Koszmar w Zimbabwe!
Serwis znalezionych frazLinki
- Ashley...
- Pedofilland - nieustający koszmar !
- Koszmar w Gwinei Równikowej .
- Koszmar w Kaszmirze ...
- Urodziny najstarszego kapĹana w Polsce !!!!
- Kontr- MyĹli -debaty studenckie!
- Dante Alghieri
- Ukryte artystyczne dusze !
- Wielka Brytania -> Irlandia ...
- BezpĹatne badanie wzroku
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- reszka.htw.pl
Ashley...
Potwierdziły się informacje, że domniemany wypadek na lotnisku w stolicy Zimbabwe był tylko inscenizacją dla potrzeb ćwiczeń. O wypadku doniosły światowe agencje informacyjne; teraz dopiero dyrektor zarządu lotnictwa cywilnego Zimbabwe, David Chawota, który wcześniej mówił o katastrofie, oznajmił, że były to jednak tylko ćwiczenia.
Poprzednio agencje informacyjne cytowały przedstawicieli władz, którzy mówili o wypadku. Dyrektor zarządu lotnictwa cywilnego Zimbabwe, David Chawota potwierdził to i agencji AFP, i agencji Reutera i dopiero brytyjskie ministerstwo obrony uzyskało swoimi kanałami informacje o ćwiczeniach.
Władze Zimbabwe posunęły się bardzo daleko w upozorowaniu wypadku: nad pasem startowym, z którego unosiły się kłęby czarnego dymu, krążyły wojskowe helikoptery, z miasta posłano na lotnisko kolumnę karetek pogotowia na sygnale, a przed budynkiem terminalu zgromadził się spory tłum aktorów w roli zdesperowanych krewnych.
Dopiero z dużą zwłoką, kiedy świat obiegły już relacje o panice na lotnisku w Harare, zwołano tam konferencje prasową, na której ten sam David Chawota oznajmił, że były to jednak tylko ćwiczenia.
Nie wiadomo jakim kanałem dowiedziało się o tym z wyprzedzeniem ministerstwo obrony w Londynie, mimo że prezydent Zimbabwe Robert Mugabe uważa Wielką Brytanię za swego największego wroga.
>>>>
No cusz normalka w podobnych swirlandach.Po prostu zmienili stratgie wizerunkowa w trakcie i taki efekt!
Zimbabwe - kraj koszmar.
Dzis dowiadujemy sie ze:
Dziewięciu polskich turystów zatrzymanych dzisiaj przez policję w Harare jest obecnie przesłuchiwanych przez policję - poinformował Rafał Sobczak z Biura Prasowego MSZ. Zapewnił, że polskie władze podejmują wysiłki na rzecz ich zwolnienia. Przyczyną zatrzymania było prawdopodobnie to, że Polacy robili zdjęcia. Policja odebrała im telefony i aparaty fotograficzne.
- W dniu dzisiejszym nasza ambasada w Pretorii, której terytorialnie podlega Zimbabwe, otrzymała informację o zatrzymaniu dziewięciu polskich obywateli w Harare - powiedział Sobczak.
Według niego, ze wstępnych ustaleń wynika, iż grupa polskich turystów została zatrzymana prawdopodobnie podczas robienia zdjęć w wiosce pod Harare, do której miał przybyć prezydent Zimbabwe. Polakom towarzyszyło czterech obywateli tego kraju, co - jak mówił Sobczak - spowodowało dodatkowe zaniepokojenie policji ochraniającej wiec.
Z relacji jednego z Polaków, z którym skontaktowała się nasza ambasada, wynika, że po zatrzymaniu zostały im odebrane i przekazane do depozytu telefony komórkowe i aparaty fotograficzne.
Sobczak zaznaczył, że polska placówka w Pretorii bardzo szybko skontaktowała się także z przedstawicielami Polonii, którzy na stałe mieszkają w Harare i mają dobry kontakt z lokalnymi władzami.
- Obecnie grupa dziewięciu osób przebywa w komendzie głównej policji w Harare. Trwa przesłuchanie. Polacy przesłuchiwani są pojedynczo - powiedział Sobczak. Policja zatrzymała także obywateli Zimbabwe, którzy mają być przesłuchani.
Sobczak poinformował, że przedstawiciel polskiej Polonii skontaktował się z szefem policji i jak dotąd nie przedstawiono Polakom żadnych zarzutów. Nie podano także oficjalnego powodu zatrzymania. Przedstawiciele Polonii otrzymali prawo widzenia się z zatrzymanymi turystami i dostarczyli im żywność oraz napoje.
>>>>>
W takim kraju wszystko mozliwe!
Powiedział o prezydencie i balonikach. Aresztowali go
Policja aresztowała mężczyznę, który pozwolił sobie na żart z prezydenta Zimbabwe Roberta Mugabe - informuje "The Huffington Post".
Aresztowany mężczyzna to stolarz, który głośno zastanawiał się, czy Mugabe był w stanie sam nadmuchać baloniki na swoje 88. urodziny.
Mężczyznę aresztowano w sobotę w barze. Tam właśnie stolarz głośno skomentował transmitowane w telewizji obchody urodzin prezydenta.
Aresztowany 12 marca ma stanąć przed sądem za obrazę prezydenta.
>>>>
No to juz jest psychopatokracja ... Wystarczy spojrzec na zdjecie ...
Arne Perras,Nicolas Richter
Süddeutsche Zeitung
Szlakiem "krwawych diamentów"
Od wielu lat społeczność międzynarodowa stara się ukrócić handel "krwawymi diamentami". Z chwilą, gdy kamienie zostaną oszlifowane, trudno odkryć mroczną tajemnicę ich pochodzenia. Czy nabywcy kosztownych błyskotek zdają sobie sprawę, że finansują brutalne rządy dyktatorów pokroju Roberta Mugabe? Oto relacja z podróży szlakiem brudnych diamentów.
Elegancka para schodzi po szerokich schodach wprost w objęcia nowojorskiej zimy. Nieznajoma, ubrana w zwiewną suknię kroczy z gracją wśród wirujących płatków śniegu, otoczona opiekuńczym ramieniem partnera. Na szyi kobiety błyszczy diamentowa kolia, rzucając iskry w mrok nocy. W takich filmach, jak ten jubilerzy reklamują szlachetne kamienie. Diamenty są głównymi bohaterami spotów reklamowych. Zawsze wcielają się w identyczną rolę: symbolizują uczucie łączące zakochanych i dają świadectwo dozgonnej miłości. Kamienie milczą na temat swej przeszłości. Czy posiadacze brylantów wiedzą skąd pochodzą drogocenne błyskotki i ile zła wyrządziły? Niektóre tajemnice diament zdradza pod lupą. Dopiero w dziesięciokrotnym powiększeniu widać mikroskopijne zanieczyszczenia i pęknięcia. (...) Czystość struktury diamentów zakłócają różne inkluzje, za wyjątkiem jednej - ludzkiej krwi. Diamenty nie krwawią, choć niekiedy nazywa się je "krwawymi diamentami".
Przez pewien czas tylko w kinach można było zobaczyć mordercze kamienie, finansujące krwawe rozgrywki dyktatorów w regionach ogarniętych konfliktami zbrojnymi. Po latach powróciły z wygnania. Od listopada ubiegłego roku zniesiono embargo na eksport diamentów wydobywanych w Zimbabwe, kraju rządzonym przez dyktatora Roberta Mugabe.
Obrońcy praw człowieka nazywali tę decyzję hańbiącą. Postanowienie organizacji międzynarodowej, regulującej system obrotu surowcem diamentowym, wywołało sprzeczne reakcje rządów i zazwyczaj jednomyślnych lobbystów przemysłu diamentowego. Jak krwawe, jak brudne są kamienie Roberta Mugabe? W celu odkrycia prawdy wyruszyliśmy ich szlakiem. Przemierzyliśmy rozpaloną słońcem sawannę, dotarliśmy do gniazd przemytników ukrytych w górach, do centrum diamentowego w Antwerpii. Rozmawialiśmy z nielegalnymi poszukiwaczami, żołnierzami, biznesmenami i dyplomatami. (…)
Zimbabwe przecinają łagodne wzniesienia, a kobierzec liści opadłych z lasów miombo mieni się wszystkimi kolorami w promieniach wschodzącego słońca. Na wschodzie kraju wyrastają góry wyznaczające granicę z Mozambikiem (...), a na zachodzie rozciągają się jałowe pola Marange - świat Simona Sithole.
Mutare
Każdej nocy 26-latek o zapadniętych policzkach przekopuje kamienistą ziemię. Wierzy, że pewnego dnia uśmiechnie się do niego szczęście i znajdzie cenny kamień. Żona z trójką dzieci czeka w domu i modli się o szczęśliwy powrót męża. Niedawno Simon rozharatał sobie prawe przedramię o ostry odłamek skały. To drobnostka, gdy pomyśli, co mogą mu zrobić żołnierze i strażnicy z psami, tropiący nielegalnych poszukiwaczy diamentów. Biada, jeżeli złapią nieszczęśnika. Simon Sithole już raz dostał się w ich łapy. - Drugim razem nie puszczą mnie żywego - stwierdza. Mimo niebezpieczeństwa nadal kopie pod osłoną nocy. (...)
O świcie Simon odwiedził znajomego. Zmył z ciała siedmiotygodniowy brud, opatrzył świeżą ranę, założył czystą koszulkę i przyjechał na spotkanie w mieście Mutare. W parku miejskim nie ma żywego ducha, ale Simon uważnie rozgląda się dookoła. Boi się, że ktoś może podsłuchać naszą rozmowę. W Zimbabwe roi się od szpicli opłacanych przez paranoicznego dyktatora Roberta Mugabe. Reżim zarabia krocie na eksporcie kamieni szlachetnych. Simon Sithole jest jednym z tysięcy biedaków, próbujących uszczknąć odrobinę z bajkowego bogactwa. Dlatego po zapadnięciu zmroku ryje w kamienistej ziemi.
Zimbabwe mogłoby pławić się w dobrobycie dzięki posiadanym złożom diamentów. Kopalnie w Marange przynoszą co roku od dwóch do czterech miliardów dolarów zysku, równowartość niemalże całego budżetu państwa. Niestety diamentowe bogactwo stało się przekleństwem Zimbabwe. Wydobycie i eksport kamieni kontrolują organizacje przestępcze. Pracownicy kopalni są wyzyskiwani, oszukiwani, torturowani i mordowani. Większość zysków z wydobycia diamentów płynie do kieszeni sługusów i generałów Roberta Mugabe. Zniesienie embarga na sprzedaż diamentów z Marange jest na rękę dyktatorowi i jego klice po tym, jak społeczność międzynarodowa wprowadziła przeciwko Zimbabwe szereg dotkliwych sankcji. Reżim potrzebuje pieniędzy na dalsze finansowanie represji - opłacenie wojska, policji, młodzieżowej przybudówki partii rządzącej i jej bojówek. Przemoc jest jedynym środkiem, zapewniającym 87-letniemu dyktatorowi utrzymanie się przy władzy.
Diamentowych pól Marange pilnują strażnicy, patrole, blokady. Wtajemniczeni znają sposoby, jak dostać się do skarbca. (...) Simon Sithole od lat koczuje w jamie wydrążonej w korzeniach drzewa. W ciągu dnia śpi, gotuje papkę z mąki kukurydzianej, a po zapadnięciu zmroku tyra w pocie czoła dla "syndykatu".
Pracę grupy kopaczy nadzoruje żołnierz. Dziewięcioosobową brygadę tworzą rolnicy i bezrobotni. Tak długo przekopują ziemię w Shonje Hills aż ręce odmówią im posłuszeństwa. Żołnierz bacznie obserwuje robotników. Prawdopodobnie dał łapówkę przełożonym albo dowództwo pozwoliło mu szukać diamentów na własną rękę, opłacając sobie w ten sposób jego wierność. Na obrzeżach trzech oficjalnych kopalni diamentów drąży ziemię tuzin nielegalnych syndykatów. Połowę urobku dostają górnicy, połowę zabierają żołnierze. Dla Sithole to marny interes. - Takie są zasady - stwierdza bezradnie.
A pomyśleć, że jeszcze dziesięć lat temu nikogo nie interesowały drobne, niepozorne kamienie, nieco cięższe od zwykłych, polnych kamyków. Miejscowi chłopcy używali ich jako amunicji do ostrzeliwania ptaków z proc. Surowe diamenty z Marange okrywa zielono-brązowa powłoka, dlatego człowiek tak późno odkrył ich tajemnicę. (...)
Nowy Jork
Dwanaście tysięcy kilometrów na północny zachód, w Nowym Jorku przedsiębiorca Martin Rapaport opowiada, jak pewnego jesiennego dnia przechadzał się po Piątej Alei na Manhattanie. Naturalnie zajrzał także do sklepu jubilerskiego Tiffany. Na drugim piętrze w dziale z pierścionkami zaręczynowymi obserwował zakochane pary, dumnych rodziców towarzyszących młodym, toasty wznoszone szampanem. Potem sprzedawca wkładał pierścionek w ozdobne puzderko, a z papieru i wstążek wyczarowywał małe dzieło sztuki.
Rapaport, potężnie zbudowany mężczyzna z nieodłączną jarmułką na głowie, może godzinami opowiadać o diamentach. Obecnie przemawia na międzynarodowej konferencji poświęconej handlowi diamentami. Martin Rapaport jest pomysłodawcą monitoringu cen diamentów i autorem cenionych ekspertyz, publikowanych w internecie. - Ważne, aby nabywcy lepiej rozumieli mechanizmy powstawania luksusu - opowiada. Na dobrą sprawę diament jest krystaliczną formą węgla w najczystszej postaci. Dopiero pragnienia człowieka czynią z niego przedmiot powszechnego pożądania. (...) Diament stał się symbolem narodzin wielkiego uczucia. Wielu przedstawicielom branży jubilerskiej zależy na tym, aby kamień zachował w tajemnicy swoją historię, zwłaszcza jeżeli pochodzi z kraju rządzonego przez dyktatora Mugabe.
Tymczasem w listopadzie ubiegłego roku USA, Kanada i Unia Europejska cofnęły sprzeciw wobec eksportu diamentów z Zimbabwe. Dyktator może co roku zarzucać rynek milionami karatów. Martin Rapaport, 59-letni ekspert i sumienie branży diamentowej otwarcie przyznaje: – Nie jestem w stanie zapobiec sprzedaży diamentów z Zimbabwe. Nie pomoże płacz, krzyk, czy przekleństwa. Nikt nie wrzuci kamieni do toalety i nie pociągnie za spłuczkę. Zawsze znajdzie się chętny do ich kupna. Dlatego w praktyce nie można położyć kresu procederowi handlu krwawymi diamentami.
A właściwie dlaczego nie można?
Czy dziesięć lat temu społeczność międzynarodowa nie opracowała mechanizmów kontroli surowcem diamentowym? W tamtym czasie paramilitarne bojówki przejęły kontrolę nad polami diamentowymi w Afryce Zachodniej. Gigantyczne zyski ze sprzedaży kamieni płynęły na zakup broni. Wojskowi awanturnicy terroryzowali społeczeństwo, a górników buntujących się przeciwko nieludzkim warunkom pracy w kopalniach diamentów - okaleczano, torturowano i zabijano. (...) Wreszcie dawne potęgi kolonialne przy wsparciu Narodów Zjednoczonych, lobbystów i organizacji praw człowieka postanowiły wprowadzić przejrzyste procedury kontrolne. Początkowo rozważano wypalenie laserem kraju pochodzenia, potem postanowiono opatrzyć diamenty specjalnym certyfikatem. Długi czas toczono jałowe dyskusje na temat formatu dokumentu. Ostatecznie konsultacje zakończyło przyjęcie systemu certyfikacji diamentów zwanego potocznie Procesem Kimberley (Kimberley Process Certification Scheme - KPCS) od miasta w RPA, gdzie odbył się pierwszy szczyt w sprawie ukrócenia handlu "krwawymi diamentami". Od 2003 roku każdy ładunek surowych diamentów eksportowany za granicę musi być zaopatrzony w rządowy certyfikat. Eksport diamentów jest niemożliwy bez dokumentu. Kamienie, wydobywane w kopalniach kontrolowanych przez rebeliantów nie otrzymają certyfikatu i tym samym nie mogą trafić do legalnej sprzedaży.
Niestety, diament - ów niezrównany mistrz kamuflażu - potrafi ukryć prawdziwe pochodzenie. Szlachetne kamienie stały się ulubieńcem przemytników, uchodźców, pralnią brudnych pieniędzy, przedmiotem nielegalnych interesów i walutą finansującą władzę dyktatorów. Małe, łatwe do ukrycia kamienie są poszukiwanym środkiem płatniczym, z którego szybko da się usunąć oficjalne nadruki, znaki wodne i numery seryjne. Obecnie międzynarodowy program regulacji handlu diamentami może ponieść sromotną klęskę, ponieważ sygnatariusze porozumienia nie przewidzieli precedensu Zimbabwe, gdy eksporterem "krwawych diamentów" nie są rebelianci i samozwańczy watażkowie, lecz państwo.
Pięć lat temu rząd Roberta Mugabe przygotował grunt pod diamentową gorączkę konfiskując złoża Marange brytyjskiej spółce wydobywczej African Consolidated Resources po odkryciu w tym rejonie drogocennych kamieni. Władze Zimbabwe nie były w stanie zabezpieczyć diamentowych pól ani ich właściwie eksploatować. Lotem błyskawicy rozeszła się wiadomość o odkryciu najbogatszych na świecie złóż diamentowych. W innych regionach trzeba przerzucić setki ton skał, aby znaleźć diamenty o wadze dwóch karatów, czyli 0,4 gramów, zaś w Marange urobek wynosi nawet 5 tys. karatów. W okolicy pojawili się awanturnicy i poszukiwacze szybkiej fortuny. Wszyscy mieli dolary w oczach. Diamentowa gorączka ogarnęła nawet profesorów wyższych uczelni. Każdy przyjechał z własną łopatą.
Marange
Wkrótce na powierzchni wielkości dziesięciu boisk piłkarskich kłębiły się tysiące kopaczy. Chmura pyłu była widoczna na kilometry. Samozwańczy poszukiwacze nawet na chwilę nie opuszczali wykopanej dziury. Kiedy dręczyło kogoś pragnienie płacił diamentami za szklankę wody. W końcu do akcji wkroczyło wojsko. Operację nazwano "Hakudzokwe" - "Nigdy nie wracaj". Podczas pacyfikacji żołnierze zabili setki osób i przejęli kontrolę nad diamentowymi złożami.
Uczestnicy Procesu Kimberley, którego zadaniem jest ukrócenie nielegalnego handlu diamentami, wysłali do Marange inspektorów. Ci donieśli o masowym łamaniu praw człowieka i ekscesach miejscowej armii. W efekcie zawieszono eksport kamieni szlachetnych z kopalni w Marange, nakazano wycofanie oddziałów wojska i ogranicznie przemytu. Wkrótce pojawiły się rozbieżności między sygnatariuszami Procesu Kimberley - strażnikami handlu diamentami ze źródeł wolnych od konfliktów zbrojnych. Kraje afrykańskie nie zgadzały się na to, aby dawne mocarstwa kolonialne dyktowały im, co mają robić z rodzimymi bogactwami naturalnymi i coraz energiczniej domagały się wycofania zakazu eksportu diamentów. Z kolei Stany Zjednoczone, Kanada i organizacje praw człowieka dostrzegały w embargu szansę odcięcia znienawidzonego reżimu Mugabe od ostatniego źródła pieniędzy.
Władze Zimbabwe eksploatują trzy kopalnie diamentów w Marange do spółki z firmami zagranicznymi. Dochody z wydobywanych w Marange diamentów trafiają do kieszeni wysoko postawionych członków ekipy rządzącej. Znawcy miejscowych realiów wymieniają za każdym razem te same nazwiska: Mugabe, Grace - jego małżonkę-zakupoholiczkę, ministra górnictwa Oberta Mpofu i głównodowodzącego armią Constantine Chiwengę. (...) Wiadomo, że satrapa spłaca dostawy broni i techniki szpiegowskiej dostarczonej przez Chiny diamentami wydobywanymi w kopalni Anjin.
Władze nie znają litości wobec nielegalnych poszukiwaczy przekopujących ziemię na obrzeżach pół diamentowych. Przekonał się o tym na własnej skórze Masinda Sanyatna. W nocy, czwartego listopada wyruszył do Marange z grupą kilkudziesięciu desperatów. Sanyatna rozpaczliwie potrzebował pieniędzy na utrzymanie rodziny. Ogród warzywny nie przynosił plonów, próby uprawy pomidorów spełzły na niczym, bo w okolicy brakowało wody.
Pięć dni później Masinda wylądował w szpitalu w wiosce Mutambara. Zagryzając wargi z bólu ostrożnie siada i rozwija niebieski ręcznik owinięty wokół lewego podudzia. Łydka przypomina krwawą, bezkształtną masę, z otwartej rany wzdłuż kości piszczelowej sączy się ropa.
Dopiero co zaczął kopać, gdy nadszedł patrol. Masinda Sanyatna rzucił się do ucieczki, potknął się i runął na ziemię. - Bierz - usłyszał czyjś głos i na poszukiwacza rzuciły się dwa owczarki. Nie wie, co było gorsze: ból w nodze, czy strach przed tym, co mogą mu jeszcze zrobić. Policjanci podeszli bliżej, po chwili przywołali psy. - Możesz iść - rozkazał jeden z nich. Patrol ruszył w dalszy obchód. (...)
Co miesiąc poszukiwacze diamentów umierają z ręki państwowych albo prywatnych firm ochroniarskich. Według informacji byłych żołnierzy i działaczy organizacji pozarządowych nielegalni górnicy giną od kul, zostają pobici na śmierć albo rozszarpani przez psy. Nawet po śmierci poszukiwacza - diament, mistrz tajnej podróży - zawsze znajdzie sposób, aby pokonać granicę. Gdziekolwiek odkryto złoża diamentów, czy to w Indiach, czy w korytach rzek Brazylii albo na kontynencie afrykańskim, kamienie sobie tylko znanymi drogami docierają tam, gdzie można na nich ubić intratny interes.
Manica
Na drodze prowadzącej z Marange do Manicy w sąsiednim Mozambiku, panuje niewielki ruch. Znudzeni celnicy po obydwu stronach granicy wbijają pieczątki do paszportów, żaden nie ma ochoty na przeszukiwanie bagażu podróżnych. Atletyczny Rosjanin w okularach przeciwsłonecznych przejeżdża przez przejście graniczne białym, wypasionym modelem terenówki. Celnicy machają mu ręką. Wszyscy znają handlarza diamentów. Manica leży dwadzieścia minut jazdy samochodem od granicy z Zimbabwe. Po przyjeździe do miasteczka podróżnego witają ruiny kościoła portugalskiego, porośniętego chaszczami. Wątły mężczyzna w niebieskiej koszuli, z przerwą między zębami pojawia się punktualnie, zgodnie z umową. Przemytnik od lat krąży między Zimbabwe a Mozambikiem. Woli wędrować po górach zamiast jeździć samochodem. Dogadał się z żołnierzami patrolującymi granicę.
Opowiada, że interesy nie idą tak dobrze jak w 2010 roku, ale ciągle są opłacalne. Kilka dni temu sprzedał surowe diamenty o wadze 17 karatów, które wykopał w Marange. Zainkasował 3 tys. dolarów. W miasteczku tłoczą się dealerzy diamentów z całego świata. Niektórzy czekają w barach przy głównej ulicy. Już przed południem pojawiają się mocno umalowane damy i czekają na klientów. Do Manicy przyjeżdżają prostytutki nawet z odległego Harare.
Latem 2010 roku przygraniczne miasteczko odwiedzili inspektorzy Procesu Kimberley. Pracownicy hoteli otwarcie opowiadali o przybyszach z Indii i Izraela. Wynajmują na kilka tygodni całe piętra w hotelu i ruszają na diamentowe zakupy. Jeden z właścicieli hoteli nawet zaproponował, że zorganizuje specjalnie dla inspektorów prywatną aukcję diamentów. Później jeden z miejscowych handlarzy zdradził inspektorom szlaki, jakimi przewożą kamienie zmotoryzowani kurierzy, pracujący na zlecenie szmuglerskich syndykatów z Libanu.
Z Manicy kamienie wyruszają w dalszą drogę. Wiele trafia na Bliski Wschód, do Indii albo Chin. Pokaźna część ląduje w północnej Europie, w światowym centrum handlu surowymi diamentami.
Antwerpia
Dzielnica diamentów znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie eklektycznego dworca kolejowego o okazałej kopule. (…) Handel diamentami skupia się w dystrykcie Hoveniersstraat. Ulice dojazdowe zabezpieczają automatyczne bariery, opuszczane tylko dla samochodów transportujących wartościowe ładunki pod eskortą policji. W ciągu dnia ulice przemierzają w pośpiechu ludzie interesu. Niekiedy przed budynkiem giełdy diamentów gromadzą się grupki handlarzy - półgłosem wymieniają uwagi, dzielą się nowinkami towarzyskimi i sypią dowcipami. Twarze o jasnej karnacji mieszają się ze śniadymi obliczami Hindusów i mieszkańców Bliskiego Wschodu. Wielu mężczyzn nosi jarmułki albo czarne chałaty - odzienie ortodoksyjnych Żydów.
Diamond Office kontroluje rynek diamentowy, załatwia wszystkie formalności związane z importem i eksportem szlachetnych kamieni. Praktycznie każdy surowy diament na świecie choć raz przemierzył trzy piętrowy budynek. Codziennie trafiają tu kamienie o wartości 200 milionów dolarów. Pierwsze piętro zajmują rzeczoznawcy, oddzieleni od siebie cienkimi przepierzeniami. Obok nich siedzą handlarze albo posłańcy, upoważnieni do odebrania cennych przesyłek. Komisyjnie otwierają każdą paczuszkę, każdy kamień zostanie dokładnie obejrzany, zważony i wyceniony. Diament zachowuje kamienny spokój niczym poważny podróżny, który nie ma nic do ukrycia i z czystym sumieniem znosi badawcze spojrzenie celnika.
Przy jednym ze stolików belgijski rzeczoznawca do spółki z arabskim kurierem mierzą wzrokiem metalową kasetkę, pełną złożonych arkuszy papieru z nieoszlifowanymi diamentami. Największy, podobny do matowego kawałeczka szkła wielkości zęba trzonowego, wyceniono na 200 tysięcy dolarów. Rzeczoznawca uzbrojony w lupę powiększającą otwiera pękaty woreczek i wysypuje na kartkę papieru diamenty wielkości ziaren. Na stole spoczywają kamienie o wartości 2,5 miliona dolarów. Skąd pochodzą? Czy jeden z nich wykopał Simon Sithole? A może sprzedał je jakiś żołdak Mugabe? Kto przeszmuglował kamienie z Manicy w wielki świat?
W kasetce leży Certyfikat Kimberley, gwarantujący, że surowe diamenty pochodzą z regionów wolnych od konfliktów zbrojnych i wydobyto je z poszanowaniem praw człowieka. Dokument formatu A4 opatrzono mnóstwem pieczątek, podpisów i znaków wodnych. Ceryfikat wystawiły władze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. (...)
W światowym centrum handlu diamentami zaciera się pochodzenie błyskotek. Tak naprawdę nikt nie wie, w jakim zakątku globu ziemskiego wydobyto kosztowne kamienie. Wszyscy powołują się na Certyfikat Kimberley, ale licho wie skąd naprawdę pochodzą diamenty. W Antwerpii nikt nie zadaje zbędnych pytań, codziennie przyjmuje się tu 200 przesyłek i odprawia 450. Kamienie wysyła się do szlifierni w Indiach z unijnym Certyfikatem Kimberley. Po oszlifowaniu zamieniają się w brylanty, a te nie potrzebują żadnego zaświadczenia. (...)
Od listopada ubiegłego roku dyktator Robert Mugabe może znowu oficjalnie sprzedawać diamenty z Ceryfikatem Kimberley. Decyzja o zniesieniu embarga miała podłoże polityczne. Zimbabweński minister górnictwa Obert Mpofu pokpiwał z restrykcyjnych działań Amerykanów, że słoń próbuje rozdeptać mysz. Kraje afrykańskie opowiedziały się za cofnięciem zakazu eksportu, grożąc bojkotem Procesu Kimberley. Ostatecznie Europejczycy wypracowali kompromis. - Zachód musiał zrozumieć, że porozumienie z Kimberley nie rozwiąże problemu łamania praw człowieka - oświadczył jeden z unijnych dyplomatów. - System certyfikacji diamentów przestałby praktycznie istnieć, gdybyśmy twardo obstawali przy naszym stanowisku.
A co robi przemysł jubilerski?
Przedstawiciele przemysłu po raz kolejny zachowują się tak, jakby wszystko było w najlepszym porządku, szermują takimi określeniami jak czystość, odpowiedzialność, kontrola. Czołowy lobbysta branży diamentowej Eli Izhakoff prezes nowojorskiej organizacji World Diamond Council, skupiającej największych graczy w branży stwierdził, że diamenty nie są ani dobre ani złe. Zaś problem Zimbabwe rozwiązano na tyle, na ile to było możliwe. Według Izhakoffa sankcje Zachodu wobec reżimu Mugabe nie odniosły żadnych efektów. Tylko dzięki inspekcjom i procedurom narzuconym przez Proces Kimberley udało się skłonić dyktatora do pewnych ustępstw - ograniczenia aktów przemocy i okrucieństwa ze strony firm ochroniarskich, zmniejszenia przemytu i lepszej ochrony interesów mieszkańców zamieszkujących okolice diamentowych pól.
Branża diamentowa ceni dyskrecję. Nic dziwnego, że Martin Rapaport ma opinię wichrzyciela. Na znak protestu wystąpił z World Diamond Council (Światowa Rada Diamentów), która wystawił ”krwawym diamentom” z Zimbabwe zaświadczenia legalności. Rapaporta łączy z prezesem Izhakoffem wieloletnia przyjaźń, ale nie powstrzymało go to przed krytykowaniem organizacji. Zarzuca jej działalność lobbystyczną, tuszowanie przypadków łamania praw człowieka i obronę interesów przemysłu jubilerskiego. - WDC doskonale wie, jakie warunki panują w kopalniach Marange, ale nigdy nie informowało o tym odbiorców - alarmuje Rapaport.
W trakcie rozmowy przyznaje, że do walki z ”krwawymi diamentami” skłoniły go także pobudki osobiste - jego rodzice przeżyli pobyt w Auschwitz. Na zakończenie Rapaport stwierdza: – Nie możemy być obojętni na problemy tego świata. Zachowując neutralność stajemy się wspólnikami zła. (...) Ponosimy pełną odpowiedzialność za kupowane produkty. To jedno z najważniejszych przesłań, adresowanych do współczesnego pokolenia. (…)
>>>>
I znow przerazajacy horror z Zimbabwe ... W kraju tym jak widac straszy mnostwo potworow . Kraj gdzie mocno diabel trzyma wladze w swoim reku ... Zreszta jak juz mowilem to jest kleska diabla bo daje o sobie najlepsza lekcje ... Jak w komunie czy poprzez Hitlera ...
Uganda: tajemnicza choroba "nodding syndrome"
"Nodding syndrome" to tajemnicza choroba, która szerzy się wśród afrykańskich dzieci. rodzice są zrozpaczeni i żeby zachować swe pociechy przy życiu uciekają się do wyjątkowo szokujących praktyk. Na przykład przywiązują swoje dzieci do drzew. Wszystko po to, aby tajemnicza choroba nie doprowadziła do ich śmierci.
Od kilkudziesięciu lat tysiące dzieci w Afryce toczy nierówną walkę z wyjątkowo tajemniczą chorobą nazywaną "nodding syndrome" (ang. "syndrom kiwania"). Lekarze są wobec niej bezradni a zrozpaczeni rodzice uciekają się do szokujących metod, aby ocalić życie swoich najbliższych. Jedną z nich jest na przykład przywiązywanie dzieci do drzew. Według szacunków WHO w samej Ugandzie choruje ponad cztery tysiące dzieci.
>>>
W calej Afryce kfitna dzikie przesady ale ruina ekonomiczna Zimbabwe wyjatkowo sprzyja temu opetaniu ...
- Ci przyodziani w białe szaty kim są i skąd przybyli ?
- To ci, którzy przychodzą z wielkiego ucisku i opłukali swe szaty i we krwi Baranka je wybielili .
Zimbabwe: dziennikarz BBC trafił do aresztu
Petroc Trelawny, dziennikarz znany z anteny brytyjskiego radia BBC, trafił do aresztu w Zimbabwe tuż po tym, jak uczestniczył w koncercie muzyki klasycznej - informuje serwis telegraph.co.uk. Został on zatrzymany najprawdopodobniej dlatego, że nie miał niezbędnego w tym kraju pozwolenia na pracę.
Władze Zimbabwe wielokrotnie w przeszłości więziły już dziennikarzy, którzy potajemnie zbierali materiały w tym kraju. Jednak w tym przypadku, najprawdopodobniej Trelawny jedynie brał udział w koncercie. Według serwisu telegraph.co.uk dziennikarz, nieodpłatnie, zgodził się poprowadzić koncert podczas festiwalu muzyki klasycznej w Bulawayo.
Przedstawiciel brytyjskiego MSZ, który potwierdził informację o zatrzymaniu zapewnił, że zatrzymanemu dziennikarzami zostanie udzielona wszelka niezbędna pomoc. Trelawny'ego w areszcie odwiedziła już ambasador Wielkiej Brytanii w Zimbabwe Deborah Bronnert.
Petroc Trelawny jest dziennikarzem, który specjalizuje się właśnie w muzyce klasycznej. Najczęściej pojawia się na antenie stacji BBC Radio 3. Prowadzi tam m.in. audycję poświęconą właśnie temu rodzajowi muzyki - "Music Matters". Jest on również gospodarzem innych programów radiowych - "In tune" oraz "Live in Concert".
>>>>
Koszmar w Zimbabwe przerasta wszystko . Przypomne ze to kolejny kraj ,,wyzwolony'' spod wladzy ,,bialych rasistow'' jeszcze bardziej wyzwolony niz RPA bo bialych wywalili . Teraz zbliza sie glod ...
Niechlubny ranking bezrobocia
Oto dziesięć państw o najwyższej stopie bezrobocia na świecie. Jednym z rankingów, które obejmują wszystkie państwa na świecie jest raport przygotowany przez amerykańską Centralną Agencję Wywiadowczą (CIA). Cały raport obejmuje 200 krajów. Bezrobocie to jeden z głównych wskaźników ekonomicznych. Wysoki odsetek osób pozostających bez pracy świadczy o słabym rozwoju gospodarczym państwa.
10. Nepal – demokratyczna republika federalna w Azji Południowej, w środkowej części Himalajów, granicząca na północy z Chinami i na południu, wschodzie i zachodzie z Indiami. Stopa bezrobocia wg raportu CIA wynosi 46 proc.
>>>>
Tam pekinczycy wszystko niszcza - nasylaja maoistow z bronia .Jest burdel ...
9. Senegal – państwo w zachodniej Afryce nad Oceanem Atlantyckim. Stopa bezrobocia wg raportu CIA wynosi 48 proc.
>>>>
Tutaj akurat nie powinno byc ? jak to sie stalo ???
8. Namibia – państwo w południowo-zachodniej Afryce, leżące nad Oceanem Atlantyckim. Stopa bezrobocia wg raportu CIA wynosi 51,2 proc.
>>>>
Ci to maja bezrobocie z tego samego powodu co RPA . Zamiast sie uczyc ,,walczyli z rasizmem'' . Rsizmu niema niestety umiejetnosci tez...
7. Dżibuti – państwo we wschodniej Afryce, nad Zatoką Adeńską. Stopa bezrobocia wg raportu CIA wynosi 59 proc.
>>>>
Tutaj z kolei sa wyniszczajace wojny ...
6. Wyspy Kokosowe (Terytorium Wysp Kokosowych (Keelinga) – grupa dwóch atoli koralowych na Oceanie Indyjskim. Stopa bezrobocia wg raportu CIA wynosi 60 proc.
???? Pojecia nie mam dlaczego ???
5. Turkmenistan – państwo położone w Azji Środkowej. Stopa bezrobocia wg raportu CIA wynosi 60 proc.
>>>>
Kraj zniszczony przez komune ...
4. Burkina Faso - państwo w Afryce Zachodniej bez dostępu do morza. Stopa bezrobocia wg raportu CIA wynosi 77 proc.
>>>>
Tutaj cos chyba CIA pomylilo bo tam z 70 % ludzi jest w rolnictwie czyli maja jakies poletka . Mozna tu mowic o braku perspektyw raczej niz bezrobocie jak to rozumie zachod .
3. Liberia – państwo położone w Afryce Zachodniej. Stopa bezrobocia wg raportu CIA wynosi 85 proc.
>>>>
No tak tych to rozwalili dyktatorzy i wojny domowe ...
2. Nauru, oficjalnie Republika Nauru– wyspiarskie państwo położone w zachodniej części Oceanu Spokojnego. Stopa bezrobocia wg raportu CIA wynosi 90 proc.
>>>
Tu to mieszka z 12 tys ludzi . Oni maja fosforyty i Australia zniszczyla im glebe wydobywajac te fosforyty . Obecnie to kamienna pustynia ...
1. Zimbabwe, dawniej Rodezja – państwo położone w południowej Afryce. Stopa bezrobocie wg raportu CIA wynosi 95 proc.
>>>>
To chyba prace ma tylko Mugabe i jego kolesie z urzedow ...
No tak Zimbabwe ... Kraj ,,wyzwolony'' przez ludzi postepowego swiata od bialych tak skutecznie ze nie ma juz zadnych bialych oraz nic do jedzenia ... Co by nie mowic kraj byl bogaty bo mial plantacje prowadzone przez kolonistow jak ich zniszczyli nie ma nic ! Biali zwiali na zachod i sie urzadzili a Murzyni gloduja . Tak ,,ukarali'' bialych za kolonializm ... A byla to perla Afryki !!!
Ja nie zlauje bialych a tylko Murzynow ktorzy nie moga uciec ...
60-letni były związkowiec Tsvangirai (na Zachodzie nazywany "zimbabweńskim Wałęsą") w przyszłym roku zamierza wystartować w wyborach prezydenckich, pokonać panującego od 1980 r. Mugabego (do 1987 r. rządził jako premier) i odebrać władzę, którą stary władca ukradł mu w 2008 r., fałszując wyniki poprzedniej elekcji.
Pogromy opozycji
Wybory w 2008 r. przerodziły się w urządzane przez bojówkarzy Mugabego pogromy zwolenników Tsvangiraia z opozycyjnego Ruchu na rzecz Zmian Demokratycznych (MDC). Zginęło w nich prawie 200 osób. Zwycięzcą wyborów parlamentarnych ogłoszono w końcu MDC. Tsvangirai wygrał też elekcję prezydencką, ale urzędnicy Mugabego sfałszowali wyniki i nakazali dogrywkę. Protestując przeciwko oszustwom i przemocy, Tsvangirai wycofał się z drugiej tury, oddając wygraną Mugabemu walkowerem.
Pod naciskiem przywódców Afryki i Zachodu w lutym 2009 r. Mugabe zgodził się podzielić władzą z Tsvangiraiem i powierzył mu stanowisko premiera. Liczył, że zrzuci na swojego wroga odpowiedzialność za ekonomiczny krach, do jakiego doprowadził jako prezydent, a także na to, że popierając Tsvangiraia, Zachód pomoże reanimować gospodarkę kraju.
W . Jagielski
.....
Tutaj zauwazcie dokladnie to samo co w Polsce . Jaruzel oddal premiera po to aby zepchnac wine za katastrofe gospodarki na Solidarnosc . Wbrew samozadowoleniu komuchow jacy to oni sprytni jak widzicie niczego nie odkryli . Takie sztuczki robia zwykle malpoludy . Nic nowego .
"Zamknięty umysł, otwarty rozporek"
Zimbabwe: sercowe kłopoty premiera Tsvangiraia zniweczą jego polityczną karierę?
Kochliwość Morgana Tsvangiraia, premiera koalicyjnego rządu Zimbabwe, usiłującego od lat odebrać władzę prezydentowi Robertowi Mugabemu, może zniweczyć jego polityczną karierę.
Kłopotliwe romanse
Tsvangirai przetrwał trudny czas pokojowego współistnienia i w przyszłorocznych wyborach zamierzał wziąć rewanż na 88-letnim Mugabem. Sposobiąc się do wyborów, nie powstrzymał się jednak od niezliczonych romansów, które podważyły jego wiarygodność jako przywódcy, a dodatkowo mogą go wpędzić w tak wielkie finansowe kłopoty, że może w ogóle zostać wykluczony z elekcji.
We wrześniu stał się bohaterem obyczajowego skandalu, gdy sąd nie zezwolił mu na cywilny ślub z 35-letnią Elizabeth Macheką, twierdząc, że premier poślubił już wcześniej inną kobietę według prawa tradycyjnego.
Mężczyźni w Zimbabwe mogą mieć wiele żon, ale pod warunkiem, że poślubią je wyłącznie według prawa tradycyjnego. Prawo cywilne zezwala na posiadanie tylko jednej żony. Zawierając małżeństwo, trzeba się zdecydować, według którego prawa się to robi, i nie wolno zawierać związków w obu.
Tsvangirai przyznał, że zanim poznał Elizabeth, poślubił zgodnie z prawem tradycyjnym 40-letnią Locardię, ale po 12 dniach małżeństwa, w listopadzie zeszłego roku, ze sobą zerwali. Sędzia orzekł, że zanim Tsvangirai weźmie cywilny ślub z Elizabeth, musi się najpierw rozwieść z Locardią.
Na początku listopada Tsvangirai dogadał się z Locardią i zgodził się zapłacić jej prawie 300 tys. dolarów za zgodę na rozwód. Ugoda wprawiła w przerażenie partyjnych kolegów premiera. Tsvangirai nie jest bogaczem, jako związkowiec nie dorobił się majątku, a i jako premier nie zarabia fortuny - pensja ministrów w jego rządzie nie przekracza tysiąca dolarów. Nie ma nieruchomości do sprzedania ani udziałów w prosperujących przedsiębiorstwach.
Finansowe tarapaty
Towarzysze Tsvangiraia martwią się, że zabiegając o pieniądze na zaspokojenie potrzeb swoich kobiet i wynagrodzenie krzywd tym, które porzucał, premier wda się w podejrzane interesy albo przyjmie pomoc z zagranicy. Mugabe i jego partia ZANU-PF mogą to wykorzystać, by go skompromitować, a nawet wykluczyć z wyborów. Zimbabweńskie prawo zabrania partiom politycznym otrzymywać finansowe wsparcie z zagranicy.
Finansowe tarapaty premiera jeszcze pogorszą przed wyborami jego reputację, mocno nadszarpniętą przez jego nieposkromioną słabość do kobiet, która wprawia w zakłopotanie jego współtowarzyszy.
Miłosne podboje Tsvangiraia zaczęły się zaraz po śmierci jego żony Susan (byli małżeństwem ponad 30 lat) w wypadku samochodowym w marcu 2009 r. Nie minął rok, a związał się z 22-letnią dziewczyną z Bulawayo, a kiedy ta zaszła z nim w ciążę, zerwał z nią i wyparł się ojcostwa.
Harem premiera?
Zimbabweńskie gazety twierdzą, że Tsvangirai miał niemal harem kochanek. Kiedy ostatnia z nich, Locardia wystąpiła do sądu, by zabronił premierowi cywilnego ślubu, do romansu z nim przyznała się też Nosipho Regina Shilubane z Republiki Południowej Afryki. Do schadzek z nią Tsvangirai wykorzystywał oficjalne wizyty rządowe w Pretorii, zabierał ją też na wakacje do Singapuru, Botswany i na Seszele, a w końcu obiecał ślub.
Tsvangirai publicznie przeprosił za swoje romanse zarówno swoich zwolenników, jak i kobiety, które porzucił. - Nie chciałem zrobić im krzywdy. Ale zanim spotkałem miłość mojego życia, musiałem poznać wiele kobiet. Zresztą czy zrobiłem coś złego? Nikogo nie zgwałciłem, nie uwiodłem nikomu żony. Moi wrogowie próbują zrobić ze mnie demona, a sami nie są aniołami - oświadczył.
Grace, żona Roberta Mugabego, dwukrotnie od niego młodsza, nie miała jeszcze 30 lat i była jego sekretarką, gdy zaczął z nią romansować i spłodził dwójkę dzieci. Mugabe był wtedy żonaty z Sally Hayfron, która zmarła w 1992 r.
"Zamknięty umysł, otwarty rozporek"
Tymczasem liczne romanse i wystawne życie nadwyrężyły mocno reputację Tsvangiraia, który w latach 90. był w Zimbabwe uwielbiany jako ludowy bohater.
"Czy poza luksusem i kobietami coś go jeszcze obchodzi? I czy ktoś, kto ma tak zły osąd sytuacji, nadaje się na przywódcę"? - pytała w artykule wstępnym gazeta "Sunday Mail", a znany z ciętego języka i pióra dziennikarz i polityk Jonathan Moyo napisał, że Tsvangirai ma zamknięty umysł, za to wiecznie otwarty rozporek. Nawet sprzyjający Tsvangiraiowi dziennikarz i działacz praw człowieka Geoff Nyarota przyznał, że jeśli wrogowie premiera próbują go skompromitować, to on sam bardzo ułatwia im sprawę.
Wojciech Jagielski, PAP
.....
Nie taki koles nie moze rzadzic . Z zamkniettm umyslem i otwartym rozporkiem wytwarza absurdalny obraz afrykanczyka jako malpoluda wylacznie kopulujacego . Trzeba powaznej osoby na poziomie .
Raport: rząd Zimbabwe kradnie diamenty ze złóż Marange
Diamenty wartości co najmniej 2 mld dolarów skradzione ze złóż Marange w Zimbabwe zasiliły krąg bliskich prezydenta Roberta Mugabego, międzynarodowych handlarzy i pośredników - twierdzi w raporcie kanadyjska organizacja pozarządowa PAC.
Według opublikowanego w poniedziałek raportu Partnership Africa Canada (PAC), złoża Marange w Zimbabwe, należące do najzasobniejszych na świecie, stały się miejscem "największego łupienia diamentów od czasów Cecila Rhodesa".
Nazwisko Rhodesa, odkrywcy słynnych złóż w Kimberley, polityka i potentata diamentowego, założyciela spółki De Beers, dało nazwę Rodezji Południowej, którą dzisiejsze Zimbabwe nosiło do uzyskania w 1980 roku niepodległości. (Rodezja Północna stała się w 1964 roku Zambią).
Wschodnie złoże Marange jest eksploatowane od 2006 roku. Kontrolę nad eksploatacją sprawuje od 2008 roku rząd Zimbabwe. Kraj ten dzięki Marange stał się jednym z większych diamentowych graczy na świecie. Ale zyski ze sprzedaży nie trafiają w całości do kasy państwowej, a dowody wskazują na to, że zasilają wspólników Mugabego.
Według raportu 2 mld dolarów, które nie trafiły do skarbu państwa, to zaledwie "ostrożne szacunki".
W 2010 roku czołowi eksperci, m.in. Belg Filip van Loere pracujący na zlecenie rządu Mugabego, przewidywali, że Zimbabwe może produkować od 30 do 40 mln karatów diamentów rocznie, co stanowi równowartość 2 mld dolarów rocznie - podaje raport PAC.
Większość zysków z diamentów ginie wskutek braku przejrzystości danych na temat wydobycia i dochodu ze sprzedaży, niedoszacowania ich wartości, przemytu i "wysokiego stopnia zmowy" ze strony urzędników.
Pod koniec tego roku do Dubaju zostały wyeksportowane diamenty z Marange o łącznej wadze 10 mln karatów za 600 mln dolarów; według PAC jest to sztucznie zaniżona kwota. Te same kamienie w Dubaju zostały sprzedane do Suratu w Indiach (światowego centrum obróbki diamentów) za sumę dwukrotnie większą.
Zaniżona cena eksportowa pokazuje "schemat manipulacji cenowej, za którym kryją się indyjscy nabywcy i ich sprzymierzeńcy w Zimbabwe, z którymi, jak się uważa, dzielą się zyskami" - czytamy w raporcie.
Jego autorom nie udało się wytropić, co stało się z partią diamentów o łącznej wadze 2,5 mln karatów, wycenionej na około 200 mln dolarów, która w tajemniczy sposób znikła w listopadzie zeszłego roku.
Oskarżenia ze strony PAC są "fałszywe" - powiedział Goodwills Masimirembwa, prezes jednej z państwowych spółek górniczych w Marange, Zimbabwe Mining Development Company. Zamiast sugerować "zmowę między akcjonariuszami, policją, nadzorem nad zasobami mineralnymi kraju", PAC powinien "wyjść z konkretnymi zarzutami, a wtedy policja je zbada" - dodał.
PAC, która była członkiem pierwotnym Procesu Kimberley (KPCS - Kimberley Process Certification Scheme), prowadzącego walkę z handlem tzw. krwawymi diamentami, lecz wycofała się z niego dwa lata temu, w swoim raporcie krytykuje również to rozwiązanie z zakresu miękkiego prawa międzynarodowego.
PAC argumentuje, iż zezwolenie na sprzedaż diamentów z kopalni Marenge dyskredytuje KPCS, ponieważ pozwala na ich wydobycie i sprzedaż, nie dając możliwości otwartego prześledzenia całej tej drogi.
Proces Kimberley to proces certyfikacji wprowadzony rezolucją ONZ uchwaloną w celu potwierdzenia pochodzenia surowych diamentów ze źródeł wolnych od konfliktów militarnych.
....
I znow koszmar w Afryce wynikly z bogactwa surowcow . Gdzie zloza tam mafie ... I zbrodnie .
Zimbabwe: nowa konstytucja przyjęta przytłaczającą większością głosów
Obywatele Zimbabwe przyjęli w sobotnim referendum nową konstytucję, która zmniejsza prerogatywy prezydenta, ogranicza też do dwóch liczbę kadencji prezydenckich jednej osoby. Konstytucję poparło niemal 95 proc. głosujących - poinformowała Komisja Wyborcza.
Według oficjalnych danych w referendum wzięło udział nieco ponad połowę z 6 mln uprawnionych. Podczas głosowania nie doszło do poważniejszych incydentów.
Przyjęcie konstytucji było niemal pewne, gdyż uzgodniły ją dwa rywalizujące ugrupowania: Afrykański Narodowy Związek Zimbabwe - Front Patriotyczny (ZANU-PF) rządzącego od 33 lat autorytarnego prezydenta Roberta Mugabego i Ruch na rzecz Zmian Demokratycznych (MDC) premiera Morgana Tsvangiraia.
Nowa konstytucja stanowi, że prezydent będzie rządził krajem, konsultując z rządem swe dekrety, które będą wymagać poparcia większości gabinetu. Dotychczas prezydent sam wydawał dekrety, obowiązujące w okresie do sześciu miesięcy.
Nowa ustawa zasadnicza stanowi, że ta sama osoba może sprawować urząd prezydenta tylko przez dwie kolejne kadencje. Niemniej - ponieważ prawo nie działa wstecz - prawie 89-letni obecnie Mugabe będzie mógł się ubiegać jeszcze raz o reelekcję.
Przyjęcie nowej konstytucji uznano za ważny etap na drodze do wyborów parlamentarnych i prezydenckich, które zaplanowano na jesień.
...
Lud pragnie wyjscia z katastrofy ! Zadamy Trybunalu dla Mugabego .
Zimbabwe ma nową konstytucję. Czy to początek zmian w kraju Roberta Mugabego?
Około 96 proc. głosujących powiedziało "tak" nowej konstytucji, której projekt popierały wszystkie środowiska polityczne. Czy to oznacza, że Zimbabwe wreszcie wyjdzie na prostą? A może to tylko okazja do przegrupowania sił Roberta Mugabego? 89-letni dyktator, który pozostaje u władzy od ponad trzech dekad, już zapowiedział, że w zbliżających się wyborach będzie "walczyć jak zranione zwierzę". Jego rywalem będzie "afrykański Wałęsa" Morgan Tsvangirai, na którego błyskotliwej karierze cieniem kładą się przygodne miłostki i romanse.
Zagłosować mogło ponad sześć milionów ludzi. Zrobiła to połowa. Innych powstrzymała obojętność, znużenie polityką, może lenistwo. No i strach.
Zimbabweńczycy przyzwyczaili się, że za każdym razem, gdy idą do urn, leje się krew. Wielu wolało zostać więc w domach. Po co kusić licho?
Na szczęście, 16 marca do żadnej większej tragedii nie doszło. Tym razem obywatele Zimbabwe nie wybierali rządu czy prezydenta, lecz odpowiadali na proste pytanie: czy zgadzasz się na przyjęcie nowej konstytucji?
Było to coś, do czego zachęcali ich - z niespotykaną zgodnością - politycy z niemal każdej partii. Naród posłuchał; około 96 proc. głosujących odpowiedziało "tak".
Nowa ustawa zasadnicza nie zmieni jednak kraju sama z siebie. Do tego będą potrzebne wybory. A te mogą potoczyć się bardzo źle. Tak jak pięć lat temu.
Najlepsza broń
Zimbabweńczycy naprawdę mieli dość. Bezrobocie przekraczało 90 proc., półki sklepowe świeciły pustkami, a inflacja osiągała tak absurdalny poziom, że używanie gotówki traciło jakikolwiek sens. Jedno z lepiej rozwiniętych niegdyś państw Afryki chodziło spać głodne, umierało na AIDS i cholerę, a do tego było całkowitym bankrutem. Przewidywana średnia długość życia spadła do 36 lat. W 1980 roku wynosiła ponad 59 lat.
Mimo że od dawna karmiono ich teoriami o "zachodnich spiskach", mieszkańcy Zimbabwe coraz częściej winą za swą niedolę obarczali rządzącego od prawie trzech dekad Roberta Mugabe i jego ZANU-PF. Kiedy w marcu 2008 roku nadszedł czas wyborów, po raz pierwszy większość z nich zagłosowała na opozycję - Morgana Tsvangiraia i jego Ruch na Rzecz Demokratycznej Zmiany (MDC). Ale to nie wystarczyło, by skruszyć reżim.
Gdy tylko pojawiły się pierwsze wyniki, politycy ZANU-PF robili wszystko, by opóźnić ogłoszenie ostatecznych rezultatów. W tym czasie powiązani z władzą bojówkarze (określający się często jako "weterani wojenni", chociaż część z nich nie mogła nawet pamiętać walk o niepodległość z lat 70.) uprowadzali, torturowali i palili domy działaczy oraz sympatyków MDC. W ciągu kilkunastu dni szpitale zapełniły się ofiarami okrutnych pobić i gwałtów. Po miesiącu komisja wyborcza wydała oficjalny komunikat: Tsvangirai - 48 proc., Mugabe - 43 proc.. Oznaczało to, że konieczna będzie druga tura.
Początkowo szef MDC chciał walczyć dalej. W obliczu nasilających się represji postanowił jednak zrezygnować. - Nie mogę prosić ludzi, by na mnie głosowali, skoro mogą stracić przez to życie – tłumaczył. W powyborczych pogromach zginęło około 200 osób. Rannych liczono w tysiącach.
Wydarzenia te przypomniały o innej tragedii, która spotkała przeciwników Mugabe. W połowie lat 80. wysłane przez dyktatora oddziały zabiły co najmniej 10 tysięcy cywilów mieszkających w Matabelelandzie, rzekomym bastionie wyklętej organizacji ZAPU (sojusznika ZANU z czasów wojny wyzwoleńczej). Chociaż w 2008 roku liczba ofiar była znacznie niższa, cel - zamknięcie ust wrogom tyrana - i metody pozostały takie same.
Trudno być nam ze sobą
Jawne oszustwo wywołało gniew społeczności międzynarodowej. USA i UE nałożyły nowe sankcje na polityków ZANU-PF i namawiały do tego samego Radę Bezpieczeństwa ONZ (Rosja i Chiny się na to nie zgodziły). Unia Afrykańska i Wspólnota Rozwoju Afryki Południowej (SADC) naciskały, by Mugabe podzielił się władzą. Po kilku miesiącach ostrych negocjacji, na początku 2009 roku utworzono rząd jedności narodowej. Stary dyktator zachował fotel prezydenta, a dla Tsvangiraia przygotowano zlikwidowane przed laty stanowisko premiera. ZANU i MDC podzieliły się ministerstwami. Wyzwań nie brakowało, bo kryzys gonił kryzys: w przemyśle, rolnictwie, szkolnictwie, służbie zdrowia.
Oprócz stawiania państwa na nogi, rząd musiał zająć się też pisaniem nowej konstytucji, która była niezbędna do przeprowadzenia kolejnych - tym razem uczciwszych - wyborów. Tworzenie ustawy zasadniczej miało potrwać 18 miesięcy. Zabrało cztery lata.
Powód był jasny. ZANU chciało jak najmniej zmian, MDC liczyło na niemal całkowite przemodelowanie systemu. Główne różnice dotyczyły m.in. zakresu władzy prezydenta, ochrony praw człowieka oraz kwestii majątków, które po 2000 roku zaczęto masowo odbierać białym farmerom (co w dużej mierze przyczyniło się do zapaści gospodarki).
Współpraca między wymuszonymi koalicjantami nigdy nie układa się dobrze. Ruch Tsvangiraia od początku skarżył się na prześladowania ze strony mugabistów, którzy zachowali kontrolę nad resortami siłowymi. Uzbrojone oprychy rozbijały polityczne wiece MDC, a tajniacy znienawidzonej CIO (Centralnej Organizacji Wywiadowczej) regularnie nękali niepokornych dziennikarzy, aktywistów i działaczy. Wielu z nich lądowało za kratkami na podstawie groteskowych zarzutów (np. za "utrudnianie pracy" policjantom, którzy zabierali się za przeszukiwanie domu bez nakazu), dochodziło też do niewyjaśnionych zniknięć i morderstw.
ZANU-PF z kolei powtarzało, że popierany przez Zachód MDC nie dba o Zimbabwe, lecz promuje obce interesy.
Poślizg w pracach nad nową konstytucją rodził wiele obaw - chociażby o to, że nie uda się przeprowadzić wyborów nim minie kadencja rządu przejściowego. Gdyby tak się stało, Zimbabwe niemal na pewno czekałyby kolejny polityczny kryzys. Obie strony dogadały się więc właściwie w ostatniej chwili - w styczniu przyjęto ostateczny, wielokrotnie zmieniany projekt, a w marcu zaakceptowali go Zimbabweńczycy. Elekcje odbędą się najprawdopodobniej w lipcu. - Te cztery lata były torturą, nie chciałbym kolejnego rządu koalicyjnego (z ZANU-PF - przyp.) - komentował Morgan Tsvangirai.
Nie może być jednak pewny wygranej. Wiele się przez ostatnie lata zmieniło. Również w nim samym.
Niepewność
Jeszcze nie tak dawno lidera MDC nazywano "afrykańskim Wałęsą"; niektórzy wymieniali go nawet w jednym rzędzie z Nelsonem Mandelą. Jego legenda budowała się stopniowo - w ciągu trzech dekad z nieszczególnie wykształconego górnika i zwolennika Mugabe stał się zbuntowanym związkowcem i opozycjonistą, wielokrotnie więzionym i torturowanym (zimbabweński dziennikarz, który w 2007 roku przekazał zachodnim mediom film ukazujący pokiereszowaną twarz Tsvangiraia, został brutalnie zamordowany). Czym bardziej cierpiał, tym większy szacunek zdobywał - tak w Zimbabwe, jak i na świecie. Ale nic nie trwa wiecznie.
Krótko po tym, jak objął stanowisko premiera, Tsvangirai przeżył prawdziwy dramat – w kierowany przez niego samochód uderzyła ciężarówka. W wypadku zginęła jego żona. Nim minął rok od jej śmierci, szef MDC wpadł w wir przygodnych miłostek i romansów, w tym z prawie trzykrotnie młodszą kobietą, której spłodził dziecko.
Czytaj więcej: Premier miał harem kochanek?
Chcąc zaspokoić potrzeby kolejnych partnerek, Tsvangirai porzucił też swój dawny, skromny styl życia i przeprowadził się do luksusowej rezydencji. Gdy do sądów zaczęły trafiać pierwsze pozwy ze strony porzuconych przez niego niewiast, wielu Zimbabweńczyków poczuło obawę: czy człowiek, który nie potrafi już zbudować stabilnego związku, będzie potrafił odbudować zrujnowany kraj? Wątpliwości te z lubością podsycają propagandyści ZANU-PF, a popularna pro-reżimowa gazeta "Herald" uczyniła z miłosnych perypetii Tsvangiraia jeden ze swoich głównych tematów.
Reformy ekonomiczne (m.in. zmiana waluty na amerykańskiego dolara) wprowadzone przez rząd przejściowy pozwoliły okiełznać inflację i złagodzić skutki kryzysu w gospodarce. Zagraniczne pożyczki - np. 400 mln dol. od MFW - polepszyły kondycję służby zdrowia. Sukcesy te nie są jednak wystarczająco spektakularne, by Zimbabweńczycy uznali polityków MDC za zbawicieli. Szczególnie, że im też nie udało się uniknąć zepsucia władzą - pod ich adresem padały już oskarżenia o korupcję, a pod koniec 2012 roku to właśnie posłowie Ruchu najgłośniej domagali się przyznania parlamentarzystom dodatku mieszkaniowego w wysokości 21 tys. dol. Nie potrafili za to walczyć z podobną werwą o 5-procentową podwyżkę, której żądali pracownicy sektora publicznego.
Czy te problemy mogą sprawić, że Zimbabweńczycy zapomną o grzechach Mugabego? Część sondaży mówi, że tak właśnie się dzieje. Nowa konstytucja zakłada, że prezydent może pełnić swą funkcję przez dwie pięcioletnie kadencje. Ale prawo działa wstecz. Przy pomyślnych dla siebie wiatrach, Mugabe mógłby dołożyć więc do swoich 33 lat rządów kolejną dekadę. Odchodząc na emeryturę, miałby 99 lat. Podczas niedawnych urodzin przyznał, że czuje się samotny. - Wszyscy moi dawni towarzysze odeszli z tego świata. Zostali tylko młodzi, czuję tę różnicę - mówił.
Nie przeszkadza mu to jednak w zapowiadaniu, że przed wyborami ZANU-PF będzie "walczyć jak zranione zwierzę". Patrząc na historię Zimbabwe - nie wróży to nic dobrego.
Michał Staniul dla Wirtualnej Polski
....
Dlugosc zycia spadla z 59 do 36 lat ! Coz tu tlumaczyc . Mugabe to najwiekszy zbrodniarz Afryki ! Natychmiast Trybunal Karny !!!
Władze Zimbabwe zatrudniły kata
Władze Zimbabwe zatrudniły kata. Rodzi to obawy o zamiar wznowienia w tym afrykańskim kraju wykonywania kary śmierci. Wakat na stanowisku kata trwał siedem lat.
W więzieniach w Zimbabwe przebywa obecnie co najmniej 76 osób skazanych na karę śmierci, wśród nich dwie kobiety. W tym kraju na najwyższy wymiar kary można zostać skazanym za morderstwo, ale także za zdradę. Ostatnie egzekucje wykonano w 2005 roku, potem kat poszedł na emeryturę. Kolejnego zatrudniono dopiero teraz.
Dwie największe partie polityczne w Zimbambe przygotowały projekt poprawki do konstytucji, która zakazywałaby skazywania na karę śmierci kobiet oraz osób poniżej 21 i powyżej 70 roku życia.
...
Nie wiadomo kogo beda skazywac . A jak opozycje ???
Zimbabwe ma nową konstytucję
Prezydent Robert Mugabe podpisał w środę nową konstytucję Zimbabwe, zastępującą ustawę zasadniczą sprzed 33 lat, która powstała w końcowym okresie brytyjskich rządów kolonialnych.
Nowa konstytucja, przyjęta ogromną większością głosów w referendum w marcu br., ogranicza władzę głowy państwa oraz wprowadza limit dwóch kolejnych kadencji prezydenckich. Nie działa jednak wstecz, co oznacza, że 89-letni Mugabe, rządzący od 33 lat, może pozostać u władzy przez kolejną dekadę.
Zgodnie z nową konstytucją prezydent będzie rządził krajem, konsultując z rządem swe dekrety, które będą wymagać poparcia większości gabinetu. Dotychczas prezydent sam wydawał dekrety, obowiązujące w okresie do sześciu miesięcy.
Rozpromieniony Mugabe w towarzystwie premiera Morgana Tsvangiraia, swego głównego rywala politycznego, i wiceprezydent Joyce Mujuru podpisał kilka egzemplarzy konstytucji. Gdy odłożył pióro, jego doradcy i politycy obecni na uroczystości zaczęli bić brawo.
Nowa konstytucja powstała jako element porozumienia o podziale władzy między Mugabem a Tsvangiraiem po wyborach z 2008 roku. Kadencja parlamentu, utworzonego w ramach tego samego porozumienia, upływa 29 czerwca br.; w ciągu 90 dni po tym terminie powinny się odbyć wybory parlamentarne i prezydenckie.
Reuters zwraca uwagę, że do rozwiązania pozostało jeszcze sporo problemów, takich jak znalezienie ok. 130 milionów USD potrzebnych na sfinansowanie wyborów, a także osiągnięcie porozumienia w sprawie obserwatorów z zewnątrz. Harare odrzuca oferty Narodów Zjednoczonych, dotyczące pomocy w zorganizowaniu wyborów.
...
Mugabe to niech sie martwi jak uratowac sie od piekla po ,,bogatych" dokonaniach . Trybunal ds. ludobojstwa to juz na niewiele by go skazal w tym wieku .
Zimbabwe: trybunał nakazał przeprowadzenie wyborów do 31 lipca
Trybunał Konstytucyjny Zimbabwe, kraju rządzonego od 1980 roku przez prezydenta Roberta Mugabego, ogłosił, że daje szefowi państwa czas do 31 lipca na przeprowadzenie wyborów prezydenckich i parlamentarnych. Konkretna data ma być wyznaczona jak najszybciej.
Mandat obecnego parlamentu kraju wygaśnie 29 czerwca. Opozycja uważa, decyzja Trybunału jest korzystna dla prezydenta, gdyż wybory odbędą się wkrótce, co jest na rękę ekipie Mugabego.
Na mocy kompromisu w Zimbabwe rządzi koalicja prezydenckiego Afrykańskiego Narodowego Związku Zimbabwe - Frontu Patriotycznego (ZANU-PF) i formalnie opozycyjnego Ruchu na rzecz Zmian Demokratycznych (MDC).
Według MDC szybko przeprowadzone wybory dają przewagę Mugabemu, ponieważ opozycja nie zdąży zgromadzić środków na kampanię. Lider jednej z frakcji MDC Morgan Tsvangirai twierdzi również, że w Zimbabwe nie ma wciąż jeszcze warunków do przeprowadzenia wolnych i uczciwych wyborów.
Zgodnie z nową konstytucja, zatwierdzoną w referendum z 16 marca i zaaprobowaną przez prezydenta, Mugabe ma rządzić krajem za pomocą dekretów, które muszą uzyskać aprobatę większości ministrów. Dotychczas prezydent wydawał dekrety bez żadnych konsultacji i obowiązywały one przez pół roku.
Rządząca obecnie koalicja została utworzona w 2009 roku, po wyborach przeprowadzonych rok wcześniej. W czasie kampanii wyborczej zabito około 200 kandydatów MDC. Partia ta porozumiała się z koalicją Mugabego, aby położyć kres przemocy i utworzono "rząd jedności narodowej".
Robert Mugabe, były bohater i przywódca walki o wyzwolenie kraju z kolonializmu, przez lata swej władzy uzyskał opinię najbardziej skorumpowanego afrykańskiego tyrana, który zbił fortunę na sprzedaży diamentów wydobywanych w Zimbabwe.
Mimo porozumienia zawartego w 2009 roku między ZANU-PF i MDC, ugrupowanie prezydenckie zachowało pełną kontrolę nad siłami zbrojnymi i policją. W państwach UE i w USA Mugabe jest uznawany za osobę niepożądaną.
....
Czas kraj odbudowac z ruin . A to oznacza odsuniecie psychola opetanego przez demony !
Wybory prezydenckie w Zimbabwe. Dożywotnia władza dla Mugabego?
Mieszkańcy Zimbabwe wybierają prezydenta kraju. Głównym faworytem wyborów jest rządzący od 33 lat 89-letni Robert Mugabe, który, jeśli zostanie u władzy, będzie najstarszym panującym przywódcą na świecie.
Gdyby wybory przeprowadzano w Zimbabwe uczciwie, Mugabe już od dawna nie byłby prezydentem. Przegrał wybory już w 2002 r., ale ich wyniki zostały później sfałszowane. W 2008 r. nawet składająca się z jego zwolenników komisja wyborcza przyznała, że przegrał z przywódcą opozycji Morganem Tsvangiraiem. Aby jednak dać mu szanse rewanżu, komisja orzekła, że Tsvangiraiowi też nie udało się przekroczyć wymaganej liczby ponad połowy głosów (oficjalnie wygrał z Mugabem 48 proc. do 43 proc.). Przed dogrywką wierne Mugabemu bojówki urządziły w kraju pogromy zwolenników Tsvangiraia, a ten w proteście nie stanął do drugiej rundy, oddając prezydenturę walkowerem.
Sąsiedzi Zimbabwe z Południowoafrykańskiej Wspólnoty Rozwoju (SADC) twierdzą, że w 2008 r. udało im się ocalić ten kraj przed wojną domową, przymuszając Mugabego i Tsvangiraia do podziału władzy. Mugabe pozostał prezydentem, a Tsvangirai jego premierem. W rzeczywistości interwencja SADC uwiarygodniła jedynie wyborczy gwałt Mugabego, który został uznany za prawowitego władcę, a fotel premiera i tak należał się Tsvangiraiowi, którego Ruch na rzecz Zmian Demokratycznych (MDC) wygrał wybory parlamentarne.
Kiedy obejmował w 1980 r. władzę jako premier (od 1987 r. panuje jako prezydent) w ogłoszonym właśnie niepodległym Zimbabwe (byłej samozwańczej Rodezji, rządzonej przez białych), Mugabe wynoszony był na Zachodzie pod niebiosa jak dziś Nelson Mandela. W znakomicie wykształconym dżentelmenie o manierach i poglądach brytyjskiego lorda nie przeszkadzała zachodnim politykom nawet jego lewicowość i polityczne powiązania ze Wschodem.
Mugabe prowadził w Zimbabwe politykę zgody narodowej, w imię której przejął od białych władzę, ale nie tknął ich majątków. Ci zaś w podzięce obiecali nigdy nie wtrącać się do polityki. Gospodarka kraju przeżywała rozkwit i stawiana była całej Afryce za wzór do naśladowania.
Kłopoty zaczęły się pod koniec lat 90., kiedy skończyła się gospodarcza koniunktura i okazało się, że Mugabe utrzymując socjalną, wzorowaną na skandynawskiej infrastrukturę, spustoszył państwowy skarbiec.
Biali, którzy dawno przestali się bać Mugabego i zaczęli go traktować jako własnego wuja Toma, uznali, że należy się go pozbyć. Postawili na przywódcę związkowego Morgana Tsvangiraia, który na czele związkowców prowadził w kraju strajki i demonstracje przeciwko kryzysowi gospodarczemu i drożyźnie. Biali obiecali mu, że jeśli stanie przeciwko Mugabemu do wyborów, będzie mógł liczyć na ich poparcie i pieniądze.
Wybory parlamentarne w 2000 r. stały się początkiem trwającej do dziś, pełzającej wojny domowej w Zimbabwe. Tsvangirai - namawiany przez opozycyjnych polityków, białych i coraz bardziej zapadający na polityczne gwiazdorstwo - utworzył partię MDC i stanął do wyborów przeciwko Mugabemu.
Stary władca poczuł się zdradzony i w walce o władzę nie zamierzał przestrzegać żadnych reguł. Wezwał pod broń bojówki i posłał je przeciwko białym i zwolennikom MDC, a sam, mszcząc się na białych, ogłosił nacjonalizację ich farm.
Wybory i tak wygrał ponoć MDC, ale ich wyniki zostały sfałszowane, podobnie jak wszystkie następne wybory. Zimbabwe i Mugabe z przykładu stawianego Afryce przez Zachód za wzór do naśladowania, zaczęli uchodzić za wzór tego, czego robić nie wolno.
Nacjonalizacja białych farm i spowodowane nią zapaść rolnictwa, chaos i międzynarodowy ostracyzm doprowadziły Zimbabwe na skraj bankructwa. Zniknęły nie tylko towary ze sklepów, ale nawet gotówka z banków, które przestały wypłacać oszczędności.
Gospodarkę Zimbabwe ocaliła wymuszona koalicja Mugabego z Tsvangiraiem. Bezwartościowe zimbabweńskie dolary zostały zastąpione przez dolary amerykańskie, a także południowoafrykańskie randy. Wspierający Tsvangiraia Zachód udzielił pomocy i od 2010 r. zimbabweńska gospodarka notuje co roku wzrost ok. 4-5 proc., a w sklepach znów pełno jest towarów.
Mugabe przypisuje te zasługi sobie i wmawia rodakom, że Tsvangirai był tylko chłopcem na posyłki. W Zimbabwe panuje przekonanie, że stary i schorowany prezydent chce panować do śmierci i nie odda władzy za nic. Na jej utratę nie pozwolą mu też jego dygnitarze, którzy zawłaszczyli sobie państwo i od lat walczą o schedę po Mugabem. Wiosną przeforsowali zapis w konstytucji stwierdzający, że w przypadku śmierci urzędującego prezydenta jego następcę wskazuje rządząca partia bez potrzeby przeprowadzania nowych wyborów.
Lata kolaboracji z Mugabem zaszkodziły wiarygodności 61-letniego Tsvangiraia. Pogorszył jeszcze sprawę, wdając się w niezliczone romanse i płodząc nieślubne dzieci, a także zrażając do siebie partyjnych towarzyszy i innych przywódców opozycji. MDC rozpadł się na dwie rywalizujące ze sobą frakcje, a opozycja, nawet w obliczu kolejnej szansy na pokonanie Mugabego, nie potrafiła się pogodzić i wystawić wspólnego kandydata.
Jeśli żadnemu z kandydatów nie uda się zebrać ponad połowy głosów już w środę, dwaj najlepsi zmierzą się w rozstrzygającej dogrywce w połowie września.
>>>
Koszmar . Upiorna małpa u koryta ...
Zimbabwe: niewiarygodnie niewiarygodne wybory
Żadne wybory nie budziły tak wielkiego sceptycyzmu w Zimbabwe
W liczącej 33 lata niepodległej historii Zimbabwe żadne wybory nie budziły tak wielkiego sceptycyzmu, jak te rozpoczęte dzisiaj.
- To nie będą uczciwe wybory – zapowiadał na wiele tygodni przed środowymi wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi przywódca opozycji Morgan Tsvangirai. Takie słowa w ustach walczącego o władzę opozycjonisty nie są jeszcze niczym niezwykłym. Ale 61-letni Tsvangirai, który w środę po raz trzeci ubiega się o prezydenturę, przez ostatnie cztery lata pozostaje też premierem koalicyjnego rządu, odpowiedzialnego przynajmniej teoretycznie za organizację wyborów.
Robert Mugabe, liczący prawie 90 lat i panujący od pierwszego dnia niepodległości kraju jako premier, a od 1987 r. także jako prezydent nigdy nie miał żadnych skrupułów, kiedy przychodziło mu bronić władzy.
Już w latach 80. nie zawahał się wezwać na pomoc wojskowych doradców z Korei Północnej, by pomogli mu bezlitośnie stłumić pierwszy i jedyny dotąd zbrojny bunt, wywołany przez przywódców ludu Ndebele, stanowiącego jedną piątą ludności kraju (Mugabe wywodzi się z ludu Szona, stanowiących prawie trzy czwarte ludności Zimbabwe).
Potem, przez długie lata, nikt nie ośmielił się rzucić mu wyzwania. Uczynił to dopiero pod koniec lat 90. związkowy przywódca Tsvangirai, który założył własną partię i stanął przeciwko Mugabemu do wyborów.
Stary władca bez najmniejszych skrupułów znów sięgnął po przemoc. Zarówno w wyborach w 2002 r. jak i w ostatnich w 2008 r. skrzyknięte przez niego bojówki członków paramilitarnych organizacji młodzieżowych i weteranów wojny partyzanckiej z lat 70., a także wierna Mugabemu policja, służby bezpieczeństwa i wojsko dokonywały pogromów działaczy i zwolenników opozycji. Na koniec wkraczali zaś urzędnicy z komisji wyborczych, podliczający głosy, tak by wygrał Mugabe i jego partia ZANU-PF.
Przed środowymi wyborami nie doszło do żadnych aktów przemocy. Według opozycji, a także zagranicznych obserwatorów tym razem Mugabe spróbuje oszukać wybory bez użycia siły. Zaczął to już robić wiosną, gdy w rozpisanym nagle referendum przyjęta została nowa konstytucja kraju, do czego próbowali bez skutku zmusić Zimbabwe jego sąsiedzi z Południowoafrykańskiej Wspólnoty Rozwoju. W 2009 r. pod wodzą RPA przymusili Mugabego, by podzielił się władzą z Tsvangiraiem, wspólnie przygotowali nową konstytucję i przeprowadzili wszystkie niezbędne reformy, by wybory w 2013 r. były wreszcie uczciwe i wolne.
Mugabe najpierw opóźniał prace nad konstytucją, by wiosną w niezwykłym pośpiechu ją przyjąć. Natychmiast wyznaczył też lipcowy termin wyborów, nie zostawiając opozycji czasu, by mogła się do nich przygotować. Rządząca partia, jak w poprzednich wyborach, bez skrupułów korzystała z podległej władzy państwowej telewizji, a także administracji. Pośpiech ocalił dodatkowo rządzącą partię przed frakcyjnymi wojnami, do jakich wcześniej dochodziło przy ustalaniu list kandydatów na posłów.
Wiosną, nawet posłuszna władzom centralna komisja wyborcza narzekała, że ma za mało czasu, a przede wszystkim pieniędzy, żeby porządnie przygotować wybory już na koniec lipca. Brak pieniędzy sprawił, że w połowie lipca kart wyborczych zabrakło dla jednej trzeciej wojskowych i policjantów, którzy głosują (jednogłośnie na Mugabego) dwa tygodnie przed terminem elekcji, by mogli podczas niej pełnić służbę.
W czerwcu opozycja podniosła alarm, gdy ogłoszono spisy wyborców. Wynikało z nich, że w porównaniu z 2008 r. znacznie spadła liczba młodych wyborców głosujących w ogromnej większości na Tsnagiraia, wzrosła za to liczba wyborców w podeszłym wieku i mieszkających na wsiach, będących od lat polityczną bazą Mugabego. Działacze praw człowieka ze zdumieniem odkryli, że na listach wyborców znalazło się aż ponad 116 tys. osób liczących sobie ponad sto lat. Znaleźli też na nich prawie milion nazwisk ludzi, którzy zmarli lub wyjechali dawno z kraju. Obliczono też, że w jednej trzeciej okręgów wyborczych wyborców okazało się więcej niż mieszkańców.
W raporcie opublikowanym przed zimbabweńskimi wyborami, szanowany ośrodek badawczy International Crises Group z Brukseli stwierdził, że są one fatalnie przygotowane, a mieszkańcy Zimbabwe stracili do nich wszelkie zaufanie. ICG ostrzegał też, że wyniki wyborów zostaną najprawdopodobniej sfałszowane, a ogłoszenie ich spotka się w kraju z protestami. Mugabe i Tsvangirai, główni faworycie, przysięgają, że uznają wyniki wyborów i podporządkują się woli wyborców. Natychmiast zastrzegają się jednak, że uczynią tak, pod warunkiem, że sami uznają wybory za uczciwe.
Wojciech Jagielski/PAP
>>>>
Wapirland ...
Zimbabwe: partia Mugabego twierdzi, że zwyciężyła w wyborach
Partia prezydenta Zimbabwe Roberta Mugabego ZANU-PF twierdzi, że wygrała w wyborach parlamentarnych z opozycyjną MDC premiera Morgana Tsvangiraia. Według opozycji dopuszczono się oszustw. Oficjalne wyniki mają być ogłoszone w ciągu 5 dni od wyborów.
- Wygraliśmy te wybory. Pogrążyliśmy MDC. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że wygramy - powiedział agencji Reutera pragnący zachować anonimowość przedstawiciel ZANU-PF w rozmowie telefonicznej.
Niezależny obserwator, który nie podał swojego nazwiska z obawy przed aresztowaniem, potwierdził, że wstępne wyniki są "katastrofalne" dla Tsvangiraia.
Powołując się na kilka źródeł politycznych, Reuters podał, że mandat stracili kluczowi przedstawiciele MDC, nawet w stolicy Harare, która stanowiła bazę politycznego poparcia dla Tsvangiraia, odkąd 15 lat temu wszedł do polityki.
Informowanie o wynikach wyborów przed ich oficjalnym ogłoszeniem jest w Zimbabwe nielegalne. Policja zapowiedziała, że aresztuje każdego, kto będzie przedwcześnie rozgłaszał rezultaty.
Na razie brak jakichkolwiek informacji o wynikach wyborów prezydenckich, które odbyły się w środę jednocześnie z parlamentarnymi. Oficjalne rezultaty obu głosowań są oczekiwane w ciągu pięciu dni od wyborów.
Policyjne oddziały prewencji zajęły pozycje pod główną siedzibą ZANU-PF w centrum Harare i w pobliżu innych ważnych miejsc w stolicy. Biura MDC wydawały się opuszczone - pisze Reuters.
Przewodniczący misji obserwacyjnej Unii Afrykańskiej mówił w środę wieczorem, że wygląda na to, iż wybory przebiegały w "spokojny, uporządkowany" sposób i były "wolne i uczciwe".
Jednak wysoko postawiony przedstawiciel MDC ocenił w czwartek, że podczas wyborów doszło do "monumentalnych oszustw". - Mieszkańcy Zimbabwe zostali oszukani przez ZANU-PF i Mugabego, a my się na to nie zgadzamy - powiedział. Na dziś zwołano nadzwyczajne posiedzenie MDC.
Obawy o wiarygodność wyników głosowania wyraziły też Stany Zjednoczone. Także stowarzyszenie ZESN, zrzeszające organizacji pozarządowych monitorujące wybory w Zimbabwe, oceniło, że wiarygodność wyborów "została poważnie naruszona" przez zaobserwowane nieprawidłowości.
Wyborcy w miastach, którzy w większości opowiadają się za Tsvangiraiem, byli odsyłani sprzed lokali wyborczych. Z kolei na terenach wiejskich, których mieszkańcy popierają głównie Mugabego, głosowanie uniemożliwiono tylko nielicznym - ogłosiło ZESN na konferencji prasowej.
>>>
Taa syf ciestwo .
Zimbabwe: partia Mugabego twierdzi, że zdobył on 70-75 proc. głosów
Partia prezydenta Zimbabwe Roberta Mugabego ZANU-PF twierdzi, że wyborach prezydenckich uzyskał on 70-75 proc. głosów. Sama ZANU-PF może liczyć na 2/3 miejsc w Zgromadzeniu Narodowym po wygranej w wyborach parlamentarnych.
"Nie powinniśmy mieć mniej niż 130-140 miejsc" w liczącym 210 miejsc Zgromadzeniu Narodowym - poinformował w piątek rzecznik ZANU-PF Rugare Gumbo.
Większość dwóch trzecich, uzyskana w wyborach parlamentarnych organizowanych jednocześnie z prezydenckimi, pozwoliłaby partii Mugabego na zmianę konstytucji.
W Zimbabwe rządzi koalicja prezydenckiego Afrykańskiego Narodowego Związku Zimbabwe - Frontu Patriotycznego (ZANU-PF) i formalnie opozycyjnego Ruchu na rzecz Zmian Demokratycznych (MDC) Morgana Tsvangiraia.
Według Tsvangiraia środowe wybory to "wielka farsa", a obóz prezydenta Mugabego zmanipulował głosowanie.
Tymczasem przewodniczący misji obserwacyjnej Unii Afrykańskiej Olusegun Obasanjo oświadczył w piątek, że wybory prezydenckie i parlamentarne w Zimbabwe były "wolne, uczciwe i wiarygodne".
>>>>
Taa 175 %
Prezydent Zimbabwe Robert Mugabe wygrał wybory z 31 lipca, w których ubiegał się o kolejną 5-letnią kadencję - podała w sobotę państwowa komisja wyborcza. Rywal Mugabego, premier Morgan Tsvangirai, odrzucił ten wynik, a UE uznała wybory za nieprzejrzyste.
Szefowa komisji wyborczej Rita Makarau powiedziała na konferencji prasowej, że Mugabe zdobył 61 proc. głosów, a Tsvangirai - 34 procent. Oznajmiła, że zwycięstwo Mugabego wchodzi w życie w sobotę.
W reakcji na ten werdykt Tsvangirai oświadczył, że jego partia Ruch na rzecz Zmian Demokratycznych (MDC) całkowicie odrzuca wynik wyborów i użyje wszelkich środków prawnych, by go zakwestionować. MDC nie będzie brała udziału w żadnym rządzie wyłonionym w rezultacie "nieuczciwych" wyborów - zapowiedział premier na konferencji prasowej w Harare.
- Pójdziemy do sądu, do Unii Afrykańskiej, do Wspólnoty Rozwoju Afryki Południowej (SADC) - oświadczył Tsvangirai. Wezwał obie te organizacje, by zbadały wybory.
Obserwatorzy z Zachodu nie zostali dopuszczeni do wyborów. Obserwatorzy z Afryki w większości zaakceptowali głosowanie, ale niezależni obserwatorzy w kraju uznali, że zostało sfałszowane, przede wszystkim z powodu problemów z rejestracją wyborców.
Jeszcze przed wyborami, w czerwcu, opozycja podniosła alarm, gdy ogłoszono spisy wyborców. Wynikało z nich, że w porównaniu z 2008 r. znacznie spadła liczba młodych wyborców głosujących w ogromnej większości na Tsvangiraia, wzrosła za to liczba wyborców w podeszłym wieku i mieszkających na wsiach, będących od lat polityczną bazą Mugabego. Działacze praw człowieka ze zdumieniem odkryli, że na listach wyborców znalazło się aż ponad 116 tys. osób liczących sobie ponad sto lat. Znaleźli też na nich prawie milion nazwisk ludzi, którzy zmarli lub wyjechali dawno z kraju. Obliczono też, że w jednej trzeciej okręgów wyborczych wyborców okazało się więcej niż mieszkańców.
89-letni obecnie Mugabe rządzi krajem od 33 lat. Dawny bohater i przywódca walki o wyzwolenie kraju z kolonializmu przez lata swej władzy uzyskał opinię najbardziej skorumpowanego afrykańskiego tyrana, który zbił fortunę na sprzedaży diamentów wydobywanych w Zimbabwe. W 1980 r. objął władzę jako premier, a od 1987 r. jest prezydentem.
W 2002 roku przegrał wybory, ale ich wyniki zostały później sfałszowane. W 2008 r. jego ówczesny rywal Tsvangirai uzyskał oficjalnie w głosowaniu 48 proc., przed Mugabem - z rezultatem 43 proc. Zwolennicy szefa państwa rozpętali wówczas pogromy jego przeciwników, w wyniku których zginęło ok. 200 ludzi. Przed drugą turą wyborów Tsvangirai zrezygnował z udziału, oddając prezydenturę walkowerem; na mocy kompromisu został następnie premierem.
. ..
To jest cala banda malpoludow ktorych trzeba wykopac sila . To zbrodniarze .
Przywódca Zimbabwe Robert Mugabe do swych przeciwników: powieście się
Prezydent Zimbabwe Robert Mugabe, który zwyciężył w wyborach z 31 lipca, powiedział swym przeciwnikom, kontestującym wynik głosowania, żeby "poszli się powiesić". To pierwsze prezydenta przemówienie od reelekcji.
- Ci, którzy są zaszokowani swoją porażką mogą iść się powiesić, jeśli mają na to ochotę - powiedział 89-letni Mugabe, dodając, że jego zwycięstwo w wyborach jest nieodwołalne.
- Jeśli umrą, nawet psy nie będą jadły ich ciał - dodał prezydent, cytowany przez BBC, pod adresem swych przeciwników.
"Podajemy im demokrację na tacy"
Oponent Mugabego premier Morgan Tsvangirai odrzucił wynik wyborów i w piątek złożył do sądu odwołanie, domagając się unieważnienia głosowania i rozpisania nowych wyborów. Tsvangirai uważa, że listy wyborcze zostały zmanipulowane, aby ułatwić zwycięstwo Mugabego.
Ten jednak powiedział w poniedziałek: - Podajemy im demokrację na tacy. Można ją wziąć lub nie, ale lud dokonał demokratycznego aktu (wyboru).
Wystąpienie Mugabego zorganizowano w Dzień Bohaterów, święto upamiętniające śmierć bojowników walczących o niepodległość kraju w latach 70.
Jego przemowa koncentrowała się przede wszystkim na wyniku wyborów i Mugabe nie omieszkał powiedzieć, że "zawstydziły one" zachodnich przeciwników Zimbabwe - pisze korespondent BBC.
Oprotestowane wybory
Według komisji wyborczej Mugabe zdobył w wyborach 61 proc. głosów, a Tsvangirai - 34 procent, ale jak zwraca uwagę BBC nie został on jeszcze zaprzysiężony na swą siódmą kolejną kadencję, ponieważ wynik głosowania został oprotestowany. Dziewięcioosobowy Trybunał Konstytucyjny ma rozpatrzyć zażalenia na decyzję komisji wyborczej.
W reakcji na jej werdykt Tsvangirai oświadczył, że jego partia Ruch na rzecz Zmian Demokratycznych (MDC) całkowicie odrzuca wynik wyborów i użyje wszelkich środków prawnych, by go zakwestionować.
Unia Europejska oznajmiła, że jest zaniepokojona doniesieniami o nieprawidłowościach podczas głosowania i brakiem przejrzystości wyborów. Od oceny wyborów będzie zależało, czy UE zdecyduje się na dalsze łagodzenie sankcji, które nałożyła na Zimbabwe. Obejmują one m.in. Mugabego.
Także USA uznały wynik wyborów za niewiarygodny. "Poważne wątpliwości" co do prawidłowości wyniku głosowania wyraziła Wielka Brytania.
Obserwatorzy z Zachodu nie zostali dopuszczeni do wyborów. Obserwatorzy z Afryki w większości zaakceptowali głosowanie, ale niezależni obserwatorzy w kraju uznali, że zostało sfałszowane, przede wszystkim na etapie rejestracji wyborców.
33 lata u władzy
89-letni obecnie Mugabe rządzi krajem od 33 lat. Dawny bohater i przywódca walki o wyzwolenie kraju z kolonializmu przez lata swej władzy uzyskał opinię najbardziej skorumpowanego afrykańskiego tyrana, który zbił fortunę na sprzedaży diamentów wydobywanych w Zimbabwe. W 1980 r. objął władzę jako premier, a od 1987 r. jest prezydentem.
W 2002 roku przegrał wybory, ale ich wyniki zostały później sfałszowane. W 2008 r. jego ówczesny rywal Tsvangirai uzyskał oficjalnie w głosowaniu 48 proc., przed Mugabem - z rezultatem 43 proc. Zwolennicy szefa państwa rozpętali wówczas pogromy jego przeciwników, w wyniku których zginęło ok. 200 ludzi. Przed drugą turą wyborów Tsvangirai zrezygnował z udziału, oddając prezydenturę walkowerem; na mocy kompromisu został następnie premierem.
>>>>
Ohydna małpa sama mowi co trzeba z nia zrobic . TO KIEDY INTERWENCJA ZBROJNA ?
Robert Mugabe najstarszym z przywódców Afryki
Po złożeniu prezydenckiej przysięgi, 89-letni Robert Mugabe stał się najstarszym z przywódców Afryki. Zimbabweński weteran rządzi już 33 lata i wygląda na to, że na prezydenckim fotelu dokona żywota.
Sięgnął po władzę w 1980 r. wygrywając jako przywódca czarnej partyzantki pierwsze, wolne wybory w Zimbabwe, powstałym z rządzonej przez białych Rodezji. Przez pierwszych siedem lat panował jako premier, a od 1987 r. już jako prezydent, dysponujący pełnią władzy.
Zanim został ogłoszony na Zachodzie uosobieniem satrapy, przez pierwszych kilkanaście lat panowania spotykał się na zachodnich salonach wyłącznie z zachwytem. Znakomicie wykształcony, zapatrzony w Wielką Brytanię i mający maniery brytyjskiego lorda wychwalany był jako władca mądry i dobry, taki, jakiego stawia się za wzór innym. Wzbudzał na Zachodzie aplauz, bo choć sprzymierzony jako partyzant z komunistycznym Wschodem i głoszący marksistowskie poglądy, przejąwszy władzę, odstąpił od pomysłów upaństwawiania ziemi, fabryk i banków, a żeby osłodzić białym Rodezyjczykom utratę politycznej władzy, zgodził się nie odbierać im majątków i zostawić wszystko po staremu.
Zimbabwe, odziedziczywszy po Rodezji jedną z najzyskowniejszych gospodarek kontynentu, przez pierwszych kilkanaście lat niepodległego istnienia służyło za górnicze i rolnicze zagłębie południa Afryki, a pełny skarbiec pozwalał Mugabemu prowadzić socjalistyczne eksperymenty – polegające m.in. na utrzymywaniu prawie darmowych, za to najlepszych w Afryce szkół, uniwersytetów, opieki medycznej.
Kłopoty nadeszły pod koniec lat 90., gdy zimbabweńska gospodarka zaczęła przeżywać kłopoty, a związkowi działacze, wrogo nastawieni do rządu, zaczęli ogłaszać strajki i uliczne demonstracje. Biali, którzy dotąd zgodnie ze złożoną Mugabemu obietnicą trzymali się z dala od polityki, teraz, obawiając się, że prezydent nie poradzi sobie z kryzysem zdecydowali, że przyszła pora, by się go pozbyć i zastąpić związkowym przywódcą Morganem Tsvangiraiem. Rozjuszony Mugabe ogłosił, że wywłaszcza białych farmerów, a przeciwko swoim politycznym przeciwnikom posłał wierne mu bojówki. W 2002 r. pokonał Tsvangiraia w wyborach prezydenckich fałszując ich wyniki. W 2008 r. pokonał go ponownie terroryzując kraj przy pomocy bojówek.
W rozłożonych na dwie rundy lipcowo-sierpniowych wyborach pokonał dawnego związkowca po raz trzeci. W rozstrzygającej rundzie zdobył 61 proc. głosów, a jego partia ZANU-PF będzie miała w parlamencie ponad dwie trzecie posłów.
Tsvangirai twierdzi, że Mugabe znów oszukał, ale kolejnej okazji do rewanżu już raczej mieć nie będzie. Jako wieczny przegrany rozczarował do siebie swoich zwolenników i sojuszników z zimbabweńskiej opozycji, którzy w następnej elekcji mogą zechcieć wystawić innego kandydata. Przede wszystkim jednak do kolejnych wyborów w 2018 r. może nie dożyć sam Mugabe. W Zimbabwe od lat mówi się, że stary prezydent jest ciężko chory, a zdrowie i żywotność zawdzięcza lekarzom i cudotwórcom, których coraz częściej odwiedza w Singapurze i Malezji.
W Zimbabwe od dawna mówi się też, że Mugabe pozostaje u władzy, by zapewnić sobie spokojną i zaplanowaną sukcesję. Mugabe jednak sprawia wrażenie, że sprawą sukcesji tronu w ogóle nie zawraca sobie głowy i zapewnia, że zamierza dotrwać do końca kadencji, ale także przeprowadzić afrykanizację przemysłu i banków, polegającą na przymusowym przekazaniu ponad połowy udziałów w nich rodzimym Zimbabweńczykom.
Przeprowadzona na początku wieku reforma rolna, polegająca na wywłaszczeniu białych farmerów niemal uśmierciła zimbabweńskie rolnictwo, a jej efektem było przejęcie białych farm przez polityczną koterię z rządzącej partii. Z tamtego kryzysu Zimbabwe zdołało się podnieść. Ponownego eksperymentu, tym razem na kopalniach fabrykach i bankach, mogłoby jednak już nie przeżyć. Optymiści mają nadzieję, że Mugabe ograniczy się tylko do gromkich haseł, a nawet, że weźmie do swego rządu przedstawicieli opozycji, by uwolnić się z międzynarodowego ostracyzmu i zadać śmiertelny cios Tsvangiraiowi.
Zgodnie z przyjętą w tym roku konstytucją w przypadku śmierci prezydenta lub jego trwałej niezdolności do sprawowania władzy, jego następcę wyznaczyć ma rządząca partia. Od dawna toczy się w niej frakcyjna wojna, w której najważniejszymi obozami dowodzą obecny minister obrony 66-letni Emmerson Mnangagwa oraz wiceprezydent 58-letnia Joyce Mujuru.
Oboje są towarzyszami Mugabego jeszcze z czasów partyzantki. Mnangagwa cieszy się złowrogą opinią bezwzględnego wszechpotężnego patrona wojska, policji i służb bezpieczeństwa. Mujuru - ma za sobą polityczną legendę zmarłego przed dwoma laty męża, Solomona, bohatera i przywódcy partyzanckiej wojny, a później generała rządowego wojska oraz zgromadzony przez niego majątek, stawiający ją wśród najbogatszych ludzi w Zimbabwe.
Mugabe sprytnie rozgrywał dotąd przeciwko sobie walczące frakcje i pilnował, by żadna nie wzięła góry nad pozostałymi.
Nierozstrzygnięta sukcesja może doprowadzić do większego politycznego zamieszania niż wyborcza rywalizacja z opozycją. Rządząca partia może się rozpaść na frakcje, które w walce o władzę mogą sprzymierzać się nawet z ugrupowaniami, znajdującymi się dziś w opozycji, co doprowadzi do całkowitej dekompozycji dzisiejszej sceny politycznej w Zimbabwe.
????
Najstarszy ? Czy on jeszcze zyje ??? To zywy trup . A kraj zaczyna go przypominac . Zombibwe .
Zimbabwe: zamknięto szkoły z powodu... ataku goblinów
W Zimbabwe zamknięto cztery szkoły podstawowe z powodu ataków... goblinów - poinformował serwis allafrica.com. Lokalne władze twierdzą, że uczniowie byli terroryzowani przez baśniowe stwory. Brzmi to jak najgorsza wymówka uczniów, by uniknąć nauki, ale sprawa jest poważna - rodzice przestali wysyłać swoje pociechy do szkół.
Ponoć w budynkach szkół widziano "dziwne obiekty", którym towarzyszył przerażający hałas. Wśród uczniów zapanowała panika.
Miejscowy lider, członek starszyzny, Malachi Masuku zaapelował do władz o pomoc w walce z plagą goblinów. - Apeluję do rządu, bo sytuacja się pogarsza. Lekcje zostały przerwane w czterech placówkach edukacyjnych. Uczniowie nie mogą się uczyć, bo są terroryzowani przez gobliny - podkreślił Masuku.
- Byłem w jednej z zaatakowanych szkół. Dyrektor powiedział mi, że w regionie panuje strach. Dzieci są atakowane nawet podczas lekcji. Ta szkoła ma 10 klas, ale tylko jedna jest celem ataku goblinów - powiedział Masuku.
Pierwszy atak zanotowano w sierpniu tego roku. Według Masuku, gobliny atakują dzieci, dlatego, bo w regionie praktykowane są czary.
W wielu wiejskich regionach Zimbabwe ludność nadal wierzy w magię i gobliny, choć praktykowanie czarów jest w tym kraju przestępstwem. Obserwacje goblinów w Zimbabwe nie należą do rzadkości. Tamtejsze media dosyć często informują o widzianych potworach, ale - co nie jest zaskoczeniem - zdjęcia można zobaczyć wyjątkowo rzadko.
....
Gobliny trolle orkowie atakuja i nawet wiadomo kto je sprowadzil . Saruman MUUU GA BEE ...
Zimbabwe sprzedaje pierwsze swoje diamenty w Antwerpii
W tym tygodniu Zimbabwe sprzeda na aukcji w Belgii swoje pierwsze diamenty. Jak powiedział we wtorek przedstawiciel przemysłu diamentowego w Antwerpii, sprzedaż nastąpi niemal trzy miesiące po tym, jak Unia Europejska zdjęła sankcje nałożone na tamtejszą państwową kopalnię tego kamienia.
Belgia, która jest centrum międzynarodowego handlu diamentami, naciskała na Unię, domagając się zniesienie sankcji wobec państwowej korporacji Zimbabwe Mining Development Corporation (ZMDC), zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami.
ZMDC zrzesza siedem spółek joint-venture, które zajmują się wydobyciem diamentów w kopalniach Marange. W zeszłym roku korporacja wydobyła osiem milionów karatów, a wartość sprzedaży eksportowej wyniosła 685 milionów dolarów.
Światowe Centrum Handlu Diamentami w Antwerpii wydało oświadczenie, w którym poinformowało, że - począwszy od najbliższej środy - na aukcje trafi 300 tysięcy karatów diamentów z kopalni Marange. Ta decyzja powinna przyczynić się do zwiększenia przeźroczystości działań się w sektorze wydobycia diamentów w Zimbabwe.
Jak głosi oświadczenie, "Antwerpia jest przekonana, że jawność działań i rozliczeń finansowych wraz z potencjalnym zwiększeniem dochodów płynących z przemysłu wydobywczego, przyczynią się do stałego rozwoju społecznego i gospodarczego tego kraju".
Zdaniem specjalistów belgijskich, zniesienie sankcji nałożonych przez Unię na ZMDC, przyniesie Zimbabwe dodatkowe wpływy z należnego podatku rzędu 400 milionów dolarów rocznie.
Podatki z handlu diamentami stanowiły źródło konfliktu w poprzednim rządzie koalicyjnym pomiędzy prezydentem Robertem Mugabe a jego długoletnim przeciwnikiem politycznym, Morganem Tsvangirai.
Minister ds. wydobycia, Walter Chidhakwa, oznajmił w poniedziałek, że według raportów docierających od firm zajmujących się wydobyciem diamentów w kopalniach Marange, złoża aluwialne, znajdujące się najbliżej powierzchni, a przez to najtańsze w eksploatacji, zaczynają się szybko kurczyć.
Firmy te ubiegają się obecnie o nowe koncesje rządowe, twierdząc, że głębsze wydobycie staje się zbyt kosztowne.
Kopalnie Marange, usytuowane 400 km od stolicy kraju, Harare, są przedmiotem sporów od 2008 roku, kiedy niewielkie firmy wydobywcze wtargnęły na ich obszar i zostały usunięte siłą przez oddziały wojska i policji.
Organizacje praw człowieka twierdzą, że w starciach zginęło nawet 200 osób, jednak rząd Mugabe zaprzecza tym oskarżeniom.
....
NOO !!! I CO ROBI WASZA UKOCHANA UE !!! POZWALA NA TUCZENIE OHYDNEGO BESTIALSKIEGO REZIMU LUDOZRCOW DIAMENTAMI !!! NALOTY NA BRUKSELE !!! WY GNOJE NIE POZWOLIMY WAM NISZCZYC AFRYKI !!!
Trwa walka o władzę w Zimbabwe. Kto zastąpi Roberta Mugabego?
Sędziwy prezydent Zimbabwe Robert Mugabe i przywódca opozycji Morgan Tsvangirai powoli schodzą z politycznej sceny. Mugabe dożywa swoich dni, a Tsvangiraia chcą się pozbyć partyjni towarzysze, mający go za nieudacznika.
21 lutego rządzący od 1980 roku - najpierw jako premier, a od 1987 roku jako prezydent - Mugabe, najstarszy przywódca w Afryce, będzie obchodził swoje 90. urodziny. Niedawno pochował siostrę, Bridget, ostatnią z rodzeństwa. Na pogrzebie sprawiał wrażenie zmęczonego, słabego, zniedołężniałego, coraz częściej jeździ do Singapuru i Malezji, gdzie leczy się w tamtejszych klinikach.
Pretendentka do tronu
Zgodnie z konstytucją, po wygranej w zeszłorocznych wyborach prezydenckich ma sprawować władzę do 2018 roku. Ale nawet jego najbliżsi towarzysze z rządzącej partii ZANU-PF wątpią, by Mugabe dożył końca prezydentury i już dziś walczą o schedę po nim.
Tocząca się od lat frakcyjna wojna w rządzącej partii, po wygranych w lipcu wyborach, doprowadziła jesienią niemal do rozłamu. W partyjnych wyborach w listopadzie, a także przy obsadzie stanowisk w rządzie górę wzięła frakcja, której przewodzi 58-letnia wiceprezydent Joyce Mujuru, weteranka partyzanckiej wojny wyzwoleńczej z lat 70., a dziś jedna z najbogatszych kobiet w kraju. Swoją polityczną karierę zawdzięcza nie tylko partyzanckiej legendzie i majątkowi, ale także zmarłemu w 2011 roku mężowi Solomonowi, jednemu z najważniejszych przywódców partyzantki z lat 70., a później długoletniemu dowódcy armii Zimbabwe i jednemu z najbardziej wpływowych polityków kraju.
Mujuru podlega dziś większość ministrów, członków Biura Politycznego ZANU-PF, a po jesiennych wyborach do władz partii także większość przywódców organizacji partyjnych w prowincjach. Podczas zapowiedzianego na grudzień zjazdu ZANU-PF to Mujuru i jej zwolennicy będą mieli najwięcej do powiedzenia przy wyborze nowych władz partii i - być może - nowego przywódcy, który zgodnie z konstytucją (tak zabezpieczyła się ZANU-PF) zastąpi prezydenta kraju, gdyby ten umarł lub nie był w stanie sprawować władzy.
Kandydat nr dwa
Druga frakcja, kierowana przez szarą eminencję Emmersona Mnangagwę, który od lat nadzoruje wojsko, policję i służby specjalne, jest dziś w odwrocie. Przezywany "Krokodylem" 68-letni Mnangagwa nie cieszy się popularnością, ale jako strażnik wszystkich sekretów reżimu wzbudza strach. Generałowie widzą w nim gwaranta swoich politycznych wpływów i majątków.
Mnangagwa, sprawujący obecnie stanowisko ministra sprawiedliwości, nie składa broni. Gra na czas - ustępując dziś Mujuru chce, by Mugabe żył i rządził jak najdłużej, a przynajmniej do czasu, gdy "Krokodylowi" uda się wziąć górę w partyjnych intrygach, w których jest arcymistrzem.
Wątpliwe, by frakcyjne wojny w ZANU-PF doprowadziły do rozpadu partii. Frakcja, która w decydującej rozgrywce okaże się słabsza, ustąpi silniejszej, ale też raczej poczeka na okazję do rewanżu, niźli miałaby zburzyć całą dotychczasową scenę polityczną i ułatwić opozycji marsz do władzy.
Kres lidera opozycji?
Przez ostatnie 14 lat opozycji przewodził Ruch na Rzecz Demokratycznej Zmiany kierowany przez dawnego związkowca, 61-letniego Morgana Tsvangiraia, ulubieńca Zachodu. Ale po trzech porażkach wyborczych(2002, 2008, 2013) partyjni koledzy Tsvangiraia, a także jego zagraniczni zwolennicy, rozczarowali się nim i namawiają, by ustąpił miejsca innym. Zarzucają mu polityczną naiwność, podatność na obyczajowe skandale, popadanie w samozachwyt i autokratyczne skłonności.
Politycznemu wizerunkowi dawnego trybuna ludowego najbardziej zaszkodziła wymuszona przez inne kraje Afryki kolaboracja z Mugabem, w którego koalicyjnym rządzie w latach 2009-2013 sprawował stanowisko premiera, uwiarygodniając wszystkie poczynania starego prezydenta. Brał na sumienie wszystkie pomyłki Mugabego, za to pozwalał, by jego własne sukcesy w gospodarce szły na konto prezydenta; w latach 2009-2013 kraj odnotował dwucyfrowy wzrost.
Tsvangirai ani myśli ustępować, a w 2018 roku chce powalczyć o prezydenturę po raz czwarty. Tym bardziej, że wierzy, iż stając do pojedynku zapewne już przeciwko następcy Mugabego, prawdopodobieństwo wygranej będzie miał większe niż kiedykolwiek. Partyjni rywale Tsvangiraia podzielają jego wiarę w szansę na zwycięstwo, ale uważają, że właśnie dlatego nie wolno jej marnować wystawiając do wyborów kandydata, który już trzy razy został pokonany.
Ostatniego dnia stycznia partyjny skarbnik Elton Mangoma w otwartym liście do Tsvangiraia wezwał go do dymisji. Przeciwnicy Tsvangiraia chcą, by do następnych wyborów poprowadził partię sekretarz generalny Tendai Biti, zdolny i cieszący się szacunkiem Zachodu ekonomista.
Wewnętrzne walki wyniszczają opozycję znacznie bardziej niż partię rządzącą, a Zachód, pogodzony z faktem, że Mugabemu nie uda się odebrać władzy za życia, wydaje się skłaniać ku przyszłej współpracy z ZANU-PF, która od lipcowej wygranej w wyborach łagodzi antyzachodnią retorykę i zabiega o pomoc gospodarczą u państw zachodnich.
Wojciech Jagielski, PAP
...
Czyli ruinie kraju winien jest zachod ktory wymusil kolaboracje opozycji z rezimem . Tym samym ja skompromitowal i ma spokoj . Tak byli by wyrzutem sumienia a tak sa umoczeni i spokoj . Zachod moze robic biznes z kanibalami bo nie ma czystych wszyscy umoczeni . NIE MA WIEKSZEGO SCIERWA NIZ ZACHOD !!!
LUDZIE ZZMIBABWE ! NIGDY NIE SLUCHAJCIE ZACHODU ! SKOMPROMITOWANA OPOZYCJA MUSI ODEJSC A REZIM TRZEBA OBALIC ! NIE MA INNEJ DROGI ! Ta obleśna małpa Mugabe obraza wszystkich Afrykanczykow . Gorszy niz zwierze .
Zimbabwe: apel o pomoc finansową na ewakuację ludzi zagrożonych zalaniem
Władze Zimbabwe zwróciły się dzisiaj do społeczności międzynarodowej o pomoc finansową na ewakuację kilku tysięcy rodzin mieszkających w pobliżu zagrożonej pęknięciem tamy na rzece Tokwe na południu kraju.
Konstrukcji grozi przerwanie ze względu na tegoroczne bardzo obfite opady deszczu. Lokalne władze poinformowały, że do tej pory udało się ewakuować zaledwie 36 z 2230 rodzin, którym zagraża niebezpieczeństwo.
W związku z groźbą przerwania tamy rząd w Harare zaapelował do społeczności międzynarodowej o wsparcie finansowe w wysokości 20 mln dolarów. - Mamy na tamtym terenie (rozlewisku rzeki) 20 tysięcy osób, a kolejne 40 tysięcy w dole rzeki; wszyscy są zagrożeni zalaniem - poinformował minister ds. samorządu lokalnego, robót publicznych i budownictwa Ignatius Chombo.
Tama na rzece Tokwe znajduje się w regionie Masvingo. Przez większość część roku panuje tam susza, jednak w ostatnim czasie spadły tam rekordowe deszcze, które podniosły poziom wody w rzece Tokwe.
>>>
UWAGA ! ONI KRADNA ! Pomoc musi byc ludziom NIE IM !
Wieczny prezydent
Robert Mugabe
Robert Mugabe - MUJAHID SAFODIEN / AFP
Robert Mugabe rządzi Zimbabwe od 35 lat. To wystarczająco dużo czasu, by zamienić najbardziej rozwinięty kraj na kontynencie w nędzarza wśród narodów, a samemu przeobrazić się z bohatera w znienawidzonego satrapę.
Wyobraźmy sobie sytuację, w której za bochenek chleba płacimy 500 dolarów. Kilka godzin później musimy zapłacić za niego już 750 dolarów. Po kilku tygodniach cena wzrasta do 10 tys. dolarów. Brzmi jak ponury żart? Taka sytuacja miała miejsce zaledwie osiem lat temu w Zimbabwe, w czasie jednego z największych kryzysów inflacyjnych w historii świata. Gdy inflacja przekroczyła 231 mln proc., skończyła się skala w rządowych arkuszach kalkulacyjnych i dane przestały być publikowane, ale ekonomiści wyliczyli, że w szczytowym momencie osiągnęła poziom 500 mld proc. Sytuacja była tak zła, że ludzie dostawali wypłatę dwa razy dziennie. Reklamówki z pieniędzmi natychmiast zabierali na bazar, by kupić cokolwiek, bo ceny podwajały się raz na dobę. Bezrobocie sięgnęło 80 proc., zarobki spadły do poziomu sprzed 1950 r., przerwy w dostawach wody i elektryczności stały się coraz częstsze, a AIDS znowu zaczęło zbierać ponure żniwo. Słowem: nędza i chaos.
Reklamówki z pieniędzmi natychmiast zabierali na bazar, by kupić cokolwiek, bo ceny podwajały się raz na dobę. Bezrobocie sięgnęło 80 proc., zarobki spadły do poziomu sprzed 1950 r., przerwy w dostawach wody i elektryczności stały się coraz częstsze, a AIDS znowu zaczęło zbierać ponure żniwo. Słowem: nędza i chaos.
Cała ta tragiczna sytuacja była zasługą jednego człowieka – Roberta Mugabe. Wieloletni prezydent i dyktator wychodził z założenia, że nie ma możliwości, aby jakikolwiek kraj na świecie mógł zbankrutować. W 2008 r. postanowił przetestować swoją teorię do granic możliwości. Bank centralny w Harare próbował ratować sytuację drukując banknoty o nominale... 100 trylionów dolarów zimbabweńskich, które warte były niespełna 70 zł. Łatwo się domyślić z jakim skutkiem. Mugabe oprzytomniał dopiero wówczas, gdy z kraju wyemigrowała jedna czwarta obywateli. Sędziwy tyran w trzy dekady doprowadził najbogatszy niegdyś kraj w Afryce do ruiny, sprowadzając jego mieszkańców do roli żebraków.
Ulubieniec Zachodu
W kwietniu Mugabe skończy 92 lata i, jak zapewnia, czuje się wyśmienicie. I to na tyle, by deklarować swój udział w kolejnych wyborach prezydenckich w 2018 r. Dla mieszkańców Zimbabwe to bez różnicy, bo wybory w tym kraju to farsa. Aby rzeczywiście coś się zmieniło musi odejść cały aparat skompromitowanej władzy. Mugabe, mający od lat zakaz wjazdu na teren Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, niewiele sobie z tego robi. Zaczął po prostu częściej odwiedzać Azję. Ciekawe, że zanim stał się persona non grata zachodnich salonów, był przez nie niemal noszony na rękach. Przez pierwszych 20 lat rządów cieszył się na Zachodzie takim szacunkiem i poparciem, z jakim później spotkał się w Afryce tylko Nelson Mandela.
Robert Mugabe doszedł do władzy w 1980 r. kiedy Rodezja przekształciła się w Zimbabwe. Choć formalnie kraj uzyskał niepodległość już w 1965 r. nadal rządzony był przez białych, którzy prowadzili rasistowską politykę. Na czele zbuntowanych partyzantów stał nauczyciel z Ghany, który 11 lat przesiedział w rodezyjskich więzieniach. Miał pełne poparcie władz w Londynie i Waszyngtonie, toteż kiedy odsunięto ze stanowiska znienawidzonego Iana Smitha, zajął stanowisko premiera. Miał wówczas 56-lat i był pierwszym czarnoskórym politykiem w kraju. Umacnianie władzy trwało przez kolejne siedem lat. W 1987 r. Mugabe został wybrany prezydentem i sprawuje ten urząd po dziś.
Pierwsze decyzje nowego przywódcy zjednały mu ogromne poparcie. Czarnoskóry prezydent, wbrew obawom, nie zaczął mścić się na białych, lecz nawoływał do pojednania. "Wczorajsi wrogowie stają się braćmi" deklarował w oficjalnych przemówieniach. Sześciu tysiącom białych farmerów, którzy mieli w rękach dwie trzecie najlepszej ziemi w kraju, pozwolił na zatrzymanie farm. Nikogo nie prześladowano, nikt nie został wysiedlony, zezwalał na wielopartyjną demokrację, zadbał o socjalne zaplecze, a nade wszystko rozwijał szkolnictwo sprawiając, że Zimbabwe miało najniższy stopień analfabetyzmu w całej Afryce. Mugabe w 1994 r. otrzymał tytuł rycerski od brytyjskiej monarchini Elżbiety II (odebrała mu go kilkanaście lat później), a nawet był nominowany do pokojowej nagrody Nobla. Do końca XX wieku Zimbabwe uważane było za najlepiej rozwinięty kraj na kontynencie, zyskując nazwę spichlerza Afryki. Sielanka nie trwała jednak długo.
Mugabe w 1994 r. otrzymał tytuł rycerski od brytyjskiej monarchini Elżbiety II, a nawet był nominowany do pokojowej nagrody Nobla. Do końca XX wieku Zimbabwe uważane było za najlepiej rozwinięty kraj na kontynencie, zyskując nazwę spichlerza Afryki. Sielanka nie trwała jednak długo.
Tytuł nowego ulubieńca Zachodu zyskał w latach 90. Nelson Mandela, który został pierwszym czarnoskórym prezydentem RPA. Detronizację ze stanowiska "króla Afryki" Mugabe odebrał bardzo personalnie. Symbolicznym aktem jego postępującej radykalizacji było brutalne stłumienie protestów ulicznych, które zainicjowali biali farmerzy, gdy pod koniec lat 90. doszło w kraju do poważnego kryzysu gospodarczego. Protestujący chcieli nawet założyć partię polityczną, głosząc hasła odsunięcia go od władzy. Zdaniem reportażysty Wojciecha Jagielskiego, Ruch na rzecz demokratycznych reform w Zimbabwe porównywano do polskiej Solidarności. Wściekły prezydent odpowiedział zdecydowanie. Wywłaszczył białych farmerów i przekazał ich ziemię czarnym (2000-2002), z kolei bojówki jego partii ZANU-PF zaczęły prześladować opozycję. Mugabe nie zamierzał z nikim dzielić się władzą i z bohatera przekształcił się w typowego afrykańskiego satrapę.
95188cfe-1ed3-4670-bfa0-7c2ccf0c209e Robert Mugabe z żoną Grace i ich 24-letnią córką Boną (w środku)
Robert Mugabe z żoną Grace i ich 24-letnią córką Boną (w środku) - ROSLAN RAHMAN / AFP
Robert Mugabe z żoną Grace i ich 24-letnią córką Boną (w środku)
Prezydent jest jeden
Jak na tyrana przystało miał pod sobą armię podległych urzędników, którzy fałszowali dla niego wybory. Człowiek, który swego czasu walczył o prawo "jeden człowiek, jeden głos" wprowadził m.in. wymóg udowodnienia przez wyborców miejsca swojego zamieszkania, najczęściej poprzez okazanie rachunków na własne nazwisko. Ograniczyło to dostęp do wyborów milionom rodaków. Z króla Afryki stał się królem łapówek, pozwalając przy okazji, by lojalni wobec niego działacze rozkradali kraj. Problemy gospodarcze szybko doprowadziły do klęski głodu, co specjalnie nie przeszkadzało rządzącym. Jeden z prezydenckich generałów wyłożył to dobitnie, stwierdzając: "Najpierw zeżrecie kurczaki, potem kozy, bydło, osły. Następnie zaczniecie jeść swoje dzieci, a na końcu zjecie dysydentów".
Przekazanie ziemi ludziom, których jedyną zasługą był udział w partyzantce i lojalność wobec obozu władzy (czytaj bez żadnego biznesowego rozeznania), w ciągu sześciu lat doprowadziło do blisko 50-procentowego spadku produkcji. Dziurę w budżecie potęgowało zaangażowanie Zimbabwe w kongijską wojnę. Gwoździem do deficytowej trumny była odmowa spłaty długu wobec Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Wobec powyższych w 2008 roku krajem wstrząsnęła hiperinflacja. Udało się ją przezwyciężyć dopiero w kwietniu 2009 r. tylko dlatego, że rząd w Harare zgodził się, by w kraju płacono walutami innych państw (głównie dolarami z USA i randami z RPA). Pomogło, ale efekt jest taki, że Zimbabwe do dzisiaj nie ma własnej waluty.
Jak obecnie wygląda sytuacja w Zimbabwe? Richard Dowden, dyrektor londyńskiego Królewskiego Towarzystwa Afrykańskiego, a niegdyś jeden z najlepszych znawców Afryki, nie ma wątpliwości, że to Mugabe rozdaje karty. - Nie ma co ukrywać. Mugabe wygrał. Zachód włożył tyle wysiłku, żeby odsunąć go od władzy albo przynajmniej zmusić do zmiany polityki i wszystko na nic - twierdzi.
Polityczne sukcesy
Faktem jest, że ostatnimi czasy Mugabe świętuje same polityczne sukcesy. Wyborami z 2013 roku zapewnił sobie kolejną 5-letnią kadencją, zwracając się do opozycji w charakterystyczny dla siebie sposób: "Ci, którzy są zaszokowani swoją porażką mogą iść się powiesić, jeśli mają na to ochotę. Jeśli umrą, nawet psy nie będą jadły ich ciał". Pod koniec 2014 r. nie tylko znów został wybrany na przywódcę partii ZANU-PF, ale zastrzegł sobie wyłączne prawo mianowania zastępców. Zapewnił więc sobie, że to on, a nie partyjne frakcje wskażą jego następcę i przyszłego prezydenta kraju. Coraz częściej mówi się, że zastąpi go jego własna żona, Grace, którą niedawno awansował do partyjnych władz.
Morgan Tsvangirai, wieloletni opozycjonista i główny kontrkandydat w kilku ostatnich wyborach, które konsekwentnie przegrywa, stwierdził rozbrajająco, że "strach życzyć naszemu prezydentowi stu lat z okazji urodzin"
Co ciekawe, na początku zeszłego roku Mugabe został wybrany na przewodniczącego Unii Afrykańskiej (stanowisko jest rotacyjnie sprawowane przez wszystkich przywódców), w związku z czym Unia Europejska miała nie lada problem. Choć sam Mugabe jest objęty zakazem wjazdu na teren Wspólnoty, należało zaprosić do Brukseli przewodniczącego UA. Ostatecznie Mugabe zagrał wszystkim na nosie, na zaproszenie odpowiedział odmową (bo nie zaproszono jego żony), a w geście solidarności wsparł go prezydent RPA, Jacob Zuma, który również nie przyjechał. Wbrew pozorom w Afryce takie twarde stanowisko wobec Zachodu zjednuje mu sympatyków. A że przy okazji wpędził własny kraj w ruinę, nikogo to nie zajmuje.
Opozycja liczy po cichu, że sędziwy prezydent po prostu nie dożyje do następnych wyborów. Morgan Tsvangirai, wieloletni opozycjonista i główny kontrkandydat w kilku ostatnich wyborach, które konsekwentnie przegrywa, stwierdził rozbrajająco, że "strach życzyć naszemu prezydentowi stu lat z okazji urodzin". Opozycja nazywa go "wiecznym prezydentem", akcentując wieloznaczność tego określenia. Jeśli jednak władza zostanie w rodzinie, niewiele się zmieni.
Grace Mugabe, ze względu na swój zakupoholizm i niebywałą umiejętność trwonienia publicznych pieniędzy, nazywana jest prześmiewczo "Gucci Grace". O tym, że potrafi być bezwzględna przekonała się dotychczasowa szefowa kobiecego skrzydła rządzącej partii i członkini biura politycznego, Joyce Mujuru, którą Grace wygryzła ze stanowiska. Przemówień uczyła się z pewnością od męża, stwierdzając, że "[Mujuru] jest żądną władzy, głupią, skorumpowaną intrygantką; do tego kolaboruje z opozycją i białymi, chcąc podważyć sukcesy niepodległego kraju. A poza tym ma cellulit". Dziś jest Pierwszą Kupującą w kraju, jak nazwał ją dziennikarz Peter Godwin, jutro może być kimś o wiele więcej.
>>>
Zombi. Ponury koszmar. Produkt ohydnego brytyjskiego kolonializmu. STRASZNE!