Wojna jaruzelska ...
Serwis znalezionych frazLinki
- Ashley...
- Pierwsza Wojna Światowa !
- Wojna w Tadżykistanie .
- Wojna w Laosie .
- I Wojna Światowa Wielka Wojna .
- Jan PaweĹ II a komunizm !
- Matki BoĹźa Cierpliwie SĹuchajÄ ca - RokitniaĹska !
- BEZPĹATNE BADANIE WZROKU !!!
- ZagĹada CyganĂłw !
- Centrum, pokoje 2-osobowe 400 zĹ bez dodatkowych opĹat
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pianina.htw.pl
Ashley...
30 lat od śmierci pierwszej ofiary stanu wojennego
Pamięć Wojciecha Cieślewicza, pierwszej śmiertelnej ofiary stanu wojennego w Poznaniu, uczczono w poniedziałek pod tablicą poświęconą jego osobie. 30 lat temu Cieślewicz, uczestnik demonstracji, został śmiertelnie pobity przez funkcjonariuszy ZOMO.
Jak przypomniał szef wielkopolskiej Solidarności, Jarosław Lange, o ofiarach stanu wojennego trzeba stale pamiętać. - Wojtek Cieślewicz był jedną z najmłodszych ofiar stanu wojennego. Musimy pamiętać o tych, którzy oddali życie za to, abyśmy mogli dziś żyć w wolnym kraju, ma to dla nas znaczenie fundamentalne - powiedział Lange.
29-letni absolwent poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, dziennikarz "Głosu Wielkopolskiego" Wojciech Cieślewicz uczestniczył 13 lutego 1982 r. w manifestacji pod pomnikiem Ofiar Poznańskiego Czerwca. Kiedy oddziały ZOMO zaczęły rozpędzać demonstrantów, uciekł w kierunku mostu Teatralnego. Tam, w okolicach przystanku tramwajowego, został ciężko pobity.
Walczył o życie 18 dni. Zmarł 2 marca. Do dziś nie ustalono nazwisk sprawców jego śmierci.
>>>>
Choc oczywiscie sprawcy sa doskonale znani to znaczy wiemy ze komuna ... A kto tam osobiscie wykonywal to kwestia drugoplanowa . Liczy sie ten kto pociaga a nie jaki pistolet ...
Tak . Wojna jaruzelska to kolejny etap walki o wolnosc . Bylo to typowe powstanie wszak czym bylo powstanie Solidranosci . Rzecz jasna warunki byly inne i nie byl to czas formowania oddzialow zbrojnych . Swiat jzu byl inny . Juz dzialanai militarne odgrywaly mniejsza role nawe w Afganistanie ... To juz byl swiat wojny ekonomicznej czyli zminej . A wiec gospodarka technologie itp ...
Zatem Solidranosc uderzala w sowiecka ekonomike . Pracownicy sie buntowali nawet u radzieckich . Spadala wydajnosc . Gospodrak grzezla ... A tu Reagan z samkcjami ... I KONIEC !!!
Srodki inne niz militarno wojenne a jednak powstanie . Przemija postac swiata i zmienia sie . Nawet wojna starozytna z tarczami i mieczami to zupelnie cos innego niz XIX wieczna a znow II swiatowa to jeszcze cos innego . Zatem nie foram decyduje a tresc . To powstanie zakonczylo sie zwyciestwem definitywnym . Przeciwnik zdechl ... Dzis kolejne ludy walczac o wolnosc szukaja inspiracji w Polsce . I TO JEST JESZCZE WIEKSZE ZWYCIESTWO NIZ NAD WOGIEM BO ZWYCIESTWO DOBREGO PRZYKLADU !
I to oczywiscie jest zasluga Boga i Naszej Matki . To Oni wlasnie szykujac Polsce zwyciestwo przygotowali to najlepsze . Ostateczne ! :O)))
30 lat temu w całej Polsce doszło do dramatycznych starć z milicją
31 sierpnia 1982 r., w drugą rocznicę podpisania porozumień w Gdańsku, "Solidarność" zorganizowała w całej Polsce manifestacje. W ponad 60 miastach na ulice wyszły tysiące ludzi. Najtragiczniejszy przebieg miała demonstracja w Lubinie, gdzie od kul ZOMO zginęły 3 osoby.
W sumie w wyniku działań milicji śmierć poniosło 6 osób, kilkaset doznało różnego rodzaju obrażeń. Ponad 5 tys. manifestantów zostało zatrzymanych.
Demonstracje uliczne z 31 sierpnia 1982 r. były największym wystąpieniem działającej w warunkach konspiracji "Solidarności". Z apelem o ich zorganizowanie w drugą rocznicę podpisania Porozumień Gdańskich zwróciła się do struktur związkowych pod koniec lipca 1982 r. Tymczasowa Komisja Koordynacyjna NSZZ "Solidarność".
Manifestacje, zgodnie z jej wezwaniem, miały mieć charakter pokojowy i przebiegać pod hasłem "przywrócenia działalności NSZZ "Solidarność", uwolnienia internowanych, aresztowanych i skazanych, zawarcia porozumienia narodowego".
Pomimo tego, iż w ogłoszonym apelu nie było mowy o strajku generalnym, to jednak wewnątrz TKK zastanawiano się, czy w razie masowego uczestnictwa społeczeństwa w demonstracjach 31 sierpnia strajku powszechnego nie należałoby ogłosić.
Manifestacje z 31 sierpnia poprzedzone zostały organizowanymi przez regionalne struktury związku wystąpieniami związanymi z rocznicami strajków 1980 r. Odbyły się one 16 sierpnia w Warszawie, 18 sierpnia w Szczecinie i Elblągu, 20 sierpnia w Ursusie, 26 sierpnia we Wrocławiu, 27 sierpnia w Łodzi, 29 sierpnia w Jastrzębiu i 30 sierpnia ponownie w Szczecinie.
Wszystkie wymienione powyżej manifestacje zostały spacyfikowane przez oddziały ZOMO, a część ich uczestników zatrzymano.
Do najważniejszego wystąpienia 31 sierpnia organizacje podziemne mobilizowały się w wielu miastach, przygotowując flagi, transparenty, ulotki i plakaty.
Do masowych wystąpień planowanych przez "Solidarność" na 31 sierpnia przygotowywały się również władze państwowe, które do tłumienia manifestacji postanowiły zaangażować obok sił Ministerstwa Spraw Wewnętrznych także wojsko.
Prof. Andrzej Paczkowski w książce "Wojna polsko-jaruzelska" tak pisze o mobilizacji sił komunistycznych: "Do asystencji w działaniach pacyfikacyjnych wyznaczono kilkadziesiąt jednostek wojskowych, odwołano do koszar wszystkie te, które wykonywały prace produkcyjne lub brały udział w akcji żniwnej, utrzymywane nadal bataliony manewrowe i odwodowe oraz pododdziały specjalne miały być w gotowości wejścia do akcji w ciągu 2 godzin od otrzymania rozkazu, przygotowano samoloty transportowe i kolumny pojazdów do dyspozycji MSW, wzmocniono ochronę obiektów radia, telewizji i łączności, jeden batalion 'czerwonych beretów' skierowano na lotnisko na Okęciu, zaplanowano przeprowadzenie - na wzór grudnia 1981 r. - 'działań demonstracyjnych w dużych aglomeracjach miejskich'".
30 sierpnia na posiedzeniu Sekretariatu KC PZPR, poświęconemu wyłącznie mającym nastąpić nazajutrz manifestacjom, minister obrony narodowej gen. Florian Siwicki oświadczył, iż siły zbrojne postawione zostały w stan najwyższej dyspozycyjności.
Z kolei gen. Czesław Kiszczak, ówczesny szef MSW, poinformował o tym, iż w ramach akcji prewencyjnych w dniach 24-27 sierpnia dokonano 880 rewizji, zatrzymano 338 osób, w tym jednego z przywódców regionu Mazowsze Zbigniewa Romaszewskiego.
Aresztowano 68 osób, a z grupą ponad 650 przeprowadzono rozmowy ostrzegawcze. Oceniając sytuację minister spraw wewnętrznych stwierdził: "przeciwnik traktuje obchody sierpnia jako próbę sił, chce przywrócenia sytuacji sprzed 13 grudnia 1981 r., demonstruje swoją siłę, chce zmusić władze do rozmów na swoich warunkach".
Władze komunistyczne starannie przygotowując się do próby sił mobilizowały również partyjny aktyw i oddziały ORMO. W mediach publikowano materiały oczerniające "Solidarność" i jej działaczy. 25 sierpnia gen. Kiszczak w telewizyjnym wystąpieniu ostrzegał organizatorów manifestacji, że nie minie ich kara.
Część środowisk zaangażowanych w podziemie, opowiadająca się za radykalniejszymi działaniami wobec władz komunistycznych, szykując się do sierpniowej konfrontacji gromadziła środki do walki z milicją, m.in. butelki z substancjami zapalającymi, kolczatki niszczące opony, smary spowalniające poruszanie się milicyjnych pojazdów, itp. Prowadzono również działania rozpoznawcze wobec zgrupowanych w wielkich miastach sił milicyjnych, rozpoznawano ich liczebność, sposoby zabezpieczenia policyjnych samochodów na parkingach, trasy ich prawdopodobnego przejazdu na miejsca akcji. Ostatecznie jednak do zorganizowanych działań "siłowych" ze strony podziemia nie doszło.
O odwołanie zapowiadanych demonstracji apelował na Jasnej Górze 26 sierpnia prymas Glemp, mówiąc: Nie ulica ma być miejscem dialogu. Na ulicach naszych dosyć popłynęło już krwi". Nie tylko on jednak obawiał się ryzyka konfrontacji. Prof. Paczkowski podaje, że do Lecha Wałęsy, za pośrednictwem księdza Orszulika, zwrócili się dwaj doradcy "Solidarności" Jan Olszewski i Wiesław Chrzanowski, ażeby zaapelował do Zbigniewa Bujaka o odwołanie demonstracji. "Przewodniczący uznał wprawdzie - pisze Paczkowski - że jest przeciwny manifestacjom ulicznym, ale w obecnym momencie nie widzi innego wyjścia. Ofiary, które będą - dodał - także zaowocują".
Według danych MSW 31 sierpnia doszło do manifestacji w 66 miastach, uczestniczyć w nich miało 118 tys. osób. Ta ostatnia liczba z pewnością jest zaniżona, trudno jednak ustalić jak bardzo.
Największe demonstracje miały miejsce w Warszawie, Gdańsku, Wrocławiu, Nowej Hucie oraz na Górnym Śląsku i w Zagłębiu Miedziowym. Tam wzięło w nich udział od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy osób. Kilka tysięcy osób demonstrowało w Szczecinie, Krakowie, Częstochowie, Lublinie, Koszalinie, Bielsku-Białej, Koninie, Bydgoszczy, Przemyślu, Elblągu, Gorzowie Wielkopolskim i Łodzi.
Najbardziej tragiczny przebieg miała manifestacja na Dolnym Śląsku w Lubinie, gdzie w wyniku użycia przez oddziały ZOMO broni palnej śmierć poniosły trzy osoby: Michał Adamowicz (28 lat), Mieczysław Poźniak (26 lat) i Andrzej Trajkowski (32 lata).
Edward Wertka, uczestnik demonstracji, wspominał: Ruszyły z rynku dwie nyski. Z dachu wyglądał jeden, dwóch z otwartych bocznych drzwi, jeden z okienka koło kierownicy. Przejechali koło nas i nic. Zawrócili. Puścili serię w stronę ludzi stojących w zagłębieniu koło wzgórza zamkowego. Ludzie koło mnie na ten widok krzyczą: Gestapo! Gestapo! Znów strzały, najpierw petardy i gazy, potem seria. Zaczęliśmy uciekać. Ja w stronę dużej, grubej lipy. Zrobiłem dwa-trzy kroki, poczułem ból w łopatce. Dostałem w prawe ramię. Od tyłu. W czasie ucieczki.
W Lubinie funkcjonariusze milicji strzelali do przypadkowych przechodniów i stojących w oknach mieszkańców. W relacji obserwatora tych zdarzeń czytamy: "Stałem przy oknie z kolegą, gdy spostrzegłem, jak jeden z milicjantów mierzy do nas. Krzyknąłem do kolegi, by upadł i sam upadłem - gdy pocisk przebił szybę i odbijając się od sufitu uderzył w ścianę".
Inny świadek wspomina: Gdy się obejrzałem - zobaczyłem, że nyska jeździ w kółko za uciekającym młodym człowiekiem. W pewnym momencie w okienku samochodu pojawiła się ręka - padł strzał. Chłopiec wyrzucił ręce w górę i upadł, jeszcze próbował na czworakach uciekać przed oprawcami, lecz samochód był szybszy. Przejechał człowieka.
Milicja strzelała do demonstrantów także we Wrocławiu, Gdańsku i Nowej Hucie.
Brutalne działania milicji podczas rozpędzania demonstracji31 sierpnia stały się również przyczyną śmierci Piotra Sadowskiego (lat 32) w Gdańsku, Kazimierza Michalczyka (27 lat) we Wrocławiu i Stanisława Raka w Kielcach (lat 35).
W sumie więc tragiczny bilans zbrodniczych działań "sił porządkowych" tego dnia wynosi 6 ofiar śmiertelnych. Do tej liczby dodać należy kilkaset osób, które poniosły poważniejsze bądź lżejsze obrażenia. Spośród demonstrantów milicja zatrzymała ponad 5 tys. Ponad 3 tys. z nich stanęło przed kolegiami do spraw wykroczeń, natomiast 126 postawiono przed sądami. Setki osób za udział w manifestacjach zwolniono z pracy.
>>>>
Tak wojna jaruzelska nie zaczela sie bynajmniej 13 grudnia ! Ona trwala od poczatku ... 13 grudnia to tylko KOLEJNA ofensywa rezimu ! Ludzie gineli duzo wczesniej !
W Wielkiej Brytanii odtajniono dokumenty na temat stanu wojennego.
Brytyjskie archiwa państwowe odtajniły porcję brytyjskich dokumentów z okresu od 19 grudnia 1981 r. do 5 stycznia 1982 r., w tym oceny sytuacji politycznej w Polsce dokonywane przez brytyjską ambasadę w Warszawie.
W depeszy dyplomatycznej z 23 grudnia 1981 r. podpisanej "James" zaznaczono, że "o gen. Wojciechu Jaruzelskim wiadomo wystarczająco dużo, by można było o nim powiedzieć, że jest oddanym komunistą".
"Jego reputacja pragmatyka oparta na odmowie wydania wojsku rozkazu strzelania do robotników w r. 1970 i 1980 niekoniecznie oznacza, że jest człowiekiem umiarkowanym" - napisał "James".
Autor depeszy dodał, że z powodu komunistycznych, prosowieckich poglądów Jaruzelski zerwał stosunki z rodziną, która uważała, iż nie powinien być tak zaangażowany po stronie tych, którzy ponoszą odpowiedzialność za śmierć jego ojca (Władysław Jaruzelski zmarł podczas zesłania na Syberię).
O najbliższym współpracowniku Jaruzelskiego, gen. Florianie Siwickim, "James" napisał, że ma opinię "bezgranicznego wielbiciela ZSRR", z ZSRR łączą go związki rodzinne, a do Armii Czerwonej wstąpił w wieku 17 lat. Według depeszy rodzinne więzy z ZSRR miał też inny członek WRON gen. Eugeniusz Molczyk.
Za ówczesnym korespondentem BBC w Polsce Timem Sebastianem "James" przytacza opinię sugerującą, że gen. Włodzimierz Oliwa ma ścisłe powiązania z Moskwą i że Jaruzelski musi się z nim liczyć.
W depeszy wysłanej następnego dnia "James" napisał, że jedynymi segmentami, które przetrwały rewolucję Solidarności, są zawodowy aparat partyjny i służba bezpieczeństwa i że dzięki temu, że oparły się naporowi zmian, mogły przejść do ofensywy, gdy wojsko przejęło rządy.
"Długo po tym, gdy tzw. stan wojenny odejdzie w przeszłość, a godzina milicyjna zostanie złagodzona, milicja i służba bezpieczeństwa wciąż będą zajęte procesem normalizacji, który - choć mniej widoczny - będzie za to o wiele bardziej nieprzyjemny niż widok opancerzonych pojazdów i żołnierzy z bronią automatyczną patrolujących ulice" - ocenił.
Odtajniony telegram ambasady brytyjskiej w Moskwie z 29 grudnia 1981 r. podpisany "Keeble" konstatuje, że "Solidarność była sprzeczna z sowieckim pojmowaniem socjalistycznego państwa" i że Moskwa była zdecydowana odwrócić bieg wydarzeń politycznych w Polsce, czemu dano wyraz m.in. w komunikacie ze szczytu polsko-radzieckiego 5 marca 1981 r.
"Można zakładać, że Moskwa nie chciała angażować własnych sił, chyba że nie byłoby innego wyjścia, ale już wczesną jesienią 1981 r. wyglądało na to, że jest zdecydowana na konfrontację z Solidarnością. Od tego momentu inicjatywa należała do Polaków. Jeśli Kania jej nie wykaże, to Jaruzelski będzie musiał" - tłumaczył myślenie Kremla dyplomata.
"Keeble" twierdzi, że w przygotowywaniu rozprawy z Solidarnością korzystano z systemu łączności Układu Warszawskiego, a w wyznaczeniu momentu rozprawy i metod współpracowali ze sobą wybrani przedstawiciele aparatu wojskowego i bezpieczeństwa PRL i ZSRR.
W sprawozdaniu dla brytyjskiego MSZ ze spotkania z szefami misji dyplomatycznych państw zachodnich z 30 grudnia 1981 r., które zwołał wiceminister spraw zagranicznych PRL Józef Wiejacz, uczestniczący w nim z ramienia W. Brytanii dyplomata podpisujący się "Melhuish" napisał: "Wiejacz jest bardziej komunikatywny, inteligentny i obdarzony szybszym refleksem niż Czyrek (Józef Czyrek, ówczesny szef MSZ), ale mimo tych zdolności sesja, której przewodniczył, była przygnębiająca".
Duża część odtajnionych dokumentów dotyczy przygotowań spotkania ministerialnego 10 państw Wspólnoty Europejskiej 4 stycznia 1982 r., kontaktów dyplomatycznych na linii Waszyngton-Londyn i szczegółowych kwestii: zagłuszania BBC, pomocy żywnościowej dla Polski, polskich uchodźców w Wielkiej Brytanii, ewentualnych sankcji wobec ZSRR, not dyplomatycznych itd.
Depesze dyplomatyczne ambasady brytyjskiej w Warszawie dają wgląd w brytyjskie oceny sytuacji w PZPR, nastrojów w wojsku, stanowiska Episkopatu Polski.
Depesze dostępne są na stronach http://filestore.nationalarchives.gov.uk/documents/prem-19-871-1.pdf
.....
Bardzo ciekawe charakterystyki sowieckich funkcjonariuszy w Polsce . Jak widzicie zachod dobrze wiedzial co tu sie dzieje tylko rżnął głupa .
Koncert Andrzeja Kołakowskiego w hołdzie ofiarom stanu wojennego
Notoryczna
27.11.2013 21:08
Serdecznie zapraszamy na koncert w hołdzie ofiarom stanu wojennego. Wystąpi znany i niezwykle ceniony bard Andrzej Kołakowski oraz zaprzyjaźniony z TG Sokół w Lublinie i Związkiem Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojny Jarosław Konowałek, który zaprezentuje m.in. utwory Karla Kryla w polskim tłumaczeniu.
Koncert odbędzie się 9 grudnia 2013 w sali Akcji Katolickiej przy parafii pw. Świętej Rodziny w Lublinie, al. Jana Pawła II 11.
Początek koncertu o godzinie 19.
Wstęp wolny.
Podczas koncertu będzie można nabyć wydawnictwa i gadżety patriotyczne i narodowe.
Organizatorzy koncertu:
Towarzystwo Gimnastyczne Sokół w Lublinie
Związek Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych Lublin
ONR Brygada Lubelska
Młodzież Wszechpolska Lublin
Solidarni 2010
Patronat medialny:
wMeritum.pl
http://rebelya.pl/forum/watek/69753/?page=1#post-2071694
Brawo polecam to bedzie super . Kolakowski gwarantuje wspanialy poziom .
Mateusz Zimmerman | Onet
Z zeszytu radzieckiego generała
Przekazanie Instytutowi Pamięci Narodowej dzienników gen. Wiktora Anoszkina, adiutanta marszałka Wiktora Kulikowa - Grzegorz Jakubowski / PAP
Polacy, którzy w grudniu 1981 r. obawiali się radzieckiej interwencji, nie wiedzieli, że akurat wtedy nie było takiego zagrożenia. Za to tzw. notatki Anoszkina wskazują, że wiedział o tym – ogłaszając stan wojenny – generał Jaruzelski.
O istnieniu notatek generała Anoszkina wiadomo co najmniej od lat 90. W jakich okolicznościach wyszły na jaw?
Jesień 1997 roku, konferencja historyczna na temat stanu wojennego w podwarszawskiej Jachrance. Jednym z gości jest marszałek Wiktor Kulikow, który w latach 80. był dowódcą sił zbrojnych całego Układu Warszawskiego. W pewnym momencie konferencji Kulikow zaczyna wymachiwać niewielkim zeszytem.
Twierdzi, że znajdują się w nim dowody, iż generał Jaruzelski w grudniu 1981 r. prosił Moskwę o wsparcie wojskowe. Jaruzelski, również obecny na konferencji, zaprzecza. Jeden z amerykańskich historyków pożycza ów zeszyt i wykonuje kserokopię jego fragmentów. To właśnie są pierwsze z tzw. notatek Anoszkina.
Generał Wiktor Anoszkin był adiutantem Kulikowa. Prowadził „zeszyt roboczy”, czyli po prostu dziennik, w którym odnotowywał i relacjonował spotkania swojego zwierzchnika. Te najbardziej – z polskiego punktu widzenia – interesujące odbywały się oczywiście w grudniu 1981 r.
Rozmowa w Warszawie, odmowa w Moskwie
Kulikow gościł wtedy w Polsce i nocą z 8 na 9 grudnia rozmawiał z Jaruzelskim. Ten poinformował go przy tej okazji o planach wprowadzenia stanu wojennego. Mówił, że obawia się strajków i demonstracji Solidarności. „Gdyby to miało ogarnąć cały kraj, to wy będziecie nam musieli pomóc. Sami nie damy sobie rady” – miał powiedzieć Jaruzelski. To była czytelna prośba o zbrojną interwencję Kremla.
Kulikow kluczył – ani jednoznacznie nie obiecał pomocy, ani nie przekreślił takiej ewentualności. Decyzja miała zapaść na Kremlu. Tam 10 grudnia spotkało się radzieckie Biuro Polityczne.
Obradowali najważniejsi ludzie ekipy Breżniewa. Szef KGB Jurij Andropow (niebawem to on miał Breżniewa zastąpić) oświadczył, że decyzję o „operacji X” [tak na Kremlu określano plan stanu wojennego w Polsce – przyp. MZ] i jej przeprowadzenie należy pozostawić Warszawie. „Nie zamierzamy wprowadzać wojska do Polski” – mówił Andropow. Zgodził się z tym szef dyplomacji Andriej Gromyko i uznał, że trzeba – przez ambasadora – zawiadomić o tym Jaruzelskiego. „Myślę, że wszyscy jesteśmy zgodni” – dodał partyjny ideolog Michaił Susłow.
Jaruzelskiego rzeczywiście poinformowano o tej decyzji. – Prosił Moskwę o coś w rodzaju polisy ubezpieczeniowej – czyli o pomoc w razie, gdyby sam sobie nie poradził ze stanem wojennym. A Moskwa odpowiedziała, że takiej polisy mu nie da – wyjaśnia prof. Antoni Dudek (historyk z Instytutu Pamięci Narodowej).
W przededniu stanu wojennego Jaruzelski wiedział zatem, że Moskwa odmawia mu „bratniej pomocy”. Mówi o tym inny fragment zeszytów Anoszkina. Generał Jaruzelski wielokrotnie podważał wiarygodność tego dokumentu, także przed sądem – podczas swojego procesu. Sugerował, że dziennik jest niekompletny, pełen „sprzeczności i bredni”, a także naznaczony „subiektywnymi wrażeniami autora” (trudno nie zadać pytania: dlaczego to ostatnie miałoby dyskwalifikować nieoficjalny notatnik?).
Dlaczego jednak zeszyty Anoszkina warto uznać za dokument wiarygodny?
Źródła są spójne
Nie są one jedynym źródłem wiedzy o wydarzeniach grudnia 1981 r. W 1993 r., a więc jeszcze przed ujawnieniem notatek Anoszkina, prezydent Rosji Borys Jelcyn przywiózł do Warszawy szereg ważnych dokumentów z tamtego okresu.
Prof. Dudek porządkuje kolejność zdarzeń: – W zeszytach Anoszkina znajdujemy zapis kluczowej rozmowy Jaruzelskiego z Kulikowem. Ta rozmowa doprowadziła do zebrania się 10 grudnia Biura Politycznego na Kremlu, a relację z jego posiedzenia można z kolei odnaleźć w dokumentach dostarczonych przez Jelcyna. Posiedzenie Politbiura wyraźnie odnosi się do rozmowy, którą znamy z relacji Anoszkina – tłumaczy.
– Konkluzja Politbiura była taka, że radzieckiej interwencji nie będzie i że trzeba o tym powiadomić Jaruzelskiego. Tu znów wracamy do zeszytów Anoszkina, według których Jaruzelskiemu tę decyzję przekazano. Dwa niezależne źródła są spójne. Notatkom Anoszkina przydaje to wiarygodności – ocenia prof. Dudek.
Podsumujmy, co z tego wszystkiego wynika. Po pierwsze: to generał Jaruzelski przed wprowadzeniem stanu wojennego prosił Moskwę o pomoc. Po drugie: kiedy go wprowadzał, był świadom, że Kreml tej pomocy mu nie udzieli.
Pięciu na dziesięciu
Według badań społecznych, prowadzonych co roku od połowy lat 90. przez TNS Pentor (dziś TNS Polska), mniej więcej pięciu na dziesięciu Polaków uważa wprowadzenie stanu wojennego za uzasadnione. Trzech na dziesięciu jest przeciwnego zdania.
Wśród tych pierwszych najliczniejszą grupę (ok. 40 proc.) regularnie stanowią ci, którzy wierzą, że miał on uchronić Polskę przed radziecką interwencją. Czy ustalenia historyków i nowe świadectwa nie wpływają na ich oceny w tej sprawie?
Pytam o to Piotra Kwiatkowskiego (TNS Polska). – Nie oszukujmy się: społeczna ocena zjawisk historycznych nie zmienia się tak szybko, jak stan wiedzy naukowej o tych zjawiskach. Ludzie nie wczytują się w bieżące dyskusje toczone przez naukowców, nie biorą pod uwagę ich ustaleń. Stan wojenny nie jest tutaj żadnym wyjątkiem – tłumaczy.
Wejdą czy nie wejdą – czyli prawdziwy strach
Strach przed radziecką interwencją był w ówczesnych polskich realiach powszechny. – W oficjalnej propagandzie reżimu ten temat w ogóle nie istniał, stanowił tabu. Ale przed grudniem pytanie: „wejdą czy nie wejdą” zadawano sobie w Polsce stale – ten dylemat pojawiał się w prywatnych rozmowach, ale i w aparacie władzy. Dzisiaj trudno za pomocą wiarygodnych dokumentów przekonać ludzi, że sprawy rozegrały się inaczej, niż im się przez wiele lat wydawało – ocenia prof. Dudek.
– Lęk Polaków był wtedy rzeczywisty. Dla ludzi, którzy mają za sobą to doświadczenie, jest ono nadal bardziej przekonujące niż dokumenty ujawnione dopiero w latach 90. – przyznaje Piotr Kwiatkowski.
Moi rozmówcy zgodnie oceniają, że Polacy pamiętali o radzieckich interwencjach na Węgrzech (1956) i w Czechosłowacji (1968) – obawy, że i w Polsce może dojść do podobnego scenariusza, były w tym sensie zasadne. Zwłaszcza że od grudnia 1980 r. Sowieci prowadzili wielkie manewry wojskowe: Sojuz i Zapad-81.
Według prof. Dudka miały one stanowić psychologiczny nacisk Kremla. – Ludzie, którzy na granicach widzieli czołgi, mieli je widzieć i się bać. To miało ułatwić polskim towarzyszom samodzielne rozwiązanie wewnętrznych problemów z Solidarnością. Często spotykany dziś pogląd, że gdyby nie stan wojenny, to wkroczyliby do Polski Sowieci, opiera się właśnie na strachu, który wówczas udało się wywołać w społeczeństwie – tłumaczy historyk.
Mniejsze zło generała
Przed przełomem ustrojowym 1989 roku temat „stan wojenny albo radziecka interwencja” w ogóle się nie pojawiał.
– W latach 80. Jaruzelski pozwolił sobie nawet na wypowiedź, że sugestie, iż chronił kraj przed interwencją z zewnątrz, są obraźliwe – wszyscy mieli wierzyć, że stan wojenny służył wyłącznie obronie socjalizmu. Używano hasła „mniejszego zła”, ale jego sens był taki, że alternatywą dla stanu wojennego miałyby być masowe strajki, anarchia, niemal rozpad państwa, oczywiście z winy Solidarności – mówi prof. Dudek.
To hasło miało powracać przez długie lata. Przy okazji 30. rocznicy stanu wojennego Jaruzelski znów mówił, że było to „mniejsze zło”, które ocaliło kraj przed „wielowymiarową katastrofą”. Już po przełomie ustrojowym liczni obrońcy ówczesnych decyzji generała mieli do tego dołożyć jeszcze jeden argument: właśnie groźbę interwencji Kremla.
Notatki Anoszkina i raporty z posiedzeń Politbiura były świadectwami, które przeczyły tej narracji. – Nie ma niczego dziwnego w tym, że generał Jaruzelski tak zaciekle podważał wiarygodność tych notatek. Są przecież najpoważniejszym dowodem świadczącym w tej sprawie przeciw niemu – wnioskuje prof. Dudek.
Wiedza przesącza się powoli
Piotr Kwiatkowski próbuje wyjaśniać, dlaczego wiedza o tych świadectwach przesącza się do polskiego społeczeństwa tak powoli: – Te dokumenty pochodzą ze Związku Radzieckiego. Być może u nas gra tu rolę niski poziom zaufania do tamtejszych źródeł. Mówimy o państwie, w którego historii ludzi wymazywano ze zdjęć, a oficjalne dokumenty często fałszowano.
– Wielu ludzi jeszcze dziś odmawia przyjęcia do wiadomości tych dokumentów albo kwestionuje ich wiarygodność – w innym wypadku musieliby przyznać, że Jaruzelski w grudniu’81 dopuścił się zdrady stanu – ocenia prof. Dudek. Historyk nie ma złudzeń: Polacy jeszcze przez wiele lat będą usprawiedliwiać stan wojenny groźbą radzieckiej interwencji.
Kwiatkowski w oparciu o badania wskazuje jednak, że ich odsetek bardzo powoli się zmniejsza. – W latach 90. odsetek tych, dla których groźba interwencji radzieckiej była decydująca, wynosił na ogół ponad 40 proc. Stopniowo zmniejszył się do około 30 proc. – precyzuje. [W ostatnich pięciu latach – mniej więcej 35 proc. – MZ].
Badania TNS Polska wskazują przy tym, że wiedza o stanie wojennym dla kolejnych pokoleń Polaków jest coraz mniej istotna. Według Kwiatkowskiego spór o to wydarzenie będzie też budzić coraz mniejsze emocje. – Na razie nadal wywołuje dyskusje, bo to jest nieuniknione. Uczestnicy tych wydarzeń nadal żyją. Po latach emocje związane z różnymi wydarzeniami historycznymi zanikają – kto dziś ma emocjonalny stosunek np. do rewolucji 1905 roku? – zauważa.
Całość notatek Anoszkina jest znana od kilku lat. Zdobył je reżyser Dariusz Jabłoński, gdy kręcił „Gry wojenne” – dokument o losach płk. Ryszarda Kuklińskiego. W ubiegłym roku oryginalne zeszyty Anoszkina Jabłoński przekazał Instytutowi Pamięci Narodowej. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że Polacy będą chcieli konfrontować swoje poglądy na temat wprowadzenia stanu wojennego z tym ważnym świadectwem.
....
To jest nadzwyczaj jasne i smieszna rzecza jest ze jakies notatki mialyby byc dowodem . Struktury wladzy komunistycznej na przelomie 1980/81 rozsypaly sie . Towarzysze byli w strachu . Nastapilo MASOWE A NIE TYLKO JARUZELSKIEGO PRAGNIENIE ABY NIEZWYCIEZONA ARMIA CZERWONA PRZTSZLA I POZAMIATALA ! To by sterroryzowalo Polakow pragnacych wolnosci . Tymczasem Armia Czerwona dostawala ostre baty w Afganistanie odnoszac sukcesy glownie w mordowaniu cywili . Polska miala 2 razy wiecej ludzi . A wydzielenie miliona co najmniej okupantow grozilo natychmiastowa zapascia ZSRR . NIE MOGLI ICH WZIASC Z NRD CZY WOJSK PRZYGOTOWANYCH DO WOJNY Z ZACHODEM BO BY SIE BALI ! Z AFGANISTANU TEZ NIE ! Interwencja w Polsce byla strasznym scenariuszem . Stad odmowili i naciskali na Jaruzela aby sam to zrobil . A GROZBA INTERWENCJI MIALA BYC OSLONA ! Wszak blef jest narzedziem wojny ! Grozba dziala paralizujaco na umysl . I dzialala na Polakow . Oczywisvie z wyjatkiem KPN . Dla Moczulskiego sytuacja byla oczywista . Kto jest fachowcem od polityki nie ma trudnosci z takimi zagraniami .
To sa sprawy juz dawno jasne . Niech nikt nie mysli ze odkryl Ameryke .
Co tak naprawdę gen. Jaruzelski mówił o stanie wojennym? Prof. Dudek przypomina
"Wojciech Jaruzelski napisał po 1989 r. kilka książek, w których obszernie wyjaśniał, dlaczego wprowadził w grudniu 1981 r. stan wojenny. Stale powraca w nich motyw stanu wojennego jako rzekomego »mniejszego zła«, ratującego Polskę przed sowiecką interwencją. Jednak bezpośrednio po wprowadzeniu stanu wojennego, generał zupełnie inaczej widział przyczyny swej decyzji" - przypomina na swoim blogu w Onecie prof. Antoni Dudek.
Historyk przytacza słowa, jakie padły z ust generała 16 grudnia 1981 roku w trakcie telekonferencji z udziałem I sekretarzy Komitetów Wojewódzkich PZPR. Jaruzelski przekonywał wówczas swoich współpracowników, że stan wojenny został podjęty by zapobiec krwawemu zamachowi ze strony sterowanych zza granicy terrorystów z "Solidarności".
"W tydzień później, 22 grudnia 1981 r., na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR, gen. Jaruzelski postanowił z kolei rozprawić się z szerzącymi się w społeczeństwie (po dziś dzień zresztą…) fałszywymi pogłoskami, że stan wojenny został narzucony przez radzieckich towarzyszy i miał zapobiec ich zbrojnej interwencji. W wąskim, zaufanym gronie, generał oświadczył, że należy: »Stanowczo przeciwstawiać się propagandzie, że wprowadzenie stanu wojennego zostało narzucone z zewnątrz. To nas obraża. Sami podjęliśmy decyzję, sami zrealizowaliśmy i sami za nią odpowiadamy«" - czytamy dalej na blogu.
"Dopiero w 1989 r., kiedy (niektórzy) terroryści i zagraniczni agenci z „Solidarności” okazali się cennymi partnerami okrągłostołowego kontraktu, generał zmienił front. I od tego czasu obraża go przypominanie, że wprowadził stan wojenny by ocalić rządy PZPR i swoje osobiste, jako jej pierwszego sekretarza. Podtrzymał natomiast swoją gotowość do poniesienia odpowiedzialności za tę decyzję. Oczywiście przed historią, bo już niekoniecznie przed sądem..." - kończy swój najnowszy wpis prof. Dudek.
....
Partyjniakom sie mowilo ze Solidarnosc juz swiecila noze i siekiery w kosciolach aby ich wyrznac i Jaruzel ich uratowal . Znowu z kolei tlumaczyl ze to aby ratowac gospodarke ,,niszczona" strajkami przez Solidarnosc . Co chwila nowa ,,wersja" . A prawda jest taka ze wreszcie dorwal sie koryta i chcial sie nacieszyc ,,wladza" Heroda Pilata i innego namiestnika . A tu uklad byl jasny . Nic za darmo . Jak umoczysz sumienie to masz stolek . Jak wiemy z Biblii to sie nie zmienia od tysiacleci . Zawsze Herodowie Judasze Pilaci .
Oddano hołd lekarzom i pielęgniarkom pomagającym górnikom z Wujka
Hołd pracownikom służby zdrowia, którzy nieśli pomoc górnikom poszkodowanym podczas pacyfikacji kopalni Wujek na początku stanu wojennego, oddano w Centralnym Szpitalu Klinicznym Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach.
W poniedziałek przypada 32. rocznica tragicznych wydarzeń w katowickiej kopalni. Od milicyjnych kul zginęło wówczas dziewięciu górników, a kilkudziesięciu zostało rannych. Mimo wielu przeszkód lekarze i pielęgniarki pomagali poszkodowanym, narażając się na szykany.
Ich postawę wspominał podczas uroczystości pod tablicą upamiętniającą ich dokonania b. minister zdrowia i przewodniczący Stowarzyszenia "Solidarność i Pamięć" prof. Grzegorz Opala, który również współorganizował pomoc dla górników z Wujka. Kwiaty pod tablicą złożyli też przedstawiciele władz Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, samorządu studenckiego oraz Rzecznika Praw Obywatelskich.
- Chcemy pamiętać o wielu naszych koleżankach i kolegach, którzy zdali trudny egzamin wykonywania swoich obowiązków– powiedział prof. Opala. - Solidarna i zgodna z przysięgą Hipokratesa postawa stanowiła dla naszego środowiska podwaliny odbudowy samorządności zawodowej i uczelnianej. Chcemy w tym dniu uczcić wszystkich, z których działań, nie tylko w tamtym czasie, możemy być dumni – dodał.
Wśród osób, których postawa została upamiętniona, jest m.in. lekarz, b. rektor Śląskiej Akademii Medycznej i członek "S", prof. Andrzej Łępkowski. Od 16 do 18 grudnia 1981 r. brał udział w operacjach rannych górników z Wujka; podczas jednej z nich wyjął pocisk z ciała rannego. Pocisk ten, jako dowód zbrodni na kopalni, ukrywał przed SB aż do 1994 r., kiedy ujawnił to przed Sądem Wojewódzkim w Katowicach. To jeden z dwóch zachowanych przez lekarzy dowodów zbrodni, które nie zostały zniszczone.
Górnicy wspominają także dr. Zbigniewa Mazana - lekarza, który 16 grudnia 1981 r. pełnił dyżur w pogotowiu ratunkowym. Z własnej inicjatywy z zespołem pojechał pod kopalnię, by nieść pomoc rannym. Mimo zakazu ze strony MO przedarł się przez milicyjno-wojskowy kordon na teren kopalni do przyszybowego punktu medycznego. Transportował pierwszego rannego do szpitala. Wrócił i mimo zakazu zdołał w materacu w noszach przemycić do kopalni środki medyczne.
Inny zasłużony lekarz i działacz ówczesnej Solidarności to Jerzy Stasiak, który od 16 grudnia 1981 r. do stycznia 1982 r. - jako neurochirurg - brał udział w trzech operacjach górników z Wujka, którzy mieli rany postrzałowe głowy. W latach 1982-83 współpracował z Biskupim Komitetem Pomocy, uczestnicząc w akcjach zbierania oraz rozwożenia darów dla rodzin zamordowanych i rannych górników, internowanych i skazanych.
Do ratowania górników przyczynił się również Józef Pethe, który w grudniu 1981 r. był kierownikiem przychodni zakładowej kopalni Wujek. Podczas strajku, mimo zakazu SB, organizował pomoc medyczną na terenie kopalni i brał udział w zabiegach ratujących życie. Po zakończeniu protestu tworzył podwójną dokumentację chorobową, chroniąc w ten sposób przed represjami rannych i zatrutych gazami górników.
Urszula Wenda 13 grudnia 1981 r. pracowała w dzielnicowej przychodni zdrowia w Katowicach-Ligocie. Na wiadomość, że przed Wujkiem gromadzą się oddziały MO i WP, zabrała środki opatrunkowe oraz lekarstwa i próbowała sanitarką wjechać na teren zakładu. Gdy karetka została zatrzymana przez MO ukryła środki medyczne i przedostała się do punktu opatrunkowego, gdzie znoszono już pierwszych rannych. Brała udział w ratowaniu życia górników. Gdy zmarła szósta ofiara, a kolejne wymagały natychmiastowego przewiezienia do szpitala, negocjowała w tej sprawie z dowódcą ZOMO, płk. Kazimierzem Wilczyńskim.
Krystyna Frączek była lekarką w przychodni zakładowej kopalni Wujek. Podczas pacyfikacji organizowała pomoc medyczną przy szybowym punkcie sanitarnym. Udzielała pomocy rannym, niektórym z nich pomogła uratować życie. Zofia Olewińska była pielęgniarką zakładowego ośrodka zdrowia przy kopalni Wujek, a Jadwiga Supernat - pielęgniarką ośrodka zdrowia w Katowicach-Ligocie. Organizowały punkty pomocy medycznej w budynku dyrekcji oraz w zakładowym domu kultury. Udzielały pierwszej pomocy zatrutym gazami i rannym uczestnikom strajku.
...
Taka byla ich rola .
Lublin: inscenizacja demonstracji w 33. rocznicę stanu wojennego
Inscenizację demonstracji ulicznej i starć z funkcjonariuszami ZOMO zorganizowała w sobotę w Lublinie młodzież wspólnie z NSZZ "Solidarność". Happening był jednym z punktów obchodów 33. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego.
- Stan wojenny to była tragedia, która cofnęła nasz kraj w rozwoju na dziesiątki lat - wielu ludzi straciło życie, wielu wyjechało, a straty, jakie spowodował stan wojenny, tak naprawdę nigdy nie zostały oszacowane – powiedział przewodniczący NSZZ "Solidarność" w Lublinie Marian Król.
Obchody 33. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego rozpoczęły się w Lublinie od zapalenia zniczy przy jednej z ulicznych latarni, na której zamontowana jest dodatkowa biało-czerwona lampa, a pod nią tablica z napisem "Światło Pamięci Ofiar Komunizmu".
Na Placu Litewskim w centrum miasta młodzież zainscenizowała uliczne starcia demonstrujących związkowców z milicją i siłami ZOMO. Naprzeciwko siebie ustawiły się dwie grupy po kilkadziesiąt osób. Po jednej stronie był pluton ZOMO - przebrani w mundury, w kaskach ochronnych na głowach, z pałkami w rękach, ustawieni w dwóch szeregach młodzi ludzie. Druga grupa trzymała biało-czerwone flagi, flagi "Solidarności" oraz transparent "Stan wojenny. Pamiętamy". Co chwilę dochodziło pomiędzy nimi do przepychanek; ZOMO wzywało do rozejścia się, a demonstranci krzyczeli: "Chodźce z nami!" "Solidarność!". Po placu jeździły samochody, takie jak te używane w latach 80., z napisem "Milicja".
Na zakończenie, na Placu Litewskim uczestnicy uroczystości zapalili białe i czerwone znicze, które ustawiono w formie krzyża.
Przed południem na Placu i na deptaku w centrum miasta rozstawione były koksowniki, a po ulicach chodzili młodzi mężczyźni przebrani w mundury ZOMO, rozdawali ulotki, informowali napotkanych mieszkańców o wprowadzeniu stanu wojennego.
Grupa młodzieży z lubelskich gimnazjów wzięła udział w grze miejskiej, która rozpoczęła się w pomieszczeniach NSZZ "Solidarność" od inscenizacji zatrzymania przewodniczącego związku przez milicję. Uczestnicy gry mieli odnaleźć przewodniczącego i w tym celu musieli wykonać kilka zadań w różnych miejscach miasta m.in. rozmawiać z funkcjonariuszem ZOMO czy wyrecytować patriotyczny wiersz.
- Tej najnowszej historii właściwie mało się uczy się szkołach, więc pozostaje nam prowadzić taką formę nauki młodych o tamtych czasach - powiedział Król.
Inscenizacje zamieszek ulicznych w Lublinie w kolejne rocznice wprowadzenia stanu wojennego współorganizuje od 2008 r. Fundacja Niepodległości. „Młodzież chętnie w tym uczestniczy. Przed 13 grudnia organizowane są dla nich spotkania z historykami, poświęcone właśnie tym wydarzeniom” - powiedział Piotr Gawryszczak z Fundacji Niepodległości. „Wiadomo, że jest to rodzaj zabawy, ale dziś, w dobie internetu i telewizji, tylko w taki sposób można dotrzeć do młodych i skłonić do zainteresowania się historią” - dodał.
Wieczorem w Lublinie uczestnicy uroczystości rocznicowych będą się modlić za ofiary stanu wojennego podczas mszy świętej, po której przejdą pod pomnik bł. ks. Jerzego Popiełuszki, gdzie złożą kwiaty i zapalą znicze.
...
Ciekawy niestereotypowy pomysl .
30. rocznica protestu głodowego w Krakowie-Bieżanowie
30 lat temu, 19 lutego 1985 roku, środowiska opozycyjne i niepodległościowe rozpoczęły rotacyjną głodówkę w Krakowie-Bieżanowie. Była to forma protestu przeciwko nasilonym represjom wobec działaczy Solidarności i Kościoła.
Głodówkę na terenie kościoła Narodzenia NMP w Krakowie-Bieżanowie podjęła grupa działaczy Obywatelskiej Inicjatywy W Obronie Praw Człowieka Przeciw Przemocy. Trwała ona do 31 sierpnia 1985 r. Na liście protestujących widnieje 371 nazwisk.
Główną przyczyną zorganizowania protestu było – jak czytamy w oświadczeniu opozycjonistów z tamtego czasu – aresztowanie i skazanie Andrzeja Gwiazdy na trzy miesiące więzienia za to, że w grudniu 1984 r. usiłował złożyć kwiaty przed pomnikiem Poległych Stoczniowców oraz skazanie go w lutym 1985 r. na dalsze dwa miesiące więzienia za "wznoszenie okrzyków i demonstrowanie znaczka Solidarność". Kolejną, bezpośrednią przyczyną protestu było zatrzymanie w lutym 1985 r. dziewięciu działaczy Solidarności, a następnie aresztowanie trzech z nich: Adama Michnika, Władysława Frasyniuka i Bogdana Lisa.
Zgodnie z regulaminem głodówki udział w niej mogła wziąć osoba pełnoletnia, deklarująca co najmniej trzydniowy protest, mająca dobry stan zdrowia i wprowadzona przez osobę wiarygodną.
Głodujący pili tylko wodę. Jak wspomina Ryszard Majdzik, raz dziennie do wody dodawał trochę soli, która zatrzymuje wodę w organizmie. W czasie 7-dniowego protestu Ryszard Majdzik schudł 8 kg. Na terenie kościoła w czasie protestu odbywały się modlitwy, wykłady, ludzie rozmawiali ze sobą, protestującym wizyty składali także okoliczni mieszkańcy. - Osoby z zewnątrz były dla nas wsparciem duchowym, czuliśmy, że nie jesteśmy sami – powiedział Majdzik.
Henryk Kowal głodował 12 dni i schudł w tym czasie 12 kg. W ostatnim dniu głodówki zemdlał i lekarz, który czuwał nad nim, nie pozwolił mu na dalszy protest. - Przyszedłem z potrzeby serca. Przyszedłem, bo zachodziła taka konieczność. Ze wszystkich stron były ataki na Solidarność i na Kościół. Uważam, że spełniłem swój święty obowiązek wobec Boga i ojczyzny. Nie żałuję, mimo że nie doczekałem się takiej Polski, o jakiej marzyłem – powiedział Henryk Kowal, który w kościele w Bieżanowie, w czasie trwania protestu rotacyjnego, zajmował się również drukiem i kolportażem ulotek solidarnościowych.
Wśród pierwszych protestujących byli Anna Walentynowicz, Anna Galus, Bożena i Radosław Hugetowie, Agata Michałek, Mieczysław Majdzik, Piotr Świder, Witold Toś. Proboszczem ówczesnej parafii, który udostępnił teren kościoła opozycjonistom i czuwał nad nimi był ks. Adolf Chojnacki.
Zdaniem historyk Cecylii Kuty miejsce protestów głodowych w czasach PRL-u – kościół – miało szczególne znaczenie. Bezpieka nie miała odwagi wejść do świątyni, zaś sam Kościół duchowo wspierał protestujących.
...
Takie to byly czasy .
Rocznica zabójstwa Bogdana Włosika
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
duchowny katolicki obrządków ormiańskiego i łacińskiego, publicysta, opozycjonista
Nowa Huta - miejsce zastrzelenia młodego hutnika przez oficera Służby Bezpieczeństwa, fot. Stowarzyszenie Sieć Solidarności
Dziś, 13 października mija kolejna rocznica tragicznej śmierci Bogdana Włosika, zastrzelonego w Krakowie - Nowej Hucie przez funkcjonariusza komunistycznej bezpieki. Na podstawie informacji przygotowanych przez Stowarzyszenie Sieć Solidarności przypominam najważniejsze fakty.
W czasie stanu wojennego każdego 13. dnia miesiąca w Nowej Hucie odbywały się pokojowe demonstracje przeciwko juncie Wojciecha Jaruzelskiego. Demonstracja w dniu 13 październiku 1982 r. miała szczególny charakter, bo parę dni wcześniej, dokładnie 8 października, Sejm PRL przyjął nową ustawę o związkach zawodowych i organizacjach rolników, która w praktyce oznaczała formalną delegalizację NSZZ „Solidarność”. Wśród uczestników marszu, który szedł od kombinatu im. Lenina do centrum Nowej Huty, był Bogdan Włosik - uczeń II klasy technikum wieczorowego i elektryk na Wydziale Walcownia Blach Zimnych. Tego dnia marsz hutników był wielokrotnie atakowany przez oddziały ZOMO, mimo tego demonstrantom udało się dotrzeć do Placu Centralnego.
Bogdan Włosik nie uczestniczył w ulicznych starciach, wrócił do domu na obiad. Później wyszedł na mszę św. o godz. 18 do "Arki Pana", kościoła w Nowej Hucie - Bieńczycach, gdzie modlono się w intencji "Solidarności" Przed kościołem dochodziło do walk, w których uczestniczyli także funkcjonariusze SB po cywilnemu. Jeden z nich, kapitan Andrzej Augustyn, złapał chłopca zbierającego kamienie. Kiedy ten zaczął krzyczeć, esbek uciekł. Biegł wzdłuż bloku, gdy zobaczył zbliżającego się Bogdana Włosika. Strzelił do niego bez ostrzeżenia z odległości 2 metrów, po czym wsiadł do Fiata 125p i odjechał.
Ciężko rannego chłopaka (został postrzelony w brzuch) zabrała karetka pogotowia. Jeszcze przytomny, w karetce, mówił: "Komuniści mnie zabili". Bogdan Włosik zmarł na stole operacyjnym w Szpitalu Wojskowym przy ul. Wrocławskiej o godz. 21.15. W pogrzebie Bogdana Włosika na cmentarzu w Nowej Hucie - Grębałowie uczestniczyło ponad 20 tys. osób.
Za czasów PRL-u kpt. Augustyn nie poniósł żadnych konsekwencji za zabójstwo Bogdana Włosika. Przesłuchiwano go jako świadka, a prokuratura nie dopatrzyła się przestępstwa. Po umorzeniu śledztwa Augustyn wrócił do pracy, a w 1987 roku przeszedł na emeryturę. Determinacja państwa Ireny i Juliana Włosików, rodziców Bogdana, doprowadziła w 1990 roku do wznowienia śledztwa. W 1991 r. Sąd Wojewódzki w Krakowie uznał Augustyna za winnego przekroczenia granic obrony koniecznej i skazał na 8 lat więzienia. Sąd Apelacyjny w 1992 roku podwyższył karę do 10 lat, odrzucając tłumaczenie obroną konieczną. Sprawca zabójstwa po 5 latach został zwolniony z więzienia za dobre sprawowanie.
Na miejscu zbrodni społeczeństwo nowohuckie ustawiło najpierw prowizoryczny krzyż (na zdjęciu), a w 1992 r. pomnik. Widnieje na nim napis: "BOGDANOWI WŁOSIKOWI I INNYM KTÓRZY W LATACH 80-TYCHZGINĘLI ZA WOLNOŚĆ I SOLIDARNOŚĆ".
...
Mroczny sowiecki czas...
Fakt24
Tak było 13 grudnia. Odtworzyli historyczne wydarzenia
Tak było 13 grudnia. Odtworzyli historyczne wydarzenia - Shutterstock
34 lata temu w Polsce wprowadzono stan wojenny. Te smutne i bolesne dla Polaków wydarzenia postanowili odtworzyć rekonstruktorzy. Wszystko działo się na terenie Stoczni Gdańskiej
Milicja na ulicach, aresztowania, godzina policyjna i odłączone telefony Ci, którzy byli świadkami wprowadzenia w Polsce stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. doskonale to pamiętają. Niektórzy jednak – na szczęście, te wydarzenia znają je tylko z opowieści.
REKLAMA
Pokazać i przypomnieć mieszkańcom Gdańska co się wtedy działo postanowili członkowie Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej "Sojusz" oraz innych grup rekonstrukcyjnych. Wydarzenie zorganizowano także z okazji 15-lecia powstania gdańskiego Instytutu Pamięci Narodowej. To nie jedyne wydarzenia, które zaplanowano z tej okazji.
...
Tego nie da sie odtworzyc. Zapewniam. Wsrod obecnych kolorowych reklam to bedzie dziwny teatr. To musi musi byc atmosfera PRL, tego syfu wszedzie. Tej depresji i dopiero wtedy przebrani za milicje i pojazdy stworza klimat prawdziwego mroku.
Bohaterowie z Wujka
Paweł Pawlik
Dziennikarz Onetu
Strajk w kopalni Wujek - Marek Janicki / PAP
22 czołgi, 45 wozów opancerzonych, to wszystko jechało na kopalnię. Blisko dwa tysiące milicjantów, tysiąc żołnierzy - wspomina Krzysztof Pluszczyk, jeden ze strajkujących w 1981 roku w kopalni Wujek w Katowicach górników. Specjalnie dla Onetu, w rocznicę pacyfikacji kopalni Wujek, w trakcie której życie straciło dziewięciu górników, opowiada o tamtych dramatycznych wydarzeniach.
W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku na terenie całej Polski wprowadzony został stan wojenny. Wraz z kilkoma tysiącami innych osób aresztowano jednego z "ekstremalnych przywódców i aktywistów" Solidarności i "wroga ustroju" z województwa katowickiego Jana Ludwiczaka, szefa Solidarności na kopalni Wujek.
REKLAMA
Więcej chleba na szychtę 14 grudnia 1981 roku
- Kiedy powstawała "Solidarność", miałem 21 lat. Byłem parę miesięcy przed ślubem. Była nadzieja, że w końcu zacznie się w kraju wreszcie coś zmieniać, zaczniemy żyć normalnie. Stan wojenny zabrał nam te marzenia - mówi Krzysztof Pluszczyk, uczestnik wydarzeń z grudnia '81 roku, a obecnie kustosz muzeum przy Śląskim Centrum Wolności i Solidarności kopalni Wujek w Katowicach.
14 grudnia w katowickiej kopalni na porannej masówce zapadła decyzja, aby nie podejmować pracy, dopóki do kopalni nie wróci Jan Ludwiczak. Negocjacje dyrektora zakładu nie przyniosły rezultatów. Do spotkania z komisarzem wojskowym wybrano delegację, w której skład wchodzili Adam Skwira, Stanisław Płatek i Jerzy Wartak. Niestety reprezentanci nic nie wskórali i postanowiono nie przerywać strajku.
- Wychodząc z domu do pracy w poniedziałek, zabrałem więcej chleba ze sobą. Powiedziałem żonie, że nie wrócę szybko. Wiedziałem, że tutaj będzie strajk, że kopalnia tego tak nie zostawi. Dlatego zabrałem większą porcję – wspomina Pluszczyk.
Na górnicze nastroje wpłynęła także decyzja o zmilitaryzowaniu kopalni. To znaczyło, że został podporządkowany rygorom wojskowym. Oznaczało to, że niewykonanie pracy było traktowane jak niewykonanie rozkazu, a "winni" mieli podlegać sądom wojskowym.
Górnicy chcieli powrotu swojego kolegi, ale wierzyli też, że protestem wymuszą zmiany. Solidaryzowali się ze stoczniowcami z Gdańska, hutnikami z kopalni im. 1 Maja w Gliwicach i innymi, uważając, że w ten sposób zmuszą władze do odwołania stanu wojennego.
4175a6c6-a343-4462-ad20-a0333eb26c2b Strajk w kopalni Wujek - Marek Janicki / PAP
Strajk w kopalni Wujek
- Teraz często słyszę opinie historyków, że wprowadzenie stanu wojennego udało się Jaruzelskiemu perfekcyjnie. Dobrano okres przedświąteczny, okres grudnia, potężne mrozy – minus 16 stopni Celsjusza. Żadne wychodzenie na ulicę nie wchodziło w grę przy takiej pogodzie – mówi Pluszczyk i przypomina, że w tym czasie wyłączono również linie telefoniczne.
- To był bandytyzm. Nawet podczas powstania warszawskiego Niemcy nie wyłączyli telefonów. Należy zadać pytanie: jak wielką zbrodnią było wyłączenie telefonów. Ilu ludzi potrzebowało wtedy pomocy: pogotowia ratunkowego, straży pożarnej. Wtedy się nikt z tym nie liczył. Nie liczono się ze społeczeństwem – dodaje.
Sztyle od łopat i gumowe węże kontra czołgi
Nikt z protestujących na Wujku nie mógł przewidzieć skali tego, co się wydarzy. Wiadomo było, że będą próby rozbicia protestu. Takie informacje docierały z innych zakładów pracy. Górnicy zaczęli się więc zbroić. Za uzbrojenie służyły im sztyle od łopat, gumowe węże, śruby, nakrętki. Ta "broń" miała dawać złudne poczucie bezpieczeństwa. - Zaczęliśmy się zbroić po informacjach z Huty Baildon w Katowicach, że urządzono tam ścieżki zdrowia – wspomina Pluszczyk. Choć hutnicy zdecydowali się na przerwanie strajku, w drodze do domu i tak byli bici. - Myśmy podjęli decyzję, że bić się nie damy – dodaje.
Jeszcze w poniedziałek 14 grudnia ksiądz Henryk Bolczyk, moderator krajowy Ruchu Światło-Życie oraz kapelan górników kopalni "Wujek", odprawił mszę w łaźni łańcuszkowej na prowizorycznym ołtarzu. Wszyscy przystępowali do komunii. Liczyli się z tym – a może przeczuwali – że może wydarzyć się coś niedobrego. Podniosły nastrój pozwolił nieco ostudzić emocje.
Pospolite wsparcie dla górników, rodziny u bram kopalni
Kolejny dzień strajku był jeszcze bardziej nerwowy. Jednak górnicy czuli wsparcie. Do protestu przyłączyli się spontanicznie pracownicy z okolicznych mniejszych zakładów. Mieszkańcy osiedla przy kopalni Wujek przynosili gorącą herbatę, kawę, kompot i papierosy. Okoliczni piekarze, nie zważając na państwowe limity, którymi byli objęci, dostarczali chleb. Przez cały ten nerwowy czas przy bramie kopalni obecne były rodziny protestujących.
4175a6c6-a343-4462-ad20-a0333eb26c2b Strajk w kopalni Wujek - Marek Janicki / PAP
Strajk w kopalni Wujek
We wtorek również miało odbyć się nabożeństwo. Dlatego też strajkujący wysłali swą delegację do księdza Bolczyka z prośbą o ponowne przybycie i tak jak poprzedniego dnia odprawienie mszy świętej. Górnicy byli już wtedy uzbrojeni, więc ksiądz zdecydował się tylko na modlitwę różańca. Ostatnia dziesiątka została jednak przerwana, gdy ktoś wbiegł do łaźni z okrzykiem: "Jadą!"
To był jeszcze fałszywy alarm, jedna z licznych demonstracji sił. Samochody milicyjne na sygnałach jeździły wokół kopalni. Po zakończeniu modlitwy strajkujący przeżyli jeszcze dwa podobne, fałszywe alarmy. Jeden około godziny 16, kiedy kolumna czołgów i wozów bojowych przejechała ulicą Kochłowicką, dalej Mikołowską i ulicą Piękną skierowała się do katowickiego Parku Kościuszki.
Tomasz Nowara w książce "Kopalnia Wujek 13-16 grudnia 1981 r." relacjonuje, że kilka osób udało się do parku "na rozmowy" z żołnierzami. Doliczyli się 60 pojazdów, przekazali też strajkującej załodze kopalni, że żołnierze mają tylko naboje hukowe, czyli naboje na postrach...
16 grudnia – czołgi jadą na górników
16 grudnia około godziny 9 na teren kopalni Wujek przybył dyrektor Maciej Zaremba, zastępca szefa Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego, płk. Piotr Gębka z płk. Czesławem Piekarskim i wiceprezydentem Katowic - Jerzym Cyranem.
- Zwołano nas na plac. Przedstawiono nam ultimatum, że mamy opuścić teren kopalni. W przeciwnym razie zostaniemy usunięci siłą – przypomina Pluszczyk.
Jednak spotkanie zaczęło się spokojnie. Pułkownik Gębka próbował grać na sentymentach. Wspominał, że zna górnictwo, że jego ojciec pracował na kopalni. Dodał też że "Wujek" jest jedynym protestującym zakładem pracy w Polsce. Jak wspomina Pluszczyk, górnicy zareagowali na to kłamstwo gwizdami i okrzykami, następnie zaintonowali i zaczęli śpiewać hymn państwowy oraz pieśń "Boże, coś Polskę". Gębka nie zdołał nic więcej powiedzieć.
4175a6c6-a343-4462-ad20-a0333eb26c2b Wujek - Marek Janicki / PAP
Wujek
- Był taki moment, że chcieliśmy go wysłuchać, ale kłamstwo przekreśliło wszystko. Tymi okrzykami zostali pożegnani - dodaje.
Górnikom kazano się rozejść, w przeciwnym wypadku - jak zapowiedziano - o godz. 11 zostaną użyte siły. W tym czasie, zgodnie z zarządzeniami, przygotowano już – o czym strajkujący wiedzieć nie mogli - oddziały w szpitalu w Katowicach - Ochojcu, głównie chirurgię, laryngologię i wydziały wewnętrzne. W szpitalu pozostawiono tylko pacjentów, których nie można było zwolnić do domów. Przygotowano 150 wolnych łóżek.
Protestujący na opuszczenie kopalni dostali dwie godziny. Gdy nie zareagowali, rozpoczęło się "odblokowanie" kopalni. Określenie, które nadal funkcjonuje w encyklopediach niewiele jednak mówi o skali sił skierowanych na Wujek.
- 22 czołgi, 45 wozów opancerzonych, kilkadziesiąt różnego rodzaju sprzętu, armatki wodne, suki więzienne, które miały nas stąd zabierać. Potężna kolumna z kilku stron, to wszystko jechało na kopalnię. Blisko dwa tysiące milicjantów, tysiąc żołnierzy. To właśnie miało pomóc w "odblokowaniu" – wylicza Pluszczyk.
Najpierw pod kopalnię podjeżdżały osobowe i ciężarowe pojazdy milicyjne oraz wojskowe gaziki, a dopiero potem wozy BWP, Skot-y i czołgi: T-54, T-72 z Pułku Zmechanizowanego Piechoty z Opola.
Wodą z armatek wodnych rozpędzano zgromadzony pod kopalnią tłum: kobiety, dzieci, starszych, którzy bronili czołgom dostępu do swoich za kopalnianą bramą. Użyto gazu łzawiącego. Kiedy tłum udało się odsunąć od bramy i murów, zaatakowano kopalnię.
Gazy, race dymne, armatki, w końcu także ostra amunicja. Ludzie zaczęli się przewracać
W kierunku kopalni wystrzeliwano z wyrzutni gazy, race dymne, używano armatek wodnych. - Potężny obstrzał gazów, huk petard, gazów. Strzelano z dział czołgów ślepą amunicją, to potężna detonacja. Zadymienie i gryzący gaz. Staraliśmy się odrzucać pojemniki. Za czołgami pojawiły się szeregi milicjantów z tarczami i pałkami – opowiada Pluszczyk.
Górnicy odpierali atak kamieniami, śrubami, rurkami i zaworami biegli w kierunku milicjantów. ZOMO łamała szyki, milicjanci rzucali tarcze, które przy 16 stopniach mrozu pękały pod uderzeniem kamieni czy ciężkich śrub.
Czołgi zostały, milicjanci uciekli do wyłomu. Znowu kolejny ostrzał gazami i kolejny atak. Użyto helikoptera. Taka przepychanka trwała ok. półtorej godziny. Zużyto całą "chemię" po czym zdecydowano się na wprowadzenie do akcji plutonu specjalnego ZOMO.
- I potem ludzie zaczęli się nagle przewracać - mówi Pluszczyk.
4175a6c6-a343-4462-ad20-a0333eb26c2b Strajk w kopalni Wujek - Marek Janicki / PAP
Strajk w kopalni Wujek
W skład plutonu specjalnego ZOMO wchodziły około dwie drużyny, czyli 20 funkcjonariuszy. Pluton nie był wyposażony w tarcze ani pałki, a jedynie w PM-63 Rak, czyli "ręczny automat komandosów". Rozwinięcie nazwy wiele mówi o przeznaczeniu tego polskiego pistoletu maszynowego kalibru 9 mm.
- Zobaczyłem, że parę metrów dalej ktoś leży. Ktoś inny próbował go podnieść. Krzyczał, żeby mu ktoś pomógł, a ja byłem chyba najbliżej. Widziałem, że krew mocnym strumieniem mu się z twarzy lała – opowiada Krzysztof Pluszczyk.
Górnicy rannego kolegę postanowili przenieść do punktu opatrunkowego, gdzie mogli liczyć na pomoc pielęgniarki i lekarza. - Wtedy jeszcze potrafił stawiać kroki, ale słabł nam. W trakcie tych 100 metrów, które musieliśmy pokonać, słabł coraz bardziej. W punkcie powiedział jeszcze, że coś go piecze pod pachą. Zaczęliśmy mu rozpinać kufaję, okazało się, że całą koszulę miał we krwi. Dostał dwie kule. Jedną w twarz, a drugą w ramię. Miał w ciele dwie dziury po pociskach – dodaje nasz rozmówca.
Dziewięciu poległych na Wujku
Podczas pacyfikacji kopalni Wujek w Katowicach zginęło dziewięciu górników, pięciu na miejscu. Oierwszym zabitym był Zbigniew Wilk, szósty górnik zmarł po przeniesieniu do punktu opatrunkowego, a trzech kolejnych w szpitalu w Ochojcu. O śmierci kolegów protestujący dowiedzieli się dopiero po zakończeniu strajku.
Strzały zostały oddane w kierunku górników znajdujących się pomiędzy ścianą kotłowni a wagą.
- Wszystkie były precyzyjne. Ani jeden nie był rykoszetem. Strzelano, by zabić z odległości od 19 metrów do ponad 70 metrów. Mamy ekspertyzę z Katedry Kryminalistyki z Krakowa, która to potwierdza. Ale dlaczego mieć do tych ludzi pretensje, że dobrze wykonali robotę? To są ludzie, których tamten system stworzył właśnie do takich zadań. Dla nich zabicie człowieka nie było niczym wielkim – mówi Pluszczyk.
O godz. 12.45 na terenie kopalni zaległa przerażająca cisza. Informacja o zabitych rozeszła się lotem błyskawicy. Zatrzymano karetki pogotowia ratunkowego, nie pozwolono udzielać pomocy rannym. Kilku lekarzy, pielęgniarki i kierowcy zostali przez milicję pobici. Zażądano natychmiastowego zakończenia strajku bez dalszych postulatów. Wobec tej sytuacji i rezultatu głosowania samych protestujących zdecydowano o zakończeniu strajku. Policję wycofano na 100 metrów od kopalni. Podstawiono autobusy, które rozwoziły załogę do domów.
- Wielu z nas nie chciało iść do domu. Uważałem, że jeśli złamiemy strajk, to nasi koledzy zginęli na darmo. Że się nic nie zmieni. Że władza, dla której ludzkie życie nie ma żadnej wartości zostanie umocniona – mówi Pluszczyk.
16 grudnia o godz. 20. teren kopalni opuścił ostatni górnik. Wszyscy musieli wrócić do pracy, do zakładu, w którym zginęli ich koledzy, następnego dnia.
W pacyfikacji kopalni Wujek zginęli Jan Stawisiński, Joachim Gnida, Józef Czekalski, Krzysztof Giza, Ryszard Gzik, Bogusław Kopczak, Andrzej Pełka, Zbigniew Wilk, Zenon Zając. 23 protestujących zostało rannych od kul z broni automatycznej. wielu ciężko.
Zmowa milczenia o dramacie, który rozegrał się na Wujku
Władze PRL-u zadbały o to, żeby sprawa została zamieciona pod dywan. W ciągu kilku dni SB zatrzymała siedem osób, które zostały oskarżone o organizowanie i kierowanie strajkiem w kopalni. Zadbano też o to, żeby strzały pozostały "anonimowe".
- Wszystkie pociski wyciągnięte z ciał w szpitalach w trakcie operacji czy sekcji zwłok, zostały przez służby bezpieczeństwa zabrane (i zniknęły w dziwny sposób). Kopalnia dostała polecenie w nocy, że ma teren "posprzątać". Posłano ciężki sprzęt, spychacze. W takich warunkach prokuratorzy przyszli następnego dnia badać to miejsce – opowiada Pluszczyk. Pluton specjalny dla zatarcia śladów na strzelnicy "przestrzelał" użytą broń.
20 stycznia 1982 Prokuratura Garnizonowa w Gliwicach umorzyła śledztwo w sprawie śmierci górników z Wujka. Jej zdaniem członkowie plutonu specjalnego działali w warunkach obrony koniecznej i użyli broni zgodnie z przepisami. Dziś wiemy, że było inaczej.
- Pluton specjalny cały czas tu był. Czekał na rozkaz. To byli ci, którzy dzień wcześniej strzelali w Jastrzębiu na kopalni Manifest Lipcowy. Tam czterech górników zostało ciężko rannych. Na szczęście nikt nie zginął – twierdzi Pluszczyk. Jak zauważa milicjanci wyposażeni byli tylko w broń palną. Nie mieli pałek ani gazu. - Wprowadzając ich do akcji, ja podejrzewam, że nawet nie musiało być rozkazu. Zresztą czym mieli walczyć, skoro tylko w to ich wyposażono. Wiedzieli, co mają robić. Zostali wykorzystani do zakończenia strajku na kopalni Wujek – dopowiada.
W 2009 roku po dwudziestu ośmiu latach od pacyfikacji kopalni i dwudziestu od upadku komunizmu, Sąd Najwyższy potwierdził wyroki sądów niższych instancji, które skazały 12 funkcjonariuszy ZOMO i ich dowódcę pacyfikujących kopalnię Wujek i Manifest Lipcowy na kary od 3,5 do 6 lat więzienia.
...
Komunistyczna milosc do klasy robotniczej.
Matka górnika z kopalni "Wujek"
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
duchowny katolicki obrządków ormiańskiego i łacińskiego, publicysta, opozycjonista
Jedno z wielu upamiętnień protestów robotniczych, które wybuchły w czasach PRL (Nowa Huta, 2013 r.), fot. Archiwum Autora
Gdy kilkanaście lat temu rozpoczął się proces oprawców z ZOMO, przyjeżdżała na każdą rozprawę. W ten sposób trasę Koszalin-Katowice przemierzyła pociągiem aż dziewięćdziesiąt siedem razy tam i z powrotem. Znosiła te nieprawdopodobne trudy, bo wierzyła, że domagając się prawdy i sprawiedliwości, może ocalić ideały, za które zginął jej syn.
Przez wiele ostatnich lat w sądzie w Katowicach można było zobaczyć zmęczoną i pooraną bruzdami twarz pani Janiny Stawisińskiej z Koszalina, matki dwudziestojednoletniego Janka, górnika z Kopalni Węgla Kamiennego „Wujek”, ciężko postrzelonego trzydzieści parę lat temu, dokładnie 16 grudnia 1981 roku, przez milicyjnego snajpera z helikoptera. Jej syn nie zginął od razu, długo konał w katowickim szpitalu. Dlatego pani Janina, rezygnując z pracy na Pomorzu Zachodnim, specjalnie przybyła na Śląsk i zatrudniła się w owym szpitalu. Jako salowa czuwała dzień i noc przy łóżku nieprzytomnego syna. Gdy 25 stycznia 1982 roku zmarł on bez odzyskania przytomności, powróciła do siebie. Tutaj nie miała łatwego życia. Była inwigilowana przez bezpiekę, utrudniano jej dostęp do grobu dziecka. W roku 1984 roku pobito ją nawet w czasie demonstracji.
Gdy kilkanaście lat temu rozpoczął się proces oprawców, przyjeżdżała na każdą rozprawę. W ten sposób trasę Koszalin-Katowice przemierzyła pociągiem aż dziewięćdziesiąt siedem razy tam i z powrotem. Znosiła te nieprawdopodobne trudy, bo wierzyła, że domagając się prawdy i sprawiedliwości, może ocalić ideały, za które zginął jej syn.
31 maja 2007 roku został ogłoszony wyrok w procesie członków plutonu ZOMO, który strzelał do górników. Na sali rozległy się oklaski, a krewni pomordowanych i ich przyjaciele odśpiewali hymn narodowy. Jednak jeszcze przez dwa lata trwały dalsze procedury prawne, wsparte sztuczkami adwokatów i propagandą niektórych środowisk.
Z kolei Czesław Kiszczak 26 kwietnia 2011 roku został uniewinniony przez warszawski Sąd Okręgowy. Pani Janina ten ostatni wyrok przyjęła z rozpaczą. Zmarła parę dni później, 3 maja, w dniu tak bardzo symbolicznym dla wszystkich polskich patriotów. Żyła siedemdziesiąt pięć lat. Pogrzeb zgodnie z jej wolą był bardzo skromny, bez oficjalnych przemówień, ale za to udziałem pocztów sztandarowych. Przybyli także wierni jak zawsze górnicy z „Wujka”. Pochowano ją na koszalińskim cmentarzu w tym samym grobie, w którym spoczywa jej syn. Imię jej syna nosi jedna z ulic w Koszalinie, odchodząca od ronda „Solidarności”.
Dziś kolejna rocznica morderczych strzałów oddanych do polskich górników. To powinno zachęcić nas wszystkich do pielęgnowania pamięci o wielu młodych chłopcach i dziewczętach, którzy tak jak Janek Stawisiński zamordowani zostali przez polskich komunistów, wysługujących się swoim radzieckim mocodawcom. Pamiętać należy o tych wszystkich Jankach, Staszkach, Frankach czy Marysiach, bo oni oddawali życie za naszą wolność.
Nie zapomnijmy też o pani Janinie z Koszalina. Ta skromna kobieta uratowała bowiem honor Trzeciej Rzeczpospolitej.
...
Zawsze sa matki.
Z opornikiem i Matką Boską – historia Emila Barchańskiego
Katarzyna Pawlicka
Dziennikarka Onetu
Zdjecie Emila Barchańskiego w jednej z warszawskich szkół - Jerzy Dudek / FORUM
Choć miał astmę i zaledwie 16 lat, z lubością palił duże ilości papierosów. 10 lutego 1982 roku, wraz z kolegami z opozycji, oblał farbą i podpalił pomnik Feliksa Dzierżyńskiego – symbol komunistycznej władzy. Niecałe cztery miesiące później jego ciało znaleziono na wysokości 500. kilometra Wisły. Dziś nikt chyba nie ma wątpliwości, że w takich okolicznościach trudno mówić o nieszczęśliwym wypadku.
"Nazywam się Emil Barchański. 6 czerwca 1982 r. skończę 17 lat. 13 grudnia 1981 r. dla milionów Polaków był potężnym ciosem w tył głowy. Jedni, upadłszy, zostali pojmani, inni jedynie się skulili (...). Ja należę do tych, którzy próbują stawiać kroki do przodu nawet w trudnej pozycji, w kuckach" – to jeden z mocniejszych fragmentów wspomnień nastolatka.
REKLAMA
Ja należę do tych, którzy próbują stawiać kroki do przodu nawet w trudnej pozycji, w kuckach
Emil Barchański
Zaczął je spisywać po rozprawach, w których brał udział kolejno jako oskarżony i świadek. Niestety, niebieska teczka zawierająca wszystkie sporządzone przez niego notatki, zaginęła. Zostało tylko kilkadziesiąt linijek brudnopisu przechowywanego przez matkę Emila – Krystynę Barchańską. Jak się okazuje, wystarczą one, by dostrzec niezłomną postawę "najmłodszej ofiary stanu wojennego".
Szesnastoletni radykał
"Janek" (pseudonim opozycyjny Emila) urodził się 6 czerwca 1965 w Warszawie. Wychowywał się w domu o artystycznych i humanistycznych tradycjach – jego ojczym był malarzem, matka utrzymywała kontakty z opozycją (przyjaźniła się z Krystyną Pochwalską wspierającą internowanych). Jednak radykalizm chłopca rozwinął się w Liceum im. Mikołaja Reja, do którego uczęszczał od 1980.
Był wrażliwcem, dużo czytał, interesował się historią, ale z powodów zdrowotnych musiał powtarzać pierwszą klasę. Nie przeszkodziło mu to jednak w działalności politycznej. To w szkole założył kabaret "Wywrotowiec" (świetnie parodiował "partyjny beton", m.in. członka Biura Politycznego KC PZPR – Albina Siwaka) oraz wyszedł z inicjatywą wydawania pisma satyryczno-politycznego "Kabel" (ukazał się jeden numer, potem publikację odkryła SB).
"Ku mojemu zaskoczeniu, prezentował bardzo radykalną postawę ideową. Mówił, że nie akceptuje ustroju fałszywego socjalizmu. W rozmowach z synem jesienią 1981 zorientowałam się, że jest pod wpływem swojej szkolnej wychowawczyni, polonistki Zofii Bujalskiej, która była aktywną działaczką nauczycielskiej »Solidarności«. Pamiętam szczególnie jedną dyskusję, kiedy przywołał nazwiska Tomasza Zana i Adama Mickiewicza, mówił o filaretach i filomatach, o kibitkach wysyłanych na Sybir. Odniosłam wtedy wrażenie, że on gotów jest już teraz wsiąść do takiej kibitki i pojechać za swoje ideały na najdalszy Sybir..." – możemy przeczytać we wspomnieniach Matki Emila.
Butelki z benzyną
Wiele wskazuje, że to właśnie Emil był pomysłodawcą zamachu na pomnik Feliksa Dzierżyńskiego w ramach słynnej akcji "Cokół". Później, w zeznaniach, winą za atak obciążył Tomka Sokolewicza, ale odwołał je 17 maja podczas rozprawy sądowej. Krystyna Barchańska sprawę komentowała tak: "Tłumaczył mi, że kiedy dojdzie do sprawy Tomka, a ci, co syna szantażują i biją, wreszcie wypuszczą go ze swoich łap, jako świadek odwoła to, co powiedział w śledztwie, ponieważ zeznanie pod przymusem nie jest ważne. Nic mu wtedy nie zrobią, a co więcej, zdemaskuje ich bezprawne metody działania. Taki miał plan".
To właśnie wtedy z ust młodzieńca padły słowa, które mogły kosztować go życie: "Ci panowie, kiedy biją, nie przedstawiają się, ale jestem gotów w każdej chwili ich rozpoznać".
Bezpośrednią inspiracją do akcji przeprowadzonej 10 lutego była napaść z lat 50. – odpowiedź na zamknięcie odwilżowego tygodnika "Po prostu". Emil słyszał najprawdopodobniej o incydencie, podczas którego – na znak krwawych zbrodni Dzierżyńskiego – części przedstawiającego go posągu pomalowano czerwoną farbą. W 1982 plan był podobny, choć nastawiony na mocniejszy efekt. Niebezpieczeństwo przedsięwzięcia pogłębiał fakt, że zaledwie kilkaset metrów od miejsca zdarzenia mieściła się siedziba stołecznej SB, a plac Dzierżyńskiego często odwiedzały milicyjne patrole.
Działania rozpoczęły się z godzinnym opóźnieniem, ok. 17.30. Dowodził Artur Nieszczerzewicz (pseudonim "Prut"). Emil miał obserwować teren i pilnować planu akcji. Sygnałem do jej rozpoczęcia było założenie biało-czerwonej opaski i wyciągnięcie kominiarki przez Nieszczerzewicza. Pojawił się wtedy Marek Marciniak, który rzucił w monument, dotychczas schowanym pod kurtką, słoikiem z czerwoną i białą, trudnozmywalną farbą. Zaraz potem pozostali uczestnicy zamachu cisnęli w pomnik dwa własnoręcznie wykonane koktajle Mołotowa. Dzierżyński zapłonął na oczach przechodniów wracających z pracy. Nie wszystko jednak poszło po myśli młodych opozycjonistów. Milicja zatrzymała Marciniaka – funkcjonariusze zakleszczyli go między ścianą budynku a maską samochodu.
"10 lutego 1982 późnym popołudniem syn wpadł do domu razem z Arturem Nieszczerzewiczem. Obaj byli bardzo podnieceni, choć próbowali to ukryć. Trudno jednak było nie zauważyć, iż coś się stało. Musiałam się dowiedzieć, o co chodzi. Syn powiedział mi w wielkiej tajemnicy, że odważyli się zrobić zamach na pomnik Feliksa Dzierżyńskiego" – tak pamiętny dzień wspomina Krystyna Barchańska.
"Nie ma skóry, są tylko nerwy"
Wszyscy uczestnicy akcji "Cokół" należeli do Konfederacji Młodzieży Polskiej "Piłsudczycy" – grupy opozycyjnej działającej na zasadach zapożyczonych od Armii Krajowej. Używali pseudonimów. Często nie znali nawet personaliów swoich kolegów. Operowali także "piątkami" – kontaktowali się ledwie z czterema innymi działaczami, z których tylko jeden przekazywał informacje dalej. Te zasady chroniły (przez jakiś czas) Emila i Artura od zatrzymania i brutalnych przesłuchań – Marek przyznał się do udziału w akcji, ale zdradził tylko pseudonimy towarzyszy. Po ciągnącej się miesiącami rozprawie został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu.
Tymczasem donos na "Piłsudczyków" przesłał, do dziś niezidentyfikowany, zdrajca. Na podstawie otrzymanych doniesień trzy wydziały Komendy Stołecznej MO: III-1 (do walki z opozycją), Dochodzeniowo-Śledczy i Śledczy odnotowały znaczący postęp w sprawie ataku na pomnik.
"Będę krzyczał"
1 marca 1982 roku Barchański zniknął z domu na 3 dni, by w prowizorycznej drukarni, mieszczącej się na rogu ulic Kijowskiej i Targowej, drukować bibułę „Będę krzyczał” autorstwa Adama Michnika. Towarzyszył mu dobry kolega – Szymon Pochwalski i nieznany chłopcom mężczyzna przedstawiający się jako Andrzej. 3 marca, gdy do, mieszkania, w którym pracowali młodzi, wtargnęli funkcjonariusze SB, zastali w nim tylko Szymona i uciekającego Emila (wyskoczył na balkon, ale spostrzegłszy, że jeden z esbeków ma go na muszce, wrócił do środka). Wizyta funkcjonariuszy nie mogła być przypadkowa – bez wątpienia wiązała się ze zdradą kogoś z organizacji. Personaliów konfidenta do dziś nie udało się ustalić.
Obiecali mi, że jeśli będę o tym mówił, to rodzina znajdzie mnie w Wiśle
Emil Barchański
16-latek był przez kilka dni nielegalnie przetrzymywany w pałacu Mostowskich, gdzie został poddany torturom i "maglowany". "Bił seryjnie, bez przerwy, to była jedna długa niespodzianka. Każdy cios to ból. Znienacka, pojedyncze uderzenia bolą bardziej od ciągłego bicia, kiedy po chwili niczego się już fizycznie nie czuje, bo wtedy górują udręka i ból psychiczny. Oczy szczypią, tępy ból głowy, ciemno przed oczami, uczucie golizny, nie ma skóry, są tylko nerwy, chłód i uciążliwy ból w karku pod ogromnym ciężarem głowy" – czytamy w jego wspomnieniach.
W tym czasie najbliżsi Emila nie mieli pojęcia, co się z nim dzieje. 17 marca w sądzie dla nieletnich odbyła się rozprawa, podczas której chłopak został oskarżony o znieważenie pomnika Dzierżyńskiego, sporządzanie nielegalnych wydawnictw i udział w związku, "którego istnienie i działalność miały pozostać tajemnicą wobec organów państwowych". To właśnie podczas tego procesu, jako winnego akcji "Cokół" wskazał Tomka Sokolewicza. Sam dostał wyrok dwóch lat w zawieszeniu i dozór kuratora.
9f2a9903-1fe2-4df4-8707-df2c0eac8dab Dziennikarz Dawid Wildstein ze zdjęciem Emila Barchańskiego - Tomasz Gzell / PAP
Dziennikarz Dawid Wildstein ze zdjęciem Emila Barchańskiego
Zobaczyć słońce
Na rozprawę Sokolewicza (17 maja), w której miał pełnić rolę świadka, szedł z opornikiem na palcu i – wzorem Lecha Wałęsy – wizerunkiem Matki Boskiej w klapie marynarki. Zgodnie z wcześniejszym postanowieniem odwołał wszystkie wcześniejsze zeznania, tym samym uniemożliwiając sądowi jednoznaczne oskarżenie kolegi. Emil podkreślał, że poprzednie deklaracje były wymuszone szantażem i biciem. Nie mógł wskazać tych, którzy go torturowali z imienia i nazwiska, ale publicznie oskarżył obowiązujący ustrój. Jak relacjonuje Krystyna Barchańska, na pytanie sędzi Katarzyńskiej: "A dlaczego ty to wszystko, synu, robisz?" udzielił wstrząsającej odpowiedzi. - Ponieważ taki socjalizm, jaki proponuje ten rząd i ta partia, jest nie do przyjęcia - stwierdził.
Odważna deklaracja chłopca nie mogła zostać puszczona mimo uszu. Kolejną rozprawę wyznaczono na 17 czerwca 1982. Emil zmarł 2 tygodnie wcześniej.
"(…) Obiecali mi, że jeśli będę o tym – tj. o torturach – mówił, to rodzina znajdzie mnie w Wiśle" – takie zdanie - według zeznań ówczesnego dyrektora Liceum im. Mikołaja Reja, Witolda Kalińskiego - miało paść z ust Emila po marcowym procesie. W maju chłopak wziął udział w kilku manifestacjach wolnościowych (podczas jednej podtruł się gazem). W tym czasie poznał także Huberta Iwanowskiego, 22-letniego studenta, który wraz z żoną i małym dzieckiem zamieszkał nieopodal Barchańskich.
Młodzi mężczyźni spędzali ze sobą sporo czasu – spacerowali z psami i prowadzili dyskusje. Matka Emila twierdzi, że wieczorem 2 czerwca, jej syn udał się na spotkanie z Hubertem. Miał z sobą zabrać niebieską teczkę, w której trzymał zapiski z ostatnich miesięcy. Widziała je wtedy po raz ostatni. Kolejnego dnia przyjaciele umówili się nad Wisłą. Nastolatek zostawił na stole kuchennym kartkę z informacją, że "wychodzi po słońce".
Wieczorem, przed godziną policyjną, Iwanowski wrócił na osiedle sam.
Kilka historii jednej śmierci
Wersje zdarzeń, które student podawał Krystynie Barchańskiej (a później milicji), znacznie różniły się między sobą. Na początku relacjonował, że Emil przeprawił się na drugą stronę Wisły. Tam miał czekać na niego samochód i dwóch ludzi. Później powtarzał, że chłopak rzucił się do wody za tonącym psem. Nie dawała temu wiary matka Emila. Jej syn panicznie bał się wody, a pies był doskonale pływającym wyżłem.
W zależności od wersji, Hubert miał towarzyszyć przyjacielowi lub siedzieć na brzegu pogrążony w lekturze. W dzień pogrzebu chłopca, późnym wieczorem, Krystyna odbyła finalną rozmowę z sąsiadem, który jako ostatni widział jej syna. Miały podczas niej paść słowa: "A czy pani chce, by spotkał mnie taki sam los, jak pani syna? Ja mam żonę i dziecko. Czy pani chce, abym zapłacił życiem, jak Emil? Czy to zwróci pani syna?". Byłam bezsilna. Zapytałam jeszcze tylko: "Czy pan, panie Hubercie (...) ma poczucie winy?". – Nie – odparł. – Tak jak posługiwano się Emilem, tak i mną - dodał.
5 czerwca ciało nastolatka odnalazł ormowiec, Andrzej Dłużniewski. Ponieważ w weekendy kostnica była zamknięta, Krystyna Barchańska mogła je zidentyfikować dopiero 2 dni później.
"W poniedziałkowy ranek, 7 czerwca, musiałam spełnić ten koszmarny obowiązek matki – musiałam zidentyfikować zwłoki syna... Wchodzę do kostnicy na Oczki i od razu rozpoznaję ciało Emila. Jest w strasznym stanie. Wygląda jak wielka, monumentalna rzeźba. Jest napuchnięte, nabrzmiałe, ogromne, chyba dwumetrowej długości. Na szyi otwarta rana, w której kłębią się białe robaki. Jestem wstrząśnięta tym widokiem. Na moich oczach robaki jedzą ciało mojego syna" - relacjonowała później.
Zwłok Emila celowo nie włożono do chłodni. Prawdopodobnie po to, by zatrzeć ślady zbrodni. Sekcję przeprowadzono dopiero 11 czerwca, niemal tydzień po ich znalezieniu. Wykazała bardzo posunięte gnicie ciała, a także urazy mechaniczne świadczące o pobiciu. Wszystkie niejasności zostały jednak zignorowane, a dochodzenie umorzono już po pięciu miesiącach.
Postępowanie w sprawie domniemanego zabójstwa "najmłodszej ofiary stanu wojennego" było wznawiane jeszcze kilkakrotnie, jednak do tej pory nie wskazano winnych śmierci chłopca.
W 1996 roku na podstawie życia Barchańskiego powstał film dokumentalny w reżyserii Ryszarda Romanowskiego "Wyszedłem po słońce..." tytułem nawiązujący do ostatniej wiadomości Emila. W 2008 roku młody opozycjonista został pośmiertnie odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Rok wcześniej w Teatrze Telewizji miała premierę sztuka Małgorzaty Imielskiej "Sprawa Emila B.".
...
Komuchy to straszne tchorze. Bali sie fantazji dzieciakow o powstaniu i te dzieci mordowali...
PAP
Obchody 35. rocznicy "bydgoskiego marca"
Uroczystości upamiętniające wydarzenia z 1981, które przeszły do historii jako "kryzys bydgoski" lub "Bydgoski Marzec" - Tytus Żmijewski / PAP
Obchody 35. rocznicy wydarzeń "bydgoskiego marca", w czasie których doszło do pobicia działaczy Solidarności i niezależnego ruchu chłopskiego, odbyły się dziś w Bydgoszczy. Listy do uczestników przesłali prezydent Andrzej Duda i prezes PiS Jarosław Kaczyński.
Uroczyste spotkanie odbyło się w gmachu urzędu wojewódzkiego, w dawnej sali Wojewódzkiej Rady Narodowej. Tam 19 marca 1981 r. rozegrały się wydarzenia, w czasie których zostali poturbowani przez ZOMO (Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej): przewodniczący Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ "Solidarność" Jan Rulewski i działacz związku Mariusz Łabentowicz oraz działacz chłopski Michał Bartoszcze.
REKLAMA
REKLAMA
"Kryzys bydgoski, nazwany również prowokacją bydgoską, w sposób szczególny ukazał słabość fundamentów, na których opierał się reżim komunistyczny. (...) Brutalny atak ZOMO w siedzibie WRN w Bydgoszczy miał przerwać protest przeciwko niedopuszczeniu do rozmów ze stroną rządową ludzi Solidarności i członków oczekującego na rejestrację niezależnego związku rolników" - napisał prezydent Duda w liście, który odczytał przewodniczący NSZZ RI "Solidarność", senator Jerzy Chróścikowski.
Prezydent zaznaczył, że Polacy masowo w geście solidarności z pobitymi przystąpili 27 marca 1981 r. do czterogodzinnego strajku ostrzegawczego, który bywa określany mianem największego sukcesu strajkowego Solidarności.
"Po raz pierwszy w tego rodzaju akcji wzięli udział studenci i uczniowie. Tego pragnienia wolności, solidarności i prawdy nie stłumił do końca nawet stan wojenny. I dzisiaj, mimo że żyjemy w radykalnie innej rzeczywistości, wciąż aktualne pozostają płynące z tej przeszłości przesłania. Mówią one o fundamentalnym znaczeniu obywatelskiego zaangażowania i wartości idei, z której wyrosła Solidarność" - podkreślił prezydent.
W czasie uroczystości zasłużonym działaczom związkowym zostały wręczone odznaczenia państwowe, medale marszałka województwa i wyróżnienia związkowe. Krzyże zasługi w imieniu prezydenta wręczył jego doradca prof. Andrzej Zybertowicz.
Uczestnicy rocznicowych obchodów wzięli również udział w uroczystej mszy w kościele Świętych Apostołów Piotra i Pawła, a także złożyli kwiaty pod tablicą upamiętniającą strajk chłopski w gmachu ówczesnego Wojewódzkiego Komitetu Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego i pod tablicą w sali WRN.
19 marca 1981 roku na sesję Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy przybyła delegacja NSZZ "Solidarność" oraz rolników domagających się zgody na utworzenie własnego związku zawodowego i od trzech dni okupujących budynek WK ZSL.
W programie sesji uwzględniono wystąpienie związkowców na temat chłopskich postulatów. Jednak, wbrew uzgodnieniom, sesję WRN niespodziewanie zakończono wcześniej, nie dając delegacji dojść do głosu. Część radnych wyszła z sali, a reszta, wspólnie z działaczami związkowymi, chciała zredagować protest w tej sprawie do władz.
W tym czasie do budynku wezwano oddziały ZOMO, które nakazały zgromadzonym opuścić salę. Gdy ci stawili opór, milicjanci siłą wyprowadzili wszystkich z budynku. W czasie akcji poturbowani zostali Rulewski, Łabentowicz i Bartoszcze.
...
To byly proby stanu wojennego. Atak nie zaczal sie 13 grudnia. Byl duzo wczesniej.