniknąć rozdrobnienia gospodarstw. Preferowane byłoby też łączenie poszczególnych gospodarstw w grupy producenckie - mogłyby one liczyć na wyższe dofinansowanie.
Program ten ma jedną wadę - przewiduje się jego wdrożenie w ramach nowego Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich czyli w latach 2014-2020, co oznacza pierwsze efekty dopiero od początku 2015 r.
Problemem są też zakłady mięsne
Jest ich około 400, różnej wielkości, od zaopatrujących kilka gmin, po wielkie koncerny jak włoski Pini Polonia, amerykański Animex i szwedzki Sokołów. Wielcy producenci mają przy tym około 33 proc. rynku, zaś średni - nieco ponad 25 proc. Dla drobniejszych zostaje więc ok. 40 proc.
Wszystkie działają zgodnie z regulacjami unijnymi, ale kosztem dużych kredytów. A że kredyty te trzeba spłacać, a zapotrzebowanie konsumentów na wędliny i mięso spada (z 43 kg w latach 2009-2012 do 40 kg na głowę Polaka rocznie obecnie), wszyscy w tej branży tną koszty, często przez pogarszanie jakości wyrobów. Małe zakłady uciekają w szarą strefę i rozliczają się z rolnikami "z ręki do ręki". Dużym zaś polski producent właściwie nie jest do niczego potrzebny. Dlaczego?
Rzut oka na cenniki skupu pokazuje, iż ceny żywca w Danii wynoszą w przeliczeniu 6,28 zł/kg, zaś w Niemczech 6,5 zł/kg. W przypadku zakupu większej ilości można liczyć na rabaty, co powoduje, iż zwracają się ceny transportu. Toteż zakłady mięsne importują na potęgę. W 2010 r. - 517,5 tys. ton, w 2011 r. - 574,3 tys. ton, a w 2012 r. - ok. 645 tys. ton.
Monopolizacja rynku w rękach koncernów i dużych firm na pewno nie przysłuży się ani polskiej hodowli, ani cenom w sklepach. Może konieczny byłby więc pakiet wsparcia tanimi kredytami dla drobnych producentów mięsa i wędlin, tworzących np. z polskich świń kupowanych na zasadzie stałych umów, wyroby regionalne, aby nie były one wiele droższe od "masówki" z największych zakładów?
Bez tego typu działań wkrótce polska branża mięsna zacznie być zależna od importu, co szybko konsument odczuje na własnej kieszeni. Wówczas ceny będą równać do tych najwyższych obecnie - za szynkę w opakowaniu próżniowym (450 g) zapłacimy średnio raczej 17,96 zł, czyli tyle, ile kosztuje w sieci Żabka, gdzie jest obecnie najdroższa, a nie 10,50 zł jak w sieci Lewiatan na Górnym Śląsku, gdzie w te chwili jest najtaniej.
...
Jak widzicie rolnictwo Polski w UE nieustanne upada !
Komornik sprzedał nasz traktor za grosze !
Prokuratura z warmińsko-mazurskiego oskarża komornika o zaniżanie wartości zajmowanego majątku oraz zmowę z kupującymi na licytacjach. Minister sprawiedliwości zawiesił go w czynnościach, ale oskarżony nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności.
Jan Stakun z Siedlisk w gminie Wydminy koło Giżycka był właścicielem sporego gospodarstwa. Zajmował się hodowlą bydła. Do pracy na 100 hektarach był mu potrzebny drugi ciągnik. - Pojawiła się możliwość kupienia ciągnika z dotacją unijną, tylko trzeba było zaciągnąć kredyt na tak zwany wkład własny - wspomina Jan Stakun.
- Złożyłem wniosek i kupiłem maszynę za ponad sto tysięcy złotych. Długo się z niej nie cieszyłem... - dodaje.
Pan Jan popadł w długi. W jego gospodarstwie pojawił się na polecenie banku komornik Sebastian S. Miał odzyskać 22 tys. złotych. Właściciel gospodarstwa, chcąc uniknąć licytacji sprzętu, zawarł ugodę z komornikiem i pożyczonymi od sąsiadów i rodziny pieniędzmi spłacił część zobowiązania. To, że taka spłata i ugoda miały rzeczywiście miejsce potwierdzają ustalenia śledczych. Ale komornik i tak zorganizował licytację!
(fot. Bogdan Hrywniak / newspix.pl) - Sprzedał prawie nowy ciągnik za 15 tysięcy złotych, gdzie jego wartość była ośmiokrotnie wyższa - informuje nas mec. Lech Obara, pełnomocnik pokrzywdzonego rolnika. Zawiadomiliśmy o tym fakcie prokuraturę i udało się już doprowadzić do oskarżenia komornika - dodaje Obara.
...
Klopoty z kredytami komornikami itp. to jedna z przyczyn destrukcji rolnictwa w Polsce .
Polscy rolnicy są nawet za Rumunami
Rolnicy z Małopolski chcą sprzedawać jaja, sery, dżemy, nalewki lub szynkę bezpośrednio w swoich gospodarstwach. Jednak zabrania im tego prawo polskie i unijne, pisze "Dziennik Polski".
Małopolska Izba Rolnicza zabiega o to, co już dawno wywalczyli rolnicy z innych krajów europejskich. Węgrzy mogą suszyć warzywa i owoce, mleć zboże, sprzedawać w gospodarstwach mięso z trzody chlewnej. Francuzi wywalczyli odrębne przepisy dla różnych regionów swojego kraju. Rumuni, choć do Unii weszli po nas, już wywalczyli swoje prawa. Mogą sprzedawać sery, dżemy, produkty mięsne w gospodarstwach oraz na wszelkich festynach i imprezach, mówi prezes Małopolskiej Izby Ryszard Czaicki, który przeanalizował możliwości rolników na Zachodzie.
- Problemy sprzedaży bezpośredniej w gospodarstwach, obrót produktami pochodzenia zwierzęcego i roślinnego to dla mnie najbardziej gorące tematy, zapewnia Tadeusz Nalewajk, podsekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi, a posłanka Dorota Niedziela dodaje, że pół roku temu prace przygotowawcze dotyczące sprzedaży bezpośredniej rozpoczęła Sejmowa Komisja Rolnictwa. - Powołujemy podkomisję i mam nadzieję, że nam się uda skutecznie uregulować przynajmniej część rolniczych postulatów, zapowiada.
...
Totez i rolnictwo pada !
MSW: w rękach cudzoziemców jest 45,9 tys. hektarów gruntów
Od 1990 r. cudzoziemcy nabyli w Polsce nieruchomości gruntowe o łącznej powierzchni 45,9 tys. hektarów; to niecałe 0,15 proc. powierzchni kraju - poinformował we wtorek wiceszef MSW Stanisław Rakoczy. W 2012 r. takie transakcje dotyczyły ponad 3,4 tys. hektarów.
Rakoczy przedstawił posłom z komisji spraw wewnętrznych sprawozdanie z realizacji w 2012 r. ustawy o nabywaniu nieruchomości przez cudzoziemców.
Zgodnie z tą pochodzącą z 1920 r. regulacją, nabycie nieruchomości przez cudzoziemców co do zasady wymaga zezwolenia MSW. Cudzoziemcy mają także obowiązek uzyskiwać zezwolenie na nabycie lub objęcie udziałów czy akcji w spółkach będących właścicielami lub użytkownikami wieczystymi nieruchomości. Ze względu na przepisy europejskie, zezwolenia nie potrzebują obywatele i firmy pochodzące z krajów europejskiego obszaru gospodarczego i Szwajcarii - jedyny obecnie obowiązujący okres przejściowy (skończy się 1 maja 2016 r.) dotyczy nieruchomości rolnych i leśnych.
MSW wydało w 2012 r. 409 zezwoleń na nabycie przez cudzoziemców nieruchomości (w tym lokali), akcji i udziałów. Wśród nich było 318 zezwoleń dot. nieruchomości gruntowych (łącznie nieco ponad tysiąc hektarów), z czego 218 dotyczyło nieruchomości rolnych i leśnych. Obywatelom krajów spoza europejskiego obszaru gospodarczego wydano 80 zezwoleń na nabycie lokali użytkowych i mieszkań położonych w strefie nadgranicznej (łącznie niemal 4,9 tys. metrów kwadratowych).
W ub.r. wydano też 11 zezwoleń dotyczących udziałów lub akcji w spółkach będących właścicielami lub użytkownikami wieczystymi nieruchomości (o powierzchni niecałych 23 hektarów). Jak tłumaczył Rakoczy, utrzymująca się od lat mała liczba tego typu zezwoleń wynika z tego, że obrót kapitałowy dla podmiotów pochodzących z europejskiego obszaru gospodarczego jest swobodny i nie podlega ograniczeniom.
W 2012 r. MSW wydało 74 decyzje o odmowie udzielenia zezwolenia na nabycie nieruchomości (w tym lokali). Podstawą odmowy najczęściej były niewykazanie przez cudzoziemca trwałej więzi z Polską, niedostarczenie potrzebnych dokumentów oraz sprzeciw resortu rolnictwa (15 przypadków - chodziło o nieruchomości, które chcieli nabyć Polacy) lub MON (w jednym przypadku).
Według rejestrów MSW cudzoziemcy - zarówno na podstawie wymaganego zezwolenia, jak i w sytuacjach, gdy nie było takiego obowiązku - w 2012 r. nabyli nieruchomości gruntowe o łącznej powierzchni ponad 3,4 tys. hektarów (zarejestrowano ponad 4,6 tys. transakcji), z czego ponad 400 hektarów przypadło na nieruchomości rolne i leśne. Cudzoziemcy nabyli też w 3,9 tys. transakcjach lokale mieszkalne i użytkowe o powierzchni niemal 600 tys. metrów kwadratowych. Zarejestrowano też 308 transakcji dotyczących akcji lub udziałów w spółkach, które są właścicielami lub użytkownikami wieczystymi nieruchomości o łącznej powierzchni niecałych 4,2 tys. hektarów.
Zgodnie z ustawą nabycie nieruchomości wbrew jej przepisom jest nieważne, o czym orzeka sąd. W 2012 r. odnotowano 55 transakcji zawartych z naruszeniem przepisów. W 35 przypadkach - po interwencji MSW - strony same doprowadziły do stanu zgodnego z przepisami, a w 20 sprawach MSW skierowało do sądów pozwy o stwierdzenie nieważności nabycia nieruchomości.
Od 1990 r. resort spraw wewnętrznych wydał ponad 24,2 tys. zezwoleń na nabycie nieruchomości gruntowych o łącznej powierzchni ponad 50,2 tys. hektarów. Natomiast od 1996 r. wydano ponad 3,3 tys. zezwoleń dotyczących udziałów lub akcji w spółkach; dotyczyły one ponad 56,3 tys. hektarów.
Od 1990 r. resort spraw wewnętrznych wydał ponad 3,6 tys. decyzji odmownych, przy liczbie ponad 27,5 tys. zezwoleń. Decyzje negatywne stanowiły zatem około 13 proc. wszystkich decyzji w zakresie nabywania nieruchomości, akcji i udziałów przez cudzoziemców.
We wtorek sejmowa komisja spraw wewnętrznych jednomyślnie opowiedziała się za przyjęciem sprawozdania MSW z realizacji ustawy o nabywaniu nieruchomości przez cudzoziemców w 2012 r.
...
A jak podliczyc słupów ?! To ile razy wiecej .
Kres samodzielnej produkcji rolników, która stanowiła około 1/3 całego rynku, położyły zmiany w ustawie Prawo o ruchu drogowym obowiązujące od 22 czerwca. Zgodnie z nimi każda rejestrowana przyczepa musi mieć homologację.
— Dotychczas rolnik kupował części, podwozie zawsze jakieś stare miał, sam składał albo zlecał remont w jakimś zakładzie, a później rejestrował jako produkcję własną. Teraz też tak może zrobić, ale pojazd musi przejść proces homologacji i przez to taka chałupnicza produkcja nie będzie już opłacalna. Stąd też tak duży wzrost rejestracji w ostatnich miesiącach — mówi Michał Poźniak, menedżer z firmy Martin & Jacob, która monitoruje rynek rolniczy. Jego zdaniem, nowe przepisy otwierają rynek profesjonalnym producentom.
http://to.ly/mk5P (Puls Biznesu)
....
Rolnicy musza miec homo (logacje) . Niech zgadne wymogi UE? W UE wszystko musi byc homo . Moze nie byc jedzenia ale homo byc musi .
KFPZ: firmy skupowe zaniżają ceny zbóż
Ceny skupu zbóż są "sztucznie" zaniżane przez firmy skupowe - uważa prezes Krajowej Federacji Producentów Zbóż (KFPZ) Rafał Mładanowicz. Poinformował, że w przyszłym tygodniu skieruje pismo do resortu rolnictwa o zbadanie, czy nie dochodzi do zmowy cenowej.
Zaznaczył, że zaniżanie cen dotyczy głównie małych firm, które chcą jak najwięcej zarobić na handlu ziarnem. Dodał, dotyczy to też jednego z największych graczy na rynku zbóż - Elewarru, który na początku skupu zbóż oferował niskie cen, czasem najniższe w danym regionie.
Mładanowwicz uważa, że Elewarr jako spółka państwowa nie powinna obniżać cen, choć rozumie, że nie może płacić dużo więcej niż inni. "Prezes Elewarru jest na tym stanowisku po to, była łagodzić gwałtowne spadki cen" - powiedział szef KFPZ. Dodał, że w ciągu dwóch tygodni ceny zbóż spadły i obecnie pszenica konsumpcyjna kosztuje nawet o połowę mniej niż w ubiegłym roku.
Szef Elewarru Bronisław Tomaszewski przekonywał PAP w tym tygodniu, że płaci za zboża i rzepak, tyle ile inne firmy skupowe w danym regionie, a tegoroczne niskie ceny ziarna wynikają z realiów rynkowych.
Jak zaznaczył Mładanowicz żniwa się dopiero rozpoczynają i na razie nie ma problemu ze sprzedażą ziarna, ale jest - z ustabilizowaniem się cen. Ocenił, że nie ma możliwości, by pszenica kosztowała tyle ile miesiąc temu, ale jej cena powinna wzrosnąć o 50-100 zł na tonie.
Z danych zebranych przez Krajową Federację Producentów Zbóż wynika, że w czwartek za pszenicę konsumpcyjną zakłady zbożowe i młyny płaciły od 610 do 700 zł za tonę. W ubiegłym roku, w tym samym okresie, pszenica kosztowała 800-1000 zł za tonę. Oddziały Elewarru proponowały w czwartek 610-680 zł za tonę tego zboża, rok wcześniej zaś - 800-900 zł za tonę.
Za żyto konsumpcyjne rolnik może teraz dostać 400-580 zł za tonę, w ubr - było to 700-850 zł/t.
GUS wstępnie oszacował, że w tym roku zbiory zbóż wyniosą 23,7 - 25,1 mln t, czyli mniej więcej tyle co w ubiegłym roku.
...
Panstwowe firmy nie sa od tego aby niszczyc rynek ! Gdzie minister?!
Spadek spożycia pieczywa może przyspieszyć w 2014
Spadek spożycia pieczywa wyniósł 5,25% r/r w 2013 r., a w tym roku może się jeszcze pogłębić ze względu na wprowadzone w statystyce zmiany metodologiczne, uważają eksperci z branży. Zwracają przy tym uwagę, że gdyby nie błędy metodologiczne badań, mogłoby się okazać, że konsumpcja chleba wcale nie musi być tak niska.
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego (GUS), w 2013 roku zjedliśmy o 5,25% mniej pieczywa niż w roku 2012, natomiast w porównaniu do ostatnich 20 lat, spadek wyniósł aż 40%. Dane za kolejny rok będę jeszcze niższe, bo urzędnicy zmienili klasyfikację pieczywa.
Dotychczas badania prowadzone GUS dotyczyły spożycia chleba przez gospodarstwa domowe w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Gdyby polegać tylko na takiej metodzie, można wnioskować, że już za kilka lat chleb w ogóle zniknie z naszej diety, a podstawą konsumpcji będą bliżej nieokreślone produkty wysoko przetworzone.
"Tajemnica polega na tym, że Polacy zmienili sposób konsumpcji pieczywa. Wielu młodych ludzi, odwrotnie niż ich rodzice, nie ma nawyku przygotowania rano tradycyjnej kanapki. Woli skorzystać z cateringu w pracy, stołówki czy szybkiego śniadania po drodze. Miejsc, gdzie można kupić produkty oparte na pieczywie jest mnóstwo, szczególnie w miastach" - tłumaczy prof. Krystyna Świetlik z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej.
Popularne kebaby, sieci restauracji typu fast food czy pizzerie, korzystają z pieczywa. Nikt jednak nie bada spożycia w takiej formie.
"Żyjemy coraz szybciej i wolimy kupić, niż samemu przygotować posiłek, szczególnie śniadanie" - dodała Świetlik.
Potwierdzają to inne dane GUS. Z ostatniego opracowania na temat rynku wewnętrznego wynika, że na koniec 2012 r. zwiększyła się liczba placówek gastronomicznych o ponad 2%. Najbardziej, w tym gronie, zwiększyła się liczba restauracji - o 7,8%. W tym samym okresie wzrosła też sprzedaż detaliczna towarów i wyrobów własnych w placówkach gastronomicznych - o 6,4% r/r.
W 2013 r. urzędnicy GUS-u zmienili klasyfikację pieczywa. Do 2012 używano trzech definicji: chleb żytni, pszenny i mieszany.
"W nowej klasyfikacji symbol 'pieczywo' nie obejmuje pieczywa chrupkiego, tostowego, chałek, rogali i bułek maślanych" - tłumaczy Jacek Karczmarski z wydziału prasowego GUS.
"To oznacza, że dane dotyczące spożycia pieczywa za rok 2014 mogą być jeszcze niższe" - uważa prezes Fundacji Chleb to Zdrowie dr Robert Księżopolski.
"Błędy metodologiczne zaniżają spożycie, które w konsekwencji wcale nie musi być takie niskie. Polacy nadal chętnie jedzą chleb, ale w innej formie" - podsumował Księżopolski.
...
Co zatem jedzą ludzie w Polsce ?